Słońce wyszło już poza fazę zenitu i niespiesznie toczyło się swoja złocistą kulą po przejrzystym, bezchmurnym sklepieniu. Życie wokół toczyło się swoim naturalnym pulsem, wzmacniane gdzieniegdzie dodatkowym nawozem surowej magii. Ogrodnicy nagle byli w cenie, skoro rośliny postanawiały wariować i rosnąć ponad miarę. Jego ogród nie wyglądał źle, ale też zdecydowanie nie wyglądał perfekcyjnie, co w przypadku Anthony'ego Shafiq'a było niedopuszczalne. Na szczęście nie musiał patrzeć na ogród.
W końcu był zajęty pracą.
Bycie szefem oddziału czy biura wiązało się z wieloma obowiązkami, które wydawały się ludziom absolutnie oderwane od czegoś co tradycyjnie nazywane jest pracowaniem właśnie. Ileż to razy słyszał utyskiwania na temat jego nieregularnego pojawiania się w biurze, ileż to razy docinano mu z tego powodu, zupełnie tak, jakby jego skuteczność zależała od tych nieszczęsnych ośmiu godzin siedzenia przy biurku, ślęczenia na bezużytecznych spotkaniach na których szefowie działów i wyżsi rangą specjaliści zwierzali mu się ze swoich mało istotnych problemów, uważając, że on, jako szefo Organu Międzynarodowego Handlu Magicznego odpowiada za kiepskie doświetlenie biurek.
Skala miała znaczenie. Koneksje miały znaczenie. Rozmach miał znaczenie. Plan. Kreatywność. To wszystko było zabijane w murach podziemia, a jak bardzo lubił swoją piwnicę, tak nie bardzo przepadał za korytarzami układanymi pod dyktando Jenkins.
Zarówno skala, jak i sieci powiązań najlepsze były do wypracowania w terenie i tak też tłumaczył to tym, którzy powiedzmy, mieliby prawo narzekać. Jonathan w pierwszej kolejności, szczególnie, że to na niego spadła lwia część obowiązków, tradycyjnie przypisywanych funkcji szefa. Cóż, wcześniej Anthony zajmował to stanowisko i układ sił był bardzo podobny, z tym wyjątkiem że jego przełożony pozbawiony był wizji, grzał stołek i osiem godzin w biurze popijał herbatkę, udając że czyta dokumenty, gdy tymczasem nie robił nic, co wpłynęłoby na jakość ich pracy, czy zysk dla magicznej społeczności. Tyle dobrego, że Selwyn zdawał sobie sprawę z wkładu Shafiqa w nanoszenie smaru na te biurokratyczne tryby. Tyle dobrego, że mieli lata aby poznać swoje dobre i słabe strony, aby wiedzieć które talenty gdzie i w jakich okolicznościach osiągną najlepszy skutek. Najkorzystniejszy dla nich, a w ogólnym rozrachunku dla całego Departamentu i kolejnych jego pięter.
Anthony siedział przy biurku w swojej bibliotece w letniej, choć w sumie już całorocznej rezydencji w Little Hangleton. Wysokie regały pełne drogocennych woluminów świata magów i mugoli piętrzyły się wokół niego, podobnie jak przed nim piętrzyły się dokumenty. Wzrokiem wyłuskiwał co ważniejsze, dzień wcześniej posegregowane. Było kilka spraw, które zanotował skrzętnie wewnątrz swojej głowy. Korespondencja - po powrocie z Europy, winien odpowiedzieć swoim kolegom, szefom Departamentów, ogarnąć kalendarz spotkań, przymiarki u Rosierów, listę spotkań z dość ważnymi personami jego sieci. Victoria dzisiaj, Eden... chyba dwa dni po koncercie Muzy. Oczywiście jutro był niezwykle ważny dzień spotkania z Erikiem, ale to musiało poczekać. Teraz realnie był skupiony ma życiu zawodowym, a ze wszystkich tych relacji, akurat Erika chciał trzymać od tego jak najdalej.
Nawet jeśli się nie dało.
Patrzył na rozpiskę ich wyprawy do Kambodży blady i niezadowolony. Sama podróż zjadała zbyt wiele czasu. Tu nie chodziło tylko o preferencje Longbottoma. Jego wuj również nalegał aby wyjazd był jak najkrótszy, trudno się temu dziwić, skoro raz - miał dość okrutną wizję tego co jesienią nawiedzi ich dom, dwa - miał dość okrutne i niebezpieczne hooby, na pół legalnego ruchu oporu. Anthony stukał opuszkami palców w blat stołu poirytowany, wstał gwałtownie od biurka i zaczął się przechadzać nerwowo po pomieszczeniu.
Elliot narzekający na koszty, Carrow narzekający na logistykę i ilość dokumentów, wszyscy narzekali na tę Azję. No może po rodzeństwem Kellych, ale niestety dzieciaki miały najmniej dogadania w tym wszystkim. Ujął opuszkami palców nasadę swojego nosa. Gdyby tylko to było w Egipcie...
Westchnął ciężko wracając do biurka. To było najlepsze rozwiązanie. Notatką wysłaną do George'a kazał przynieść sobie z ptaszarni Ptolemeusza, jastrzębia wędrownego i w końcu zwykłą, ale bardzo dobrze prezentującą się sowę. Sprawę trzeba było załatwić możliwie prędko. Pióro zaskrzypiało, gdy zaczął notować sobie wszystkich którzy powinni zostać w związku z tym poinformowani i w jakiej kolejności. Ze stroną kambodżańską nie powinno być takiego problemu, ale to od nich potrzebuje wstępnej zgody. Oczywiście proponowali mu to już w kwietniu (tak na prawdę, jego partner biznesowy proponował pospisywanie umowy na terenie jego winnicy, ale złóżmy to na karb procentów płynących tamtego wieczoru w jego żyłach). Zaraz potem ptaszarz umieścił na dwóch słupkach gotowe do służby ptaki i zaczęło się...
...godzina, dwie, jak to prędko leci. Jakie to szczęście, że mugole mają swoje wojenki, zawsze można na to zwalić winę. Ambasada w Egipcie była idealnie w połowie drogi - sprawdzone empirycznie linijką - a terminy nie będą aż tak doskiwerać, by wyposzczona jego obecnością rodzina nie zagrała pod jego dyktando.
Anthony nie był zadowolony, ale to mniejsze zło. Czego się nie robiło, żeby Erik Morpheus był zadowolony? Może przy okazji udałoby się wciągnąć Jessie'ego w jakieś fajne wykopaliska? Będzie musiał zorganizować dla swojej świty odpowiednią wycieczkę...
Tu szybka notka do Tahiry, która w końcu była rodowitą Egipcjanką. Korespondencja do wysłania i tak się piętrzyła niemiłosiernie.
Żołądek jeszcze nie skręcił się z głodu, w sumie zapominał o jedzeniu, gdy zajmował się pracą, stąd też zapewne jego wątła figura. Ostatecznie wstał od stołu i zgodnie z zaleceniami swojej nauczycielki bezróżdżkowej magii, odetchnął głęboko, unosząc ręce nad głowę, rozciągając się powoli, słysząc trzeszczenie własnych kości i stawów. Przed wizytą Victorii trzeba będzie mu jeszcze trochę pobiegać, aby dzienny punkt dbania o ciało był odhaczony. Nienawdził tego, ale nie sposób było przyznać, że joga i medytacja korzystnie wpływały na jego postrzeganie magii, doświadczanie jej i co najważniejsze - rozpraszanie.
A jeśli o rozproszeniach mowa.
Gdy już się porozciągał, zadzwonił małym dzwoneczkiem po Wergiliusza i poprosił go o dzbanek wybornego Earl Grey'a ignorując zapytania o posiłek. Czekając na zasłużoną przerwę podszedł do okna patrząc na wisielczy las...
...ale czy była to rzeczywiście przerwa? Czy nie pracował mimo wszystko cały czas, procesując w swoim umyśle plany, rozkręcając je i zwijając na powrót, rozważając kogo z swojej sieci zaangażować do którego zdania. Ewaluacja własnych działań, też była takim nieoczywistym elementem pracy, traktowana jako przymus kadr, zamiast coś co mogło realnie pomóc.
Annaleight Dolohov doskonale sprawdziła się jako liderka połączonego zespołu lekarzy i biurokratów. Doskonale bezwzględna wycisnęła z nich siódme poty, miał na biurku dwie teczki ich wytężonej pracy i pełną ufność co do ekspertyz i tłumaczeń. Dyrektora Kliniki zdawała się zadowolona z przebiegu konferencji prasowej, o kontakty z babcią Lestrange zawsze trzeba było dbać (notka umysłowa, o konieczności wysłania i jej informacji o zmianie miejsca podpisania umowy, w końcu była matką chrzestną tego porozumienia, bez udostępnienia lekarzy na okoliczność pracy nad dokumentacją nic by z tego nie wyszło. Oczywiście szpital zyskał na tym wiele korzyści, mając niemal pełnię kontroli nad tym co wpłynie do kraju prosto do nich, wciąż jednak mogła się nie zgodzić, a on musiałby szukać innych rozwiązań, zdecentralizowanych specjalistów, którzy bywają owszem skuteczni, ale też po prostu trudni).
Przeskanował własne biuro - Velaris na wiecznym chorobowym od początku sierpnia, Bumfuzzle w skrajnej depresji, Remington z głową w materiałach i igłach, Isaac, który zdawał mu się częściej być na wychodnych reportażach niż angażować się w przydzielone zadania. Tego nie był pewien - nie spędzał czasu w biurze, a Jonathan nie informował go o problemach z nimi, podobnie jak wciąż nie udało znaleźć się kreta, który donosił prasie. Na szczęście Stanhope poleciała za paszkwil z początku czerwca, Anthony liczył więc że w Proroku jest jakiś przychylny mu redaktor. Dobrze byłoby na przyszłość wiedzieć kto to jest, ale tu właśnie Isaac nie spełniłby się dobrze w roli szpiega. W zbyt oczywisty sposób był z nim powiązany. Będzie musiał znaleźć sobie kogoś innego do tej misji...
Gdy herbata pojawiła się na jego biurku przeglądał teczkę z dokumentami gotowymi do podpisu na szczyt. Nie patrzył już za bardzo na ich treść, raczej pilnował wytycznych, pilnował nomen omen standardów, które tego typu pisma powinny spełniać i z przyjemnym dreszczem zdziwienia odkrył, że jest perfekcyjnie. Szczęśliwie jego starszy inspektor ds. dokumentacji spełniał się na swojej funkcji, będzie musiał odkopać templatkę listu gratulacyjnego do premii. Mugolak czy nie, Anthony lubił dbać o swoje narzędzia i bardzo, bardzo liczył, że akurat ta konkretna osoba nigdy nie zrezygnuje z pełnionego stanowiska.
Z uśmiechem przyjął napełnioną naparem filiżankę, skinieniem głowy dziękując Wergiliuszowi. Opadł na fotel na zasłużoną przerwę żeby myśleć o... Nie, to nie była przerwa. Znów dane mieliły się, analizy, kolejne kroki i działania. Teraz gdy wojna zapukała do jego drzwi, gdy jego ukochany przyjaciel kazał mu myśleć, kazał mu widzieć, nagle OMSHM, bezpieczny stary OMSHM był za mały. Za mało wpływowy. Za mało władny. Co jeszcze będzie mógł wycisnąć z sojuszu z Kambodżą? Jak mocno będzie mógł napiąć znajomości w Ministerstwie dla własnych korzyści? Na ile byłby w stanie zainspirować kolegów do lepszego, skuteczniejszego, szybszego działania? Te wszystkie głosy ucichły wraz z pierwszym łykiem wybornej herbaty. Umysł skupił się na smaku, na aromacie łaskoczącym podniebienie. Większość była już zebrana - w zabójczym tempie, w nieludzkich warunkach, na plecach innych - teraz tylko podpis i dalej, na wielkie, wzburzone fale przyszłości. Teraz pozostawał w cichy, tak pomieszczenia, jak i własnych myśli, kolekcjonując znów listę zdań, priorytetyzując je, układając jak domek z kart, by wraz opróżnieniem imbryczka zatopić się w nich ponownie. Jeden, po drugim...