[12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Bard Beedle - 05.11.2022
12.1970
Ashling, Menodora i Sarah
Carkitt Market
Problemy musiały się zacząć – nie było możliwości, aby to się nie wydarzyło od momentu gdy Lord Voldemord wynurzył się przed światem, pragnąc…właściwie do końca nie rozumiała celów, co nie znaczyło, że je akceptowała. Podniesienie ręki na drugą osobę wydawało jej się nie wybaczalne, a chociaż rozumiała samoobronę, nie rozumiała jak można było skrzywdzić kogokolwiek. Widziała w tym narzędzie słabych i marnych, zwłaszcza jak ludzie wydawali się tym zachwycać. W takich wypadkach potrzeba im było terapii i zamkniętego ośrodka, nie dawania różdżek do ręki i pozwalając im na swobodne chodzenie ulicami i zbieranie bogactwa.
Słysząc o wybuchu, że nie będzie jedyną, która na miejscu się zjawi i gdy tylko zaczną tam się zachodzić gapie, tym bardziej będą zagrożeni, musiała więc niemal od razu zjawić się na miejscu – nie czekała, łapiąc różdżkę i w biegu niemal kierując się do kominka w najbliższym sklepie, licząc w głowie gdzie najłatwiej będzie się wydostać tak aby na miejsce dotrzeć bez zbędnych opóźnień. Niemal ślizgiem po ziemi skończyła w kominku, wirując w płomieniach i kończąc w sklepie, gdzie zaskoczeni tym zdarzeniem gapie odsunęli się niemal od razu, nie miała jednak czasu na pokazywanie odznaki. Jeżeli los pozwoli, może jeszcze wróci do sklepu wszystko wytłumaczyć.
Widziała zamieszanie już z daleka – kłęby dymu powoli pojawiały się na horyzoncie, znacząc ślad gdzie zdarzenie miało miejsce. Niemal pędziła ulicami, przepychając się pomiędzy osobami które były na miejscu, zaraz też orientując się w sytuacji, którą miały przed oczyma. Resztki sklepu, który wyglądał na właśnie spalony, a nie miała wątpliwości że nie użyto do tego zwykłego Incendio i przypadkowego zaprószenia. Stojący niedaleko mężczyzna wyglądał, jakby miał zaraz się deportować, znikając gdzieś gdzie nikt by go już nie znalazł, gdzie mógłby się zaszyć i planować dalej. I wiedziała bardzo dobrze, że nie mogła na to pozwolić, nawet jeżeli mogła być ranna w tym wypadku.
Dostrzegła jednak jeszcze ruch, widząc, że w środku udało się komuś przeżyć – a jeżeli mężczyzna mógłby jeszcze rzucić jakieś zaklęcie, mogło się okazać, że nikt w środku nie przeżyje. Posłała niemą Inpedimentę w jego stronę, nie pozwalając, aby jeszcze uciekł, a jednocześnie musząc posłać jak najszybciej kogoś w stronę ludzi znajdujących się w sklepie. Spojrzenie posłała dookoła, dostrzegając na szybko znajomą twarz w tłumię, którą przywołała szarpnięciem głowy.
- W środku są ludzie, albo przynajmniej jedna osoba, dasz radę się tym zająć? – Nie chciała stawiać cywila przeciwko potencjalnemu czarnoksiężnikowi, natomiast ktoś musiał chociaż w pierwszym momencie zająć się ludźmi w środku. Może szybko uda jej się pokonać przeciwnika, może ucieknie, może stanie się coś innego, ale ktoś w środku liczył na pomoc i to było najważniejsze.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Dora Crawford - 09.11.2022
Carkitt Market bywało całkiem przyjemnym miejscem, oczywiście kiedy nikt nie próbował puścić z dymem jednego ze znajdujących się tam sklepów. Dora nigdy nie spodziewała się, że ruszając na zakupy skończy jako świadek obserwujący unoszące się kłęby ciemnego dymu. Słyszała o Voldemorcie i tym, co głosił, ale nigdy nie sądziła, że ktokolwiek popędzany jego słowami, mógłby zrobić coś takiego. W pewnym sensie nawet nie sprawiała sobie sprawy z tego, że była jedną z ostatnich osób, które powinny się temu dziwić. Nienawiść rodziny jej matki powinna dawać jej wystarczające świadectwo temu, co mogły zrobić osoby pchane podobnymi ideałami. Niektórzy przechodnie ludzie zatrzymywali się zaciekawieni. Inni z przerażeniem zaczynali krzyczeć, a jeszcze inni ciągnęli do miejsca zdarzenia. Crawley na szczęście nie musiała przepychać się łokciami przez mur ludzkiej masy, przez co mogła obejrzeć poczerniałą strukturę budynku z bliska. Wahała się w wyraźny sposób, żywiąc jakąś dziwną nadzieję, że nikomu nic się nie stało, bo przecież wewnątrz było tak cicho. Tak spokojnie.
Spojrzenie jasnych oczu padło na Greyback, która również wyłoniła się z tłumu.
Wciągnęła powietrze, słysząc jej słowa, ale kiwnęła tylko głową, żwawo wyciągając różdżkę. Serce załopotało jej w piersi, a może dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak na prawdę się czuje? Nie była przecież aurorem. Nawet nie należała do BUMu. Była tylko młodą dziewczyną chętną do pomocy, chociaż teraz miała wrażenie, że wcale nie była taka dobra i nieustraszona jak jej się do tej pory wydawało.
Weszła do środka.
Miała wrażenie, że wszystko wewnątrz było całkowicie czarne. Dało też wyczuć się jeszcze ciepło - pozostałość tego, co wcześniej wznieciło zaklęcie. Śmierdziało też spalenizną i jasne było, że cokolwiek tutaj było sprzedawane, pozostawiło za sobą braki w asortymencie.
Spodziewała się chyba, że jeśli wejście do środka, ktoś wymierzy w nią z zaskoczenia różdżką i zrobi dokładnie to samo, co z całym sklepem. Zamiast tego przywitał ją spokój, a zaraz potem i kaszel, który dobiegł zza jednego z regałów. A może zza kontuaru?
- Jest tu ktoś? Halo - zapytała, postępując przed siebie nieco pewniej, z nagłym zdecydowaniem rozglądając się dookoła. Może nie była aż tak biegła w rzucaniu zaklęć w niegodziwców, ale jeśli chodziło o pomoc medyczną, mogła się jakkolwiek wykazać.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Sarah Macmillan - 14.11.2022
Życiem należy się cieszyć, bo jest przerażająco krótkie. Żadna to mądrość, prawda? To powinien wiedzieć każdy. Życie trzeba cenić, póki się je ma w garści. Trzeba z niego korzystać, nie można niczego żałować, aby w chwili zetknięcia się ze śmiercią powiedzieć sobie: „a więc to koniec” w sposób wyzbyty tego zmieszania, tego dziwnego uczucia w klatce piersiowej i... Naprawdę próbowała tak żyć. Próbowała egzystować tak, jakby każdy dzień mógł być ostatnim. I mówiła o tym żywo i pewnie. „Nie boję się śmierci”.
Teraz, leżąc przygnieciona wielkim regałem, powtórzyła to sobie w myślach jakiś milion razy i wcale nie brzmiało to tak pewnie. Nie boję się - powtarzała sobie, ale ten głos z tylu głowy wciąż szeptał: to nieprawda, nieprawda, nieprawda, nie jestem gotowa, nie dzisiaj, to nieprawda, nie mogę tu umrzeć, to nie jest mój czas, ale może, jakimś cudem, jeżeli sobie teraz powiem, że w to wierzę, to Matka wybaczy mi zwątpienie w nią w ostatnim momencie.
Dookoła musiało być bardzo głośno, ale Sarah Macmillan słyszała niewiele poza biciem swojego serca. Ktoś krzyczał. Chciała powiedzieć, że tu jest, że potrzebuje pomocy, ale nie mogła - z jej ust nie wydobyło się nawet stęknięcie. Dusiła się. Tak jak wtedy, kiedy pływała z bratem w jeziorze i zaczęła się topić. Tak samo płakała, tak samo dławiła się powietrzem, tak samo wierzgała nogami, tak samo chciała chwycić cokolwiek ręką i wydostać się na powierzchnię. Bezskutecznie.
Chwyć za różdżkę, Sarah.
Nie lubiła słyszeć rad swojego przodka, ale teraz, kiedy walczyła o życie, trzeźwe spojrzenie na sytuację i świadomość, że towarzyszył jej ktokolwiek, nawet jeżeli był jedynie cieniem dawnego siebie, ledwie wspomnieniem zaszytym gdzieś w Gauntowej linii krwi, Sarah odnalazła w tym siłę. Jej dłoń próbowała chwycić za wypuszczony z palców patyk. Raz. Drugi. Za trzecim razem musnęła go opuszkiem. Za czwartym, kiedy traciła już jakiekolwiek siły, przypadkiem odepchnęła go od siebie. Potoczył się po osmolonej posadzce prosto pod czyjeś nogi.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Bard Beedle - 26.11.2022
Podczas walki czy podczas pogoni nigdy nie docierały do niej emocje którym dotrzeć nie pozwalała. Wchodziła w ten tryb, który wymagał akcji i reakcji, oceny strat i decyzji wobec następnych działań niemal natychmiastowo. Emocje nie były potrzebne w takich sytuacjach, bo chociaż potem martwiła się okrutnie o każdego i o wszystkich, a i w najgorszej chwili szarpnięcie gniewu potrafiło posłać mocniejszą wiązkę zaklęcia, wyrzucenie z siebie wszystkiego w trakcie niebezpieczeństwa mogło zapowiadać się na marnowanie sił i czasu.
Teraz również musiała wybierać, co zrobi w pierwszej kolejności, co zrobi w drugiej, a co zostawić sobie może na sam koniec. Jawiło się pierwsze zagrożenie w postaci zamaskowanego mężczyzny, który wydawał się kończyć ale jeszcze chciał robić coś jeszcze na sam koniec. Na to nie mogła mu pozwolić. Była również pewna, że ktokolwiek się nie znajduje w okolicy, jeżeli byłby w środku, mógł zostać ranny. Pomieszczenie nie wydawało się na tyle niestabilne, aby w środku czekało na kogoś niebezpieczeństwo, dlatego bez obaw posłała tam Menodorę – nie była przecież kimś, kto walczyłby z przeciwnikami gdyby nie musiał, dlatego tym bardziej nie chciała kierować je na pierwszą linię ognia.
- Protego! – Zablokowała zaklęcie, unosząc różdżkę gdy zaklęcie pomknęło w jej stronę. Była niemal pewna, że mężczyzna zamierzał celować gdzieś ponad nią, tak aby jeszcze trafić kogoś z tłumu, więc tym bardziej nie mogła na to pozwolić. Mężczyzna powoli zaczął się wycofywać, chcąc uciec z miejsca wypadku – a na szybko rzucone spojrzenie na Menodorę sprawiało, że przekonana była, że sobie dobrze radzi. Miała do nich wrócić, tak szybko, jak tylko da radę, ale póki co musiała pogodzić się z tym, że zostawiała ją samą sobą. Jeżeli wyskoczy nowe zagrożenie, nie będzie jej tutaj, bo będzie musiała ciągnąć w kierunku tej osoby.
- Stój i nie ruszaj się! – Nie sądziła, żeby jakkolwiek posłuchał tego, o czym mówi, ani żeby w ogóle zatrzymał się na to polecenie, oficjalnie jednak musiała rozkazać mu aby wstrzymał się z ucieczką. Dopiero po chwili rzuciła się w pogoń, gdy mężczyzna próbował wycofać się z sytuacji, gdy Ash próbowała zatrzymać go na miejscu, rzucając w niego zaklęcie petryfikujące. Nie mogła pozwolić, aby ktokolwiek więcej ucierpiał i musiała złapać tego mężczyznę. Przepychała się pomiędzy kolejnymi uliczkami, rzucając jeszcze zaklęcia aby uniemożliwić mu wejście do sklepów i skorzystanie z kominka, jak również chroniła przypadkowych przechodniów przed szkodami które mogły im wyrządzić zaklęcia.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Dora Crawford - 09.12.2022
Stała pośrodku sklepiku, napięta niczym struna. Miała wrażenie, ze czuje każdy mięsień w swoim ciele, napięty niczym postronek. Dłoń zaciśnięta na różdżce zaczynała powoli boleć. W głowie szumiało jej, jakby ktoś włączył telewizor i nie był w stanie złapać anteną jakiegokolwiek sygnału. Biały szum, do momentu, kiedy coś nie potoczyło się po podłodze, a ona sama omal nie podskoczyła.
Dźwięk toczącego się leniwie drewna po zasmolonej podłodze przebił się przez ciszę nad wyraz głośno. Dora nabrała powietrza do płuc gwałtownie, mimo że zdawać by się mogło, że po wdechu który nabrała sekundę wcześniej, nie miała już w sobie więcej miejsca. Kiedy jednak opuściła spojrzenie i skierowała je pod swoje nogi, na podłużny kształt, który się do niej dotoczył, równie gwałtownie to całe powietrze z siebie wypuściła.
Pochyliła się, palce zamykając na jakże znajomym kształcie różdżki, która jednak nie należała do niej. W panice jakby, podniosła spojrzenie, znowu wbijając je w elementy otoczenia, tym razem jednak jakby bardziej uważnie, bo spod pokracznie leżącego regału wyjrzała na nią blada ręka.
Tym razem ciszę przecięły jej własne kroki. Już nie ostrożne, a szybkie i nerwowe, które w mgnieniu oka sprawiły, że zawisła nad panną Macmillan.
- Sarah? - wyszeptała z wyraźnym niedowierzaniem, przez chwilę zastanawiając się, czy strach nie robi sobie z niej żartów. Im dłużej jednak patrzyła na drobną postać, tym bardziej utwierdzała się w przekonaniu, że zna ją bardzo dobrze. Jak rażona opadła na kolana, dłonią odgarniając włosy z twarzy dziewczyny, chcąc lepiej się jej przyjrzeć - Sarah? Słyszysz mnie? - pierwszym instynktem było sprawdzić, czy w ogóle żyje. Czy w ogóle oddycha, w końcu też, czy w ogóle jest przytomna. - Zaraz cię spod tego wyciągnę. Uważaj, na trzy. Raz, dwa... - uniosła dłonie, w jednej ściskając swoja różdżkę i rzucając zaklęcie. Przygniatający Macmillan regał zatrzeszczał i uniósł się. Początkowo jakby z trudem, jednak Dora szybko zdecydowała gdzie najlepiej będzie go odsunąć, co zaowocowało błyskawicznym uwolnieniem spod niego dziewczyny.
- Sarah, możesz się ruszać? - zapytała, wreszcie opuściwszy różdżkę i koncentrując swoją uwagę na niej. Na Sarę patrzyły jasne, błękitne oczy pełne troski i strachu. Miała nadzieję, że odpowiedź nie będzie jakkolwiek inna jak tak. Każda inna bowiem mogła zwiastować, że regał zabrałby jej coś więcej, niż tylko chwilową możliwość swobodnego oddychania.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Sarah Macmillan - 13.12.2022
Pannie Macmillan zdawało się, że im bliżej końca była, tym więcej spokoju ogarniało jej ciało. Te myśli sprzed chwili, jakby się koniecznie musiała wyrwać z objęć śmierci, stawały się coraz bardziej mgliste i przyćmione przez wszechogarniający spokój. Matka jej to wszystko na pewno wybaczy, a później wróci do kręgu. Koniec był tak przerażający, tak pozbawiony wielkich słów - to wszystko było strasznie ludzkie, naturalne, a co za tym szło - bliskie wszystkiemu, w co kazano jej wierzyć i w co wierzyła od dzieciństwa. I nawet ten rozczarowany głos mówiący: „Głupia dziewucha” nie był w stanie powstrzymać błogostanu ogarniającego ją z każdej strony - to przestawał być koniec, którego się bała. To zaczął być koniec, którego próbowała sięgnąć dłonią, jakby był czymś w oddali. Czymś, co można było złapać i przyciągnąć do siebie. Koniec mógł być dobry.
Słyszała jakiś głos. Był jak za ścianą. Kiedyś jej ktoś powiedział, że przed śmiercią wszystkie sceny z życia przelatują człowiekowi przed oczami. Może to było to - może po prostu nie potrafiła poczuć tego tak, jak powinna to poczuć. W okowach beznadziejności topiła się i powoli zamykała oczy. A później oślepiła ją jasność.
Ale to nie była jasność końca.
Zachłysnęła się powietrzem tak, że zaczęła kaszleć. Następnie przetoczyła się na bok. Ten potworny ból wrócił ze zdwojoną siłą. To było tak, jakby jej coś miało zaraz rozszarpać klatkę piersiową. Macmillan nie odpowiedziała nic znajdującej się obok dziewczynie, ale mogła się ruszać. Przetoczyła się po posadzce, wydając z siebie dźwięki, jakby miała zaraz zwymiotować. Zwijała się tak przed dobrych kilka minut i dopiero kiedy wszystko do niej wróciło, a wodospad łez płynący po zaczerwienionej twarzy ustał - mogła dostrzec, że jej wybawicielką była Menodora. Od świadomości tego zachciało jej się płakać jeszcze bardziej.
- Żyję?
Pytanie, które zadała, przecięło ciszę płynącą z jej strony. Uniosła w górę okaleczoną dłoń. Nie wydawała się ani trochę bledsza od tej, jaką posiadała dotychczas.
- Żyję.
Tylko że chyba złamała żebro.
- O-on dalej tu jest? Człowiek w masce?
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Dora Crawford - 21.03.2023
Kiedy Sarah ogarniała błogość, niebyt zbliżającego się końca, do którego chciała chętnie sięgnąć, Dora starannie i rozpaczliwie odsuwała od siebie myśl, że dla panny Macmillan mógłby to być koniec. Nie była gotowa, by życie blondynki przemknęło przez palce, podczas gdy ona bardzo, z całego serca próbowała je pochwycić i zatrzymać na miejscu. Nie była gotowa na to, by tracić kogokolwiek, ale czy jakikolwiek poprawnie funkcjonujący człowiek był gotowy przyglądać się, jak bezruch zakradał się do czyich oczu? Jak nieruchomieje ciało i jak ucieka z niego najważniejsze 21 gramów? Pewnie ktoś mógłby się z nią całkowicie nie zgodzić, sugerując że śmierć jest czymś naturalnym i prawdę powiedziawszy, Dora do tej pory uważała podobnie. Naturalność jednak tego fenomenu nie podważała bólu, jaki pozostawał w sercu tych, którzy zostawali z tyłu.
Powtarzała jej imię z uporem maniaka, dłoniami obejmując jej policzki z właściwą dla siebie delikatnością, jakby nawet ten mrożący krew w żyłach moment niepewności nie był w stanie zmusić jej to zawarcia rozpaczy i niepewności we własnych gestach. Jakaś część Crawley liczyła chyba na to, że sam jej głos rozgoni wszystko to, co mogło otaczać Sarah. Jakby jego tembr miał zadziałać niczym latarnia morska i poprowadzić ją prosto do domu. Do rzeczywistości; może i bolesnej, przepełnionej smrodem spalenizny i popiołem, ale wciąż o wiele bardziej potrzebującej jej, niż rozbłyskająca gdzieś w oddali jasność.
Kiedy Sara zachłysnęła się i zaczęła kaszleć, w pierwszej chwili Dora uśmiechnęła się. Szeroko, z ulgą, zaraz jednak reflektując się i klepiąc lekko koleżankę po plecach, by ewentualnie pomóc jej w ten sposób. Patrzyła na nią z troską i bólem, kiedy przetoczyła się dalej, wyraźnie cierpiąc. Niestety jednak, Dora nie miała przy sobie żadnych eliksirów, ale też dopuszczała zwyczajną możliwość, że ciężkie regały tak działały na ludzi. Co prawda nigdy żaden ją nie przygniótł, ale potrafiła sobie wyobrazić, jak wielki musiał być to szok dla ciała.
- Żyjesz - wyszeptała bardziej, niż powiedziała, bo głos jej się nieco załamał, kiedy wreszcie przywarła do Sarah w uścisku, jakby nie wierząc w prawdziwość tych słów. Ich realność i radość, jaką ze sobą niosły. I ulgę. Ogromną, niepowstrzymaną ulgę, która sprawiła, że się bezgłośnie rozpłakała. Szybko jednak puściła Macmillan, mimo że nie chciała. Mimo, że jej ręce rozplątały się z wyraźną niechęcią i ociąganiem. Nie chciała jednak sprawiać dziewczynie bólu.
- Przepraszam - otarła łzy gestem dłoni, spoglądając po niej. - Nie... on... uciekł. - obejrzała się przez ramię w kierunku wejścia, jakby chcąc sprawdzić, czy faktycznie tak było. Czy nie wrócił może i nie zaskoczył ich. Drzwi jednak stały puste, pokazując tylko ciekawskie twarze na zewnątrz. - Ashling... znaczy, aurorka pobiegła za nim, chcąc go złapać. - wróciła spojrzeniem do koleżanki, przyglądając jej się z troską. - Jak się czujesz? Bardzo cię boli? Gdzie? - zapytała, bo sam temat tego, że mogła się ruszać, miały już za sobą. I całe szczęście, bo Dora chyba oszalałby, gdyby okazało się, że regał Sarę obezwładnił.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Sarah Macmillan - 25.03.2023
Sarah przestała płakać, ale jej oczy wciąż były czerwone i spuchnięte. Niemal nienaganna aparycja, jaką dotychczas szczyciła się kapłanka, nie ostała się na swoim miejscu po tak bliskim zetknięciu z ciężkim meblem. Mówiąc krótko - wyglądała tragicznie. Mówiła o sobie, że jest wysłanniczką bogów, ale teraz wyglądała tak, jakby jedną nogą była już z tymi bogami, a drugą wciąż w świecie żywych, ledwo trzymając się świszczącego oddechu i krótkich myśli przepływających przez przerażoną, niemogącą skupić się na niczym głowę.
- Myślałam... myślałam, że to był Mu'tagh, ale to nie był on.
Dopiero po chwili, jaką poświęciła na próbę podniesienia się z ziemi, dotarł do niej sens zadanego pytania. I to, że powinna na nie w ogóle odpowiedzieć, a nie uporczywie ignorować je tak samo jak narastającą panikę na samą myśl, że jej rodzony brat mógł robić ludziom to samo, co ten mężczyzna uczynił jej.
Ciało kapłanki przeszył ostry ból.
- Wszędzie - wyjaśniła inteligentnie, machając ręką gdzieś w obrębie klatki piersiowej, a później zastukała się w serce - ale najbaldziej tu. - Dudniło jej tak mocno, jakby miało zaraz wyrwać się z klatki piersiowej i wyskoczyć. I może tak by było prościej, bo teraz męczyła się niesamowicie, próbując zrobić cokolwiek. Gdyby tylko wypadało teraz zamknąć oczy i zasnąć, prawdopodobnie wybrałaby sobie ten los. Ale nie teraz, nie kiedy ktoś tam ryzykował życiem i... - Ah Dola, ale to jest okh'opny człowiek, co mnie tu zostawił na skonanie, a ona jest tam sama? Nie umiem fal, nie wezwę tu nikogo. - Kaszlnęła raz jeszcze. - A spszedawca? Gdzie jest spszedawca?
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Dora Crawford - 05.04.2023
Dora patrzyła w te oczy, czerwone i spuchnięte od płaczu. I te mokre od łez policzki, brudne od kurzu i miała ochotę zwyczajnie otrzeć je. Delikatnie, z namysłem i z całą sympatią jaką darzyła Sarę. Chciała jej bardzo, ale to bardzo powiedzieć, że wszystko już będzie dobrze i to, co właśnie się wydarzyło, to było nic. Że niedługo pozostanie po tym tylko bardzo brzydkie wspomnienie i nic więcej. Ale nie potrafiła kłamać, bo ta sytuacja za bardzo ocierała się o jej własne przeżycia. Może nikt nigdy nie próbował jej wysadzić w powietrze, ale ból, strach i płacz były tutaj wspólnym mianownikiem, którego obydwie doświadczały. Sarah teraz, ona kiedyś.
Crawley musiała przyznać, że potrzebowała chwili, żeby uświadomić sobie o kim mówi jej koleżanka. Usta poruszyły się bezgłośnie, powtarzając wymienione imię i jakby smakując je. Próbując obrócić na języku w odpowiedni sposób, by wskoczyło w jakąś niewidoczną szufladkę i zaczęło robić większy jak mniejszy sens. Czasem zapominała o starszym bracie Sary.
- Murtagh? - zapytała, ściągając nieco brwi. - Dlaczego miałby...? - chciała zapytać o wiele więcej, ale zamiast tego słowa zatrzymały się w gardle, niewypowiedziane już wcale, jakby sama pauza była wystarczająco znacząca. Crawley nie była częścią kowenu; lubiła święta czarodziejów, obchodziła je z należytym szacunkiem i według tradycji, ale w samym budynku kowenu jej noga nigdy nie postała. Jakaś część niej rozumiała, że na świecie żyli różni ludzie, którzy przybierali różne role i obierali różne ścieżki. Ciężko jednak było jej uwierzyć, że ktoś taki jak Saraha mógł mieć przy sobie kogoś, kto był w stanie robić rzeczy, których właśnie doświadczały.
- Nie wstawaj - upomniała ją szybko, widząc jak próbuje się podnieść. - Zaraz pojawią się medycy. I inni aurorzy. Zabiorę cię do Munga i wszystko będzie dobrze. Naprawimy cię - obiecała, ściskając jej dłoń dla podkreślenia swoich słów. - Znam ją. Da sobie radę. Teraz musimy przypilnować, żeby tobie nie stała się większa krzywda. Jeśli będziesz się zanadto ruszać, może się zdarzyć, że twoje obrażenia się pogłębią - wyjaśniła pośpiesznie, mimowolnie jednak obracając się na wejście. Ktoś krzyczał o zrobienie przejścia dla służb, ale był to głos raczej odległy. - To Carkitt Market, zaraz ktoś będzie - Dora tez nie posiadał umiejętności fal, niestety, ale była absolutnie przekonana o tym, że akurat w tym miejscu informacje o incydentach rozprzestrzeniały się szybciej jak wolniej. Istniała też bardzo duże prawdopodobieństwo, że Greyback sama zdążyła już wezwać wsparcie, nawet jeśli zajęta była pościgiem.
RE: [12.1971] Ashling, Menodora i Sarah | Pierwsze ataki Śmierciożerców - Sarah Macmillan - 06.04.2023
Dlaczego miałby?
Dobre pytanie. Kiedy tylko rozbrzmiało w jej głowie właściwym tonem, Sarah uśmiechnęła w sposób tak smutny, że te łzy i opuchnięta twarz stały się wyłącznie miernym dodatkiem do rozpaczy, jaka oblewała jej oblicze. Kiedy była małym dzieckiem, wydawało jej się, że więzy krwi były czymś, co ich relację permanentnie chroniło. I chociaż Murtagh nieszczególnie wpisywał się w ramki tego, co przewidywała dla człowieka rola kapłana, Sarah nierozważnie wierzyła w to, że to, co ich łączyło, było piękne, szczere i stałe – nawet jeżeli mieli przyjmować w przyszłości różne kształty, cóż takiego miało im zabronić bliskości? Dzisiaj imię brata wypowiadane na głos pozostawiało w ustach gorzki smak rozczarowania.
- Myślałam, że – wydusiła z siebie znów, ignorując ból rozrastający się w klatce piersiowej – przyszedł po mnie, bo ja za nim nie poszłam. Że to jest moja kala. – Ale to nie mogła być kara, o której myślała, widząc stojącą w przejściu postać Śmierciożercy. Bo jeżeli miała rację, to Śmierciożercy byli jedynie odbiciem wizji świata, jaką napisał im Salazar Slytherin, a on jej umierać nie pozwolił. Wręcz przeciwnie – głośne i dosadne „chwyć za różdżkę” dudniło w jej umyśle tak żywo, jakby wciąż to mówił. Nawet sięgnęła po nią ręką, jakby z nadzieją, że jej się uda to echo permanentnie wyciszyć.
- Mimo wszystko chciałam mieć ją pszy sobie – wyjaśniła, nie chcąc wyjść na kogoś, kto miał ostrzeżenia Mendory całkowicie tam, gdzie światło nie sięgało. Zaciskając jedną dłoń na rękojeści, niespodziewanie odkryła, że drugą dłoń przychodziło jej ścisnąć z o wiele mniejszą siłą i pewnością. Ciepłe, delikatne palce Crawley wplecione pomiędzy jej sprawiły, że Macmillan poczuła się… wiotko? Jak wata. Nie odnalazła w sobie siły na znalezienie odpowiedzi ani na to, dlaczego jeszcze przed chwilą myślała, że Murtagh mógłby chcieć ją zabić, ani na to, dlaczego dotyk Menodory tak bardzo zbił ją z tropu i oprócz ukojenia zdenerwowanego serca przyniósł ze sobą jakąś dziwną nutę, którą nazwałaby obawą, gdyby nie to, że nie odczuwała jej tak negatywnie, jakby postrzegała czystą obawę właśnie.
- Dolly – zaczęła raz jeszcze – spszedawca. Taki stalszy pan, co tu placował… nie widzę go tu – powiedziała, spoglądając to na nią, to na ten regał. Ale pod regałem też go nie było. Ani nigdzie wokół. Nie wyszedł przerażony zza lady. Nic nie powiedział. – Czy to możliwe, że go stąd zablał? – Ten mężczyzna w masce. – Po co…?
|