![]() |
[02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Ministerstwo magii (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=17) +--- Wątek: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain (/showthread.php?tid=4288) |
[02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Louvain Lestrange - 14.12.2024 Nowy kwartał to i zeznanie finansowe. Trzeba było się rozliczyć ze wszystkich tych błahostek, mniejszych i większych. Zliczyć stan piór oraz ile atramentu do nich zużyto. Porachować ołóweczki, koperty, spinacze i wszystkie szczeble w oparciach krzeseł. Dla Louvaina było to mdłe i małostkowe, bo sam już dawno wymienił swoje biurko z taniej sklejki, na piękny mahoń przy którym dostojnie kontrastował ze swoją Zimna, trupią cerą. Pióro też miał własne, a nawet dwa. Jedno do wypełniania akt związanych z czarodziejami i osobne dla parchatych mugolaków. Tak żeby nie kalać paskudztwem swojej, ale i cudzej godności, obcując nawet w tym symbolicznym wymiarze biurokracji. Nie każdy musiał o tym wiedzieć, ale przynajmniej jego sumienie było czyste. Jednak to co sobie tam myślał zostawiał dla siebie, a zeznania i tak trzeba był doręczyć. Było to bardzo ważne, przynajmniej dla szefa jego biura, bo ponoć na podstawie tego zeznania mogli dalej wnioskować o przydział kolejnych pergaminów, czy innych bibelotów. Rozliczyć się z Biurem Finansów należało, ale większości niekoniecznie chciało się przez ten proces przechodzić. Bo nawet zwykłe urzędasy miały obawy przed kontrolerami z finansówki. No i tam gdzie większość koleżanek i koleżków wymiękało, on wkraczał dziarskim krokiem. Bo dla niego wizyta w Biurze Finansów, to okazja do pogawędki z Daphne. Tej bardziej udanej przystępnej siostry. I nie, że miał jakiś problem z Victorią, ale to nie Daphne wlepiała mu uwagi do dzienniczka i straszyła wzrokiem prefekta po korytarzach. A z młodszą kuzynką przynajmniej mógł poszkalować mugolaków, a nawet czasem pomagała mu odrabiać lekcje jak ładnie poprosił i przyniósł świeczkę z aromatem wawrzynka i igieł sosen. Pominął kolejkę dla oczekujących szaraczków z wnioskami i skierował się prosto do jej biurka, bo po co stać w kolejce jak jakiś normals, skoro miało się rodzinne wtyczkę prawię że za rogiem? No właśnie, głupota. Ave nepotyzm! Ktoś go jednak uprzedził. Jakiś facet w średnim wieku, w wytartym granatowym tweedzie. Pochylał się nad jej biurkiem i nad samą Daphe i niewiele brakowało co by jej do kubka z kawą nie wpadł. Stanął bliżej, na odległość kroku, może dwóch, żeby przysłuchać się o co chodzi temu natrętnemu gościu. I zaśmiał się bezdźwięcznie, chowając ironiczny uśmieszek za pięścią, tak go to rozbawiło. Facet oczywiście pieprzył jakieś brednie o wyrównaniu szans, prosił o wyrozumiałość i ogólnie uskuteczniał jakieś równościowe pierdolenie. - Ale nie wszyscy nasi petenci potrafią korzystać z samopiszących piór, bo nie wszyscy skończyli magiczną szkołę, potrzebujemy dodatkowych środków na magiczną skrzynkę na wnioski! Zakpiłby mu w prosto w twarz, gdyby nie to że byli w godzinach pracy i musiał się powstrzymywać przed byciem sobą. A szkoda, bo z chęcią powiedziałby mu co myśli na temat pomagania mugolakom, czy innym nieudacznikom których przerastały proste zaklęcia. Zamiast tego puścił porozumiewawcze spojrzenie do kuzynki, że jest tuż obok i współczuje jej teraz użerania się z takim gamoniem. Odchrząknął sugestywnie, patrząc spod ukosa na faceta, sugerując żeby się pośpieszył, bo i on tu ma sprawę do załatwienia. wiadomość pozafabularna Miesiąc równości prompt 20 "Tylko słabi wierzą, że wszyscy powinni mieć te same szanse."RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Daphne Lestrange - 26.12.2024 Dzień jak co dzień, zwyczajny początek miesiąca. Daphne od samego rana siedziała w swoim biurze, co jakiś czas pytając Matulę czy nie potrzebuje w czymś pomocy, w końcu pracowały razem choć ich pokoje dzieliła cienka ścianka, to córka czuła się w obowiązku dbać o to, by swej rodzicielce udzielić każdego wsparcia jakie tylko będzie jej potrzebne. Na szczęście tego dnia nie spotkała się z karcącym wzrokiem czy pomrukami niezadowolenia, to też Daphne całkiem szybko szła praca. Zdecydowana większość wniosków o rozliczenia przyszła listownie, to też wyposażona w arcyskomplikowane urządzenia do sprawdzania poprawności obliczeń, przeglądała kolejne wartości. Kilka ruchów różdżką wystarczyło, by wiedzieć ile będzie do zapłaty albo czy ktoś znowu zrobił błędy w wykazie, a to wiązało się z (prawie) zawsze niekończącą się korespondencją. Na koniec pieczątka ministerialna i można było przechodzić do kolejnych papierów. Po zamknięciu tematu z listami, Daphne pozwalała sobie na chwilę przerwy z dobrą, liściastą herbatą. Tego dnia jednak czuła się na tyle senna, że poprosiła o cienką kawę. Czy to kwestia tej aury za oknem? A może zwyczajnie się niewyspała? Nie była pewna, przeciągnęła się na kantynie i wróciła do swojego biurka z kawą, która lewitowała obok. Dzwoneczek podskakujący na biurku wskazywał, że do drzwi dobijają się osoby na konsultacje, twarzą w twarz. Panienka Lestrange przewróciła oczami, doskonale wiedziała jak to będzie wyglądać. Znowu ktoś będzie wykłócał się o totalne pierdoły, które nikomu nie są potrzebne, ale ktoś bardzo pragnie moralnego zwycięstwa nad nią, niedoczekanie. Poprawiła rękawy w swojej ciemnobordowej marynarce i czuła, że jest gotowa. Kolejne osoby przychodziły z papierami i pytaniami dotyczącymi rozliczeń. A tu komuś brakuje pergaminu, a tutaj trzeba dokupić jakąś bardzo istotną księgę. Nawet ktoś z Wizengamotu się przetoczył, ale z nimi nigdy nie miała problemów, jako jedni z niewielu, zawsze byli skrupulatnie przygotowani oraz rzeczowi. Ceniła to we współpracy z nimi. Poza tym zawsze mogła przejrzeć ciekawe raporty, które przedstawiali w ramach argumentacji kosztów. Oczywiście bez nadmiernych i zbędnych szczegółów, ale chwila na poplotkowanie z nimi nigdy nie była stracona. Przybył też on. Ktoś kogo smród przepoconego podkoszulka niósł się dalej niż powinien. Westchnęła w duchu, przypominając sobie, że praca nie zawsze jest prosta. Z przyklejonym do twarzy uśmiechem, musiała zająć się kimś kto był brudasem i to nie tylko pod względem higieny ale także krwi. Znała tego osobnika, zawsze usiłował udowodnić, że Daphne się myli. O wiele można się uczepić tej panienki, ale nie tego, że myli się w matematyce! Już ostatnio jęczał, że powinna go lepiej traktować bo mugolskie pochodzenie mu to gwarantuje. Myślała, że go wyśmieje na miejscu, a jedynie resztka profesjonalizmu ją utrzymała w ryzach. No tak, bo ona musi się litować nad tym edukacyjnym zwierzyńcem. Tym razem było podobnie, chyba musiał ćwiczyć jakieś teksty i przemówienia przed lustrem. - Macie jakieś duże wydatki za zeszły miesiąc? Dla odmiany u Was budżet bardzo ładnie się spina jak dobrze kojarzę. - Z tego samego regału co poprzednio wyfrunęła księga z inną okładką, w tej były rozliczenia dla Biura Świstoklików. Strony przewracały się w zawrotnym tempie aż dotarły na pustą przestrzeń, do której można było dołożyć nowe strony. RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Louvain Lestrange - 26.01.2025 Mogłoby się wydawać, że wpadł akurat nie w porę. Rozdrażniona Daphne to nieszczególnie dobra wróżba. Szczególnie jeśli chciało się załatwić przez nią jakąś pilną sprawę w Biurze Finansów. Jednak Louvain był zdania, że przyszedł w SAMĄ PORĘ. W idealnym momencie, żeby zdążyć na niezłe kino. Bo to co miał okazję obejrzeć to kawał dobrego filmu. Fantastyczna tragikomedia z wątkiem kryminalnym w tle. Tragedia dla tego gościa, który tak bardzo się starał, ale w rzeczywistości niewiele mógł. Komedia dla Lou, który przyglądał się temu wszystkiemu z boku i naprawdę z całych sił powstrzymywał się, żeby nie upaść na podłogę i tarzać się ze śmiechu. A kryminał widział w oczach kuzynki, która najchętniej tę pieczątkę z odmową przybiłaby mu do czoła, najchętniej na wylot. I nie dziwił się jej kompletnie. Jego bawiła ta scenka tylko dlatego, że nie musiał stać naprzeciw tego parszywca i obcować z nim w tej paskudnej dyskusji. Gdyby był na jej miejscu pewnie czułby się brudny już po minucie rozmowy z nim, a co dopiero cała ta batalia na argumenty. I jeszcze zmuszanie się do rozmawiania z nim w tej oburzającej formie, jak równy z równym, bo tego wymagała od nich służbowa etykieta. Ostatecznie Daphne poradziła sobie wręcz koncertowo. Nie wybuchła, facet przeżył, żaden przedmiot nie poleciał w jego kierunku, a na dodatek sprawa znalazła swoje słuszne rozwiązanie, czyli właściwie jego kompletną porażkę. Swoją drogą to dupek był naprawdę bezczelny w swojej nietaktowności. Dawno nie widział tak roszczeniowej szlamy, która domagała się przywilejów jakby dodatkowe środki były mu przypisane od urodzenia. - Chapeau bas, Mon cœur. Odezwał się pochlebnie z powściągliwym uśmiechem na twarzy, przy okazji drobnym, żartobliwym ruchem dłoni ściągając niewidzialną czapkę z głowy w geście uznania tego jak poradziła sobie z tą, przynajmniej, niewygodną sytuacją. Jednak nie długo było mu dane, tak swobodnie poczuć się przy kuzynce, bo ta jednak tak szybko nie ochłonęła po tym jak tamto chamidło rozedrgało ją w złości. Zrobił wielkie oczy przez moment, a potem zastygł czekając grzecznie, aż ta fala wzburzenia przejdzie mu przez twarz i będzie się mógł wreszcie kiedyś odezwać. - Spokojnie, zrozumiałem za pierwszym razem. Zażartował sobie lekko, bo właściwie czemu by nie. Szanował jej pracę, ale osobiście miał raczej ambiwalentny stosunek do takich drobnostek za jakie miał terminy rozliczeń z innymi jednostkami Ministerstwa. - Wzbudzasz taki postrach u kolegów i koleżanek, że tylko ja mam odwagę tu przychodzić po czasie. Wytłumaczył się w końcu tak zgrabnie jak tylko potrafił, jak wymyślił to sobie właśnie w tym samym momencie w którym mu to zarzuciła. I on również darzył ją sporą sympatią i choć nie bardzo był skory do zawierzania proroctwom, to gwiazdy musiały mieć jednak coś szczególnego na myśli sprowadzając ich na ten świat w tym samym dniu, choć w inny rok. - Bałagan jak wszędzie, tylko udajemy że wiemy co się dzieje. Puścił oczko w jej stronę, trochę hiperbolizując, chociaż wiadomo jak było. Sobie nie miał nic do zarzucenia, jednak mając za współpracowników analogiczne śmierdzące, szlamowate nasienie, ciężko było z czystym sumieniem stwierdzić, że wszystko szło jak należy w Transporcie. - A powiedz mi iskierko, jakie mamy mieć koszta, skoro materiały na nasze świstokliki równie dobrze mogłyby znaleźć się na wysypisku? Zaśmiał się cicho, chociaż nawet nie musiał zmyślać. Stare buty to śnią mu się już po nocach od napełniania ich magią translokacji. - Ale nie przejmuj się, to ostatni raz jak przychodzę w imieniu Świstoklików. Zmieniam przydział. Rzucił, dumny niczym paw, poprawiając kołnierz w swojej marynarce i wygładzając wygolone boki głowy w nonszalanckim geście schludniaka z Ministerstwa. RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Daphne Lestrange - 27.01.2025 Przewróciła oczami widząc jak się jej drogi kuzyn kłania... Ale dosłownie chwilę później z jej ust wydobył się stłumiony chichot. Nie potrafiła się gniewać długo, a już na pewno nie na swoich krewniaków. Czy była w tym jakaś nuta nepotyzmu? Pewnie tak, ale zawsze wychowywano ją w duchu, że rodzina jest świętsza od złota goblinów i tylko na własnej krwi można naprawdę polegać. Natomiast nie zgodziłaby się z tym, że wzbudzała postrach? Ona? Przecież to była najbardziej zahukana osoba jaka stąpała po magicznym Londynie. No może w tym biurze czuła się inaczej, ale raczej nie przypisałaby sobie łatki kosy czy kogoś strasznego, wręcz przeciwnie. - Oj już mi nie schlebiaj, byle pochlebstwo nie sprawi, że będę łaskawsza. - Spojrzała na niego spode łba, by następnie skierować wzrok na otwartą księgę rozliczeń. - Ale fakt, że jak się ładnie do swojej kuzynki uśmiechniesz, to dużo rzeczy można załatwić. W końcu znamy ten szlachetny język gestów przekazywany z pokolenia na pokolenie. - Sama posłała mu szelmowski uśmieszek, bo jednak koszty pozyskiwania śmieci nie były wygórowane, choć grzebanie w mugolskim śmietniku powinna pozostać pracą dla mugolaków. A najlepiej, gdyby mugolacy pozostawali w swoim mugolskim świecie i nie zaśmiecali tego miejsca swoją obecnością. - Zmieniasz? To gratuluję? Bo raczej bierzesz jakiś lepszy wydział niż babranie się w ich śmieciach, prawda? - Wpatrywała się w niego ze szczerym zainteresowaniem, licząc że udało mu się wyrwać z tego bagna. Przecież miał odpowiednie kwalifikacje, by być kimś znacznie ważniejszym niż tylko pracownikiem biura transportu. Tworzenie świstoklików oczywiście było odpowiedzialną pracą, ale no przecież był jednym z Lestrange. Mógł sięgnąć o wiele wyżej i zapisać swoje nazwisko złotymi zgłoskami w tym przybytku. Podniosła się z krzesła, by przyłożyć pergamin od Louvaina do księgi, a z pomocą różdżki wkleiła stronę do całości. Przyjrzała się jeszcze wadze, a następnie zaczęła uzupełniać kolejne kolumny dziwnymi cyframi, a następnie większymi liczbami. Później tylko dodała pieczątkę z datą i podpisała się pod sprawozdaniem. Przeszła do następnej kartki, która wydawała się być nieco inna od pozostałych stron. Odcięła ją zaklęciem przecinającym i uzupełniła swoim podpisem. RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Louvain Lestrange - 09.02.2025 To nic złego i właściwie nic szczególnego, że w rodzinie sobie pomagali. To nie nepotyzm kiedy robią to Lestrange. Na tym właśnie polegały więzy krwi, czystej krwi. Pomoc wzajemna, bo tylko sobie mogą naprawdę ufać. Byle mugolak, szlama dokładniej mówiąc, mogła co najwyżej pomarzyć o takim wsparciu. No ewentualnie mógł uporczywie domagać się, żeby zapanowała równość, bo sam nie dawał sobie rady z opanowaniem podstaw funkcjonowania w magicznej społeczności. Równość w tym przypadku oznaczała, że inni mają zacząć obracać się za nim w tył, żeby ten mógł chociaż nadążyć z tym co się wokół niego działo. Sam, wyalienowany, mógł mieć pretensje tylko do siebie, że pchał się tam gdzie go wcale nikt nie zapraszał. Rzeczywistość jednak weryfikowała, że nic ponad jak więzy krwi. Tylko czynom swojej rodziny potrafił uwierzyć, że nie są podszyte dwulicowym oportunizmem. Niezależnie czy chodziło tylko o kilka podpisów pod cyklicznym sprawozdaniem, czy podzielenie się jakimś mrocznym sekretem. Bo wbrew temu co co przed chwilą padło jako niepisane prawo w ich rodzinie, Louvain tak naprawdę miał jeszcze jeden, ukryty cel dzisiejszej wizyty... - No właśnie!- zawołał nieco podniecony, kiedy tylko Daphne wspomniała o srogim usposobieniu swojej matki. - Masz to we krwi. Wierzę, że gdybyś się tylko bardziej postarała to nawet słońce zachodziłoby wcześniej ze strachu. Uśmiechnął się i puścił doń małe, subtelne oczko. No fakt, może i Daphne z usposobienia częściej utrwalała stereotyp powściągliwej uczennicy z biblioteki, która jeśli się unosiła to tylko z ręką do góry na lekcji. Może. Bo ona to tak naprawdę jeszcze Parkinsonka, co nie spali sobie ogonka. Czy jakoś tak szła ta rymowanka z dzieciństwa. Fakt był taki, że ona, jak i bez wątpienia cała trójka siostrzyczek, mogły wznieść się tak wysoko jak tylko pragnęły, a słońce co najwyżej mogło je przyjemnie ogrzewać. Odrobinę więcej wiary w swoje predyspozycje do mrocznej wywłoki dziewczyno! - Takiego miejsca nie widziałem. Jeszcze... Spojrzał na nią ukradkiem, bo choć wzrok miał niby wlepiony w pieczątki, które lądowały na kolejnych stronnicach tego arkuszu który ze sobą tutaj przyniósł, to zadziornym uśmieszkiem w kącikach ust zostawiał nieco miejsca na domysły. Dobrze się znali pod tą tezą. Przynajmniej w swoim towarzystwie nie musieli się powstrzymywać od mówienia prawdy o tym co oboje myśleli na temat brudnej krwi. - Wiesz, czasami chaos to dopiero zwiastun nowego porządku. Uniósł delikatnie jedną brew, a mroczna iskra zaświeciła się w jego oku. Zasiewał ziarno, wyczekiwał jej reakcji, chociaż już teraz mógł się domyślać swojego. - Ah tak prawda, tym razem trafiło mi się coś bardziej akuratnego do moich ambicji. Myślę, że Wizengamot dobrze na mnie zadziała. Wrócił do bieżącego tematu i rzucił niby od niechcenia, jakby wcale nie chwalił się przenosinami do jednej z najważniejszych, a już na pewno najbardziej decyzyjnej jednostki w tej urzędniczej instytucji, hucznie nazywaną Ministerstwem. RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Daphne Lestrange - 24.02.2025 Tak, ilekroć do tego biura przychodził ktoś o mugolskim pochodzeniu, tylekroć Daphne dostawała istnego bólu głowy. Początkowo często w ramach kary za nieopanowanie materiału, Matula kazała jej obsługiwać takich petentów. Owszem, wolałaby tego nie robić jako szanowna panienka Lestrange, ale z drugiej strony w ten sposób dużo szybciej zrozumiała skąd ta niechęć się do nich bierze. Oni naprawdę nie rozumieli absolutnych podstaw magicznej biurokracji. Jeszcze potem takie cwaniaki próbowały wyklinać i jednocześnie straszyć nieistniejącymi urzędami i stanowiskami - pewnie pochodzenia mugolskiego, a jakże! Myśleli, że będą mogli się wyładowywać na młodej i niedoświadczonej dziewczynie? Niedoczekanie! Szybko Daphne nabyła nie dość, że grubą skórę do radzenia sobie z takimi gagatkami, to coraz częściej wyklinała na nich, patrząc z góry i pogardą. Szlamy powinny być zamykane w specjalnych obozach edukacyjnych, żeby opanowywały naprawdę podstawy-podstaw, a nie zajmować potem cenny czas urzędnikom. - Haha, może za kilka lat zbliżę się do jej poziomu? Podobno staropanieństwo przyśpiesza ten proces, ale Matula byłaby doprawdy niepocieszona gdyby doszło do takiej sytuacji. Z drugiej strony odpowiedni mąż też mógłby pomóc z opanowaniem nowych technik, byleby mieć na kim codziennie testować swoje pomysły. - Zachichotała, czując jak w jakimś bardzo pokręconym kontekście budzi się w niej badawcza natura jej szalonego ojca. On też nie patrzył na ludzi wokół, a jedynie skupiał się na swoich badaniach i żył nieco bardziej "w swoim świecie", ale przynajmniej działo się to z korzyścią dla społeczeństwa. Daphne w tym przypadku była o wiele bardziej egoistyczna. Już prawie rozmarzyła się o takiej sytuacji, ale przypomniała sobie, że nadal ma jakąś pracę do wykonania.Uważnym wzrokiem przesuwała po kolejnych pozycjach, sprawdziła jeszcze raz czy strony się zgadzają i czy waga odpowiednio odmierzyła wartości. Nie mogła się pomylić, nawet jeśli urządzała sobie bardzo przyjemną pogadankę z kuzynem, dokładność w jej pracy była najważniejsza. Magiczne pióro machnęło kilka parafek w różnych punktach pergaminu. Została tylko jedna rzecz do dokończenia, bo obliczenia wyglądały na poprawne, choć Daphne na szybko jeszcze obliczyła to w pamięci i wynik się zgadzał. Tak, miała ona wyjątkowy talent do radzenia sobie z cyframi, aż dziwne że nie została numerologiem, może powinna wybrać się na kurs? Kiedy Louvain zaczął wspominać o chaosie i nowym porządku, początkowo kobieta nie załapała jego słów, dalej była w krainie cyfr i liczb. - Nie, proszę, już teraz jest tyle zamieszania z zamknię... - Zawiesiła się, a wraz z nią ostatnia pieczątka, która zatrzymała się w powietrzu w pół drogi do strony, aż Daphne poniosła wzrok, dostrzegając tą niefrasobliwą iskrę w jego oku. Czyżby...? Zmrużyła lekko wzrok, jakby chcąc odczytać myśli kuzyna, ale nie znała magii mogącej tego dokonać. - Ty teraz nie mówisz o pracy, prawda? - Zapytała ściszonym głosem, choć nikt nie powinien ich słyszeć nawet gdyby mówiła znacznie głośniej. Przyglądała się uważnie kuzynowi, a pieczątka dalej wisiała w powietrzu, jakby w wyczekiwaniu na ocenę potencjalnej reakcji. Tak jakby od tego co powie lub zrobi, zależało czy odda mu papier potwierdzający zapisy w księgach rachunkowych.Na słowa o Wizengamocie, prawie podskoczyła na fotelu. Że też taki dobry awans mu się trafił, była z niego dumna, jak to z każdego członka rodziny, który osiągnął coś wartego zauważenia i docenienia. - Ooo, to gratulacje. Wreszcie coś bardziej godnego szanowanego nazwiska. Czy powinnam zakupić dla Ciebie odpowiedni trunek lub inny podarek z okazji takiego awansu? - Mrugnęła do niego, odprężając się.RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Louvain Lestrange - 04.03.2025 - Akurat staropanieństwo ci nie grozi. No, chyba że się wybitnie postarasz. Odrzekł uśmiechając się, nieco rozbawiony fantazjami Daphne. Takie małżeństwo, oparte na wspólnej nienawiści do jednakowego wroga? Takie coś musiało lepiej spajać relację, niż cement. Aż sam mógłby westchnąć rozmarzony nad wizją takiego związku. Niestety większość panien jakie znał z prawidłowym nastawieniem do szlam była z nim spokrewniona. Cała reszta, albo nie interesowała się polityką, lub była zbyt powściągliwa w takich komentarzach, obawiając się krytyki. Wiedział, że nie był osamotniony w swoich przekonaniach, zwyczajnie wielu brakowało odwagi żeby wyjść przed szereg i mówić stanowczo w towarzystwie to co naprawdę myśli. Wreszcie uderzył we właściwe tony. Uśmiechnął się zadziornie na widok tej zaskoczonej jego słowami dwójki. I Daphne i tej wiszącej w powietrzu pieczątki. Właściwie to te całe finansowe sprawozdanie przestało już mieć dla niego jakieś szczególne znaczenie, chociaż kuzynka ewidentnie wkładała wiele uwagi do tych arkuszy. Ciężko mu było zrozumieć tą całą pasję do tych rubryczek, jak dla niego taka robota to makabryczne zabójstwo entuzjazmu do życia. Jedyne co, to uwypuklał się fakt że Daphne to krew z krwi własnej matki i Victorii. Mimo wszystko rubryczki przegrywały z faktem magicznej rewolucji i rzucanie przed nią drobnych aluzji co do tego wszystkiego, zręcznie odciągało uwagę od tego co prozaiczne. - Nie o pracy. Ale również o służbie. Machnął do niej brwiami sugestywnie. Powoli zagęszczał atmosferę, a niewielki, zadziorny uśmieszek coraz ostrzej malował się na jego ustach. Pochylił się bardziej w stronę finansistki, opierając się łokciami o blat jej biurka. Jego przenosiny do nowego departamentu również budziły w nim wiele entuzjazmu, nie mniej jednak mocno hamował swoje odruchy. Zdecydowanie bardziej do jego wizerunku pasowała chłodna obojętność, więc jedynie zaśmiał się cicho pod nosem na radość Daphne. - No wiesz, czasem się zdarzy mi zabłysnąć. Odparł z bardzo udawaną skromnością. - Największą nagrodą dla mnie będzie, jeśli zgodzisz się na moją propozycję. Nieco enigmatycznie, nie wyjawił od razu o co mu chodzi. Opuścił głowę wlepiając wzrok w białe kartki na blacie. W ręce wpadł mu ołówek, którym zaczął obracać w palcach, niby nieco spięty, ale jakby dalej był tym cwaniaczkiem z ostatniej ławki w szkole. - Nie każdy w naszej rodzinie mógłby mnie zrozumieć, ale wiem że z Tobą mogę być szczery. Ciągnął dalej, powoli, metodycznie urabiając ją niczym glinę na kole garncarskim. Teraz uśmiechał się pod nosem niczym rasowa szelma, choć wzrok dalej miał wymierzony w dół, nawet zaczął coś drobnymi ruchami kreślić po jednej z leżących na stole kartek. - Wydaje mi się, że to już odpowiednia pora by wprowadzić Cię w głębsze kręgi osób, którym nie jest obojętna wspólna sprawa. Choć nie mówił wprost nijako dobił do sedna swojej konkluzji. Nie mówił wprost, bo o takich rzeczach między ścianami ministerstwa należało być szczególnie uważnym co się mówiło. Dlatego nie mówił wprost, jedynie rzucał dość jasne sugestie. Oderwał się w końcu od biurka nad którym był pochylony. Wyprostował się, a ołówek odłożył obok swojego niewielkiego szkicu. Rysunku węża wychodzącego ze szczęki trupiej czaszki. - Czy pomożesz mi, pomóc naszej rodzinie przed nadciągającym zagrożeniem Daphne? Teraz już musiała dobrze wiedzieć co takiego miał na myśli przez cały ten czas. Chociaż chciałby widzieć wszystkich Lestrangów po tej samej stronie barykady, tylko do niej miał na tyle zaufania by złożyć jej ofertę dołączenia do wojny. RE: [02.09.72] You'll want to cry, I'll make it rain - Daphne Lestrange - 05.03.2025 Może i była specjalistą w swojej profesji (jak na swoje młode lata), może i miała całkiem przyzwoite stanowisko w Ministerstwie, ale jednej rzeczy nie umiała sobie odmówić - a były to ploteczki. Twarz Daphne zdradzała to, że jest bardzo skupiona na swoim kuzynie, by choćby z najdrobniejszej mimiki wyłuskać jakieś szczegóły, cokolwiek co mogłoby powiedzieć o tym czego właściwie od niej chciał. "Nie o pracy. Ale również o służbie." wspomniał. Co dokładnie miał na myśli? Zawsze przecież była lojalna swojej rodzinie, to nie ulegało żadnej dyskusji. Byli Lestrange, rodziną która od wieków coś znaczyła w tym magicznym świecie. Od zawsze wpajano jej, że jeśli trzeba to musi być gotowa, by poświęcić się na ołtarzu rodowych wartości. Dlatego to o czym wspomniał Louvain, może nie tyle nastroszyło, co głęboko zaintrygowało Daphne. Co temu drogiemu kuzynowi chodziło po głowie. Jego dalsze słowa nie rozświetlały jej głowy licznymi pomysłami, wręcz przeciwnie. Jeszcze głębiej kotłowała się w gonitwie własnych myśli, byleby zrozumieć co chce jej przekazać. Zbyt frywolny, jakby wciągał ją do zaczarowanej nory, czuła że się rozkręca, że jakby wychodziło z niego to co skrywa na co dzień za swą maską. Nie patrzyła na to co rysował, prędzej szukała w jego oczach odpowiedzi, chociaż zaczynała się domyślać, to wiedziała że nie wypowie czegoś takiego na głos, nie tutaj. Dopiero kiedy kończył szkic, zerknęła kątem oka i wszystko stało się jasne i oczywiste. Jeśli to było to z czym do niej przyszedł... Koniec sesji
|