Secrets of London
[01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Niemagiczny Londyn (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=22)
+--- Wątek: [01.09.72] Let's take what's yours then take some more (/showthread.php?tid=4296)



[01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Louvain Lestrange - 16.12.2024

Przyszedł najwyższy czas, żeby sprawdzić najnowszy narybek. Na horyzoncie malowała się kolejna poważna manifestacja siły, więc musiał wiedzieć na kim, z tych nowych, mógł polegać. W trakcie ich ostatniego spotkania podało z jej strony kilka poważnych deklaracji. Dobrze pamiętał jej słowa. O tym co by zmieniła gdyby mogła, o tym jak mugolaki odebrały jej rezonu i jaki żal ma do nich z tego powodu. Łatwo rzucało się takie hasełka, tuż po tym jak jakiemuś staremu, siwemu krzykaczowi ktoś nakopał do dupy, a ona sama nie musiała przy tym nawet ubrudzić pantofelka. Przede wszystkim pozbyłabym się tych, którzy próbują zmieniać nasz świat na swój obraz. Dokładnie tak brzmiały jej słowa tamtego dnia. Od tamtego zdarzenia minął niespełna miesiąc i z tego co wiedział poszło jej dosyć dobrze. Wystarczająco na tyle, by uznać że spełniła oczekiwania. Jednak nie same zdolności wyuczone czyniły z czarodziejki Naśladowce. To też nieco większe zobowiązanie, niż dopowiedzeniu kilku wizji które na nią spłynęło. Jak najbardziej jej zdolności były przydatne w szeregach popleczników, ale to nie wystarczyło. Musiał się upewnić, że miała w sobie ten pierwiastek despoty. Odrobinkę tego czegoś co sprawi, że będzie wstanie wymierzyć różdżkę przeciwko wrogowi.

Będąc szczerym zrobiła na nim wrażenie bardziej przyszłej housewife, niż terrorystki z prawdziwego zdarzenia. Jednak między tymi wersami wyczuł gorzki aromat. Nutę czegoś paskudnego, czegoś co chciało wybuchnąć erozją i zalać wszystkich wokół lawą. Miała w sobie jakiś ukryty żal wobec konkretnych osób. Tych osób które dziwnym przypadkiem układały się w podobny do siebie klucz. Mugolaków, którzy nie potrafili pojąć w jaki sposób funkcjonowała wróżbitka. I to z domu z większym dorobkiem kulturowym, niż ci wszyscy zjebane szlamy razem wzięte. A bo tak. Doinformował się bardziej kim i czym tak właściwie była rodzina Greybacków. I nawet jeśli nie w pełni czystej krwi to wciąż jednak nieśli ze sobą jakieś świadectwo. Coś co trwało kilka pokoleń, a nie kilka dni jak to bywało u szlam. Jednego dnia byli mugolami, zaś kolejnego już czarodziejami i w tym samym momencie niby należało się im to wszystko co Scylli i Louvainowi. Kompletne, tragiczne nieporozumienie.

Poszperał wiec głębiej. Sięgnął do spisów z Hogwartu. Musiał mocno odświeżyć pamięć, żeby cofnąć się myślami do tamtych dni. Chwilę mu to zajęło, ale przypomniał sobie. Przywrócił wspomnienia w których zapisane były momenty w których zadręczał mugolaki z młodszych klas. Rzucał im jakieś nieco bardziej skomplikowane zaklęcia pod stopy, a oni praktycznie sami w nie wpadali. Tak żałośnie nieobyci z magią i zaklęciami. On zaczynał ten krąg nienawiści, oni ciągnęli go dalej. Bo przemoc miała to do siebie, że musiała być przekazywana dalej. Ktoś gnębi słabszego, a ten ktoś zawsze znajdywał sobie kolejną ofiarę. Los chciał, że to wszystko skapywało potem na Scylle. Louvain Giles'owi, a Giles Scylli. Bo byłą łatwym celem do pośmiewiska, tak prostym, że Louvain nawet jej nie zauważał. On lubił jak prusaki się stawiały, jak myśleli że coś mogą, a mogli wyłącznie przekazać to spierdolenie dalej, na kimś kto bronił się jeszcze mniej, niż oni.

A jak już sobie przypomniał to postarał się w Ministerstwie o jego adres. Czy było to dziwne, że ten cały Giles mieszkał razem z rodzicami, żoną i dziećmi w jednym domu? W obskurnej robotniczej dzielnicy? Że wrócił tam skąd świat go wysrał na to szambo, bo przecież nie znał nic innego, niż to. Chociaż miał możliwości, nie aspirował do niczego innego, niż praca w pieprzonej mugolskiej fabryce zderzaków. Żałosne.

Umówił się z sarenką wieczorową porą w parku nieopodal szeregowców w którym mieszkał Giles. Nie zamierzał jej odrazu wyjaśniać co miał dla nich zaplanowane. Nie było takiej potrzeby. Tym bardziej, iż uważał że jeśli opowie jej co od niej dzisiaj oczekiwał to spanikuje i wycofa się. Wciąż była bardziej ażurową panienką, niż słusznym gniewem na ich wspólnych wrogów. - Piękna suknia. Sama szyłaś? - zaczął pogonie widząc jej nadchodzącą sylwetkę z naprzeciwka. Zaczął pogodnie, tak jak ostatnio. Przyzwyczajał ją do swojego udawanego, ale jednak łagodnego usposobienia. Programowania ciąg dalszy. Miał zamiar ją uwarunkować w ten sposób, że kiedy było dobrze, to było miło, a kiedy nie postępowała tak jakby sobie tego życzył.. no to cóż. Uprzejmości się kończyły. Delikatne oswajanie przez tresurę nie powinno zaszkodzić nawet tak płoszącej się istotce jaką mogłaby okazać się panienka z jabłuszkiem na głowie. Sam jednak ubrany raczej odmiennie. Tym razem bez marynarki, bez garnituru. Ubrany raczej po cywilnemu, stylem wypasującym się w mugolski klimat okolicy.


wiadomość pozafabularna
12. Słabość nie powinna być nagradzana. Równość to droga do upadku.
[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=t4Vn2hF.jpeg[/inny avek]


RE: [01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Scylla Greyback - 22.12.2024

Scylla pojawiła się na umówionym miejscu z narzuconym na ramiona płaszczem, który skutecznie osłaniał ją przed chłodnym, wilgotnym powietrzem wieczoru. Jej sylwetka wyłaniała się z mroku jak cień, delikatny i nieuchwytny, choć w każdym kroku tkwiła jakaś dziwna determinacja. Nie wiedziała do końca, czego mogła spodziewać się po Louvainie - w jego słowach i gestach było coś niepokojącego, coś, co z jednej strony fascynowało, a z drugiej wprowadzało nieustanną obawę.

- Nie potrafię szyć - odparła cicho, zerkając na mężczyznę, który wyglądał dziś zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Ten jego mugolski styl ubioru zdawał się niemal kpiną wobec wszystkiego, co reprezentował sobą na co dzień. Czy to jakiś test? A może próba udowodnienia, że można wtopić się w tłum, nie tracąc przy tym własnej tożsamości? Scylla miała swoje podejrzenia, ale nie zamierzała ich teraz wyjawiać. Nie miała też zamiaru komentować tego, jak Lestrange wyglądał - ostatnim razem, gdy wygłosiła w jego kierunku krytykę, chyba nie przyjął jej najlepiej. - Niemniej dziękuję - przypomniała sobie o przyzwoitej reakcji na komplement, a potem uśmiechnęła się wręcz mechanicznie, choć nadal sympatycznie. Nie wydawała się nieuprzejma, co najwyżej nieobyta w wymianie grzeczności.

Zanurkowała dłonią w kieszeni płaszcza.
- To dla ciebie - oznajmiła, podając mu pojedynczą kartę tarota. Dziesiątka buław - arkana mówiąca o osobie ambitnej, często nadmiernie, która dąży do perfekcji i własnych ideałów w sposób uparty. O kimś, kto lubi przewodzić. - Nie znam cię wystarczająco dobrze, więc pozwoliłam sobie najpierw zapytać kart, co sądzą o kimś, kto zaprosił mnie na spacer po ciemku i to jeszcze w takiej... szemranej okolicy - oświadczyła bez cienia wstydu, choć była pewna doza obrzydzenia w jej spojrzeniu, kiedy wiodła nim po rzędach szeregowców. Nie była snobką, ale wiedziała, jaki rodzaj ludzi tutaj zamieszkiwał. Czuła się, jakby wpadła w gniazdo jadowitych mrówek, które na szczęście jeszcze nie zdążyły zauważyć jej obecności i obleźć całego ciała. Gdyby nie gwarancja obecności Louvaina, nigdy w życiu nie postawiłaby stopy po mugolskiej stronie Londynu. Widać było po Scylli, że jest jakaś podminowana, może nawet nabuzowana. Czuć było bijący od niej dyskomfort. Nie chciała tu być.

- Chyba wiem, kto tutaj mieszka. Pachnie... znajomo - wyrwała nagle, wpatrując się ewidentnie w drzwi domu Gilesa. Z jej perspektywy było to perfekcyjnie zrozumiałe, normalne stwierdzenie, więc nie spieszyła z wyjaśnieniami. Niby nie dzieliła się chętnie informacją o rodzinnej przypadłości, a jednak nie przeszło jej przez myśl, że takie wyznanie mogło wydawać się dla postronnej osoby zwyczajnie dziwne. - Czemu chciałeś się spotkać akurat tutaj? - Odwróciła głowę w kierunku Louvaina i chyba po raz pierwszy spojrzała mu prosto w oczy. Przelotnie, ale intensywnie. Jakby chciała poznać nie tylko jego odpowiedź, ale i drugie dno, które może w nich skrywać.

Rzut na wykaz intencji Louvaina
[roll=PO]


RE: [01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Louvain Lestrange - 06.01.2025

Dziel i rządź. Odpychaj i przyciągaj. Podaruj władzę, lub zabieraj. Rób wszystko co konieczne, byle robili to co należy.
Najcenniejsza rada jaką dostał od swojego Mistrza, od Lorda Voldemorta. Słowa te rezonowały mu głowie za każdym razem kiedy przychodziło do spotkań takie jak to dzisiaj, kiedy przychodziło do urabiania nieoszlifowanego mroku. Powtarzał to w myślach jak mantrę, kiedy musiał chować dumę w kieszeń słysząc kpiny ze swoich ideałów od niedowiarków jak Lorien. Sutra wyryta grubym klinem na niepokornym duchu w jego piersi, kiedy przychodziło zanurzać się w uwłaczających czarodziejskiej godności popłuczynach Nokturnu, w poszukiwaniu za czarnomagicznymi rozwiązaniami. Chociaż z mugolskimi rewirami zdążył się oswoić już jakiś czas temu. Oczywiście nikomu się tym nie chwalił, ale nocne rozrywki niemagicznego robactwa wcale nie były mu obce. Właściwie brzydził się ich stylem bycia oraz całym światem zasadniczo wyłącznie nominalnie, niczym neonowy logotyp korporacji-nienawiści. Przebywanie w takim miejscu, w takiej okolicy nie sprawiało mu, aż tak ewidentnego dyskomfortu jak wnioskował po postawie Scylli.

Nie pierwszy raz kiedy tarot przychodził do niego sam, bez żadnej prośby, ani groźby z jego strony. Nie mniej jednak wybiła go tą kartą na moment z pantałyku. Nawet gdyby bardzo się postarał to ciężko było mu ukrywać swój niechętny stosunek do wróżbiarstwa. Teraz potrafił zdobyć się co najwyżej na postawę mocno zdystansowaną do tego co właśnie mu zaoferowała. Ściągnął brwi i zacisnął szczękę, na tyle ciasno by policzki zapadły mu się po bokach, malując niepokojące cieni na jego twarzy. Najpierw chwycił ją za nadgarstek w którym trzymała przed nim kartę. Nie agresywnie, ani zbyt mocno. Po prostu chciał się przyjrzeć tej dziesiątce buław dokładniej, zanim ją przyjmie. Obrócił jej dłonią, przyglądając się drugiej stronie karty w ponurym milczeniu. Zwyczajnie wróżbiarstwo kojarzyło mu się z dwulicowym podstępem jak u Ambrosi, lub z bufonowatym besserwisserem jak u Vakela. Stąd ta ostrożność. - Jeśli chcesz mi wróżyć, następnym razem użyj wyłącznie Wielkich Arkan. Małe, nie pasują mi do ambicji. Odrzucił miękko, ni to z przekąsem, ani z życzliwością. Uśmiechnął się w końcu kącikiem ust, bo to co mu sprezentowała i tak było dobrym otwarciem kolejnego spotkania. Puścił nareszcie jej dłoń, w momencie kiedy swoją drugą ręką odebrał ten symboliczny podarunek. Pomimo, że akurat ta karta wyrażała się dokładnie o ambicji, to w swoim nieskromnym odczuciu wolał nie rozdrabniać się na monety, czy miecze. Duże figury dla wielkich postaci. Dokładnie taka za jaką on sam siebie uważał. Tym bardziej, że już w czyjejś tali tarota był Diabłem, co cholernie trafiało w jego gusta. - Ale i tę zachowam, bo wierzę w Twój szczery gest Scyllo. Uchylił delikatnie czoło w jej kierunku z kulturalną manierą podziękowania. On sam raczej bez potrzeby nie używał tak zniewieściałych słów jak proszę, czy dziękuję. Sam gest w jego odczuciu wyrażał dostatecznie dużo.

Dalej pozwolił jej mówić, bez wtrącania się do jej słów. A słów używała w dziwny sposób, bo ciężko zrozumieć wzmiankę o znajomym zapachu. Rozejrzał się dookoła szukając źródła o którym mogła mówić teraz ażurowa panienka. Czy to aromat prażonych orzeszków ziemnych z niewielkiego stoiska przy którym stał starszy pan na końcu kolejki? A może to zapach kwitnących o tej porze wrzosów, których nie brakowało w tym parku? Tak obstawiał, bo pojęcia nie miał, że mogło jej chodzić o krew Gilesa. Wrócił jednak wzrokiem do swojej towarzyszki i dostrzegł to sarnie spojrzenie na nim. Dostrzegł jednak że w tych oczach ukryta jest jednak ciekawość, zbytnia ciekawość. Na wszelki wypadek skupił się wewnętrznie korzystając ze swoich zdolności oklumenty, by nie pozwolić jej zajerzeć zbyt głęboko w swoją głowę. - Nie wiem czy zdarza Ci się zaglądać do niemagicznej części naszego miasta. Nie mniej jednak, chciałem Ci pokazać w imię czego został nam narzucony kodeks tajności. Trafił w końcu w sedno. Wyprostował się bardziej, zapinając guziki w swoje mugolskiej bluzie pod samą szyję. W znajomym już jej geście zaoferował swoje ramię, tak jakby miał być to tylko kolejny niewinna przechadzka po spacerowej ścieżce. Tylko zamiast charakterystycznych fasad Horyzontalnej i magicznych wystaw za witrynami, znaleźli się w dzielnicy mieszkalnej robotników i wyrobników z okolicznych fabryk. - Rozejrzyj się dokładnie, bo to jest to za co płacisz wolnością każdego dnia, by ci którzy tu żyją mogli żyć w spokoju i błogiej niewiedzy. Powolnym ruchem ramienia wskazał dłonią na ciągnące się po długości całej ulicy przylegającej do parku, dziewiętnastowiecznych szeregowców z czerwonej cegły. Teraz jednak niektóre z nich były odrestaurowane. W miejsce podrapanych cegieł pojawiła się gładź, która sprytnie poukrywała nadszarpnięte czasem niedoskonałości, a pomalowane ściany nową farbą, dawały wrażenie pewnej świeżości. Stare, pordzewiałe żelazne ogrodzenia zastąpiono, kamienną ramą w którą z kolei wstawiono szeleszczącą siatkę. A szkoda, bo żelazne pręty powyginane w fikuśne kształty z niewielkimi roślinnymi motywami miały o wiele więcej duszy, niż to czym je zastąpiono. To i tak jednak niewiele zmieniało mimo usilnych starań mieszkańców. Wciąż jednak zaniedbany klasyk wymieszany z paskudną modernizacją dawał wrażenie kompletnego nieładu i porzucenia jakiegokolwiek poczucia estetyki. W zależności ile funtów dzwoniło w kieszeni gospodarza.

- My odstępujemy im pola, odbierając sobie od ust należytych praw, a oni... Spójrz tylko tam. Teraz wskazał palcem na górujące w odległości niespełna jednej mili stąd, betonowe blokowisko z wielkiej
płyty. To wyglądało już jak oburzający i nietrafiony żart. Kiedy szeregowce przypominały jeszcze miejsce w którym mógłby ktoś żyć, tak defetystyczny kloc odbierał jakiekolwiek złudzenie o szarej, bezmyślnej niemagicznej masie. Kierował ich kroki dalej, mijając kilka skręcających uliczek, wskazując co rusz kolejny szczyt mugolskiej architektury. Nie komentował tego w żaden sposób, chociaż można było wyczuć jego ukrytą między kolejnymi zdaniami podprogową tezę. Po prostu zasiewał ziarno, dając jej chwilę na własne przemyślenia. - Oh, to jest dopiero widowisko, jeszcze nie oddane do użytku, ale niewiele więcej się tu zmieni. Nazywają to brutalizm. Rzucił nagle z ewidentnym napięciem, może nawet z przejęciem w głosie. Kpiącym przejęciem rzecz jasna. Tym razem wskazał ruchem głowy na zabudowę która ewidentnie różniła się na tle pozostałych, okolicznych budynków. Kolejne betonowe kloce, o wiele niższe, niż te paskudne blokowiska, wciąż jednak z rzucającymi się w oczy łączeniami. Wygładzone na biało, co rzucało się w oczy na tle wszechobecnej czerwonej cegły i ciemnej sadzy. Poukładane schodkowo niczym mezopotamskie zikkuraty, tyle jakby w futurystycznej odsłonie. Tu gdzie bujna, wręcz egzotyczna roślinność spotykała się na maleńkich parcelach z surowym i zimnym betonem. - Co o tym sądzisz?


kontra oklumencją, sio sio
[roll=PO]
[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=t4Vn2hF.jpeg[/inny avek]


RE: [01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Scylla Greyback - 04.02.2025

Scylla przyjęła jego gest z nieodgadnionym wyrazem twarzy, jakby ważyła jego intencje na niewidzialnej szali. Nie ruszyła się od razu, zamiast tego przez krótką chwilę wpatrywała się w jego dłoń, jakby była ona pułapką, którą należało najpierw przeanalizować. Jej spojrzenie pozostało zimne, nieprzeniknione, niemal leniwe, jakby obojętne na jego gest. W rzeczywistości analizowała go dokładnie, rejestrując subtelne napięcie w jego rysach, sposób, w jaki zaciskał szczękę, jak jego palce obejmowały jej skórę bez nadmiernej siły, ale z wyraźną kontrolą.

Nie cofnęła ręki, pozwoliła mu obejrzeć kartę, bo nie miała nic do ukrycia. Nie cofnęła też ręki, bo na moment sparaliżował ją strach wywołany nagłością gestu. Obserwowała jego grę. Miał w sobie wyćwiczoną manierę, której celem było sprawienie wrażenia, że to on kontroluje sytuację, że to on rozdaje karty. To było dziwnie znajome, dla Scylli niemal swojskie, domowe. Kiedy w końcu ją puścił, ledwo dostrzegalnie poruszyła kącikiem ust, jakby rozbawiona jego uwagą o Wielkich Arkanach. W końcu jednak uniosła podbródek, podjęła jego zaproszenie i pewnym ruchem wsunęła dłoń pod jego ramię.

- Diabeł tkwi w szczegółach - rzuciła cicho, unosząc lekko brew. Jej głos brzmiał jak cichy syk wśród nocnego powietrza, pełen sceptycyzmu, ale i zainteresowania. Przemknęło jej przez myśl, że na wielkość trzeba zasłużyć, ale słowa nie opuściły jej ust, jedynie chwila przebłysku w oczach mogła zdradzić politowanie. Jeśli musi wszystkim przypominać, że jest królem, może wcale nie zasługuje na koronę. 

W miarę jak zagłębiali się w niemagiczną część miasta, jej spojrzenie prześlizgiwało się po otoczeniu z rosnącą uwagą. Wysokie budynki z czerwonej cegły zdawały się patrzeć na nich pustymi oknami, niemal jak relikty minionej epoki, której echo wciąż odbijało się w ciasnych uliczkach. Światło ulicznych latarni rzucało długie cienie, nadając temu miejscu posępnego uroku.
- Kodeks tajności... - powtórzyła powoli, niemal jakby testowała to określenie na języku. - Zawsze sądziłam, że wziął się ze zwyczajnej przezorności. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. - Wzruszyła ramionami.

Podążyła za jego spojrzeniem, jakby nieświadomie pozwalając mu prowadzić, lecz w istocie tylko oceniała, czy warto poświęcać swój czas na to, co miał jej do pokazania.
- Brutalizm to dobre określenie. Dobrze oddaje ich prymitywne instynkty... w każdej dziedzinie życia. - W jej głosie pobrzmiewała pogarda, ale była ona subtelna, niemal uśpiona, jak drapieżnik czający się w wysokiej trawie. W jej oczach ta dzielnica była niczym rezerwat dla ślepych, bezsilnych istot, których jedyną zaletą była liczebność. Wdech, wydech. Powietrze tutaj pachniało inaczej niż w magicznym świecie - było cięższe, przepełnione dymem, potem i zmęczeniem.

- Powiedz mi tylko - mruknęła, zatrzymując się na moment, by spojrzeć na rząd mieszkań. - Chyba nie przyprowadziłeś mnie tu tylko po to, aby prowadzić dyskurs o architekturze? - Jej spojrzenie znów spoczęło na nim, badawcze, ostre jak sztylet. Bywała naiwna, ale wciąż przed oczyma miała dziesiątkę buław, która mówiła jej to, czego Louvain nie był skory. Wiedziała, że chciał ją do czegoś przekonać. - Wybacz, jeśli omija mnie jakaś aluzja, ale wydaje mi się, że cel masz zgoła inny... - zagaiła, podświadomie uciekając spojrzeniem gdzieś indziej, za czymś innym. Zupełnie jakby nie mogła zignorować czyjejś obecności.


RE: [01.09.72] Let's take what's yours then take some more - Louvain Lestrange - 05.05.2025

Nie przez pietyzm doszedł do miejsca w którym się znalazł. Estyma którą sobie zaskarbił wśród własnych towarzyszy oraz uznanie jedynego Lorda nie pochodziła z miłosierdzia. Bynajmniej. Należało regularnie przypominać swojemu otoczeniu, że to co królewskie, zawsze wróci do niego. Gospodarka trwogą ku najlepszemu zarządzaniu wszystkimi talentami z którymi przyszło mu współpracować. Gwałtowność w ruchach i wyniosłe gesty miały za zadanie podkreślić jego pozycję i ugruntować ich wzajemne stosunki. Choć nie wprost i niedosłownie, chciał zachować między nimi pewną przepaść. To jego postać, jego figura miała wyznaczać to do czego miała dążyć. Spójrz no tylko ażurowa panienka, jeśli będziesz podążać za mym głosem, nabędziesz podobnych cech oraz narzędzi. Pewności siebie i pogardy do gorszych. To on był tym który ją wprowadzał na ten poziom. Gest ze spacerowaniem pod ramię miał tu swoje zadanie. Prowadził i opowiadał, oswajał z wibracjami tego miejsca.

Nie mógł tego wiedzieć, ale w tym momencie jego oklumencja okazała się być słabsza niż jej zdolności trzeciego oka. Dopytywała grzecznościowo, ale już pewnie dobrze wiedziała, że Louvain miał podłe intencje. Bynajmniej względem panny sarenki. Znajomy zapach krwi, mugolska dzielnica robotnicza i paniczyk Lestrange. Coś okropnego miało się dzisiaj wydarzyć, a Louvain chciał zobaczyć jak ona sobie z tym radzi. W jego myślach był płacz, gniewna rozpacz, ale też coś pięknego. Coś w wielu odcieniach złota, ciasno ułożonych w okręgu. Coś tak nieprzyzwoicie cennego i urokliwego, co kompletnie nie pasowało do aury ciężkiego, smolistego powietrza robotniczej dzielnicy.

Uśmiechnął się lekko, może nieco urągliwie, lecz tylko z powodu, że czekał aż zapyta o sedno tej całej wycieczki w głąb gniazda robactwa. Nieco go przejrzała, choć nie było to trudne, bo i bez jasnowidzenia można było wysnuć pewne domysły. - Doniesiono mi, że dobrze sobie poradziłaś ze swoim zadaniem. Centaury to istoty o skomplikowanej naturze, nie łatwo jest z nimi negocjować. Jednak Tobie się to udało. Rozpoczął nowy wątek, odpowiadając jej w pewien sposób na zadane pytanie. Miało prawo być ciekawa, w co też takiego nowego próbuję ją zaangażować tym razem. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła, a dokładny kierunek w jaki chcieli posłać swoich wspólnych wrogów. - Zwycięstwa wypada celebrować, a sukcesy należy nagradzać. Dlatego chciałbym ofiarować Ci coś specjalnego. Ciągnął dalej. Choć nie padały konkretne odpowiedzi to wciąż ją czarował. Drobne urokliwe gesty jak uchylenie przed nią czoła na sam wyraz “Zwycięstwo”. Na każde słowo, kiedy zwracał się do niej personalnie, mówiąc “Tobie”, padał mocny akcent, łagodniejsze spojrzenie i kawałek pochlebnego spojrzenia. - Zgaduję, że jest ci znany symbol czaszki z wężem wychodzącym z ust. Teraz już bardziej poważnie, niższym tonem, mówiąc odrobinę ciszej. Bo o takich rzeczach nie mówiło się głośno, nie bez wyraźnego powodu. - Chcę, żebyś posiadła zdolność wyczarowania go na niebie. Wyobraź sobie tylko jakie to budujące uczucie móc umieścić mroczny znak nad głowami. Ciebie rozpiera duma, kiedy innym drży krtań ze strachu. Padło w końcu kilka kluczowych zdań w tym swoistym toku. Sporo było w tym urabiania i owijania w bawełnę, lecz nie bez powodu. W ich kręgach to było niewątpliwe wyniesienie. Dołączyć do ścisłego grona tych władczych, którzy posiadali w Brytyjskim społeczeństwie niejako monopol na terror. Liderzy na rynku strachu oraz wywoływania paniki. Pytanie tylko, czy postać ażurowej panienki była gotowa na tak odważny krok?

- Jednak musimy mieć dobry powód, żeby rzucać takie zaklęcie, zwłaszcza w tym miejscu, prawda? Odezwał się znowu. Tym razem już zdecydowanie i zadowolony jak niemal nigdy. Z wyraźnym uśmiechem, który aż przymknął mu oczy. Pełen cynizmu w swojej istocie, ale jak tu nie być ukontentowany, kiedy zaraz ktoś podły dostanie to na co zasługiwał całe życie. Pora wrócić do brudnej rzeczywistości. Rzeczywistości mugolskiej, ale również tej magicznej. Bo pierwszy września to dzień rozpoczęcia roku szkolnego. Dlatego nie bez powodu chciał się spotkać z Scyllą akurat dzisiaj, akurat tutaj. Od stania na rogu ulic, nieopodal zaniedbanego parku, w końcu samo do nich przyszło. Choć wiele się wokół nich działo, przejeżdżające auta, klasa pracująca pośpiesznie wracająca do domu, to coś charakterystycznego przecinało odgłosy suburbiów. Grupka przebierańców. Małych przebierańców, szkolnych przebierańców. Najwyraźniej taki niemagiczny zwyczaj przebierać się za kogoś kogo kim się nie było z okazji edukacyjnej inicjacji. - Szkoła potrafi czasem być naprawdę okropna prawda? Może pora uświadomić niektórych zawczasu? I znów ten uśmiech. Szelmowski grymas, wypełniony wiadrami sarkazmu. Podszedł o dwa kroki bliżej gromadki piskliwej gawiedzi. Spod luźno zapinanej koszuli padło prosty urok na jedną księżniczkę z tyłu dokazującej gawiedzi. Ta zaś zamroczona zatrzymała się na moment obok, a ten moment zamierzał Louvain wykorzystać. - Pięknej księżniczce należą się najpiękniejsze klejnoty. Powiedział tak sympatycznie jak miał to tylko wyuczone, nienaturlanie wręcz. Mówiąc to nałożył kilkulatce na szyję sznur drogocennych kamieni.  Jeden z nich mógł być nawet wielkości jej zaciśniętej piąstki. Potem odpuścił i cofnął się o te dwa kroki, pozwalając dziecku wrócić bezpiecznie do zabaw. Naszyjnik był przeklęty, to oczywiste. To oczywiste dla niego, ale i dla Scylly. Bo złociste kamienie nawleczone ciasno obok siebie tylko pięknie wyglądały, bo intencje miały podłe. Bo raz nałożone na kogoś, nie dadzą się tak łatwo ściągnąć, a każda próba będzie kończyła się duszeniem na osobie, która ten naszyjnik nosiła. Naszyjnik ten został przeklęty nie tak dawno temu przez jego kuzynkę Bellatrix, która w urokach była doskonała. Tak samo jak czarnomagiczne zaklęcie które nałożyła na ten drogocenny przedmiot. I tak w bezkrwawy sposób, bo godność czarodziejka nie pozwalała ubrudzić się brudną krwią, domykał się ten sarkastyczny krąg pogardy przemocy. Louvain prześladował Gilesa, on z kolei bogu winną Scyllę, a ona już zaraz będzie miała okazję odpłacić się na jego córce. Niech się kręci koło dziejów i połamie wszystkich tych, którzy nie zdążą się przed nim schować. - Chodź. Na napewno nie chcesz tego przegapić. Ponaglił swoją towarzyszkę, szarpiąc ją lekko w kierunku domostwa ich wspólnego mugolskiego kolegi z Hogwartu. Bo już za chwilę, lada moment z ich małego robotniczego domku miały wydobyć się pierwsze wyrazy zdziwienia, a które szybko zamienią się w okrzyki paniki.


[inny avek]https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=t4Vn2hF.jpeg[/inny avek]