Secrets of London
[29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+--- Wątek: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości (/showthread.php?tid=4326)



[29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Brenna Longbottom - 01.01.2025

Druga linia czasu
*

Nocą dwudziestego dziewiątego sierpnia Brenna nie zbliżyłaby się do Księżycowego Stawu i Warowni. I nie zrobiła tego: najpierw piła na Nokturnie, a potem włóczyła się długo po niemagicznym Londynie, by nad ranem znaleźć się w Dziurawym Kotle.
Mimo to po zmierzchu dwudziestego dziewiątego – gdy była już pewna, że nie zobaczy jej nikt, kto zobaczyć nie powinien – Brenna wślizgnęła się do Księżycowego Stawu.
Po prostu to była i nie była jednocześnie ta sama Brenna.
Gdzieś tam ta pierwsza Brenna była w Nokturnie. Tutaj pojawiła się ta druga, w której rękach zmieniacz czasu rozpadł się, zostawiając po sobie resztki szkła i piasku, starsza o parę dni, już na tyle pogodzona z pewnymi sprawami, żeby mogła porozmawiać z Dorą, bez martwienia się, że powie coś, czego nie powinna – że tylko popsuje uszkodzony mechanizm jeszcze bardziej. Wiedziała, że musi uważać i zminimalizować kontakt z osobami, które znała, by przypadkiem nie naruszyć czasoprzestrzeni: ale wcześniej nie była w Stawie ani tego dnia, ani kolejnego, a dręczyły ją wyrzuty sumienia, że nie poszła od razu do Crawleyówny. I że w ogóle doprowadziła tę do łez.
Dora nie była już dzieckiem. Ale wyzbycie się pewnych odruchów nie było łatwe, kiedy oglądałeś jak ktoś dorasta, sam będąc już dorosłym. Nie było to też łatwe w przypadku kogoś takiego, jak Dora – Brenna chciała widzieć w ludziach to, co dobre, ale nie znała wielu, którzy byli tak pełni dobra i pozytywnych emocji wobec świata jak Menodora. I to mimo tego, jak wiele złego ją spotkało, z jak wielu rzeczy musiała zrezygnować.
Wiele osób to by złamało lub przynajmniej napełniło poczuciem niesprawiedliwości. A Dora dalej była pełna światła i ciepła, chociaż żyli w ciemnych i chłodnych czasach: i Brennę tym bardziej z jednej strony dręczyła myśl, że takie światło należałoby ochraniać, a z drugiej świadomość, że przecież nie może niczego jej zabraniać.
Przemknęła pod pokój, w którym chwilowo nocowała Dora, jako wilk, cicho na zwierzęcych łapach. Nie chciała wpaść na Millie nie tyleż dlatego, że wolała jeszcze z nią nie rozmawiać, ile że spotkanie z nią w tych dziwnych, podwójnych dniach, mogłoby wywołać jakąś kolizję czasu i przestrzeni – Moody kontaktowała się z większą ilością ludzi niż Crawleyówna.
Przemieniła się z powrotem i uderzyła lekko w drzwi, odruchowo zniżając głos, choć na korytarzu mógłby usłyszeć ją co najwyżej duch, krążący wciąż po korytarzach Księżycowego Stawu, ilekroć na niebie pojawiał się księżyc.
– Dora? – spytała, przesuwając palcami po drzwiach. Mimowolnie pomyślała, że są trochę porysowane: i zastanowiła się, czy ich wymiany nie należało dorzucić na listę rzeczy do zrobienia. – Chcesz porozmawiać, czy wolałabyś dzisiaj zostać sama?


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Dora Crawford - 02.01.2025

Było jej... ciężko. Nawet jeśli nie lubiła się do tego przyznawać przed innymi, to w obliczu samej siebie nie miała aż tak wielu oporów. Może dlatego, że była w pewnych sprawach dojść do porozumienia z samą sobą, pewne rzeczy przychodziły jej łatwiej. Może dlatego wciąż ubierała na usta szczery uśmiech, kiedy inni dziwili się, jak w ogóle była w stanie pozostać sobą po tym, co ją w życiu spotkało.

Ale po zebraniu Zakonu wcale nie było jej do śmiechu. Czuła się winna, że rozżalenie wzięło nad nią górę i uniosła się, w jakiejś pokracznej próbie obrony Brenny. Nigdy nie chciała zwrócić się w ten sposób do wujka Morpheusa, ale teraz na samo wspomnienie paliły ją ze wstydu policzki, kiedy siedziała w zaanektowanym przez siebie pokoju w Stawie. Czuła, że to wszystko było zwyczajnie niesprawiedliwe; że gdyby wszyscy porozmawiali ze sobą otwarcie i na spokojnie, odsuwając na bok wątpliwości, urazy i zadry, wszystko wyglądało by zupełnie inaczej, ale nie chciała też nikomu niczego wytykać. Głównie dlatego, że sama zareagowała głównie z powinności. Bo Dora nie była przecież wierna Zakonowi. Idee tego zgromadzenia rezonowały z nią aż za dobrze, ale dziewczynę nigdy nie interesowało należenie do tajnej organizacji, walczącej ze złem tego świata. Nie. Ona była w Zakonie, bo Brenna z nią porozmawiała. Była w Zakonie, bo zależało jej na jej przybranej siostrze. Na Longbottomach, na jej przyjaciołach i ich przyjaciołach. Na ludziach dobrych, ale też tych, którzy wciąż mieli szansę, byli pod ścianą lub wahali się. Menodora poczuła na zebraniu niesprawiedliwość bo jej lojalność stała w pierwszej kolejności za Brenną. Tą samą osobą, która teraz stała pod jej drzwiami.

W pierwszej chwili zawahała się, zastanawiając czy nie powinna udać, że wcale jej nie ma, ale był to tylko moment - tak krótki jak zorientowanie się, że głos należał dokładnie do Longbottom, a nie kogoś innego, kto miał zamiar ją pocieszyć. Szybko więc zsunęła się z parapetu, podchodząc cicho do drzwi i łapiąc za klamkę.
- Przepraszam - powiedziała skruszona, kiedy już mogła spojrzeć Brennie w twarz, ale wzrok odwróciła szybko, z pewnym wstydem. - Przepraszam, nie chciałam nic popsuć, niczego niewłaściwego mówić, ale... ale to było niesprawiedliwe. Morpheus był niesprawiedliwy. Millie była niesprawiedliwa. Wszystko było nie tak... - powiedziała cicho, powstrzymując się by nie powiedzieć jednej rzeczy, które przyszła do niej przez czas, kiedy mogła sobie to wszystko przemyśleć. Wszyscy byli niesprawiedliwi. Morpheus, Millie... ale tak samo ona sama i Brenna.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Brenna Longbottom - 02.01.2025

Dla Brenny minęło już parę dni: dla Dory ledwo dwie czy trzy godziny. Próbowała o tym pamiętać, ale z podróżowaniem w czasie wiązało się tyle drobnych efektów ubocznych, że prawie cieszyła się, że zmieniacz czasu rozsypał się w jej dłoniach. Gdyby miała używać go częściej, prawdopodobnie okropnie by coś popsuła.
– Hej. Nie przepraszaj – powiedziała spokojnie, wyciągając dłonie, by ułożyć je na ramionach Dory. Same wybuchy podczas zebrania nie były takim problemem: problem zaczął się, gdy najpierw wybiegła Millie, za nią Thomas, a wreszcie Dora. Problemem było, że widząc, jak wychodzą, i że mimo reakcji wciąż wskazywano na niektóre kandydatury, Brenna nie umiała zareagować na tyle dobrze, by uspokoić sytuację. Ale na pewno nie było problemem, że ktoś wyraził swoje zdanie. – Nikt nie jest na ciebie zły. Miałaś prawo powiedzieć to, co uważałaś. Jeżeli chodzi o Morpheusa… ufa Shafiqowi swoim życiem, więc go zaproponował. Nie mogę mieć o to do niego pretensji.
Brenna nie uważała, że Dora była niesprawiedliwa. Nie uważała, by Morpheus był niesprawiedliwy, chociaż zdecydowanie nie zgadzała się z jego kandydaturami, nie oznaczało to jednak, że takich nie należało omawiać. Ale też nie czuła, by sama była niesprawiedliwa: trzymała się dalej każdego słowa, jakie powiedziała i nigdy nie miała uznać, że na tym etapie walk ktoś, kto najpierw nie zrobił czegoś, co świadczyłoby o tym, że chce pomoc przeciwnikom Voldemorta i nie pomaga śmierciożercom, powinien być rozpatrywany jako kandydat do dania mu informacji o Zakonie. Zwłaszcza jeśli miał bardzo różnych przyjaciół, co do których lojalności nic nie wiedzieli. Nie podobała się jej idea skupiania wysiłków na przejmowaniu władzy w Ministerstwie Magii, które już było stroną w tym konflikcie i co w jej oczach tylko wciągnęłoby ich w jałową politykę. Nie, nie czuła się niesprawiedliwa, a nawet jeżeli podejrzewała niektórych bez dowodów ku temu – nie żyli w świecie, w którym zaufanie można było po prostu komuś oferować. Nie próbowała przecież tych osób wepchnąć do więzienia. Nie chciała jedynie dawać im informacji, mogły kosztować kogoś jeśli nie życie, to najmniej karierę.
Ale wiedziała już, że popełniła wiele błędów, że nie nadaje się do dowodzenia i że Zakon w obecnej postaci prawdopodobnie nie miał racji bytu, a nie była pewna, jak sama odnajdzie się w nim po tym, jak się zmieni: obojętnie, jaką formę przyjmie. Była żołnierzem i w pewnych sprawach nie umiała iść na kompromisy, nawet jeżeli pewnie te były najlepszą drogą. A Patricka, który radził sobie z tym dobrze… Patricka już z nimi nie było: wszystko zaczęło się sypać, gdy on się wycofał, a ona zaczęła pełnić większą rolę, nie zamierzała więc wypierać się za to odpowiedzialności. I mogła mieć tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś mądrzejszy od niej, kto będzie w stanie to rozwikłać.
Nie zamierzała jednak zrzucać tego na głowę Dory.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Dora Crawford - 02.01.2025

Dora westchnęła, bo bardzo chciała, żeby te przeprosiny naprawiły wszystko, nie mówiąc już o tym, że słowa same wyrywały się do przodu. Kolejne przepraszam jednak zawisło w powietrzu niewypowiedziane, kiedy dłonie Brenny ułożyły się na jej ramionach. To był prosty gest, ale w jakiś sposób przełamujący barierę, której Crawley odrobinkę się bała. Jakby jakiejś niewidzialnej ściany, z którą Brenna mogłaby do niej przyjść - czując jednak, że była ona zaledwie jej własnym wymysłem, bez dalszego namysłu objęła Brennę rękoma, wtulając się w nią na moment.

- Ale wiem, że czasem powiedzenie to co się myśli może ranić innych. I myślę, że mogłam to powiedzieć inaczej. Łatwiej, milej, delikatniej... - wymruczała w ramię Brenny, czując jak owiewa ją ulotny zapach bzu, porzeczki i cedru. Zapach, który kojarzył jej się nieodzownie z nią - może dlatego na wiosnę tak często myślała o Longbottom siedząc w ogrodzie, kiedy rozkwitały bzy i pachniało nimi majowe powietrze.

Puściła ją, trochę niezręcznie cofając się o krok w tył, żeby może znalazły sobie lepsze miejsce. Skrawek łóżka, albo fotela, na których można było przysiąść, zamiast stać w progu. - Mam tylko wrażenie, że skoro profesor Dumbledore wyznaczył cię na swoją lewą rękę, to znaczy że darzy cię zaufaniem i inni też powinni w inny sposób traktować to, co masz do powiedzenia. W sensie... no myślę, że nie zrobił tego bez powodu, rozumiesz o co mi chodzi? Wiem, że to nie było bez powodu, o. - bo Dora wiedziała, a nie tylko myślała, że Brenna nadawała się do swojej roli, a przynajmniej wierzyła w to całym sercem. Longbottom zdążyła nie raz nie dwa udowodnić, że podejmowane przez nią decyzje są słuszne, no i była całym sercem zaangażowana we wszystko czego się dotknęła.

A niesprawiedliwość? W oczach Crawley wiązała się ona z tym, jak każde z nich chciało przedstawić swoje stanowisko. Jak twarde to były słowa, w jej głowie ocierające się o takie, w których nie było miejsca o dialog. Może dlatego w momencie kiedy Bren nie uważała siebie za niesprawiedliwą, jej młodsza towarzyszka rozdawała to miano lekką ręką, samą siebie pod nim podpisując. Chociaż pewnie gdyby teraz Longbottom powiedziała jej na głos to, co chodziło jej w tym temacie po głowie, Menodora trzy razy zastanowiłaby się, czy aby sama miała rację.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Brenna Longbottom - 02.01.2025

Brenna otoczyła Dorę ramionami bez chwili wahania: nawet gdyby pokłóciły się okropnie, nie mogłaby sobie wyobrazić, żeby nie wyciągnęła do niej rąk. Dora była jej młodszą siostrą w każdym znaczeniu tego słowa, jakie się liczyło. Nie miało znaczenia, że w ich żyłach nie płynęła wspólna krew. Niewielu rzeczy nie potrafiłaby jej wybaczyć – takie istniały, bo lojalność Brenny choć silna, miała swoje granice, ale ktoś taki jak Dora nie mógłby się do tych choćby zbliżyć: a przynajmniej Brenna nie wierzyła, że mogłoby być inaczej.
– To nie znaczy, że powinno się milczeć. Nie kiedy jakieś słowa nie są obliczone po prostu na to, żeby kogoś zranić, choć nie są potrzebne – odparła, wypuszczając ją z uścisku i wchodząc do środka. Nie była ostatecznie pewna, czy ktoś tego wieczora nie pojawi się jeszcze w Księżycowym Stawie, a nie powinna pokazywać się zbyt wielu ludziom. Pewnie nie powinna być też tutaj, a jednocześnie wiedziała, że tak, powinna, i powinna była pojawić się wcześniej – jakkolwiek dziwnie to nie brzmiało.
Dora pewnie miała sporo racji: bo Brenna z pewnymi rzeczami nie mogłaby się zgodzić, nieważne, co powiedzieliby inni. Nie kiedy szło o ryzykowanie bezpieczeństwem zakonników. Umiała być tu nie tylko twarda, ale też okrutna – Anthony’ego Borgina potraktowała przecież bez choćby cienia litości, mimo tego, że pokazał jej przedramię wolne od mrocznego znaku, bo postrzegała go jako zagrożenie dla sióstr i brata. Własne wyrzuty sumienia, uczucia, nawet przyjaźń i współczucie, nie mogły sprawić, aby była gotowa iść w niektórych sprawach na ustępstwa. W takich chwilach nie dbała zbytnio o to, kto może poczuć się urażony, nawet jeżeli nie chciała ranić innych. I może właśnie dlatego potrzebowali kogoś bardziej elastycznego – kto będzie gotów na współpracę z ludźmi, którzy mogli pomagać obu stronom konfliktu i działać w trosce o własny interes.
– Dziękuję, kochanie, to miło, że tak sądzisz – stwierdziła, przysiadając na łóżko. Nie powiedziała jej prawdy: że Dumbledore wybrał ją, bo po prostu ciężko było wybrać kogoś innego. Erik bywał naiwny, Thomas walczył z depresją, Harper skupiała się na Biurze Aurorów, a poza tym od dawna kryła pewne informacje. Kto mógłby jeszcze przejąć stanowisko? Może Alastor? Nie powiedziała i tego, że chociaż wierzyła Dorze i to doceniała, to wiedziała też, że ta po prostu wierzyła w nią trochę za bardzo – wiarą młodszej siostry, której czytała bajki w yulowy wieczór i którą zabierała latem na lody. – Ale nikt nie może wymagać, żeby inni podzielali tę wiarę, zwłaszcza jeśli mają inne poglądy na to, jak powinna wyglądać walka z Voldemortem.
Zresztą, skoro sama w siebie nie wierzyła, jak mogłaby mieć o to pretensje? Może zresztą Morpheus miał rację i Anthony Shafiq miał być tą kluczową postacią, która poprowadzi czarodziejów ku nowemu – po prostu to nowe nie było nowym, które podobało się Brennie, a ona wierzyła dotąd w Albusa Dumbledore’a.
Teraz jednak już nawet tego nie była pewna.
Bo może gdyby z nimi był, załatwiłby to lepiej… ale go nie było.
– Dora… – powiedziała w końcu, z pewnym wahaniem, niepewna, jak ubrać to w słowa. Nie wiedziała tak naprawdę, dlaczego Dora wyszła z zebrania: nie była pewna, czy przytłoczyło ją to, co się działo czy może poczuła się zagrożona widząc ten konflikt, i słysząc, że do Zakonu mogą dołączyć osoby, które właściwie nie mają wielkich powodów słuchać rozkazów Dumbledore’a. A Crawleyowie przecież znajdowali się w niebezpieczeństwie największym z nich wszystkich. – Nie mogę obiecać, że wszystko będzie dobrze, ale nie tylko ja zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Dora Crawford - 28.02.2025

Brenna miała rację. Oczywiście, że miała rację i Dora była tego w pełni świadoma, szczególnie kiedy przyjaciółce wtórował cichy, nieśmiały głosik gdzieś w głębi jej głowy. Nie było nic złego w tym, że mówiło się to co się myślało, ale dziewczyna zawsze w jakiś sposób wzbraniała się przed wszystkim, co mogło przynieść innym nieprzyjemności. Nie chciała ranić i czasem szło to w te niewygodne rejony, gdzie zakrawało wręcz na patologiczne tendencje. Jej własne poglądy wypaczały świat dookoła niej i kiedy inni pytali sami siebie, jak była w stanie wciąż być tak uśmiechnięta pomimo tego co jej się stało, odpowiedź wydawała się jej niezmiernie prosta - wypaczała świat dookoła siebie. Patrzyła na niego przez barwne szkiełko, dla własnego bezpieczeństwa i utrapienia innych. W jej spojrzeniu było zbyt dużo łagodności i samozaparcia, które pod koniec dnia mogłoby przynieść o wiele więcej krzywdy niż chciałaby to przyznać. Bo jeszcze - jeszcze - nikomu nie stało się nic poważnego.

Westchnęła ciężko, czując przez chwilę ten zapach bzu z jakąś większą świadomością i czerpiąc z jego uspokajającego działania. Przysiadła obok Brenny, ale palce nerwowo jeździły po skórze drugiej dłoni, szukając jakiegoś punktu zaczepiania, który nie pozwoliłby myślom odbiec zbyt daleko i osadzić się mocniej w rzeczywistości.

- Wiem, że cokolwiek chcemy z nim zrobić, musimy to robić razem - powiedziała cicho. Z jakąś wyjątkową troską zapatrywała się na aktualna sytuacją, może dlatego że tym razem jej zwyczajowy optymizm zostawał gdzieś w tyle, odsuwany przez poczucie winy. Bała się, że to co stało się na zebraniu było rysą, której nie dało się załatać i wypolerować. A co jeśli było to pierwsze pęknięcie, które mogło stanowić o rozłamie? Nie chciała o tym myśleć, ale z drugiej strony nie mogła skoncentrować się na czymś innym na więcej niż dziesięć sekund.

- Wiem. Tak bardzo nie chcę, żeby coś ci się przy tym stało, ale z drugiej strony wiem że jesteś... no jesteś Brenną. Jesteś sobą. Wiem, że zrobisz wszystko i dziękuję ci, tak bardzo. Ale czasem boję się, że muszę to robić na zapas. Dziękować. Że któregoś razu nie będę mogła tego zrobić po wszystkim... - jej głos opadł, ściszając się niemal do szeptu, jakby samo wypowiedzenie tego na głos było trochę straszne.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Brenna Longbottom - 28.02.2025

Rysa nie tylko istniała: już zamieniła się w pęknięcie, jasno uświadamiając jej, że do pewnych rzeczy się nie nadaje. Pęknięcie, które powiększało się i miało powiększać coraz bardziej i bardziej, w miarę wydarzeń, o których Brenna nie miała pojęcia, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, jak jest duże. I pewnie było to nieuniknione, nawet bez tego zabrania, ale nie oznaczało, że miało wyjść ostatecznie wszystkim na złe. Zakon nie był uzależniony od Brenny i nie potrzebował jej do funkcjonowania. To że nie było mowy, aby ona mogła zaakceptować pewne współprace i nie była gotowa działać z ludźmi, co do których nie była pewna, gdzie wyniosą informacje, nie oznaczało, że nie wyjdą one na dobre ogółowi. Problem dotyczył jej, a to oznaczało, że jego usunięcie wbrew pozorom było całkiem łatwe: wystarczyło, by robiła swoje, nie wtrącając się w działania innych i nie mówiąc o tym, co sama robi.
– Siedzimy w tym razem. Zawsze możesz liczyć na mnie i resztę. I wiem, że my możemy liczyć na ciebie. To w żaden sposób się nie zmieniło – powiedziała, nawet jeśli w głębi ducha wiedziała, że zawsze często trwa zbyt krótko. Nie, nie miała zamiaru ich porzucić, nagle zrywając kontakty. Nie planowała też zniknąć, jak zrobili to Mavelle, Patrick i Danielle, gdy zbyt dużo spadło na ich głowy i musieli pozbierać się po tym, co zrobiło im Beltane, ale wbrew całej prezentowanej światu beztrosce doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że każdy dzień może okazać się jej ostatnim. Że Erik wystawił się swoim wywiadem na odstrzał, że nikt w Zakonie nie był całkowicie bezpieczny.
Dora jednak też doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Nie była już dzieckiem i nie mogli ochronić jej przed całym złem świata.
– Ja przecież wiem – powiedziała, sięgając ku niej, by pogłaskać młodszą dziewczynę po włosach. – Zawsze będę wiedziała. Słońce, nigdy nie będziesz sama.
Zawahała się na moment, ale potem wsunęła rękę do kieszeni i wyciągnęła w stronę Dory lusterko.
– To lusterko dwukierunkowe. Nie ma dużego zasięgu, niestety, pewnie jakieś trzydzieści kilometrów i może być nam kiedyś potrzebne na jakimś zadaniu, ale na razie myślę, że może zostać u ciebie, jeśli je chcesz – powiedziała, wręczając Dorze przedmiot. Brenna nauczyła się cholernych fal, by móc pozostawać w kontakcie z innymi, ale problem polegał na tym, że osoby, które jej tego uczyły – Patrick i Mav – znalazły się absolutnie „poza zasięgiem”. Lusterko miało za mały zasięg, by naprawdę na ten problem zaradzić, ale mogło być przydatne.


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Dora Crawford - 02.03.2025

Uśmiechnęła się słabo, ale wciąż w tym cieniu pozostawała prawdziwa szczerość. Nie mogła się przed nią wzbraniać, kiedy słyszała to, nad czym tak bardzo jej zależało - by inni byli w stanie znaleźć w niej oparcie. By nie była tylko przeszkodą albo kłodą nagle rzuconą przez los pod nogi innym. Wiedziała, że gdyby faktycznie stwarzała problemy, to nie zostałaby dopuszczona do pewnych rzeczy albo ktoś by ją odsunął, ale zawsze jakiś drobny jej ułamek uważał, że nie była najlepszą wersją siebie. Że brakowało jej przywar, które tak chętnie podziwiała u innych.

To była ładna obietnica, że nigdy nie będzie sama. Ale Dora była przekonana, że w aktualnych czasach czy to bezwiednie czy to specjalnie, owijali się muślinem samotności. Cieniutkim, dla zabezpieczenia i stworzenia chociaż odrobiny dystansu, ale ta warstwa nie miała chronić ich samych, a wszystkich dookoła. Przed tym, co wydawało się nieuniknione, nawet jeśli starali się patrzeć na jasne strony. Trwała wojna, a oni tkwili w samym jej środku. A wojna zawsze wymagała poświęcenia. I ofiar.

- Oczywiście, że chcę. Dziękuję - powiedziała, przejeżdżając palcami po lustrzanej powierzchni i przyglądając się przez nie własnemu odbiciu. - Zawsze są jeszcze kominki - rzuciła po chwili, podnosząc spojrzenie na twarz Brenny i wsuwając przedmiot do kieszeni spódnicy. - Znaczy wiem, że są równie nieporęczne co sowy, ale zdecydowanie szybsze. O tak mi się pomyślało... - bo szukała jakiejś opcji zamiennej. Odpowiedzi na pytania, których może Longbottom nie zadała, ale za to krążyło po głowie młodej Crawleyówny. Bo co jeśli. Im dalej w las, w trwający rok, tym bardziej zarażała się czarnowidztwem i tym więcej miała wątpliwości. Pękała, ale nie w ten ciemny, brudny sposób. Tak zwyczajnie i po ludzku. Potrzebowała oddechu, którego nie mogła złapać. - Czy mogę zapytać... co będzie teraz? - bo dla niej odbył się dzisiejszego dnia mały koniec świata, mimo uspokajających zapewnień Brenny. - Co zamierzasz? Jak się czujesz...


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Brenna Longbottom - 05.03.2025

– Kominki są świetne, ale trudno nosić je w kieszeni – powiedziała Brenna, uśmiechając się półgębkiem. Fale i lusterka dwukierunkowe sprawdzały się pod tym względem dużo lepiej, ale te pierwsze mało kto znał, a te drugie były dość trudno dostępne. – Dobrze. Czuję się dobrze.
Ta druga, czy raczej pierwsza Brenna, czuła się paskudnie. Ale dla tej tutaj minęło kilka dni, uspokoiła się, przemyślała parę spraw i uznała, że być może wszystko ostatecznie wyjdzie na dobre. Odpowiedź na pytanie odnośnie tego, co planowała, była trochę trudniejsza – bo zasadniczo to chciała wycofać się trochę na bok, ale to nie brzmiało dobrze, a co będzie dalej… na to już nie miała pojęcia, jak odpowiedzieć.
– Patrick prawdopodobnie nie wróci szybko z Paryża – stwierdziła z pewnym namysłem, starannie ważąc słowa. – Bez niego nie możemy działać jak dotychczas. Sądzę, że Albus będzie musiał przemyśleć przeorganizowanie Zakonu. Wiem, że kocha Hogwart, ale wojna postępuje. Może powinniśmy mieć więcej inicjatywy oddolnej? Uważam, że to Nora powinna organizować rzemieślników, bo zna się na tym lepiej niż ja, a być może bojówkami mógłby zarządzać Alastor. Jest aurorem i ma dużo więcej doświadczenia. Ktoś inny mógłby koordynować działania w Ministerstwie… Erik jest tam z nas najbardziej znany – wyliczyła, ale potem wzruszyła lekko ramionami, jakby chcąc podkreślić w ten sposób, że wcale nie jest pewna: że w tej chwili to dywagacje. Może Albus miał jednak idealnych kandydatów? A może jeszcze inny pomysł? – A na razie… na razie to byłam ostatnio w Azylu Figgów. Pomyślałam, że może chciałabyś wziąć tu kota, skoro prowadzimy wojnę z myszami. No i powinnyśmy obie odpocząć – powiedziała już niemalże pogodnie, zanim podniosła się z miejsca.
Dora powinna odpocząć.
A ona zniknąć, żeby przypadkiem nie wpaść na kogoś, kto wpadnie wkrótce na tę pierwszą Brennę…


RE: [29.08.72, zmierzch. Księżycowy Staw] Nasze małe słabości - Dora Crawford - 06.03.2025

- To by dopiero było dobre. Kominek w kieszeni. Może powinnam Thomasowi zasugerować, żeby nad czymś takim popracował... - podrapała się w zamyśleniu po policzku, z lekkim uśmiechem który pojawił się na jej ustach, jakby faktycznie ten pomysł jej się podobał, nawet jeśli był z lekka absurdalny. Uśmiech nie zniknął, nawet jeśli spojrzenie Dory stało się odrobinę bardziej uważne, kiedy jakby przyjrzała się Brennie. Ostatecznie jednak kiwnęła tylko lekko głową, może z pewnym wahaniem, ale nie kwestionując jej słów.

- Mam nadzieję, że nie przydarzy mu się tam nic złego - westchnęła, kręcąc głową. - Alastor... mam wrażenie, że Alastor jest teraz bardzo przejęty i zajęty Millie. Ale rozumiem o co chodzi i jak tak o to myślę, to wydaje się bardzo dobry pomysł. Wtedy chyba wszystko byłoby bardziej poukładane. A przynajmniej tak mi się wydaje - ona, w przeciwieństwie do Brenny, wciąż była poruszona wydarzeniami z zebrania i było widać, że waha się, niezdolna do przemyślenia sobie tego w odpowiedni sposób. Po prawdzie to w pierwszej chwili chciała zwyczajnie zaprzeczyć. Że jak to, jeszcze bardziej to wszystko dzielić, ale może Longbottom miała rację.

- Kotka? - poprawiła się mimowolnie na swoim miejscu, wyraźnie zainteresowana. - Oh, kot byłby wspaniały. Są takie puszyste, a czasem mam wrażenie, że te cioci Tessy mają mnie już kompletnie dość - westchnęła ciężko. - Odpocząć... tak. Masz rację, ale proszę, nie oszukuj że też odpoczniesz ze mną, a pójdziesz robić rzeczy. Tobie też należy się sen. Szczególnie tobie - ścisnęła jeszcze Brennę za dłoń i uśmiechnęła się z pewną nadzieją, że przyjaciółka faktycznie nadrobi brakujący sen. Potem pożegnały się i Dora faktycznie skorzystała z rady, oddając się odpoczynkowi.

Koniec sesji