Secrets of London
4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+---- Dział: Hogsmeade (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=70)
+---- Wątek: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon (/showthread.php?tid=4368)

Strony: 1 2


4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Regina Rowle - 12.01.2025

4 września, późne popołudnie, obrzeża Hogsmeade

Był dopiero początek września, ale w wieczornym powietrzu dało się wyczuć rześkie powiewy, które zwiastowały rychłe nadejście jesiennej słoty, a potem nieuchronnie zimy. Drzewa z każdym silniejszym porywem wiatru traciły swoje złoto-czerwone korony i zmieniały się z królów lasu w żebraków o wychudłych i poskręcanych palcach. Wyciągały je ku górze, jakby błagając Matkę Naturę o jeszcze jeden grosz w postaci słonecznych promieni.

Matka musiała się nad nimi zlitować lub zmęczyły ją te ciche jęki i stęki konarów, bo spomiędzy chmur błysnęło światło. Złoto-pomarańczowa poświata rozlała się po czubkach drzew i dotarła do miasteczka przycupniętego na wzgórzu.

Nikła, bo nikła, oświetliła fronty przygarbionych chatek o spadzistych dachach. Pomknęła po niskich częściowo zbutwiałych płotkach i nadgryzionych zębem czasu murkach. Zalała pstrokate brukowane ulice niczym rzeka, z minuty na minutę coraz słabsza. Czarodzieje i czarownice w większości nie dostrzegali tego, śpiesząc się do sobie tylko znanych spraw. Część z nich wchodziła jeszcze do sklepów, część zmierzała do jednego z dwóch pubów. Byle tylko zdążyć przed zamknięciem lub przed zmierzchem. Byle tylko…

Hogsmeade powoli tonęło w mroku. Słońce znikało tak szybko, jak się pojawiło, a ołowiane chmury na horyzoncie zwiastowały deszcz. Nie pierwszy tego dnia, co dało się zauważyć po częstych i dużych kałużach na drodze lub w przydomowych ogródkach. I na pewno nie ostatni tej jesieni.

Niespotykanie wysoka postać przystanęła na północnym obrzeżu miasteczka, w cieniu jednego z domów. Rozejrzała się po okolicy, jakby upewniała się, że jest w miejscu, do którego chciała trafić. Ponieważ nie aportowała się, ani nie ruszyła w żadnym kierunku, to musiała być dokładnie w tym miejscu, w którym być chciała.


Niecałe dwa tygodnie temu

— Ha! Nic to, bierz pan nawet i pół uncji sproszkowanego rogu jednorożca. Mi się nie skończy, a jeżeli nawet, to zaraz mam dostawę od znajomego z Hogsmeade.

Walter “Żyłka” Strand miał niewielki sklepik w uliczce pomiędzy Nokturnem a Pokątną. Niepozorny, mały, z szyldem nad wejściem, z którego ledwie szło odczytać nazwę. Jak się ktoś nie znał, to przechodził obok i nawet głowy sobie tym miejscem nie zaprzątał. Zupełnie inaczej zachowywali się ci, którzy znali to miejsce.

Mianowicie Żyłka, facet po czterdziestce z brzuszkiem, zakolami i cwanackim błyskiem w oku, wychodził z założenia, że najlepsza wizytówka to ta szeptana. “A po kiego mam przyciągać uwagę tych, którzy nie chcą nic ciekawego kupić?” mawiał, przeczesując resztkę włosów na nieforemnej głowie.

Przez “ciekawe” rozumiał asortyment najróżniejszej maści i równie różnego ugruntowania w prawie. Kupował, sprzedawał, brał pod zastaw. Ogólnie, robił wszystko tak, żeby wyjść na plus i to najlepiej na taki ładny, okrągły i złoty jak galeon. Znajomi, bo przyjaciół Żyłka nie miał, powiedzieliby, że Walterowi nie chodzi tylko o zysk, ale o sam fakt obracania towarem.

Nie masz kociołka? Proszę bardzo, tutaj za pół darmo, co z tego, że dziurawe albo łudząco przypomina ten, który miałeś do niedawna. Nie masz bezoaru? Żaden problem, tutaj mam pełen słój. Co nie wygląda jak bezoar? Panie, toż to najczystszy kamie na rynku jest, u mnie najlepsze tylko!

Tak mniej więcej robił Żyłka interesy, a każdy był dla niego jak ten interes życia. Stąd sklep był znany, a przez miejsce przewalało się całkiem sporo ludzi i to z najróżniejszych grup społecznych.

— Dużo ma pan tego proszku z rogu jednorożca?

Regina podeszła do lady, kiedy poprzedni klient odszedł i spytała Żyłkę, niby ot tak, mimochodem. Cwaniackie szare oczka zlustrowały ja od góry do dołu. Baba wielka jak chłop, pomyślał sobie Żyłka, czarne włosy, krzywa morda, kurwa, chłop za babę przebrany czy jak?

—  Ano trochę. Dla jednego dużo, dla jednego mało, zależy ile trzeba. —  bąknął, bo coś mu się w kobiecie nie podobało.

— Sporo mi tego potrzeba. — odpowiedziała niezrażona, kiwając głową.

— Tera to mam z pół uncji jeszcze, we fiolkach oczywista sprawa. Jutro z rana mogę mieć drugie tyle. —  sapnął, ruszając nozdrzami jak królik, co wyczuł soczystą marchewkę.

— Jutro już? Szybko. Zapasy pan ma czy dostawca taki? —  nie zdołała ukryć zdziwienia w swoim głosie.

— Się ma kontakty, się gra, pani kochana. To jak, ile tego potrzeba? — pociągnął nosem i głową wskazał za siebie, zapewne na zaplecze. —  Czy zamawiać na jutro i jutro pani wszystko zabiera?

— A można wiedzieć od kogo pan ten towar bierze? Jakaś hodowla czy pośrednik?

I masz ci babo placek, parsknął w myślach Żyłka, kontrola jakaś czy ki chuj? Zmierzył kobietę od stóp do głów i wyraźnie zniecierpliwiony odpowiedział:

— Od sprawdzonego i zaufanego czarodzieja, co lubi, jak rozmowa towaru dotyczy, a nie jego osoby. To ile pani tego chce?

Pięknie z nim pogadałaś Regina, detektyw pierwsza klasa, zganiła się w myślach. Potrząsnęła głową, odpowiadając na głos:

— Na razie nie potrzebuje, ale dobrze wiedzieć, że ma pan to na zapleczu.

— Ano mam, jak ja bym nie miał, to pewniak, że w Londynie nikt nie ma. Jak nie proszek to, co innego podać? — krzywy uśmiech pojawił się na wąskich wargach Żyłki.

— Marynowane czułki szczuroszczeta, poproszę…


Teraźniejszość

Bezsensowne zakupy u Żyłki odbijały się jej czkawką przez tydzień. Zresztą nie same zakupy, a to, jak nieporadnie go wypytała o to, kto jest jego dostawcą. Skąd ktoś miał tyle proszku z rogu jednorożca? Zbierał od małego albo kupował każdy gram, bo zbliżał się koniec świata? Przecież to nie towar pierwszej potrzeby, chyba że twoja “lepsza” połówka zatruwa każdy posiłek, więc zamiast porannej kawy pijesz antidotum na trucizny.

Z pomocą przyszedł znajomy ze sklepu “Kotły - wszystkie rozmiary”, który dorabiał, ważąc eliksiry. Poznali się kawałek czasu temu, kiedy Regina pomogła mu ze świeżo zakupionymi traszkami dwugłowymi. Od tamtego czasu utrzymywali kontakty i pomagali sobie nawzajem. Któregoś dnia wpadli na siebie w księgarni i podczas szybkiej wymiany zdań Aiden wspomniał, że słyszał o takim jednym, co ma w Hogsmeade całkiem niezłe zaplecze towarów odzwierzęcych. Spytany, czy od niego kupuje, znajomy zaprzeczył, mówiac coś w rodzaju: podobno nie wszystko ma z legalnego źródła, wolę od takich nie kupować, bo kota w worku możesz dostać.

Regina postanowiła odszukać tego kota w worku i przyjrzeć się mu bliżej, a najchętniej to rozejrzeć po jego worku, czyli domu. Szkopuł w tym, że nie wiedziała, gdzie ów czarodziej mieszka, więc miała zamiar popytać tu i tam.

Na pierwszy rzut poszedł sklep z eliksirami i kociołkami, ale czarownica, która obsługiwała, strasznie kręciła nosem na pytania i trzymała się odpowiedzi, że bierze od tego, u kogo jest najtaniej. “Różnych mam dostawców, ale na pewno już nigdy nie wezmę od tej dziwnej Peck!”. Zapytana czemu, w kilku dosadnych słowach wyjaśniła i wskazała, gdzie wspomniana czarownica może być. Niestety księżyc był poza zasięgiem Reginy, więc ta ruszyła dalej.

Następny był sklep “U Derwisa i Bagnesa”. Za ladą stał na oko piędziesięcioletni czarodziej z sumiastym wąsem i z beretem na głowie. Miał ciężki szkocki akcent i pykał fajkę. Na pytania odpowiadał krótko i zwięźle. Z początku nieufnie odniósł się do Reginy, ale ta zagadała go o memrotka siedzącego na regale za ladą. Rozmowa potoczyła się sama i wąsacz wyznał, że kojarzy takiego jednego, co handluje zwierzakami i materiałami z nich, Ethan albo Elijah, a mieszka na północnych obrzeżach miasta. “Przed domem ma taką ogromną dynię”.

Regina stała i przyglądała się domowi, zastanawiając, jak to załatwić. Ubrana w płaszcz z ciemnoszarej wełny do pół łydki. Postawiła kołnierz i oplotła twarz szalikiem tak, żeby było widać tylko nasadę nosa i oczy. Na głowie miała kapelusz typu pork pie z nieco szerszym rondem, więc słabo było widać jej twarz.

W oknach na parterze światło zgasło. Sądziła, że zapali się jakieś na górze, bo może właśnie tam poszedł niejaki Ethan albo Elijah, ale tak się nie stało. Dom na pierwszy rzut oka wydawał się pusty, więc zacisnęła dłoń na różdżce w kieszeni, wahając się czy jeszcze chwilę nie poczekać.




RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Brenna Longbottom - 13.01.2025

Zaczęło się w Zakazanym Lesie, już ładnych kilka miesięcy temu, gdy zupełnie przypadkiem natknęła się z przyjaciółką na kłusowników, przyłapawszy ich na gorącym uczynku – próbie schwytania żywcem paru jednorożców. Pozornie prosta sprawa zataczała w kolejnych tygodniach coraz większe kręgi, gdy okazało się, że dorwały zwykłe płotki, owszem, ale płotki zakopane po uszy w daleko sięgającej sieci. Obejmującej kłusowników, dostawców i wreszcie kupców – a pośród tych ostatnich znajdowali się także tacy, którzy używali pewnych komponentów w czarnoksięskich celach.
I zapewne w ten czy inny sposób mogli być powiązani ze śmierciożercami.
Byli więc czarnoksiężnicy, którzy mieli kupić krew jednorożców, i których dorwały z Victorią. Byli kłusownicy, na których zaczaiła się z Vincentem i dzięki „anonimowemu donosieniu” udało się dopaść ich obozów i aresztować parę osób. Był pośrednik, który dostarczał nielegalnie pozyskane komponenty do legalnych dostawców i został aresztowany po tym, jak Brenna porozmawiała z Olivią i okazało się, że dostarczone Quirkom licencje zostały przez niego sfałszowane. Był kolejny obóz, który udało się znaleźć po paru aresztowaniach – niestety, kłusownicy zdążyli zniknąć, zabierając ze sobą smocze pisklęta, ale przynajmniej stracili „bezpieczną” miejscówkę i nie mieli okazji złapać także smoczej matki.
I wreszcie po nitce do kłębka, Brenna trafiła tutaj, pod dom gościa, który prawdopodobnie był powiązany z grupą, i – co równie, a może nawet bardziej istotne – mógł też dostarczać zaopatrzenie tej drugiej stronie. A może i do niej należał…? Przeprowadzone niedawno przesłuchania i parę tropów sugerowało, że mógł być najmniej zwolennikiem, ale na takie rzeczy praktycznie nigdy nie było dowodów.
Za to przy odrobinie szczęścia uda się je znaleźć na kłusownictwo i nielegalny handel.
Brenna była na służbie, ale w okolicy pojawiła się ubrana zwyczajnie, bez munduru. Mundur ściągał uwagę. Mundur alarmował. A ona chciała poobserwować i pozostać niezauważona. Jej chwilowy partner pozostał w wiosce, w pogotowiu, również z tego powodu – bo Brenna w pobliże domu mężczyzny podeszła na wilczych łapach, i jako zwierzak długo kręciła się w pobliżu, węsząc, szukając tropów. Mogłaby przysiąc, że gdy zbliżała się do domu wyczuwała ulotną woń dymu, która mogła – choć nie musiała – być pozostawiona przez czarną magię. I że w wilczy nos uderza równie ulotna, ale trudna do pomylenia z czymkolwiek innym woń krwi.
Nie mieli jeszcze nakazu. Nie mogła ot tak wparować sobie do środka, chociaż bardzo by chciała – to jednak niewiele dałoby na dłuższą metę. Nie wykluczała tego zupełnie, informacje zawsze mogły trafić do Zakonu, zamiast od Ministerstwa, gdyby Ministerstwo nie mogło podjąć żadnych działań, ale gdyby dało się go po prostu wepchnąć do aresztu – i najlepiej ruszyć dalej z pełnym wsparciem wydziału – to byłby najlepszy rozwój sytuacji.
Na razie przysiadła jednak na skraju lasu, tam gdzie mogła ukryć się już częściowo wśród krzaków, wilczyca o ciemnym futrze – i czekała, kiedy słońce coraz bardziej zniżało się ku horyzontowi. Sama nie była pewna na co: liczyła może że dojrzy coś podejrzanego, a gdyby nic takiego się nie stało uznała, że spróbuje zapukać do drzwi.
W pewnym momencie – akurat gdy mogłaby przysiąc, że tylne drzwi trzasnęły i ktoś wyszedł na zewnątrz – wyczuła także jeszcze jeden zapach.
W pobliżu był człowiek.
Nie rozpoznawała zapachu, za to gdy poruszyła się, przesuwając wśród krzaków w jego stronę, już z daleka rozpoznała posturę. Nie dlatego, że tak doskonale znała Reginę, choć pamiętała ją ze szkoły: po prostu nawet w świecie czarodziejów nie spotykało się na każdym kroku potomków olbrzymów.
W zwierzęcym ciele myśli były mniej złożone, ciężej było więc jej w pełni rozważyć wszystkie za i przeciw ujawnienia się. Regina Rowle mogła przyjść tutaj jako kupiec. Mogła współpracować z mężczyzną – nawet jeżeli to, co tu i ówdzie o niej Brenna usłyszała, nijak do tego nie pasowało. Ale nawet jeżeli tak, Brenna nie miała przecież na to dowodów, więc… najlepiej było chyba po prostu odmienić się i spytać.
Ciało wilczycy zmieniło się i po chwili pomiędzy liśćmi nie stała już wilczyca, a Brenna, w ciemnoszarym stroju.
– Regina Rowle? – spytała, dokładnie tak samo, jak wtedy, gdy znalazła ją półprzytomną w Alejce w pobliżu Pokątnej.


RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Regina Rowle - 13.01.2025

Regina uporczywie wpatrywała się w dom, odmierzając czas swoimi oddechami. Trzydziesty drugi, trzydziesty trzeci… Jednocześnie w głowie układała plan oraz rozważała jego za i przeciw. Czy lepiej było pukać i udawać zainteresowaną kupieniem większej ilości rogów jednorożca? Może, zamiast tego należało obejść dom i poszukać tylnego wejścia albo spróbować z którymś z okien. Zaciskała rękę na różdżce i zaraz poluźniała chwyt, nie odrywając wzroku od domostwa pana E.

Wóz albo przewóz, rzekła w swojej głowie i ruszyła w stronę obserwowanego domostwa. Nie od frontu, bo stwierdziła, że może lepiej najpierw sprawdzić tyły. Przeszła wzdłuż drogi przy niewysokim murku, który okalał posesję i jakże typowym dla szkockich mieścin. Odbiła w prawo i skryta w cieniu drzew maszerowała ku tyłom chatki. Przystanęła dopiero przy załomie muru, by rozejrzeć się za jakimiś drzwiami. Na raz kucnęła, bo usłyszała trzask drzwi, tylko nie zdążyła zobaczyć których.

Nie spodziewała się, że akurat na obrzeżach Hogsmeade spotka kogoś znajomego. Tym bardziej nie spodziewała się, ani nie podejrzewała, że z krzaków może być obserwowana przez brązową wilczycę, która nie do końca wilczycą była.

Normalnie góry i zwaliste drzewa nie mogły podskoczyć i obrócić się na pięcie, co innego osoby o podobnej posturze. Regina podskoczyła na dźwięk swojego imienia i nazwiska, i wraz z obrotem, wyciągnęła różdżkę z kieszeni, którą następnie wycelowała w źródło głosu.

Zmarszczyła brwi i wytężyła wzrok, chcąc się upewnić, że to nie jest jakaś zmyłka, zwid czy Merlin jeden wie co. Że naprawdę stoi przed nią…

— Brenna… — dobiegły czarownicę przytłumione słowa.

Olbrzymka wolną ręką sięgnęła do szalika i zsunęła materiał pod brodę, podejmując na nowo:

— Brenna Longbottom? — odpowiedziała niepewnie pytaniem, ale o wiele ciszej i wręcz konspiracyjnie.

Zlustrowała kobietę spojrzeniem i pierwsze, co zauważyła to to, że Brenna nie była w mundurze. Była tu prywatnie albo wręcz przeciwnie, tylko nie chce ściągać na siebie uwagi, odnotowała w myślach, nadal marszcząc brwi.

Powoli i z nieznacznym wahaniem opuściła różdżkę, bo zreflektowała się, że nie dość, że celuje w bogu ducha winną czarownicę, to jeszcze detektyw z Brygady Uderzeniowej, przedstawiciela Ministerstwa Magii i tak dalej. Wtopa totalna, gdyby ktoś pytał.

Brązowe włosy, wysoka, szczupła i z sympatyczną twarzą. To musiała być Brenna, bo chociaż Rowle różnie miała z zapamiętywaniem nazwisk i facjat, to akurat na pannę Longbottom wpadła, i to chyba nie raz, kilka miesięcy temu na Pokątnej. Może lekkie niedopowiedzenie, że “wpadła”, bo raczej to Brenna napotkała skołowaną i półleżąca Reginę, otumanioną przez dym z nielegalnych kadzideł.

Jeszcze wcześniej spotkały się całkowitym przypadkiem, kiedy przerażony smoczognik Reginy, Cymbał, podpalił szatę aportującego się czarodzieja. Chyba taka była kolejność tych ich “wpadnięć” na siebie. Albo i nie, nieważne, na kapelusz Merlina.

— Wybacz… — powiedziała zakłopotana i schowała różdżkę, po czym się wyprostowała. — Ale nikogo się tu nie spodziewała, a już na pewno nie ciebie.

Zaraz też dotarło do niej, jak dziwnie to musiała brzmieć. Sama od razu mogłaby wywnioskować, że albo robi coś nielegalnego lub na granicy prawa, albo dopiero się do tego przymierza

Żeby nie dać Brennie czasu na pytania, sama wypaliła, próbując przywołać na twarz niewymuszony uśmiech:

— Co tutaj robisz?

I przemieściła się bliżej linii drzew, żeby pan E, gdyby przyszło mu do głowy zerkać ku lasowi, nie spostrzegł się od razu, że stoją tam dwie osoby i ze sobą rozmawiają.

W głowie Reginy przelewały się litry myśli. Zastanawiała się, czy Brenna jest tutaj z tego samego powodu co ona, czyli ktoś na przykład zgłosił, że Elijah lub Ethan handluje nielegalnym towarem. A może pan E miał na sumieniu więcej, niż sam handel i był typowym gościem spod ciemnej gwiazdy. Tylko jeżeli tak było, to czemu Brenna była tu sama, bez munduru i jeszcze zachodziła chatę od tyłu, zupełnie jak Regina. A może właśnie nie była sama i z lasu zaraz wyjdzie cały oddział BUMowców, a Rowle skończy dzień na przesłuchaniu.

Regina niezbyt dobrze ukrywała szamotaninę ze swoimi myślami. A to brew jej drgała, a to kącik ust. Raz mocniej zmarszczyła brwi, a raz, prawie że potrząsnęła głową. Ogólnie Brenna łatwo mogła się domyślić, że w głowie olbrzymiej czarownicy dzieje się wiele i jest to spowodowane zaskoczeniem, że kogokolwiek tutaj spotkała.




RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Brenna Longbottom - 14.01.2025

Brenna nie celowała w pierwszej chwili w Reginę różdżką, choć trzymała tę po przemianie w ręku – i ledwo olbrzymka wycelowała w nią, odruch kazał natychmiast unieść swoją, a ciało spięło się, gotowe do szybkiego uniku.
Przez ułamek sekundy Detektyw była już prawie pewna, że Rowle ma z tym wszystkim coś wspólnego. Ale żaden czar nie przeciął powietrza, a Brenna nie rzuciła swojego pierwsza – choć być może powinna. Będzie się musiała tego nauczyć. Ale jednak pewne procedury tkwiły jej w głowie, a ona nie chciała zaatakować kogoś niewinnego, i pierwsza chyba uderzyłaby tylko na widok charakterystycznej maski.
– Tak, we własnej osobie – przytaknęła, po czym powoli opuściła różdżkę, kiedy Regina zaczęła robić to samo. Nie odrywała jednak spojrzenia od kobiety, chociaż żałowała w tej chwili, że nie może mieć oczu dookoła głowy, bo kusiło ją jednocześnie, by zerknąć w stronę domu i upewnić się, że zamieszanie, nawet jeśli niezbyt duże i niezbyt głośne, nie ściągnęło ku nim uwagi. Niechcianej przynajmniej przez Brennę. – Przepraszam, chyba cię zaskoczyłam. Nie chciałam cię przestraszyć.
Co mogła robić tutaj Regina?
Kobieta mogła znaleźć się w okolicy przypadkiem. Albo chciała coś kupić, Elijah nie miał przecież napisane na czole, że zajmuje się interesem nielegalnie: prawdę mówiąc Brygada Uderzeniowa miała w tej chwili dość dowodów, żeby prowadzić śledztwo, ale jeszcze nie dość, aby kogoś aresztować. Brenna nie mogła być nawet pewna, czy te dowody uda się zgromadzić (chociaż że mężczyzna jest w to wszystko zamieszany to już była więcej niż pewna). Regina mogła więc święcie wierzyć, że to porządny człowiek. A może chodziło jeszcze o jakiejś interesy, związane z rezerwatem czy Rowle’ami?
Albo o coś gorszego.
Nieufność powoli stawała się dla Brenny równie naturalna, jak oddychanie, i trochę sama w sobie tego nienawidziła.
– Sprawy służbowe. Chciałabym, żeby właściciel domu odpowiedział mi na parę pytań odnośnie pewnych nieścisłości w licencjach i innych papierach – wyjaśniła lakonicznie, na razie ani myśląc radośnie przyznawać, że w sumie to podejrzewała go o udział w polowaniach na jednorożce i/lub współpracę z czarnoksiężnikami. Już nawet nie z powodu niepewności, co do tego, skąd Rowle się tu wzięła. A choćby dlatego, że nawet jeśli Regina była najbardziej niewinną osobą pod słońcem, mężczyzna mógł być jej przyjacielem, a ludzie mieli tendencje do krycia swoich przyjaciół (ona w pewnych sprawach także, tym bardziej więcej jej to nie zdumiewało).
– A ty? To twój znajomy, jesteś tutaj w interesach? – spytała lekko, na ułamek sekundy zerkając w stronę domu, który wciąż jednak zdawał się cichy i pusty.


RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Regina Rowle - 16.01.2025

— Sprawy służbowe… — powótrzyła za Brenną, nieznacznie kiwając głową. — Rozumiem. No tak. Ja…eeee… Nie przestraszyłaś, wcale.

Jawne kłamstwo, o czym wiedziały obie, ale Regina zaprzeczyła bardziej z samego przyzwyczajenia, niż z chęci okłamania Brenny.

Nie spodziewała się, że spotka tutaj kogoś innego, niż handlarza, więc musiała naprędce wymyślić coś. Cokolwiek właściwie, co wytłumaczy całe to skradanie się, celowanie różdżką i konspiracyjny ton.

A już wcale a wcale nie spodziewała się, że trafi akurat Brennę, która wylezie z lasu, niczym jakiś duch puszczy albo driada. To też komplikowało całą sprawę z wymówką. Zagryzła wargę, odchrząknęła i odpowiedziała z wahaniem:

— Nie, nie, to nie jest mój znajomy i też nie jestem tutaj w interesach.

Czy mogła detektyw zaufać? W końcu, jeżeli Longbottom mówiła prawdę, nawet jeżeli tylko jej część, to te nieścisłości w papierach mogły potwierdzać domysły Reginy o tym, że gość macza palce w jakichś nielegalnych interesach. Tylko że normalnie kwestie łamania prawa pozostawia się organom do tego dedykowanym, a nie leci się samemu niczym mroczny mściciel.

Nagle Reginie przyszło do głowy, że przecież Ministerstwo mogło już wszcząć jakieś śledztwo albo specjalnie obserwowali ten dom, by pozyskać odpowiednie dowody do tego, włącznie z listą potencjalnych klientów, którzy tutaj przychodzili. Więc może to dobry moment, by wyjawić prawdziwy cel wizyty, by nie trafić na listę podejrzanych lub współwinnych?

Otworzyła usta, by wyjaśnić czarownicy, co ją tutaj sprowadza, ale kątem oka zauważyła jakiś ruch w oknie przy drzwiach. Niewiele myśląc, przystąpiła krok do Brenny, złapała ją za przedramię i pociągnęła w stronę murku, by obie się za nim skryły. Miała tylko nadzieję, że ta nie potraktuje jej żadnym zaklęciem, ani nie zacznie się wyrywać.

W tym samym momencie drzwi rąbnęły o ścianę i wyszedł przez nie wąsaty czarodziej o czarnych, zmierzwionych włosach i zapadłych polikach. Rozejrzał się dookoła, jakby się upewniał, że nikt go nie widzi i postawił kubeł z bliżej nieokreśloną zawartością przy wejściu.

— Co za kurewsko paskudna pogoda…

Dobiegły ich skrzekliwe słowa, a potem dźwięk splunięcia. Regin mogłaby się pod tymi słowami podpisać. Lubiła jesień, ale nie kiedy siąpiło przez cały czas. Pogoda naprawdę nie rozpieszczała nikogo, niezależnie czy legalnie handlował odzwierzęcymi składnikami, czy też nie.

Drzwi skrzypnęły, ale do czarownic nie dotarł trzask, jakby ktoś je zamykał. Może dlatego, że drzewa głośniej zaszumiały, a może dlatego, że Elijah wcale ich nie zamknął, tylko je przymknął.

Minuty wydłużały się niemiłosiernie, aż Regina wreszcie wypuściła głośno powietrza, nadal przyklejona plecami do murku.

— Zakładam, że tylko się tak rozglądałaś, a z pytaniami o papierologię chciałaś wejść od frontu i to nie sama. — i krótkim ruchem głowy, wskazała na dom, przy czym uśmiechnęła się słabo. — Też chciałam mu zadać kilka pytań, ale o jeden z półproduktów. Proszek z rogu jednorożca, będę dokładniejsza, ma tego w cholerę, jak twierdzi jeden ze sprzedawców w Londynie i byłam ciekawa skąd.

Pominęła, że to sprzedawca z uliczki pomiędzy Nokturnem a Pokątną, bo przecież swoich źródeł się nie zdradza. Przynajmniej nie na samym początku rozmowy.

Spojrzała w stronę lasu, jakby ktoś jeszcze miał stamtąd wyjść. Bo założenie, że Brenna była tutaj sama, mogło być całkowicie błędne i Regina zaraz znajdzie się na celowniku jednej bądź kilku różdżek współpracowników pani detektyw.




RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Brenna Longbottom - 17.01.2025

Brenna… może nie spodziewała się, że spotka kogoś poza handlarzem, ale zawsze zakładała, że możliwe jest pojawienie się jakiegoś sąsiada, klienta albo współpracownika. Zdecydowanie nie oczekiwała jednak, że wpadnie tutaj na kogoś znajomego, a już na pewno nie na Reginę. Kiwnęła głową na jej zapewnienia, że nie przestraszyła Rowle – może i prawda, chociaż chyba ją trochę tym nagłym wyskoczeniem spośród krzaków zaskoczyła – a potem w milczeniu patrzyła tylko wyczekująco, gdy ta wykluczyła opcję ze znajomym z interesami.
Co w takim razie robiła w pobliżu Zakazanego Lasu? Trafiła tutaj przypadkiem? Brenna, chociaż naprawdę próbowała nie ulegać tej swojej narastającej paranoi, nie mogła nie być trochę podejrzliwa.
Złapała nagle za ramię w pierwszej chwili odruchowo chciała je wyszarpnąć. Trzask od strony domu sprawił jednak, że pozwoliła Reginie pociągnąć się ku murkowi, i też przylgnęła do niego, zamierając, i nasłuchując dźwięków. Trwała tak przez długą chwilę, zupełnie nieruchoma, wręcz wstrzymując oddech: i dopiero potem wychyliła się ostrożnie.
Nikogo nie było.
Brenna znów przylgnęła plecami do kamienia, przetwarzając słowa wypowiedziane przez Reginę. A potem jeszcze przez parę sekund zachowała ciszę, nietypową dla siebie, rozważając, co powiedzieć i analizując dostępne scenariusze.
– Parę tygodni temu dorwałyśmy z jedną aurorką kłusowników, którzy usiłowali złapać kilka jednorożców. Chcieli sprzedać ich krew. Obie chyba wiemy, że takiej nie kupują porządni czarodzieje. Męty i… śmierciożercy – mruknęła Brenna. Biuro Aurorów tamtych czarnoksiężników miało w garści, ale siatka była szeroka, a Brenna z ramienia Brygady niby skupiała się głównie na tym aspekcie nielegalnych sprzedaży i polowań, miała jednak wrażenie, że w przypadku pana z Hogsmeade może się to znowu zazębić. – Zakładam, że rogów i ogonów też nie marnowali. A ten tutaj… ma różne, podejrzane znajomości – dokończyła. Mówiła niegłośno, szeptem niemal: znajdowały się na przestrzeni, gdzie głośniejszy głos dałoby się łatwo usłyszeć.
– Miałam zamiar poobserwować, a potem z moim partnerem podejść do drzwi i zadać parę niewygodnych pytań – przyznała, po czym uniosła lekko głowę i posłała Reginie uśmiech. – Ale może jednak chciałabyś podejść do drzwi i spytać o róg jednorożca?
Ją mężczyzna mógłby łatwo rozpoznać, podejrzewała, że zna mniej więcej twarze Brygadzistów. Jeśli był choć trochę rozsądny, znał je na pewno. Brenna mogła zmienić swoje rysy, ale w pracy nie przyznawała się do tej umiejętności, gdy musiała jej użyć twierdząc, że polega na eliksirach.
Regina to co innego.
Oczywiście, było to postępowanie odrobinę naruszające regulamin, ale przecież to nie tak, że Brenna wmieszała celowo cywila w sprawę: cywil sam był na miejscu, zainteresował się sprawą ze względu na obywatelski obowiązek, ona będzie przypadkiem obok, jak ten po prostu zada parę pytań. Nic więcej. Przecież nie mogła zabronić Rowle zapukania do czyichś drzwi. Dopiero gdyby faktycznie k u p i ł a coś od kupca, to byłoby nielegalne, za to gdyby ten przyznał, że ma takie nielegalne substancje w swoim domku...


RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Regina Rowle - 17.01.2025

Gdzieś nieopodal zahuczała sowa, jakby ostrzegawczo i z powątpiewaniem. Tylko skąd ten sceptyzm u ptaka?

Nieprzyjazny grymas przebiegł przez twarz Olbrzymki, kiedy usłyszała o krwi jednorożców. Skurwysyny, przeszło jej przez myśl. Zaraz ów grymas przerodził się w niedowierzanie połączone ze złością, wyrażone w zmarszczonych brwiach i zaciśniętych ustach.

Śmierciożercy. Dziwne ugrupowanie tego fanatyka Czarnego Pana, który od niedawna siał postrach w społeczności czarodziejów. Jego poplecznicy również korzystali z renomy swego przywódcy i to korzystali, jak tylko mogli. Od razu zaczęła się zastanawiać, na co im krew tych szlachetnych stworzeń. Dla wzmocnienia? Warzyli z nią jakieś pionierskie eliksiry? Była im potrzebna do jakiejś zakazanej magii? A niech im smocze łajno nosem pójdzie, życzyła wszelkiej maści fanatykom.

— Na pewno ich nie marnowali, bo na rynku potrafią osiągać całkiem ładne kwoty. — mruknęła, spoglądając zza ich kryjówki, ku domowi.

Pusto, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Drzwi z tej odległości wydawały się być zamknięte, ale przecież były jeszcze okna, a poza tym magia… Wiele możliwości.

Odwzajemniła uśmiech, kiedy miodowo oczy z powrotem spoczęły na Brennie. Regina kiwnęła głową i odpowiedziała:

— Może, zanim podejdziemy z pytaniami, to rozejrzymy się po zapleczu? Zawsze można powiedzieć, że nikogo nie było od frontu, nikt nie odpowiadał na pukanie i takie tam.

Poprawiła kapelusz jedną ręką, a drugą poluźniła szalik, bo zrobiło się jej trochę gorąco. Zresztą nie widziała sensu w tym, by dalej zakrywać twarz.

Nie przyszło jej do głowy, że handlarz może z miejsca rozpoznać Brennę, więc ani myślała proponować, by za to ona zakryła twarz lub jakkolwiek inaczej zmieniła swój wygląd. Raz jeszcze zerknęła w stronę domu i z westchnięciem wyszła z kryjówki.

Wymacała różdżkę w lewej kieszeni i podziękowała sobie w duchu, że nie wzięła na całą tę akcję Cymbała. Może i smoczognik był czasem przydatny, ale za nic w świecie nie chciała go narażać, a fakt, że miały wejść do domu jakiegoś męta, zdecydowanie podchodził pod definicję narażania się lub kogoś.

— Masz teraz jakiś konkretny plan czy rozglądamy się, a potem idziemy do głównego wejścia?

Spytała czarownicę, wspierając prawą dłoń na murku i gotując się do przeskoczenia go.

I jeżeli Brenna nie przeszkodzi jej w tym, to Regina raźno wejdzie na teren posesji Elijaha, po czym, szukając wzrokiem jakichś pułapek na nieproszonych gości albo ogólniej rozglądając się za właścicielem terenu, ruszy ku tylnym drzwiom.




RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Brenna Longbottom - 20.01.2025

Nie każdy czarnoksiężnik był śmierciożercą: Brenna pracowała w Ministerstwie dostatecznie długo, aby o tym wiedzieć. Czarnoksiężnikami zostawali czasem i mugolacy – im też mogło zależeć na władzy, potędze albo bogactwie. Oni też mogli mieć zepsute dusze. Ale całkiem wielu z nich było mniej lub bardziej powiązanych z ruchem Voldemorta, i wiele wskazywało na to, że właśnie ktoś taki był kupcem, choć na razie nie miała na to dowodów.
Rogi albo włosy jednorożców w niewielkich ilościach dało się pozyskać nie krzywdząc samego jednorożca. Sprawa z krwią przedstawiała się jednak inaczej.
– Taaa. Stąd pewnie tyle rogów na rynku – mruknęła, oglądając się znowu na domek, który wyglądał na spokojny, zwykły, jeden z tych miłych domków w Hogsmeade, którymi zachwycała się, kiedy była uczennicą. Mogłaby tu zamieszkać Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków. Nie wszyscy, którzy cieszyli się krzywdą innych osiadali w ponurym Little Hangleton, w domach pełnych trupich główek. – Miałam nawet kilka, ale żaden nie uwzględniał, że tutaj będziesz – przyznała uczciwie. Nie mogła ani przegonić stąd Reginy, skoro de facto na razie nie zaszli w śledztwie tak daleko, by komuś wygrażać zarzutami za jego utrudnianie, a Rowle nie robiła absolutnie nic nielegalnego, próbując po prostu dowiedzieć się, skąd dostawca brał składniki. Nawet dziś Brenna była tutaj, by porozmawiać, nie stawiać jakiekolwiek zarzuty i jedynie liczyła, że może zaobserwuje coś, co mogłoby dać nowe tropy lub ta rozmowa przyniesie takie efekty, że będą mogli prześwietlić czarodzieja dokładniej. Nie mogła niestety na przykład ot tak włamać się razem z nią i potem użyć znalezionych ewentualnie rzeczy jako dowodów w sprawie.
Ale jej obecność można było też wykorzystać, zwłaszcza że na pewno znała się na zwierzęcych komponentach dużo lepiej niż Brenna.
– Ale podejście do tylnych drzwi i rozejrzenie się, nie wydaje się głupie. Jeżeli by się pojawił, po prostu mów, że chciałaś kupić proszek z rogu jednorożca, a ja… hm. Mogę zadbać, żeby nie zauważył, że przyszłyśmy razem. W razie czego obiegnę dom i zapukam od frontu – powiedziała.
Nie miała zamiaru oczywiście posyłać tam Reginy samej.
Zamiast tego po prostu przemieniła się z powrotem: była zarejestrowana, animagii używała tak często, że nawet nie próbowała się z tym kryć, zaraz więc miejsce Brenny zajęła ciemna wilczyca. Przy okazji jasne się stało i dlaczego drugi Brygadzista nie kręcił się tu z nią, a czekał kawałek dalej, i jakim sposobem wyłoniła się tak cicho z lasu. Gdy Regina przeskoczyła przez murek, Brenna podążyła za nią na teren posesji – trzymając się nieco z boku, ot tak, żeby ewentualnie Elijah nie zdołał zobaczyć ich obu na raz, jeśli wyjrzałby przez okno.


RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Regina Rowle - 21.01.2025

Regina, widząc, jak Brenna przemienia się w wilka, nie mogła pozbyć się myśli, że to pod tą postacią obserwowała ją pani detektyw, kiedy skradała się w cieniu lasu. To dlatego jej nie słyszałam i nie widziałam, pomyślała, śledząc wilczycę wzrokiem pełnym uznania. Kilkukrotnie podejmowała próby trzymania w ustach liścia mandragory przez pełen miesiąc, ale o ile miała cierpliwość do zwierząt, o tyle do samej siebie nie. Dlatego każde podejście kończyło się fiaskiem i w końcu Regina zarzuciła wszelkie starania o to, by transmutować się w zwierzę.

W drodze do chaty nie napotkały żadnych trudności, co budziło w Reginie niepokój. Z sercem walącym jak tuzin kowalskich młotów zbliżyła się do drzwi. Z początku myślała, że są zamknięte, ale powiew wiatru poruszył nimi delikatnie. Cichutko i bardzo żałośnie skrzypnęły zawiasy, błagając o naoliwienie.

Będąc tuż przy wejściu, Regina wyciągnęła rękę ku klamce i zastygła z dłonią kilka cali ponad nią. Nasłuchiwała czy właściciel domu nie kręci się tuż za nimi, ale w przedłużającej się minucie, jedynym hałasem, jaki mogły usłyszeć dwie czarownice, było ciche skrzypienie zawiasów i świst wiatru, wdzierającego się niedomkniętymi drzwiami.

W momencie, w którym schwyciła klamkę i nacisnęła, uderzyła ją myśl, że przecież wejście może być chronione jakimś zaklęciem lub runami. Zmrużyła oczy i lekko się skuliła, gotując się na nieprzyjemne doznania, pokroju odrzucenia w tył lub zmiana ręki w kamień.

Minęło piętnaście sekund, pół minuty i nic takiego się nie wydarzyło. W dodatku za drzwiami nie rozległ się żaden dźwięk, który mógłby wskazywać, że pan E. założył jakąś czujkę, która miałaby go poinformować o nieproszonych gościach.

Regina nie zastanawiała się dłużej i po prostu weszła do środka, pozostawiając za sobą otwarte wejście dla Brenny. W środku panował półmrok i niewiele zmieniały otwarte drzwi czy małe okienko na lewo od nich.

Pomieszczenie było niewielkie i bardzo zagracone. Pod ścianami stały szerokie i sięgające pod sam sufit regały, które w większości były zawalone słojami, fiolkami, flakonami i pudełkami o niewiadomej zawartości. Pachniało duchotą, mokrą ziemią i piżmem lub jakąś inną wonią, która Reginie kojarzyła się z zapachem wilgotnej sierści.

Olbrzymka rozejrzała się dookoła, przeskakując badawczym spojrzeniem po półkach. Szukała czegoś, co mogło wyglądać jak sproszkowany róg jednorożca lub też rogi w całości. Nic takiego nie zauważyła, za to wyłuskała z mroku zarys kilku stopni po przeciwnej stronie pokoju i pomyślała, że pewnie prowadzą do pomieszczeń od frontu domostwa.

Ponieważ nadal nic się nie wydarzyło; czyli ani nie wyskoczył na nich sprzedawca, ani nie powaliło ich żadne zaklęcie, wyłuskała z kieszeni różdżkę. Wyczarowała światło na jej czubku i zaczęła przechadzać się wzdłuż szafek, rozglądając za czymś nietypowym lub za czymś, co mogło być tak zwanym towarem niewymienialnym. Albo rogami jednorożca, w końcu tego cholerstwa tutaj szukały.


Rzut na percepcję, II. Zobaczmy, czy odkryje coś ciekawego.
[roll=N]


RE: 4.09.1972 Darowanemu jednorożcowi nie zagląda się pod ogon - Brenna Longbottom - 22.01.2025

Najtrudniejszą rzeczą w nauce animagii nie były dla Brenny same przemiany ani ćwiczenia transmutacji, a właśnie ta cholerna mandragora. Próbowała trzykrotnie, zanim wreszcie osiągnęła sukces i w tej determinacji napędzała ją głównie chęć pomocy bratu. Gdyby nie to, pewnie zabrakłoby jej uporu na przejście całego procesu. Dopiero później zrozumiała, jak duże możliwości daje jej nowa, zwierzęca forma.
Teraz też, gdy Regina otwierała drzwi, Brenna przystanęła, węsząc. Gdyby była teraz człowiekiem, może pomyślałaby, że wchodzenie do środka nie należało do najlepszych pomysłów, póki nie było ku temu powodu - ale w wilczej postaci emocje i myśli stawały się prostsze, i nawet się nad tym nie zastanawiała. Kręciła się przez chwilę w tę i z powrotem, badając różne zapachy, które wyczuwała bliżej budynku, zanim ruszyła do środka, akurat w chwili, w której Regina zauważyła ślady, wyglądające tak, jakby jedną z półek przesuwano.
Brenna nie dostrzegła samych zadrapań, za to okręciła się niespokojnie wokół własnej osi, próbując pochwycić trop, węszyła przez moment w pobliżu półek i drzwi, chwytając zapachy – niektóre z nich były zupełnie jej obce, ale zakładała, że to ot jakieś składniki eliksirów, z którymi raczej nie miała dotąd do czynienia. A potem przemieniła się z powrotem.
– Zapukam od frontu – mruknęła bardzo cicho, wodząc wzrokiem po słoikach. Rowle niczego nie mówiła, Brenna zakładała więc, że niczego nie znalazła: ale i nic zaskakującego, że nie trzymał obciążających go rzeczy jakoś bardzo na wierzchu. – Coś… coś dziwnego wisi w powietrzu.
I miała takie wrażenie, jakby bardzo świeży trop Elijaha znajdował się właśnie tu, w tym pomieszczeniu, a przecież go tutaj nie było, prawda? Czy może wyszedł z domu od frontu, kiedy one podchodziły od tyłu?
Jeżeli nie została zatrzymana, wyszła cicho na zewnątrz, a potem już dość śmiało podeszła do głównych drzwi. Uderzyła w nie kilka razy, na tyle głośno, że pukanie na pewno można było usłyszeć – spoglądając jednocześnie ku ścieżce, furtce i drodze, ale nigdzie nie dostrzegała mężczyzny. A nie powinien zdążyć odejść daleko, chyba że od razu ruszył w las.
– Panie Elijah? – zawołała, podnosząc trochę głos.
W domu panowała cisza.
Wyglądało na to, że poza Reginą w tej chwili nikogo nie było w środku.