Secrets of London
[01.09.1972] To drzewo niepokojąco się zbliża...|| Lelek Wróżebnik - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena poboczna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=6)
+--- Dział: Little Hangleton (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=24)
+--- Wątek: [01.09.1972] To drzewo niepokojąco się zbliża...|| Lelek Wróżebnik (/showthread.php?tid=4405)



[01.09.1972] To drzewo niepokojąco się zbliża...|| Lelek Wróżebnik - Alfred Trelawney - 22.01.2025

Suma - Lelek Wróżebnik



Swoje odwiedziny w Hangleton Alfred mógłby liczyć na palcach jednej dłoni bardzo nierozważnego drwala. Nie to, żeby bał się tego miejsca czy też jego historii, nie ufał raczej zabobonom - po prostu nie było okazji ani powodu. Tym razem znalazło się jednak i to, i to. Otóż jakiś nowiutki kolega od kielicha postanowił poprosić go o pomoc, gdy tylko dowiedział się że chleje z wyrobionym w boju egzorcystą. Otóż jego stryja zamieszkującego jeden z Hangletonowskich domków nachodzi jakaś zjawa, Merlin jeden wie jaka. Na początku kręcił nosem, bo to trochę nie po drodze i nie znał na tyle chłopa, żeby dymać dla niego taki kawał, ale jak ten wyjął na stół dwóch agentów zero-siedem... No głupio było odmówić, nie?
Tak więc stał sobie teraz w czymś, co zapewne miało być salonem owego stryja, rozglądając się od południa za czymkolwiek co mogłoby wskazywać na obecność jakiegoś upiora. Słoneczko już praktycznie całkiem się schowało, a on dalej był w kropce. Ten cały stryj zresztą nie był żadną pomocą, bo odkąd Alfred się tu zjawił chłop tylko bełkotał i bełkotał. Miejscowa gwara, musi być - i na tej myśli nasz kochany egzorcysta zakończył jakiekolwiek dalsze rozmyślania pod tym kątem. Nie raz już musiał działać bez informacji od klienta, więc zwykle niezbyt by go to bolało... Ale, cholera jasna, no nie mógł się tu niczego doszukać! Obrazy wisiały prosto, szklanki nie spadały z półek, schody nie wydawały żadnych dźwięków, ze strychu nie dochodził dziwny chichot! W całym domu jedynym dźwiękiem było zdenerwowane tupanie Alfreda, któremu powoli kończyły się zapasy wódeczki (oprócz dwóch pięknych butelek, które dostał z góry za wzięcie zlecenia) oraz głośne, nieregularne chrapanie nękanego stryjka. Stanął jeszcze raz po środku salonu, w którym ponoć dochodziło do najgorszych ataków, po czym ostatni raz bardzo, bardzo dokładnie przyjrzał się wszystkiemu, co się tam znajdowało. Z tego, co bełkotał nieszczęśnik, najgorsze objawy działań zjawy pojawiały się, kiedy dorzucał drewna do swojego ceglanego kominka...


Rzut na percepcję, bo lubię sobie polosofać

[roll=Z]


RE: [01.09.1972] To drzewo niepokojąco się zbliża...|| Lelek Wróżebnik - Alfred Trelawney - 22.01.2025

Coś zaczęło mu nie pasować w tym kominku... Ale co? Czuł się tak, jakby miał w głowie mnóstwo kropek które nijak nie potrafiły się połączyć, aby nakreślić jakiś większy obraz. Nachylił się przed nim, zerkając zmęczonym(i przepitym) wzrokiem na zwęglone kawałki drewna. Już miał wstawać, już miał kompletnie zignorować swoje przeczucie... I w sumie to zrobił. Wstał na równe nogi, co jednak jednocześnie sprawiło, że jego głowa była na równi z bardzo wysokim punktem komina... I wtedy to usłyszał. *Szur, Szur*. *Ćwir, Ćwir*. Klęknął z powrotem przed kominem, tym razem wsadzając do środka swój wielki łeb, niemożebnie brudząc przy tym swoje włosy i brodę sadzą, po czym spojrzał w górę, tam, gdzie aktualnie powinien widzieć przebłyski nieba... Ale nie widział nic. Jakieś dwa metry wzwyż w kominie była dziwna... Czerń. Wyjątkowo namacalna czerń. Niestety, alkohol szumiący w głowie Alfreda niezbyt pomagał mu tym razem łączyć coraz grubsze kropki... Aż znienacka z tej "namacalnej" czerni na twarz nie skapnęła mu ptasia kupa. Egzorcysta przeklął donośnie, odruchowo ruszając łbem, przez co przy okazji potężnie przydzwonił nim w ceglane wnętrze kominka i upadł twarzą w popiół. Podniósł się, tak wolno na ile pozwalała mu buzująca w środku wściekłość, i wyszedł z tego piekielnego ustrojstwa. Rozejrzał się po pomieszczeniu, skupiając wzrok na czymś, co w końcu zaczynało mieć sens - czemu, cholibka, sufit w salonie był cały czarny? Sięgnął do niego swoim wielgachnym ramieniem i przejechał po nim palcami... Co zostawiło po sobie cztery długie, białe smugi, w zamian za nie zostawiając na palcach Alfreda czarne plamy. - Ehh, psiamać. Im człowiek starszy tym większych idiotów spotyka.
Nie chciał budzić gospodarza, więc zamiast tego zostawił mu karteczkę.
Jak usunąć ducha:
1. Przenieść gniazdo ptaków z komina na pobliskie drzewo
2. Wywietrzyć chałupe
3. Sprawdzać przed paleniem w kominku, czy jest odetkany
4. Nie zasypiać przed kominkiem, jeśli leci z niego na dom czarny dym.
Położył ją na stoliku obok kimającego w fotelu gospodarza, po czym wyszedł z opętanego idiotyzmem domostwa, po cichu zamykając za sobą drzwi. Miał nadzieję, że zdąży jeszcze na jakieś nocne połączenie z Londynem, bo za żadne skarby nie chciał tu spędzać nocy. Nie to, że się bał - strach był mu obcy. Po prostu cholernie nie lubił, kiedy coś poza jego kontrolą decydowało, gdzie kończył dzień. Lubił trzymać życie we własnych dłoniach.
Tak więc szedł sobie spokojnie z dłońmi w kurtce, już marząc o tym, jak pierwszą flaszencję po kryjomu otworzy w pociągu, gdy prawie z tego całego zamyślenia nie wpadł na jakąś obcą mu kobietę. Od razu chciał przeprosić, jednak przerwało mu upiorne darcie jadaczki przez upiorne ptaszysko trzymane przez nią w klatce. - Oj, biada ci, biada! Nie skończy się dzisiejsza noc, a już stracisz to, co najbliższe twojemu sercu, starcze! - Wykrzyczała w jego kierunku, zaraz potem odbiegając gdzieś w siną dal. Starcze? Czemu starcze? Dopiero teraz przejechał dłonią po swojej twarzy i brodzie, z cichym przekleństwem zauważając, że są całe siwe od wypadku w kominie. Pewnie wyglądał na dobre sto lat! To wszystko tak bardzo zbiło go z toru jego typowych myśli, że dopiero w ostatniej chwili zauważył lecące ku niemu, jeszcze przed chwilą stojące pare metrów dalej... Drzewo.
Spotykając się z przeznaczeniem tak szybko i tak nagle, Alfred odruchowo spróbował uniknąć tego jakże nieprzyjemnego starcia, co wyszło mu...

Rzut na Aktywność Fizyczną bo jestem ryzykant nie szanujący swojego życia

[roll=O]


RE: [01.09.1972] To drzewo niepokojąco się zbliża...|| Lelek Wróżebnik - Alfred Trelawney - 22.01.2025

...Wyjątkowo wyśmienicie! Niczym zawodowy unikacz w unikaniu rzucił się na płasko przed siebie, dzięki czemu drzewo cudownie go ominęło, z hukiem i trzaskiem upadając na pustą przestrzeń, gdzie jeszcze przed chwilą był Alfred! Przez chwilę leżał tak bez ruchu, śmiejąc się sam do siebie, jakby nie wierząc w to, co się właśnie stało. - Hehehe, i co, ptaszysko? Nie taki cienki jestem bolek, tak łatwo się mnie nie pozbędzieta jakąś wróżbą za dwa gluty, cholibka! - Powoli i mozolnie przekręcił się na plecy, dziękując alkoholowi we krwi za otępiałe zmysły - był pewien, że w niemały sposób obił sobie aktualnie cały brzuch, w końcu zbyt wysportowany to on nie był. Dziwiło go tylko to, że dalej był aż tak pijany, ponoć ta cała adrenalinka powinna go ocucić... A, kto wie, może i stracił z pół promila? Faktycznie jakby lepiej mu się widziało... No nic, pora wstawać, tylko najpierw trzeba oszacować stan po starciu z przeznaczeniem. Dłonie fartownego alkoholika powędrowały po całym jego ciele... I zaraz zamarły w bezruchu, gdy poczuł pod nimi dwie ogromne, wilgotne plamy coraz bardziej rozprzestrzeniające się po jego kurtce. To nie mogło się dziać. Nie chciał uwierzyć w to, że to wszystko miało skończyć się w tak tragiczny sposób. Zawył do powoli pojawiających się na niebie gwiazd, błagając los o łaskę. - Merlinie, błagam, oby to była krew! Na wszystko co święte i przeklęte, oby to była krew! - Przystawił palce do nosa... Niestety. Wódeczka. -NIEEE!!! PSIAKREW, NIE!!! PRZEKLINAM CIĘ, OHYDNY PTAKU! PRZEKLINAM CIĘ, TY WIEDŹMO PARSZYWA!!! AUUUUGHH!!!! - Jeśli ktoś słyszał w tej chwili Alfreda zapewne myślał jedno - "Nigdy wcześniej nie słyszałem w czyimś głosie takiego żalu i namacalnego pękania serca". W końcu dał radę, choć bardzo powoli, wstać, najpierw na klęczki, potem na proste nogi. Dopiero wtedy rozpiął kurtkę i zajrzał do środka, a widok, który temu towarzyszył, zmroził mu serce. W jego wewnętrznych kieszeniach milionami gwiazd odbijało się światło księżyca, uderzając... W liczne kawałki szkła, które zostały z jeszcze niedawno całych agentów zero siedem. Mimo iż dopiero z nich wstał, to upadł z powrotem na kolana. Powaga sytuacji odjęła mu władzę w nogach. - Człowiek się stara, tyra dniami i nocami, jest dobrym obywatelem, choć z Nokturnu... I to jest jego zapłata?! Tak mnie nagradzasz, losie?! Ty Tyranie! Ty żmijo! Przeklinam cię, przeklinaaam!!! - Rzucił jeszcze raz, sam nie wiedział po co, po czym dostał czymś twardawym przez łeb. To jakaś wyjątkowo oburzona babinka rzuciła w niego kapciem z okna. - Czego się drzesz, łajdaku?! I co zrobiłeś z moją młodą jabłonką?! Zaraz ci ten opity łeb urwę! Won mi stąd! - Alfred oczywiście miał w sobie mnóstwo szacunku do starszych, więc grzecznie zamierzał posłuchać się tej jakże zrozumiałej prośby. Wstał z powrotem na nogi i już ruszył ponownie w stronę stacji, gdy ta sama babinka znowu do niego krzyknęła. - A ty dokąd, łachudro?! Kapeć oddawaj! - No tak, sensowna myśl, w końcu przez jego krzyki ów kapeć znalazł się poza jej domem, zamiast na jej starczych stópencjach. Podniósł go delikatnie z ziemi i zaniósł prosto do rąk swojej oprawczyni, za co ta nagrodziła go kolejnym ciosem w łeb, który akurat schylał się w przeprosinach. - Idź mnie stąd, chlejusie, albo wnusia zawołam i tak cię zaklnie że twoje wnuki będą gdakać! - Ponownie bardzo sensowne słowa, bądź co bądź był obcym człowiekiem który zakłócał jej ciszę nocną.
Mimo tych wszystkich zdarzeń dał radę jakimś cudem dotrzeć do stacji i nawet załapał się na nocny do Londynu, chociaż najpierw kazano mu pozbyć się szkła z kurtki, bo "stwarzał niebezpieczeństwo dla innych użytkowników pociągu." Na tym zresztą kłopoty się nie skończyły, bo wydał resztki oszczędności na bilet... A to oznaczało, że ani nie miał co jutro pić, ani nie miał za co sobie czegoś kupić. Siadając przy oknie w pustym przedziale po głowie krążyła mu już tylko jedna, grobowa myśl. Cholibka... Będę musiał napisać do rodziny.

Koniec sesji