Secrets of London
[01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Aleja horyzontalna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=20)
+---- Dział: Fontanna Szczęśliwego Losu (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=46)
+---- Wątek: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus (/showthread.php?tid=4623)

Strony: 1 2


[01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Elias Bletchley - 22.03.2025

—01/09/1972—
Fontanna Szczęśliwego Losu, Aleja Horyzontalna
Elias Bletchley & Romulus Potter

Gdyby społeczeństwo doceniało prawdziwe cierpienie i determinacje innych ludzi, to Elias na koniec tego dnia powinien zostać orderem najwyższej odwagi. Albo nieskończenie wielkiej mądrości i cierpliwości. I to wszystko za to, że udało mu się przebić przez ten ludzki ocean, jaki buszował po całej Pokątnej i Horyzontalnej zaledwie parę godzin przed odjazdem pociągu do Hogwartu. Pierwszy września, psia mać. Chociaż sytuacja w ''Fontannie'' wydawała się wcale nie być o wiele lepsza, Bletchley postanowił jednak wejść do środka, gdy dostrzegł przy kontuarze znajomą sylwetkę.

Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo cieszę się z tego, że dzisiaj nie pracuje. Przecież to jakieś czyste szaleństwo z tym pierwszym września. Fatalny dzień — oświadczył bez zbędnych powitań, zajmując wolne miejsce przy barowej ladzie tuż obok Romulusa; jedno z niewielu jakie ostały się w Fontannie. — Tej szarańczy nie da się po prostu zignorować. Ich wszędzie jest pełno.

Usadowił się wygodniej na stołku, przylegając plecami do krawędzi baru i rozglądając się z niezadowoleniem po zatłoczonym barze. Chociaż dostrzegał parę znajomych twarzy, tak przeważającą część dzisiejszej klienteli stanowili rodzice i cała armia młodych czarodziejów i czarownic, którzy w niedalekim czasie mieli zostać wepchnięci do pociągu Hogwarts Express, aby udać się na kolejny rok nauki w najwybitniejszej akademii magii w kraju. Bo jedynej.

Skoro tutaj jest taki cyrk, to wolę nie wiedzieć, co się dzieje w Dziurawym Kotle, pomyślał, wzdrygając się na samą myśl o tym ścisku. Już tutaj był hałas! Głośne rozmowy, irytujące wysokie chichoty nastolatek pochylonych nad najnowszym numerem Czarownicy, szorstkie odgłosy ropuch, miauczenie kotów i pohukiwanie sów. To jakby wziąć przedszkole rodziny Pettigrew i zmieszać je z lokalnym sklepem zoologicznym.

Chociaż czy ich w ogóle można nazywać jeszcze dziećmi? Niektóre są takie wyrośnięte, że wszędzie by im sprzedali ognistą — sarknął naburmuszony, taksując nieprzyjaznym wzrokiem stoliki rozsiane po głównej sali ''Fontanny''. — Z każdym dniem coraz bardziej doceniam swoją pracę ze szkłem. Mniejsze ryzyko, że mnie wsadzą do aresztu, jak sprzedam coś nieodpowiedniego nieletnim.

Z tego, co się orientował, Brygada Uderzeniowa jeszcze nie wsadzała do pierdla za sprzedaż szklanych rzeźb, fikuśnych lusterek i witrażowych ozdóbek. Nie ryzykował utraty licencji czy niepochlebnego artykułu w Proroku Codziennym. Najgorsze co mogłoby go spotkać to przykre plotki, które pewnie i tak szybko by utonęły w morzu innych doniesień. Kto by się przejmował zakładem szklarskim, kiedy terroryści buszowali po kraju, a kapłanki kowenu próbowały składać siebie nawzajem w ofierze?

A co ty właściwie tutaj robisz o tej porze? — zagaił, zapierając się łokciem o ladę i wykrzywiając się w stronę przyjaciela w pozie, za którą bletchleyowe plecy zapewne nigdy mu nie podziękują. — Myślałem, że tylko ja jestem na tyle głu… Że tylko ja mógłbym wpaść na to, żeby wyjść na miasto w tych ''okolicznościach''.

Jeśli miał nadzieję załatwić cokolwiek na mieście, to należałoby poczekać jeszcze przynajmniej ze dwie godziny, zanim to bydło usunie się z magicznego Londynu. Albo przynajmniej przestanie okupować kluczowe lokale w dzielnicy. O której odjeżdżał pociąg? Przed jedenastą? Chwilę po?



RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Romulus Potter - 23.03.2025

Elias... Jak zwykle optymistycznie nastawiony do świata i wszelkiego bydlęcia. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo uwielbiałem obserwować swoich przyjaciół w różnych środowiskach i wyciągać z tego najróżniejsze wnioski. Ewentualnie zakładać się z samym sobą o to, jaki będzie ich kolejny krok.
W przypadku Eliasa Bletchleya i naszego aktualnego klimatu... Cóż, po wizycie w barze - i to nie na dwie, a co najmniej cztery godziny - pewnie zaszyje się w mieszkaniu. Może nawet zamknie na ten czas okna, o ile Pan Puszek nie przeklnie go stukotem w szybę za to, że nie ma przejścia. Pan Puszek to mój wierny koci towarzysz, ale że mieszkaliśmy nader blisko siebie, miał w zwyczaju odwiedzać prawie wszystkich moich przyjaciołach.
- Śledziłem cię - oznajmiłem pewnym siebie tonem*, jakbym mówił o aktualnej pogodzie. A tak przy okazji, pogoda dopisywała. Właściwie dlatego tu byłem. Po prostu mi się nudziło, a słońce zachęcało do spaceru. Elias nie musiał o tym wiedzieć. Elias mógł się zastanawiać, czy naprawdę go śledzi i, co ważniejsze, jaki mam w tym cel...
Cyk! Miałem cel, ale zgoła inny niż pierwotnie.
- Spokojnie, tylko zbieram materiał do książki. Mam już tytuł: Nie tylko klątwy. Magiczne środowisko a zdrowie psychiczne... Co sądzisz? - zapytałem, w zasadzie sugerując mu, że to będzie książka w dużej mierze o nim. Niepewność? Strach? Zawstydzenie? A może reakcją Eliasa będzie Roman, walnij się w ten głupi ryj.
Pytanie, czy Elias miał pazurki?
Dyskretnie zlustrowałem jego dłonie, ot tak, z ciekawości. Paznokcie? Krótkie. Czyli bez szans na podrapanie mnie po twarzy.
- Gdy byliśmy w ich wieku, też nam sprzedawali ognistą - przypomniałem, jakby Elias mógł o tym zapomnieć. To były świetne, owocne czasy. Teraz większość z nas była dorosła, z problemami i takimi tam. Nerwowa, poważna, z wdowieństwem na głowie albo z rozwodem na karku.
Ale ja i Elias? My byliśmy nieśmiertelnymi kawalerami.
- Co powiesz na drobny hazard...? ZAŁOŻĘ SIĘ - zacząłem wyraźnie, żeby przykuć jego uwagę. - Że nie namówisz tej nastolatki, żeby kupiła za ciebie ognistą... - zagaiłem kusząco, wyciągając z kieszeni jeden galeon, drugi... trzeci.
Jeśli trzeba było, miałem w zanadrzu jeszcze dwa.


*przewaga kłamiciela I


RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Elias Bletchley - 24.03.2025

Naprawdę? — dopytał z wyraźnym zdziwieniem w głosie. Naprawdę niczego nie zauważył aż do momentu konfrontacji w barze? Musiało być z nim coraz gorzej; może najwyższa pora udać się do jakiegoś okulisty? Albo wypróbować jedną z fikuśnych świeczek, które od ponad roku kurzyły się na szafce? — Szczerze? Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Jestem zaskoczony i trochę zaniepokojony.

Może bardziej niż trochę. Zmrużył oczy, taksując przyjaciela od stóp do głów. Może i na zewnątrz kręciła się masa ludzi, ale czy naprawdę byłby w stanie nie zauważyć takiego giganta? Gdyby się faktycznie skupił, to zapewne byłby nawet w stanie rozpoznać go po krokach; oto co robiło z ludźmi zamknięcie w jednym dormitorium na siedem lat na dość małej powierzchni.

Co sądzę? — powtórzył po Romulusie, zbierając myśli do kupy. Po chwili kontynuował z nieznośną wręcz powagą w głosie: — Że jeśli zdiagnozowałeś u mnie jakąś chorobę psychiczną, to wypadałoby, żebym się o tym dowiedzieć, zanim twoja książka trafia na półki w księgarniach. Chyba że zamierzasz mnie policzyć dwukrotnie: za kupno książki, żeby poznać wyniki i za ich interpretację na prywatnej wizycie w Lecznicy Dusz. — Westchnął przeciągle. — A potrzebowałbym przecież jeszcze drugiej opinii stricte z Lecznicy Dusz. A potem takiej od niezależnego eksperta niezwiązanego z tą instytucją, żeby upewnić się, że nikt nie majstrował przy wynikach.

A jeśli któryś rozdział opowiada o przebiegu mojego wychowania i rodzinnym domu, to radziłbym świętować premierę w jakimś tajnym, odizolowanym zakątku świata, pomyślał Eliasz, kontynuując swój wywód w prywatnych meandrach swojego umysłu. Miał przedziwne wrażenie, że jego matka mogłaby bardzo źle odebrać nawet minimalne przytyki co do warunków i wychowania panującego w domu Bletchleyów. To w końcu zaliczało się do magicznego środowiska, prawda? Nie było bardziej magicznego środowiska w kontekście wychowywania dzieci niż centrum magicznego Londynu.

To coś zupełnie innego. Inni ludzie. Inne czasy. A teraz? — prychnął pod nosem, przesuwając wzrokiem po domorosłych czarownicach i czarodziejach. — Teraz nie ma czasów. Jesteśmy najbardziej unikalnym i przy tym najbardziej niezależnym pokoleniem. Jesteśmy edycją limitowaną. A oni? Podejrzewam, że nie idzie tam znaleźć ewenement pokroju mojej siostry z czasów szkolnych, a to już coś znaczy.

Jeszcze nie wiedział dokładnie co, ale coś na pewno. I po prostu nie mogło to świadczyć dobrze o tych nowych rocznikach! Niestety Bletchley nie miał szansy zbytnio rozwinąć tej myśli i wygłosić tyrady na temat tego, jak to kiedyś było, a teraz to już nie jest, bo tuż przy jego uchu rozbrzmiały słowa klucze: hazard i założę się. Momentalnie się wyprostował, jakby mieli przystąpić do podpisania jakiejś znamiennej w skutkach umowy.

Ja nigdy nie odmawiam, kiedy w grę wchodzi poważny zakład — odparł Elias już na etapie, gdy na dłoni przyjaciela pojawiła się dopiero druga złota moneta. — Jeszcze jakieś dodatkowe instrukcje? Tylko nie każ mi jej do nas przyprowadzać. Albo jej koleżanek. Interwencja Brygady Uderzeniowej lub ich rodziców raczej nie jest tego warta.



RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Romulus Potter - 24.03.2025

Zasiałem ziarno. Z ciekawością obserwowałem, co wyrasta w głowie Eliasa w odpowiedzi na moje wyznanie. Część obaw uzewnętrznił, ale część zatrzymał dla siebie. Przyznam szczerze, że nie podobało mi się, że zamierzał w razie czego konsultować moje wnioski z innymi terapeutami. Czyżby nie ufał mi dostatecznie mocno?
Eliasie, ja bym ci własne życie oddał w ręce! A z ciebie taki Brutus…
Miałem zamiar uświadomić mu, że właściwie to nie piszę o nim książki, że w ogóle nie piszę tej książki, tylko tę o głosach w głowach. Jeszcze nie byłem pewny, kiedy zamierzałem to zrobić. Ale ten brak wiary we mnie... Cóż, sprawił, że chętnie go jeszcze trochę pomęczę, przeciągnę ten temat w czasie. Tak z wrodzonej złośliwości i hobbistycznej ciekawości, bo niezwykle mnie intrygowało, co jeszcze wyrośnie z tego ziarna.
Postanowiłem wyrwać go z zamyślenia, zanim całkowicie odpłynie. Prawie przypominał mi w tym swoją siostrę, ale ona robiła to z innych powodów.
Jak najbardziej podzielę się z tobą wynikami przed publikacją, ale nie martw się... Moi klienci są bezpieczni. To będą anonimowe przypadki — uspokoiłem go, opierając się łokciem o bar i przyglądając mu się z zaciekawieniem. — Zastanawia mnie, co takiego się wydarzyło, że nie zauważyłeś mnie w tłumie... Odczuwasz ostatnio jakieś spadki nastroju? Może traciłeś czas gdzieś po drodze...? — dorzuciłem, podlewając ziarno odrobiną wody.
Cóż, niezależnie od odpowiedzi, wyprostowałem się i poklepałem go po plecach.
Nie musisz się obawiać o siebie. Mam cię na oku, chłopie — pokrzepiłem go tonem tak poważnym, że aż absurdalnym.
A potem wskazałem palcem na tę laskę. Laskę, biorąc pod uwagę, że była nielegalna.
Dokładnie, to poważny zakład — zawtórowałem mu, zerkając na niego z rozbawieniem. Przystałem na trzech galeonach, ale zanim ruszył do akcji, postanowiłem faktycznie dorzucić kilka zastrzeżeń, żeby przypadkiem nie zrobił ze mnie kompletnego wariata.
Bez przyprowadzania. Nie wspominasz o zakładzie ani o mnie. Jak to ugrasz, to już twoja sprawa. Po prostu niech zbajeruje dla ciebie barmana, niech pojawi się szklanka ognistej, a trzy galeoniaki są twoje. Spalisz akcję? Wisisz mi trzy galeony. Prosta sprawa. Wchodzisz?! - rzuciłem pytanie szybko, zanim zdążył się rozmyślić. Presja czasu działała na moją korzyść. Jeśli się zawaha, to zaraz te zasmarkane bestie ruszą w kierunku dworca i nici z całego planu. A wiedziałem, że Elias miał słabość do takich akcji.


RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Elias Bletchley - 24.03.2025

A ciekawe, co też kryje się pod tym słowem. Anonimowe, hmm, powtórzył w myślach Elias, zastanawiając się, co też za plany wydawnicze snuł Romulus. Bądź co bądź, termin ten można było rozumieć w sposób dwojaki. Na całkowitą anonimowość nie było co liczyć, biorąc pod uwagę, że opowiadając historię pacjenta, trzeba było poniekąd opowiedzieć o nim samym. Gdzie leżała granica między jednym a drugim? Jakie szczegóły zostałyby uznane za zbyt dokładne?

A bo ja wiem? Nieuwaga? — Zmarszczył czoło, bo sam się w sumie nad tym nie zastanawiał. — Ehh, może? W sumie, chodzę ostatnio z głową w chmurach, ale też staram się nie myśleć za mocno. To pewnie przez to — odparł z cichym westchnieniem, posyłając jednak Potterowi minimalny uśmiech. — Nie musisz się martwić. Teraz jestem bardzo blisko ziemi. Cała moja uwaga jest skupiona tylko i wyłącznie na tobie.

W przeciwieństwie do wielu innych czarodziejów i czarownic w Londynie mógł dalej cieszyć się względną beztroską. Trzymał się z dala od sporów Ministerstwa Magii z radykałami Czarnego Pana, a nie licząc śmierci swojego niedoszłego szwagra i dalszego kuzyna, w sumie żył sobie jak pączek w maśle. Nie miał na głowie tych wszystkich ceregieli związanych z bezpieczeństwem, a też nie robił nic, co mogłoby za bardzo ściągnąć na niego uwagę nieodpowiednich ludzi.

Niestety obecnie nawet życie na uboczu robiło się coraz trudniejsze; ludzie już nie tyle szeptali, ile głośno rozmawiali o swoich obawach względem nadchodzących tygodni czy miesięcy. Doniesienia na temat ataku na Beltane i tej dzikiej akcji w Stonehenge z udziałem szalonej kapłanki kowenu poniosły się dość szerokim echem po środowisku czarodziejów. I co zrobiło Ministerstwo Magii? Ściągnęło ostatnio festyn do samego centrum magicznego Londynu. Na wycieraczkę Eliasa. Kusili los, oj kusili. Potrząsnął głową, odsuwając od siebie te wątpliwości.

A więc ślepy prowadzi ślepego? — Uniósł wymownie brew. — Nie wróżę nam świetlanej przyszłości, kolego. — Pokiwał głową, słuchając dalszych instrukcji odnoszących się do ich zakładu. — Nie byłbym sobą, gdybym wycofał się na tym etapie — odpowiedział gładko Elias, układając usta w niepewny uśmiech. — Czuję się prawie tak, jakbym był już w połowie drogi do mety. Zobaczymy, czy się nie potknę o własne nogi i nie wywalę po drodze na głupi ryj.

Słowa iście ironiczne biorąc pod uwagę, że plan, jaki sobie naprędce przygotował miał naprawdę niskie szanse sukcesu. Głównie przez to, jak cholernie irracjonalny był. Raz czarownicy stos. Czy coś w tym rodzaju?, pomyślał, próbując dodać sobie odwagi. Zanim wstał z miejsca, sięgnął po małą łyżeczkę, która pozostała na ladzie po jednym z poprzednich klientów. Obracał ją przez chwilę w dłoniach, po czym wyciągnął zza pazuchy różdżkę i wycelował w nią. Każdy oszust powinien mieć jakieś akcesorium, czyż nie?

(Transmutacja) Zamiana łyżeczki w okulary przeciwsłoneczne x2
[roll=N]
[roll=N]

No, i tak można iść na akcje — stwierdził z zadowoleniem, gdy łyżeczka uległa naporowi magicznej energii i ułożyła się w kształt dość drogich okularów przeciwsłonecznych. Kto wie, może dzięki temu dostanie jakieś bonusowe punkty od tych domorosłych wiedźm? Wsunął okulary na nos. — Życz mi szczęścia. Albo nie.

Udawanie ślepego było... decyzją. Jedną z tych, która spotkałaby się zapewne z dość negatywną reakcją ze strony Prudence i ich rodziców. Czy to już podchodziło pod wyśmiewanie się z niepełnosprawnych? Cóż, Elias nigdy nie twierdził, że był inteligentny, a jego niestandardowe poczucie humoru (tudzież jego brak) często było nieodpowiednio odbierane przez osoby, które nie znały go zbyt dobrze. Jeśli teraz miał do siebie zrazić jeszcze znajomych stałych bywalców lokalu, którzy mieli zobaczyć go w roli ślepca to... Musiał się z tym pogodzić.

Idąc w stronę stolika dziewczyn wskazanych przez Romulusa, wyszeptał jeszcze parę słów do różdżki, a jej czubek po chwili rozbłysł mlecznym światłem, które dodatkowo emitowało lekkie wibracje. Niezła sztuczka, co? Nie był pewny jak konkretnie działa to zaklęcie, ale kojarzył je z czasów szkolnych. Po Hogwarcie kręciło się parę niedowidzących osób, które z braku laku musiały sobie jakoś radzić, a niektóre zaklęcia można było całkiem nieźle wykorzystać. Na przykład do zmylenia nastolatek. Pójdę za to do piekła, pomyślał, starając się wykrzesać z siebie na tyle duży uśmiech, żeby wyeksponować swoje dołeczki.

Ykhym. Wybaczcie czy... Jesteście tutaj prawda? Chyba was słyszałem. — chrząknął, zatrzymując się z opóźnieniem przy stoliku. Zwrócił twarz w stronę nastolatek, jednak nie patrzył na żadną konkretną. — Wybaczcie, ale mogłybyście mi pomóc? Byłybyście tak miłe i zamówiły mi... ze dwie szklaneczki ognistej? — Zaśmiał się niezręcznie, drapiąc się wolną dłonią po policzku. — Ja... Cóż, nie jestem w zbyt dobrych układach z tutejszym barmanem, a wolałbym nie dać się oszukać, więc... Potrzebuję pomocnej dłoni i pomyślałem, że...

Ściszył nieco głos, starając się przedstawić swoją sytuację. Zgodnie z zaleceniami Romulusa słowem nie wspomniał o nim czy o ich umowie. Musiał myśleć na szybko, a to wiązało się z kreatywnością. A ta niestety zazwyczaj objawiała się u niego przede wszystkim w pracowni szklarskiej. Czy teraz szczęście mu dopisze?

(Charyzma) Czy namówię nastolatkę na kupienie ognistej whiskey? x1
[roll=N]



RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Paracelsus - 24.03.2025

Przedmiot, który wyszedł spod rąk tak uzdolnionego czarodzieja jak Elias Bletchley nie był zwykłymi dość drogimi okularami przeciwsłonecznymi. O nie. W żadnym wypadku. To, co pojawiło się w dłoniach mężczyzny było ze wszech miar wyjątkowe. Nie przypominało niczego, co byłoby dotychczas widywane na rynku modowym.
W teorii miało całkowicie standardowy kształt, jednak linie oprawek były intrygująco opływowe a lustrzane szkła błyszczały niczym dwie latarnie morskie, odbijając światło w taki sposób, że w ułamku sekundy przyciągnęły uwagę ciemnoskórej kobiety siedzącej przy pobliskim stoliku.
Być może żaden z mężczyzn nie spostrzegł błysku, jaki pojawił się w jej orzechowych oczach ani szerokiego uśmiechu, który nagle rozjaśnił dotąd posępną i przygaszoną twarz. Jajcarze nie mogli wiedzieć, że tym jednym drobnym ruchem zmienili czyjeś życie. Młoda projektantka gwałtownie odwróciła kartkę papieru leżącą na blacie przed nią. Jej wzrok padł na twarz Eliasa a ręka z długopisem zaczęła przesuwać się po papierze. Niczym w transie, kobieta przestudiowała rysy twarzy mężczyzny. Teraz wyglądającego dla niej niczym samo ucieleśnienie Adonisa.
Sposób, w jaki okulary leżały na jego twarzy, w jaki zatrzymały się na jego nosie. Idealnie gładkie szkła pozbawione jakiejkolwiek skazy (od razu widać, że Elias znał się na fachu jak nikt inny). Nim się obejrzała, na spodniej stronie samobójczego listu pożegnalnego, leżał przed nią perfekcyjny szkic oddający wyjątkowy projekt.
Kobieta poderwała się od stolika, zostawiając na blacie naprawdę wysoki napiwek. Opuściła lokal. Jej życie właśnie się zmieniło.

Dorothy Dee-Dee Abernathy nie zamierzała przypisywać sobie wszelkich zasług. Kojarząc towarzysza Eliasa, zorientowała się, z kim panicz Potter przebywał tego dnia.

Okulary eliaski zadebiutowały w magicznym afroamerykańskim środowisku już w listopadzie siedemdziesiątego drugiego. Okazały się hitem sezonu. Niestety, dosyć krótkiego, bo jesień właśnie się kończyła. A kto potrzebowałby lustrzanek zimą? Tak czy inaczej, Elias Bletchley dostał swoje nieświadome pięć minut. Miał się o tym dowiedzieć przypadkiem - długo po fakcie, najpewniej niemalże dekadę po byciu jednomiesięcznym fenomenem.


mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki




RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Romulus Potter - 25.03.2025

Pokiwałem profesjonalnie, rzeczowo głową – o ile tak się dało – na te jego spostrzeżenia odnośnie chodzenia z głową w chmurach. Tak, tak. Dokładnie dlatego mógłbyś mnie nie dostrzec w tłumie śledzącego cię, gdybym faktycznie cię śledził. Zmarszczyłem brwi z namysłem, jakbym sam zastanawiał się nad tą koncepcją. Cóż, czasami miałem wrażenie, że bywałem podły dla swoich przyjaciół, ale w głębi serca wierzyłem, że w ten sposób dbałem o ich dobre samopoczucie, a przy okazji bezpieczeństwo. Teraz Elias będzie miał przecież oczy dookoła głowy.
Na wspomnienie o świetlanej przyszłości… machnąłem ręką z pobłażliwym uśmiechem. Ile razy słyszeliśmy ten tekst w szkole? Trochę się przedawnił, a jednak wciąż potrafił wyjść na światło dzienne, jak jakieś licho z przeterminowanym optymizmem. Cóż, ja byłem wziętym magipsychiatrą, Elias – szklarzem. W sumie, jakby spojrzeć na to pod odpowiednim kątem, to prawie jak alchemik. Prawie.
Powodzenia! Rozwalisz – rzuciłem do niego, czując pod skórą to przyjemne podekscytowanie. Kit z trzema galeonami. Tu chodziło o prestiż, honor i rozrywkę na najwyższym poziomie. Chłopaki nie uwierzą, jak im opowiem o tym, co tu się odwalało.
A cokolwiek się nie wydarzy, jakoś z tego wybrniemy. W Azkabanie przecież nie zamykali za rozmowy z nieletnimi, czyż nie? Elias chyba wyobrażał sobie jakąś katastrofę społeczną, ale nie było tak źle! Więcej wiary w nasze możliwości, mój drogi przyjacielu!
Zresztą, w tej chwili bardziej ciekawiła mnie jego kreatywność niż konsekwencje. Zamarłem zafascynowany, kiedy ruszył do boju. Ach, wręcz zagryzłem wargę, oniemiały. Nie byłem pewien, co bardziej mnie rozwalało: to, że Elias naprawdę podjął wyzwanie, czy fakt, że wyglądał w tych okularach jak parszywie uroczy oszust.
Słodkie dołeczki... Ty niewinny psie! – pomyślałem, nie mogąc uwierzyć, że to się naprawdę dzieje.
Gdybym go nie znał, pomyślałbym, że chuj nie da rady. Ale on tam po prostu ruszył, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i... UDAWAŁ NIEWIDOMEGO. Niesamowite. Mistrzostwo.
Starałem się zachować powagę, ale gdy ukradkiem go obserwowałem, czułem, jak coś mi drga w kącikach ust. On serio podszedł do tych nastolatek, o których wcześniej rozmawialiśmy, i zagaił je. Niezbyt dobrze słyszałem, bo było tu od groma ludzi, ale chyba dalej ciągnął bajkę ze swoim niedowidzeniem.
Skubany.
Odwróciłem się szybko w kierunku własnej szklanki, kiedy jedna z dziewczyn wstała, żeby SERIO kupić Eliasowi whiskey. Ten gość za każdym razem mnie zaskakiwał. Aż dziw, że po szkole postanowił zostać rzemieślnikiem. Nadawałby się do kręcenia biznesów bardziej niż ja.
Czekałem na niego, aż skończy. Nie zamierzałem psuć jego kamuflażu kłamcy.


RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Elias Bletchley - 26.03.2025

W całym tym rozgardiaszu i próbie wcielenia się w niewidomego Eliasz kompletnie nie zwracał uwagi na to, co działo się przy sąsiednich stolikach. Umknął więc jego uwadze fakt, że pewna ciemnoskóra kobieta wpatrywała się w niego tak, jakby stał za najlepszym wynalazkiem świata zaraz po krojonym chlebie tostowym. A nawet gdyby zauważył, że ktoś się na niego gapi, to i tak nie miał, jak na to zareagować. W tej chwili poświęcał sto procent swojego skupienia na to, aby utrzymać pozory tego, że faktycznie ma problemy z widzeniem. Od tego zależały jego trzy galeony.

Nie miał zamiaru ich stracić tej sumy przez jakiś głupi błąd. Przecież dotarł już tak daleko! Nawet magia postanowiła z nim dzisiaj współpracować, co było dosyć niespodziewane. Z drugiej strony, to było zwykłe zaklęcie transmutujące, które niewiele różniło się od czarów przyswajanych przez uczniów Hogwartu już w pierwszych latach edukacji. Kto mógłby zapomnieć ciągnące się w nieskończoność zajęcia z przemieniania zwierząt w srebrne pucharki do lodów?

Naprawdę, bardzo dziękuje — odpowiedział, uśmiechając się pod nosem, gdy dziewczyna faktycznie zaoferowała się, że pójdzie do baru. — To ja poczekam tutaj, żeby się już nie plątać ludziom pod nogami. Chyba mamy tutaj dzisiaj duży ruch, prawda?

Tylko mi tego teraz nie spartacz, Potter, zagroził przyjacielowi, powstrzymując się przed tym, żeby nie odwrócić się w jego stronę. Romek raczej nie spodziewał się po nim takiego występu. Elias lubił dramatyzować, zwłaszcza, gdy coś mu się nie układało w życiu, ale raczej nie bawił się na co dzień w takie teatrzyki. Ale teraz w grę weszły pieniądze, a co najważniejsze to był zakład. A zakładów się nie ignorowało, bo można było bardzo łatwo zaprzepaścić szansę na to, aby coś wygrać!

Uśmiechnął się serdecznie do nastolatki, gdy ta wróciła i wsunęła mu w dłonie dwa kieliszki ognistej wódki. Wprawdzie wyglądał teraz nieco pokracznie, trzymając w jednej ręce dwie kolejki mocnego alkoholu, a w drugiej pulsującą światłem różdżkę wycelowaną w sufit, jednak... Teraz każde odwrócenie uwagi było na wagę złota. Już wolał, żeby ludzie zwracali uwagę na jego ręce niż na jego twarz. No to teraz krok za krokiem, skomentował bezgłośnie, po pożegnaniu z dziewczyną i odmaszerował w stronę baru.

Ja pierdole, jaki stres — oświadczył przyciszonym głosem Elias, po czym usadowił się na swoim stołku, chowając różdżkę do kieszeni, a kieliszki stawiając na ladzie. — Nazywa się Beatrice i chyba planuje pójście do Akademii Munga po Hogwarcie. — Nie miał pojęcia, czemu aż tak się przed nim otworzyła. To te okulary? Dołeczki? — Aż nie wiem, czy uznać ten akt pomocy za współczucie, czy próbę zdobycia doświadczenia. — Pokręcił głową. Miał nadzieję, że nie wpadnie na nią z parę lat w Mungu albo u matki w aptece. — Dobrze, że nie zapytała, czemu przestałem widzieć. — Nastolatki nie były znane ze swojego taktu, więc faktycznie mogło dojść do takiej sytuacji, czyż nie? — Byłem gotów powiedzieć, że to przez hipogryfa, który mnie kopnął w twarz parę lat temu.

Wypuścił powoli powietrze z ust. Postanowił na razie zostawić okulary na nosie, póki nie miał pewności, że grupka dziewczyn nie opuściła lokalu. Bywał bezczelny, ale miał też w sobie jakieś pokłady sprytu; włożył tyle trudu w to, aby utrzymać swoje kłamstwo, że zerwanie zasłony w tym momencie wydawało się po prostu głupie.

Będę chciał później zobaczyć moją nagrodę, przyjacielu — zapowiedział z zadowoleniem, przesuwając głowę w stronę Romulusa. — Wydaje mi się, że zasłużyłem.



RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Romulus Potter - 26.03.2025

Dobra, byliśmy dorosłymi chłopami, a nie dzieciakami ze szkoły, więc nie odwracałem się od razu do Eliasa, kiedy przysiadł na stołku obok mnie. Zachowywałem pozory, jakby był tylko przypadkowym gościem, który akurat zajął miejsce obok. Nie mogłem jednak zetrzeć z mordy szerokiego uśmiechu – zarzekałem się, że żaden eliksir, nawet najmocniejszy, nie byłby w stanie go zmyć. Na szczęście siedziałem tyłem do dziewcząt, więc nie mogły zobaczyć rozbawienia na mojej twarzy. A było naprawdę szampańskie.
Po prostu przedstawienie Eliasa było fenomenalne, a słuchanie o tym, czego jeszcze się dowiedział od tej dziewczyny... Hahaha. Niesamowite. I ten tekst o hipogryfie... Hahaha. To musiało nieźle zaboleć wyimaginowanego Eliasa, kiedy dostał z kopyt prosto w twarz. Pewnie aż oko mu wypadło.
Byłeś świetny – stwierdziłem, w końcu na niego spoglądając, gdy już udało mi się opanować mimikę twarzy. Musiałem nawet przeprowadzić chwilowy trening mięśni, bo rozbolały mnie od śmiechu. Zdecydowanie za rzadko robiliśmy sobie ostatnio takie jaja.
A nagroda? Jak najbardziej! Mów kiedy, a sypnę. Wiesz, że ja zawsze słowny – wyparowałem, biorąc pod uwagę jego później. Najwyraźniej dalej zamierzał udawać niewidomego, więc postanowiłem go w tym wesprzeć. Kto wie? Może Beatrice podejdzie się pożegnać? Może nawet zostawi mu na siebie namiary? Hahaha. Nie zdziwiłbym się. Elias, kiedy chciał, potrafił być pełen uroku.
Przyznam, że eleganckie wyszły ci te okulary. Prawdziwe dzieło sztuki – stwierdziłem, pochylając się nieco, żeby im się lepiej przyjrzeć. Zaraz jednak się wyprostowałem i uniosłem swoją szklankę.
Za przyjaźnie na dobre i na złe – powiedziałem półgłosem, żeby toast nie niósł się po całym barze. To było prywatnie, tylko między nami.
Stuknąłem szkłem o szkło, a potem, czując przyjemne ciepło rozlewające się po gardle, rzuciłem od niechcenia:
Co się stało, że w taki dzień jak ten naszło cię na spacery po alei? – Przypomniałem sobie jego wcześniejsze narzekania, kiedy tu się spotkaliśmy. Może rzeczywiście miał na głowie jakieś problemy natury psychicznej i nie powinienem dokładać mu kolejnych paranoi? Ale z drugiej strony, gdyby to było coś poważnego, Elias nie siedziałby teraz obok mnie, przyjmując order za najlepszą sceniczną rolę w tej knajpie.
Chociaż… kto wie?


RE: [01/09/1972] Byle do jedenastej || elias & romulus - Elias Bletchley - 26.03.2025

Poczerwieniał, słysząc komplement ze strony Romulusa. Cóż, dobrze odegrał swoją rolę. Nie spodziewał się, że tak dobrze mu pójdzie. Wszystko ułożyło się tak, jak sobie zaplanował, począwszy od zaklęcia pożyczonej łyżeczki po wyjątkowo gładką gadkę przy stoliku nastolatek. Może i jego naturalny urok robił swoje, ale zazwyczaj nie działało to aż tak dobrze. Zwłaszcza kiedy w grę wchodził prawdziwy hazard, jak przy grach karcianych. Mało kto zwracał uwagi na dołeczki w policzkach, gdy miał w ręku zwycięski układ.

Postaram się nie rozpowiadać, że karmisz moje uzależnienie — napomknął przyciszonym głosem. — Prue od kilku lat ma do mnie pretensje, że chodzę po kasynach czy obstawiam zakłady w barach. Wydaje jej się, że jest na jakimś... wyższym poziomie moralnym — prychnął pod nosem. — A sama nie jest lepsza. Non stop jara, a pewnie wydaje na fajki więcej, niż ja przegrywam w karty.

Liczne niepowodzenia Eliasa w związku z hazardem nie były wielką tajemnicą, przede wszystkim przez to, że główny zainteresowany aż nazbyt często spowiadał się bliskim z coraz to nowych niesprawiedliwości, jakie napotykał w drodze do swoich wyimaginowanych wygranych. Kiedy przegrywał, bardzo łatwo było mu znaleźć milion powodów, które wskazywały na to, że los obrócił się przeciwko niemu, począwszy od krupiera, który krzywo tasował karty, a kończąc na tym, że jego przegrane były karą boską za zbyt rzadkie chodzenie na kowenowe spędy.

Skoro tak, to może po prostu otworzę u ciebie książeczkę oszczędnościowa — rzucił, opierając dłonie o krawędź barowej lady. — Kto wie, może okaże się, że moje pieniądze są bezpieczniejsze u ciebie niż w banku Gringotta. — Nie był rasistą, ale przez to ile lat siedział w rzemieślnictwie, usłyszał całkiem sporo historii na temat obsesji jaką miały gobliny na punkcie swoich wytworów. Bardzo to było wszystko dziwne i zawsze wywoływało to u niego lekki niepokój. — Taak, też mnie to zaskoczyło. Może widziałem je u jakiegoś klienta i utknęły mi w pamięci?

Nie potrafił sobie przypomnieć, u kogo mógł je widzieć. Może u klienta w sklepie? Może na ulicy u przypadkowego przechodnia? A może po prostu w ostatnim wydaniu Proroka Codziennego mignęła mu jakaś sesja promocyjna nowej kolekcji?

Nasze zdrowie. I tych, którzy w ten piękny dzień są zmuszeni pracować — zawtórował mężczyźnie, przesuwając powoli dłonią po ladzie, poszukując swojego kieliszka. Zbliżył go powoli do ust i pociągnął spory haust, opróżniając naczynie. — Swoją drogą nie mam pojęcia, jak wy możecie pracować w tych poważnych instytucjach. Ministerstwo Magii. Szpital świętego Munga. Lecznica dusz. — Pokręcił powoli głową. — Że też nie przygniata was odpowiedzialność za to wszystko. Za tych wszystkich ludzi pod waszą opieką.

Zamilkł nagle, gdy został zapytany o powód swojej tułaczki po magicznej dzielnicy Londynu. Czy naprawdę musiało się coś stać? Przecież mieszkał niedaleko, podobnie jak i Romulus. Pracował w okolicy, a nie miał w sobie wystarczająco dużego zaangażowania, aby samodzielnie planować jednodniowe wycieczki do Doliny Godryka czy Little Hangleton, żeby skorzystać z uroków ostatnich ''względnie'' ciepłych dni. Nie, żeby pogoda jakoś szczególnie dopisywała w tych dniach. A wyjazd na prowincję też nie malował się w zbytnio kolorowych barwach, biorąc pod uwagę plotki na temat tego, co buszowała w lasach otaczających Dolinę. Skrzywił się na samą myśl. Dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł zaciągnięcia tego tałatajstwa do stolicy.

Chodzi ci o to, czemu w ogóle wyszedłem z domu czy raczej o to, dlaczego zdecydowałem się odwiedzić konkretnie to miejsce? — spytał z nutką samozadowolenia w głosie, jakby w jakiś sposób właśnie przechytrzył przyjaciela. Nie wiedział wprawdzie, czy pytanie było rzucone z ciekawości, troski czy chęci dalszej psychoanalizy, ale... U Romulusa mogła to być w sumie mieszanka tych trzech rzeczy. — Bo wiesz... Odpowiedź może się troszkę różnić w zależności od kontekstu, w jakim ją osadzę.