![]() |
[08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Ministerstwo magii (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=17) +--- Wątek: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo (/showthread.php?tid=4649) |
[08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Charlotte Kelly - 26.03.2025 Jakie to było piękne morderstwo. Dokładnie takie, jakie Charlotte lubiła - w tajemniczych okolicznościach, z dziwnymi zapiskami, zostawionymi przez zmarłego, podejrzanymi artefaktami, wiadomością wysłaną już po tym, jak nie żył i całym mnóstwem innych szczegółów, przez które aż wzdychała, że nie pracuje w Departamencie Przestrzegania Prawa: chociaż to było tylko chwilowe westchnięcie, takie lekkie, które zaraz miało przejść, bo oczywiście, że to Departament Tajemnic był najwspanialszy. Był tak wspaniały, że kiedy okazało się, że to jeden z tych artefaktów mógł zabić denata, dostała go całego dla siebie… artefakt, nie denata – a szkoda, bo właściwie to chętnie przygarnęłaby oba, bo podobno stan ciała tegoż denata był interesujący i wprawił w konsternację pracowników kostnicy. Musiała rozwijać swoją wiedzę w takim miejscu pracy, a lekcje anatomii były najskuteczniejsze w praktyce, nie na podstawie książek. Przynajmniej zdaniem Charlotte. Artefakt w każdym razie był na tyle intrygujący, że Charlotte nawet za tym denatem jakoś szczególnie w duchu nie płakała. – Tutaj ma pan pełny raport, panie Bulstrode – oświadczyła słodkim tonem, gdy wyszła z sali, w której zajmowała się… tym, czym zwykle zajmują się Niewymowni, absolutnie o tym nikomu nie wspominając. Jak niemal zwykle w pracy uśmiechała się miło, jasne włosy miała ułożone w misterną fryzurę, twarz zdobił makijaż, który mógłby wydawać się lekkim i zrobionym bez dużego nakładu pracy, a w istocie wymagał bardzo wiele pracy, by wyglądał właśnie w ten sposób. Podobnie jak ta pozornie niedbała fryzura. Szatę miała na sobie zwykłą, taką, jak większość Niewymownych, za to rzecz jasna buty były drogie, na obcasach – oszczędzała na nie jakiś czas i traktowała niemalże z nabożną czcią. – Wszystkie możliwe efekty, jakie przedmiot mógł wywrzeć na denacie, zostały opisane na stronie trzeciej. Mam nadzieję, że moje spostrzeżenia będą pomocne podczas śledztwa. Sam artefakt będzie musiał być poddany jeszcze szeregowi badań. Sklasyfikowano go wstępnie kolorem czerwonym, co oznacza, że wciąż stwarza zagrożenie dla zdrowia i życia, i musi być we właściwy sposób przechowywany. I że Departament Tajemnic nigdy, nigdy nikomu go nie odda. Charlotte była osobą bardzo pazerną, zwłaszcza gdy szło o tego typu rzeczy i aż się paliła do przeprowadzenia kilku kolejnych eksperymentów. Jej uśmiech w tej chwili wyjątkowo nawet nie był udawany… no dobrze, trochę był, bo był miły, a nie maniakalny: opanowała wyraz twarzy zanim wyszła na korytarz, w końcu nie chciała, aby po Ministerstwie Magii rozeszło się więcej plotek, że jest psychopatką. (Nie żeby wcale takich nie było, ale Charlotte zwykle bardzo ładnie umiała je zbywać, robiąc minę urażonego niewiniątka, a poza tym jednak od Niewymownych nie oczekiwano, że będą tak całkowicie zdrowi na umyśle.) Gdzieś na górnych piętrach ktoś coś wołał, ale Charlotte na razie nie zwróciła nawet uwagi na te odgłosy. W Ministerstwie Magii, zwłaszcza w Departamencie Tajemnic, działy się w końcu od czasu do czasu jakieś dziwne rzeczy. Może w czyimś gabinecie znowu rozpętała się burza. Albo Kayla z Brygady odkryła wreszcie, że jej chłopak Niewymowny zdradza ją z jedną z sekretarek. Nie wpadła nawet na to, że w tej chwili w Londynie wybuchł chaos, a siły Ministerstwa właśnie się organizują... RE: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Atreus Bulstrode - 01.04.2025 Morderstwo jak morderstwo. Atreusowi zawsze brakowało jakiegoś pierwiastka, który pozwoliłby mu zachwycać się morderstwami w ten dziwny sposób, który pozwalał dostrzec w nich jakiekolwiek piękno. Piękna bywała sztuka, ale nie poczerniałe, napuchnięte od upływu czasu zwłoki. A może na cały ten jego zachwyt wpływał fakt, że musiał zejść do Departamentu Tajemnic. Wcześniej wpojono mu do głowy, że nisko osadzone w architekturze Ministerstwa korytarze tego konkretnego departamentu, wcale nie były takie złe. W końcu jego rodzina rozsiadła się tam z rozkoszą, kiedy Mulciberowie niczym szczury uciekli z posterunku, ale w momencie kiedy on sam znalazł sobie miejsce w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, cały urok rozwiązywania zagadek za zamkniętymi drzwiami prysnął niczym mydlana bańka. Bo w Departamencie Tajemnic praktykowano szeroko pojęte złodziejstwo i nic więcej. Mówiła przez niego zawodowa gorycz, ale piwnice Ministerstwa były pełne artefaktów, które oddano pod opiekę niewymownym, a które tym samym mogły równie dobrze został całkowicie skreślone z jakichkolwiek ewidencji. Lubił swojego wuja, ale na cycki Matki, już bez przesady. Większe szanse miało się znaleźć igłę w stogu siana, dosłownie. Bulstrode uśmiechnął się do pani Kelly w miły sposób, zza trzymanego w ustach papierosa. Cokolwiek robiła właśnie w środku, nawet nie zamierzał o to pytać - głównie dlatego że podejrzewał, ze niczego i tak by się nie dowiedział. On sam miał na sobie przepisowy mundur aurora, chociaż brakowało mu w tym momencie marynarki, która została przy jego biurku w biurze aurorów. - Dobrze, że nie czarnym, prawda? - zagadnął, przyglądając się papierom i kartkując je przelotnie. - Śmierć na miejscu. - uśmiechnął się trochę zbyt wesoło. Pewnie gdyby Charlotte stanęła przed nim uśmiechając się maniakalnie, nawet niekoniecznie by się tym przejął, bo mając w rodzinie tyle egzemplarzy pracowników tego departamentu, uważał to za coś naturalnego. Trzeba było być odrobinę szalonym, nie tyle żeby w tym miejscu w ogóle pracować, to żeby tu wytrzymać więcej jak parę dni, a co dopiero już lat. - Ile to może jeszcze zająć? Te badania w sensie. Zdaję sobie sprawę z tego, że to nie będzie takie hop siup, ale no... kolor czerwony to pewnie całkiem ciekawy kąsek, mam rację? - a przez to może chociaż odrobinkę priorytetowy, prawda? RE: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Charlotte Kelly - 02.04.2025 Jeśli szło o Charlotte, to oczywiście, gdyby zobaczyła jakiś biedny, porzucony artefakt, leżący sobie niezabezpieczony, porzucony i samotny, wcale, ale to wcale nie odłożony przez kogoś tylko na chwileczkę, prawdopodobnie zgarnęłaby go do torebki i potem udawała, że nie ma pojęcia, czego inni szukali. Oskarżenia o złodziejstwo nie były więc aż tak mocno bezpodstawne. Jeżeli jednak szło o rzeczy takie jak przedmiot związany ze śledztwem – w jej oczach zabezpieczali ważne, cenne lub niebezpieczne rzeczy przed bandą niekompetentnych durniów (a warto podkreślić, że zdaniem Charlie niekompetentnymi durniami była większość populacji: empatia wobec innych ludzi nigdy nie należała do jej zalet). – Dobrze – zgodziła się Charlotte, chociaż w jej tonie pobrzmiewał raczej żal. Czarny artefakt od badań, to by było dopiero marzenie! – Wtedy by to oznaczało, że ma dość potencjału, aby zniszczyć na przykład całą dzielnicę. Albo wybić dziurę w czasoprzestrzeni i sprowadzić koniec świata – oświadczyła lekkim tonem, tak że trudno było określić, czy mówi na poważnie, czy wręcz przeciwnie. – Będzie wymagał konsultacji z kilkoma specjalistami. Ze względu na wiek historyk magii, specjalista od mechanizmów, klątwołamacz, runmistrz… – wyliczała, odginając kolejne palce, i bardzo starając się utrzymać na twarzy miły uśmiech, chociaż w istocie miała ochotę przewrócić oczami. Ile to zajmie? Jakby w ogóle można było szacować takie rzeczy w przypadku tego typu artefaktów. – Proszę się nie martwić, to będzie mój priorytet na najbliższe dni, a wszystko, co może być związane konkretnie z pańską sprawą… jest tutaj – oświadczyła, pukając palcem w teczkę. No naprawdę, po co mu wiedzieć, w jaki sposób stworzono ten przedmiot, albo jakie miał inne możliwości, skoro miał tutaj szczegółowy opis tego, w jaki sposób artefakt mógł doprowadzić do śmierci? – No naprawdę, co się tu dzieje… – mruknęła, bo nawoływania stawały się coraz głośniejsze. Charlotte odwróciła się do Bulstrode’a i zrobiła parę kroków ku najbliższym drzwiom, by otworzyć je i wyjrzeć, czy ktoś przypadkiem nie wysadził właśnie połowy Departamentu. Zamiast tego ich uszu dobiegł krzyk. – Pali się!!! – Owen znowu coś podpalił?! – zawołała Charlotte z pewną rezygnacją. – LONDYN SIĘ PALI!!! RE: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Atreus Bulstrode - 03.04.2025 Dobrali się bardzo ładnie, biorąc pod uwagę że oboje walczyli o to, by zachować na twarzy ten grzeczny, wyuczony przez lata wyraz. Grzecznościowy odruch, który pozwalał zachować pozory, że tak naprawdę nie marzyli o niczym innym, niż odwrócić się i czym prędzej wrócić do swoich dotychczasowych zajęć. Pobieżnie przeglądane przez Atreusa papiery nie mówiły mu nic wiele, albo raczej - nie posiadały w sobie niczego, co z miejsca rzuciłyby mu się w oczy. To był nudny raport, jeden z wielu jakie piętrzyły i piętrzyć będą się na jego biurku, albo przy odrobinie szczęścia zostaną zsunięte na stanowisko Oriona. Jakimiś dziwnym przypadkiem śmierć przez zadawanie się z nieodpowiednim artefaktem była jedną z najpopularniejszych przyczyn zgonu w kraju, tak jakby ludzie nie posiadali odrobiny odruchów samozachowawczych i nie byli w stanie nie łapać w ręce wszystkiego, co wyglądało ładnie albo obiecało chociaż odrobinę więcej mocy. Westchnął, słysząc jej wyliczenia. Szkoda, że skoro już tacy chętni byli do zabierania im dowodów rzeczowych, to każdy z pracujących w Departamencie Tajemnic niewymowny nie był jednocześnie chodzącym człowiekiem orkiestrą. Sam sposób, w jaki przedmiot dokonał zabójstwa był przydatny, ale w aktualnej sytuacji nie dorysowywał aż tak wiele brakujących elementów śledztwa. - Konsultacja z widmowidzem? - dopytał grzecznie, kończąc szeleszczenie kartkami i zamykając trzymaną teczkę. Potrzebna im była historia. Opowieść tego, skąd denat mógł w ogóle wejść w posiadanie rzeczonego artefaktu, bo to z kolei mogło ich doprowadzić gdzieś dalej - do poprzedniego właściciela, albo nawet twórcy. Nie raz, nie dwa, zdarzało się że ktoś był zwyczajnie niestaranny i nie zabezpieczył odpowiednio rozprowadzanych przez siebie przedmiotów, a potem czekała go wycieczka krajoznawcza do Azkabanu. Dziejący się dookoła harmider w pierwszej chwili w ogóle go przesadnie nie zainteresował. Po prawdzie to spodziewał się czegoś, co sama Charlotte zasugerowała, kiedy otworzył drzwi i wrzasnęła własne pytanie. Departament Tajemnic miał to do siebie, że działo się w nim bardzo dużo dziwnych rzeczy i podpalenia to pewnie były u nich na porządku dziennym. Nic nie śmierdziało spalenizną, więc może był gdzieś mały huragan, schody prowadzące donikąd, a może drzwi połykające na trzy dni każdego, kto tylko złapał je za klamkę. Aha, no i dziury czasoprzestrzenne. Może ktoś właśnie wyszedł z archiwum myśląc że minęło dwadzieścia minut, a to było dwadzieścia lat. Atreus zmarszczył nieco brwi, kiedy nadeszła odpowiedź, przesuwając zaraz spojrzenie na towarzyszącą mu niewymowną, jakby oczekiwał od niej wskazówki na ile można było ufać w rzetelność właśnie otrzymanej informacji. To były bardzo duże słowa jak na piątkowe popołudnie, które do tej pory wydawało się dokładnie takie samo jak każde inne. Miało być spokojnie, kawa miała smakować tak samo okropnie, a leniwe wypełniane raportów miało zmienić się w rozwiązywanie krzyżówek albo składanie papierowych ptaszków - co do tego Bulstrode się jeszcze nie zdecydował. Ale Londyn się pali? Brzmiało to tak surrealistycznie, że nikt o zdrowych zmysłach nie uwierzyłby w to od razu. Auror więc sam podszedł do drzwi i otworzył je szerzej, wyglądając na to co działo się za nimi. - Co masz na myśli, że Londyn się pali? - zapytał głośno, wciąż skonsternowany, wstrzymując się przed komentarze że palił, to chyba ktoś w tym departamencie. Za drzwiami jednak panowało poruszenie i ruch o wiele większy jak zazwyczaj. Ktoś coś nerwowo obwieszczał, ktoś biegł z miejsca na miejsce. - Atak - padło szybko i stanowczo. - Wszystkie magiczne dzielnice płoną. Niemagiczny Londyn także. Całe miasto jest w niebezpieczeństwie - może faktycznie te słowa dotarły do Bulstrode'a, a może było coś w twarzy mężczyzny, który to powiedział, bo auror z miejsca przeklął szpetnie, ale jednocześnie nie był w stanie powstrzymać się od jakiegoś dziwnego uśmiechu. Był w nim trochę niedowierzania, ale też... zadowolenie? W końcu płonący Londyn oznaczał akcje. RE: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Charlotte Kelly - 03.04.2025 – A ma pan jakiegoś, którego chciałby się pozbyć? – spytała Charlotte żartobliwie. To znaczy, każdy przy zdrowych zmysłach założyłby pewnie, że żartuje, gdy w istocie mówiła całkiem poważnie. – Widmowidza tutaj mamy, ale takiego bez skłonności samobójczych, a to wymagałoby bliskiego kontaktu z artefaktem… kolor czerwony. Obawiam się, że szanse na to, że taki podzieliłby los biednego pana Pedingtona, są jak dwa do jednego, a szanse na to, że sięgnie dalej niż rok wstecz, są stosunkowo nieduże – westchnęła. Oczywiście, sama miała zamiar spróbować przyzwać ducha pana Pedingtona, aby dowiedzieć się więcej – i o okolicznościach śmierci, i o tym, skąd on do licha ten artefakt w ogóle wziął – ale już o tym nie musiała Atreusa informować. Jeszcze zamiast zająć się morderstwem, jak powinien, zacząłby wtrącać się w jej badania. I nawet gdyby chciała podzielić się z nim informacjami, to odgłosy zamieszania z korytarza dość skutecznie odciągnęły uwagę Charlie od całej rozmowy. – Jaki atak? – zażądała odpowiedzi, uśmiech spełzł z jej ust, spojrzenie jasnych oczu stało się nagle bardzo, bardzo zimne. Nie musiała nawet pytać, bo oto padły kolejne słowa: magiczne dzielnice płoną, Londyn płonie… O Charlotte Kelly można by powiedzieć wiele złych rzeczy. Była narcystyczna, egoistyczna i uparta jak stado diabłów. Nie była miłym człowiekiem, chociaż potrafiła doskonale takiego udawać i o tym, jak zepsuta jest jej dusza, wiedziały tylko te nieliczne jednostki, którym postanowiła to zepsucie pokazać. Patrzyła z góry na wielu ludzi, w tym takich, którzy absolutnie na to nie zasługiwali. Chętnie chwaliła się swoimi osiągnięciami i zaletami, a z jej ust równie często padały kłamstwa jak prawda. Robiła to, co chciała, rzadko oglądając się na innych. Brakowało jej empatii – choć naprawdę ładnie tę markowała – i na informację o jakimś tam pożarze w Londynie, wzruszyłaby normalnie ramionami i wróciła do biurka, by zabrać się za pracę. Ale jeżeli płonął cały Londyn, wszystkie dzielnice… W przeciwieństwie do Atreusa nie cieszyła się na tę akcję, bo cóż, co by o niej nie mówić: na pewno nikt nie mógł stwierdzić, że nie kochała swoich dzieci. I teraz to jedno krótkie słowo odbiło się w jej blond głowie. Dzieci!!! Prawdopodobnie wszystkie już wyszły w pracy i były w ich mieszkaniu!!! Charlotte w jednej sekundzie odwróciła się na pięcie, wpadła do pomieszczenia i błyskawicznie z niego wypadła, z torbą na ramieniu. – Nie wiadomo, jaka jest dokładnie sytuacja, ale Michael właśnie dostał falami informację od żony, że na Pokątnej wybuchają pożary. Wzywają departamenty szybkiego reagowania na wasze piętro… – zaczął tymczasem mówić Niewymowny. Charlotte jednak już go nie słuchała – odepchnęła mężczyznę sobie z drogi i ruszyła ku schodom. I mimo wysokich obcasów, biegła teraz ze sprawnością, jakiej mógłby pozazdrościć jej nawet olimpijczyk. Musiała dostać się na górę. Po prostu musiała. I chociaż Charlotte nie nawykła biegać, bo niby gdzie miałaby się spieszyć, królowa nigdy nie przychodzi za późno, to inni są za wcześnie, tym razem zmartwienie o bliskich dodawało jej ruchom zadziwiającej żwawości. OMSM, pomyślała Charlotte, Rita chyba miała jakieś spotkanie, może dalej tutaj była, może córka nie zdążyła jeszcze opuścić Ministerstwa Magii. Stąd prostym torem jej myśli pobiegły od dzieci także do Anthony’ego, Jonathana – jeśli nie był w pracy, to na pewno wpakuje się prosto w jakiejś ognisko, Jonathana utrzymać od kłopotów było równie ciężko, jak przeciętnego trzylatka – i wreszcie Morpheusa oraz jego apokaliptycznych wizji. Doprawdy, ludzi, na których jej zależało, dało się policzyć na palcach rąk, i jeszcze parę palców zostawało, ale nagle upewnienie się, że wszyscy żyją stało się dość dużym problemem… Tak, najpierw OMSM, a potem atrium i teleportacja do mieszkania, oby chłopcy tam byli, cali i zdrowi. Przyhamowała nieco, kiedy w jej włosy zaplątał się samolocik z wewnętrznej poczty ministerstwa, już gdy przebiegła na schodach wyżej. Zaledwie zerknęła na jego treść, chociaż pierwszym odruchem była chęć zmięcia wiadomości… dobrze, że tego nie zrobiła – bo liścik od Anthonyego sprawił, że Charlotte gwałtownie się obróciła, i pobiegła ostatecznie jednak w inną stronę. Ku atrium, gdzie tamci zmierzali. Rita bezpieczna, Tony i Johny chwilowo bezpieczni – musiała dopaść ich wcześniej, dać im eliksiry, i najlepiej ustalić, kto gdzie pójdzie – ale Jasper, Theodor i Morpheus… RE: [08.09.72] Jakie to piękne morderstwo - Atreus Bulstrode - 04.04.2025 Odpowiedział na jej żartobliwy ton kolejnym grzecznym uśmiechem, ale tylko po to żeby nie wywrócić na nią oczami. No był sobie tym kolorem czerwonym i co z tego? Znaczyło to że nie dało się go dotknąć nawet małym palcem? No nie. Wystarczyło się z nim odpowiednio delikatnie obejść i Atreus był trochę zdania, że jakby chcieli to by mogli. Ale najwyraźniej nikt się specjalnie nie garnął do aż tak daleko idącego eksperymentowania, albo raczej podejmowania działań które niewiele powiedzą w zakresie zagadnień interesujących Niewymownych. On miał do rozwiązania sprawę, a oni z kolei zabawkę, której mogli się z rozmarzeniem przyglądać. I tak było za każdym razem, kiedy w działania Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów był zaangażowany Departament Tajemnic. Co więcej - to był schemat, który rozciągał się poprzez wszystkie piętra Ministerstwa Magii. Wystarczyło zapytać chociażby pierwszego lepszego asystenta z jakiegoś Departamentu Skarbu, żeby powiedział to samo; Niewymowni ssą i nic nie robią w tych swoich piwnicach. A jak ktoś miał wątpliwości to można było go na przykład zaprosić do Kniei, która wciąż stała zamknięta na cztery spusty, bo osoby w które ręce trafiła, to zamiast cokolwiek sensownego zrobić to je załamywali. Cokolwiek robili sobie na Polanie Ognisk nie przynosiło żadnych efektów. A najgorsze było w tym wszystkim to, że jeśli wyjść poza samo Ministerstwo, to niezadowolenie nie było skierowane na samych winowajców. Obrywali wszyscy, a najczęściej brygadziści i aurorzy, bo to oni musieli machać odznakami i byli wzywani jak ktoś wchodził gdzie nie powinien bo łamał prawo. Atreus, niestety, uważał swoją rodzinę chyba za zbyt zorganizowany organizm, by w takiej sytuacji z miejsca zamartwiać się na ich losem. Orion sam był aurorem, a Florence była lekarzem - cokolwiek działo się w Londynie, ta najpewniej była w Mungu, gotowa by nieść pomoc i zastanawiać się nad tym, czy jej braciom nic nie jest. Tak, ona była tutaj od martwienia się. By przejmować się kamienicą nawet nie przeszło Atreusowi przez głowę, głównie przez fakt jak wspaniale była ukryta na Horyzontalnej. O jej położeniu wiedzieli tylko nieliczni, a dostać się do niej można było w specjalny sposób i jakkolwiek to nie brzmiało mało empatycznie, cokolwiek teraz płonęło, najprawdopodobniej nie była to ona, bo chroniły ją sąsiadujące budynki, między którymi była ukryta. Co natomiast lubił robić, to z siebie bohatera. Od zawsze miał zacięcie do tego, by ludzie na niego patrzyli i doceniali jego starania. Chciał być najlepszy i żeby było o nim głośno, więc tragedia tragedią, ale już widział siebie z różdżką biegającego po ulicach Londynu. W końcu to był atak. To natomiast znaczyło, że gdzieś tam znajdowali się winowajcy, odpowiedzialni za całe zamieszanie, a to znowu idealnie wpisywało się w opis jego zawodu. Aurorzy byli od tego, by radzić sobie z czarnoksiężnikami, a kto byłby na tyle głupi by siać zniszczenie i panikę w całym Londynie, jeśli nie czarnoksiężnicy? Śmierciożercy? Jeśli miasto płonęło, brzmiało to jak autorstwo Czarnego Pana, bo mimo wszystko, na przestrzeni tych paru miesięcy, Bulstrode mimowolnie zaczął wiązać ogień właśnie z jego osobą. Ogień był gwałtowny i niszczycielski. Odpowiednio podsycony był niszczycielską siłą - idealnie to oddawało ciągoty Voldemorta. Atreus pokiwał głową, słysząc dalsze słowa Niewymownego, z trochę większym spokojem jak Charlotte, ruszając wreszcie przed siebie w kierunku gdzie znajdowały się windy. Teczkę z dokumentacją wsunął sobie pod pachę, żeby teraz wolnymi dłońmi sięgnąć do kieszeni i wyłuskać z nich paczkę papierosów, a potem zapalić jednego. Poczuł też, jak coś naciska na jego umysł w charakterystyczny, trudny do pomylenia z czymkolwiek innym sposób. - Atreus, słyszysz mnie? Atreus! Westchnął. Najwyraźniej nie tylko żona niewymownego zauważyła kłopoty. Winda przyjechała, a Bulstrode wsunął się do niej, kontynuując rozmowę falami z Aidanem i wracając na piętro swojego departamentu. Koniec sesji
|