Secrets of London
[08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Niemagiczny Londyn (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=22)
+--- Wątek: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett (/showthread.php?tid=4694)



[08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Scarlett Mulciber - 05.04.2025

[Obrazek: fe5e59d415ac2c6c51228228c3a3ebf1.jpg]

Pokonała Horyzontalną, cicho łudząc się, że niemagiczny Londyn wygląda nieco lepiej - a jednak z każdym krokiem docierało do niej, że jest w błędzie, a szaleniec z Eurydyki miał rację. Cały pierdolony Londyn został stopniowo pożerany przez płomienie.
Przyśpieszyła kroku docierając do kamienicy, która całe szczęście stała, która nie ucierpiała tak jak niektóre budynki. Do domu weszła w widocznym pośpiechu.
Mimo iż kamienice nie otuliły płomienie, to powietrze w środku wcale nie było lepsze od tego na zewnątrz. Odkaszlnęła, czując nieprzyjemny, frustrujący posmak na języku.
Przywitała ją cisza i poczucie zagrożenia, jakoby coś miało się wydarzyć.
Powoli ruszyła na górę, rozglądając się niepewnie. Mimo gorąca zrobiło jej się zimno, jak gdyby weszła do kostnicy-a może to tylko omamy?
Drgnęła, gdy jej oczom ukazały się odbicia dłoni
-Tato? - zawołała, idąc dalej, przemierzając każdy kolejny stopień, nie widziała go. Zdążył się ewakuować? Nie byłoby w tym nic dziwnego, zanim tu  dotarła minęło trochę czasu. A jednak zaglądała do każdego mijanego pokoju.
Gdy dotarła do swojego pokoju, zatrzymała się aby spakować do torby kilka rzeczy. No dobra, może dom nie spłonął, ale pożar wciąż się przemieszczał, miała wrażenie, że do świtu nie ostanie się ani jeden budynek. Gdy sięgnęła po swoją szkatułkę, która do tej pory skryta była w jednej z komód - niemal nie odskoczyła, a po jej plecach przebiegł dreszcz - miała wrażenie, jakoby dłonie za nią podążały. A może one już tu były?
Miała wrażenie, że z każdą chwilą coraz bardziej jej gubi. Myśli wracały nieustannie do blondyna, do Fridy którą zostawili na horyzontalnej, do Faye która była nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim i nie wiadomo czy była cała i zdrowa. Do Seliny - chcąc żarliwie modlić się, aby Mulciber Manor nie zaznał ognia. Już nie była pewna czy płonie tylko ulica, miasto, czy może cały kraj. Już nie była pewna niczego. Co z nimi i nie tylko nimi. W głowie wymieniała imiona zastanawiając się jaki los ich spotkał tej nocy i łudząc się, że wraz ze świtem jej nadzieje nie zostaną brutalnie zamordowane i okaże się, że wszyscy żyją. I okaże się, że kolejny pogrzeb się nie wydarzy.
Jej wzrok zjechał na dłoń, którą chwilę wcześniej pochwyciła klamkę szafki, dłoń na której teraz pojawiła się wyraźnie ciemniejsza sadza. Odruchowo zechciała zetrzeć brud, a jednak ten jakoby wgryzł się w jej dłoń.
-Co jest... grane - wymruczała cicho, prostując się. Kolejne jej ruchy były bardziej chaotyczne, nieco zbyt gwałtowne, gdy starała się odnaleźć pozostałe rzeczy.
Jeśli się ewakuował to gdzie? - podjęły myśli, a ona szybko wyszła z pokoju. Jeśli. Bo nie mogła być tego do końca pewna. A nie mogła wyjść bez tej pewności.
-Tato?! - ponowiła, wchodząc do pomieszczeń do których jeszcze nie zdążyła zajrzeć, wchodząc do każdego, przeszukując je uważnym wzrokiem aby upewnić się - Jesteś tu?


RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Richard Mulciber - 12.04.2025

Po odbytej rozmowie z Charlesem, w drodze powrotnej do kamienicy, pozwolił sobie przy okazji wstąpić do Olibanum. Sprawdzić, jak wygląda sytuacja w sklepie. Zabrać kilka świec i kadzideł do zrealizowania jednego zamówienia, które niespodziewanie dnia wczorajszego zostało złożone przez sowę. Stracił współpracę z jedną firmą, lecz wciąż miał umowy z innymi.

Dokonując tego, co planował w sklepie, wychodząc, zamknął drzwi porządnie i zabezpieczył zaklęciem. Spojrzał na wyniszczony napis przez lata, ani razu nieodnawiany. Pomyślał, ile to planów miał z bratem do zrealizowania. A teraz nie widział sensu ich realizować. Nie bez niego.

Wrócił do kamienicy. Skierował się do gabinetu, komunikując skrzatom, że śniadanie zjadł u syna. Domyślał się, że będą go o to pytać, szczególnie Selar, wykazująca bardziej troskę o domowników. Wychodząc z rana, Richard nie tknął śniadania. Jedynie poprosił o kawę, aby przyniesiono mu do gabinetu. Potrzebował być sam. Zrealizować zamówienie, wysłać sowę i przemyśleć kilka spraw. Podjąć także decyzję, czy warto pisać wyjaśnienia do Lorraine. Lecz ilekroć spoglądał na napisany przez nią list, o definitywnym zakończeniu współpracy. Tym bardziej czuł dziwną przegraną. Nie powinno go dziwić, skoro jest spokrewniona z Baldwinem, chroni go jak członka rodziny i mu wierzy. Jak on sam, powinien wierzyć swoim dzieciom.

Mijały godziny, a Richard pozostawał w gabinecie, ogarniając papierową pracę. Próbował skupić się na czymś innym. Zająć myśli pracą, zamówieniami. To jednak nie pomagało. A że był sam w kamienicy ze skrzatami, oznajmił im że obiadu nie zje. Nie miał apetytu. Kolejnego dnia, wypalił paczkę papierosów, opróżniając także papierośnicę.


Właśnie tego późnego wieczora, stał przy biurku i ją uzupełniał, dopalając papierosa. Tytoń był jego pożywką. Mając nadzieję, że jeżeli faktycznie szkodzi zdrowiu, to zabije go szybko. Panujący spokój w kamienicy został naruszony. Na zewnątrz dało się słyszeć jakiś huk. Hałas? Zmarszczył brwi, zamykając uzupełnioną papierośnicę i chowając do tylnej kieszeni czarnych spodni. Podszedł do okna, odsuwając zasłonę. W oddali widział płonący budynek. Nieopodal niego, kolejny. Tuż za ogrodzeniem ich kamienicy.

- Co do cholery…
Jeszcze nie miał pojęcia co się wyprawiało na dzielnicy mugolskiej.
- Panie Richardzie!
Teleportowała się Selar do jego gabinetu, odwracając mu uwagę, którą skierował od razu na skrzatkę.
- Selar jest przerażona. Dach się pali.
Zakomunikowała skrzatka wyglądając na przerażoną.

Richard od razu wyjął różdżkę i opuścił gabinet aby to sprawdzić. Wychodząc na korytarz, kierując się na schody do góry, usłyszał dźwięk tłuczonego szkła, które pokryło część pomieszczenia. Ktoś wybił im szybę w oknie. Ogień jednak był ważniejszy do opanowania, jeżeli faktycznie taki był. Udał się, zatem na strych, aby ocenić straty. Dymiło się, kiedy dotarł na miejsce. Belenos na szczęście działał, próbując ugasić ogień. Richard machnął różdżką, wyczarowując strumień wody, aby wzmocnić gaszenie płomieni. I choć sytuację mieli opanowaną, dach był zwęglony. Opadła sadza na wielu meblach, kartonach i innych rzeczach, opadła. Nie mieli jednak czasu na sprzątanie. Richard od razu skierował się do pomieszczenia na strychu, które mieli przeznaczone na sowiarnię. Upewnił się, że ptakom nic się nie stało. Były niespokojne, ale odetchnął z ulgą, że w tej części strychu, dach w miarę zachował się. Sytuacja była niepewna. A kiedy podszedł do okna, aby je im otworzyć, zobaczył jak dzielnicę trawi ogień. Nie wszędzie, ale w wielu zamieszkanych domach mugoli i mugolaków. A mroczny znak nad ich domami, nie był jeden. Było ich wiele.

Zaczęło się.
Zostawił okno otwarte, aby w razie zagrożenia ponownym pożarem kamienicy, mogły odlecieć. Następnie Richard zszedł na dół, zabierając ze sobą Belenosa. Weszli do pomieszczenia, gdzie wcześniej usłyszał dźwięk stłuczonego szkła. Jadalnia. Tam wybito im szybę.
- Panie Richardzie. Co się dzieje?
Zapytał Belenos, w tej chwili też dołączyła do nich Selar. Richard machnięciem różdżki rozsunął zasłony w całym pomieszczeniu, aby mieli widok na okolice.
- To co widać. Rewolucja.
Oznajmił, marszcząc brwi. Przechodząc zaraz do salonu, gdzie wykonał ten sam ruch różdżką, rozsuwając zasłony z okien. Dzielnica stanęła w ogniu. Mroczny znak był widoczny nad wieloma posiadłościami. Spalonymi, podpalonymi, czy nawet będących w gruzie. Oby skrzatom opadły uszy.
"Czy też to widzisz? – zapytał myślami, jakby swojego brata. Czy jako śmierciożercy nie dążyli do tego, aby pokazać siłę? Żeby pokazać się, gdzie jest miejsce mugoli i mugolaków? A tym bardziej zdrajców?
Richard przez moment się zamyślił wpatrując w języki zaklęć, jakie pojawiały się i znikały między oddalonymi od ich ogrodzenia budynkami.
- Panie Richardzie?
Zapytała Selar, jakby czekała z Belenosem na instrukcje. Co powinni zrobić?
Richard powoli spojrzał na nich, po czym znów w stronę okna. 
- Zachowajcie czujność i ostrożność.
Zostawił ich na moment w salonie, wydając polecenia dość standardowe. Sam musiał coś sprawdzić. Ocenić sytuację z zewnątrz. Ubrał swój czarny płaszcz i wyszedł przed kamienicę, poprawiając kołnierz. Różdżkę wciąż trzymając w dłoni. Stanął na ulicy, zadzierając głowę w górę, aby upewnić się, że nad ich kamienicą, nie ma nic. I nie było. Z kolei kamienice obok sąsiadujące, nieco ucierpiały. Jak nie z pożarem, tak okna miały powybijane. Drzwi rozwalone.
- Mordercy.
Usłyszał Richard gdzieś z pobliżu męski głos. Obejrzawszy się, dostrzegł mugolaka. Czarodziej brudnej krwi. Rozejrzał się jeszcze w upewnieniu, czy do niego te słowa kierował.
- Tak. Do Ciebie mówię!
Powtórzył mężczyzna a Richard skupił na nim poważny wzrok.
- Twoja rodzina za to odpowiada.
Wydarł się ponownie, drżącą ręką celując w Mulcibera z różdżki.
- Nie mamy z tym nic wspólnego.
Wyjaśnił mu ze spokojem. Jakby ten cały atak na dzielnicę Londynu mu nie przeszkadzał. Bo ich dom, nie ucierpiał. Ich to nie dotyczyło. Jego rodziny.
- Nie? Od lat tu mieszkacie. Pewnie jesteście szpiegiem tego szaleńca i czekaliście na moment do ataku!
Wydzierał się dalej, ukazując odwagę w słowach, nie bojąc się wytknąć coś Richardowi, co mogło nawet i prawdą nie być. A może i było?
- Opuść różdżkę.
Zwrócił mu dość stanowczo uwagę, aby do niego nie celował.
- Nie wyprzesz się tego! Jak Twój krewniak Julius! Ministerstwo Was dosięgnie! Zobaczysz! Zaślepieni jesteście władzą i zachłyśnięci czystością krwi. Tacy jak my was nic nie obchodzą!
Richard słysząc te słowa zacisnąć dłoń na swojej różdżce. Powstrzymywał się od rzucenia zaklęciem w miejscu publicznym. Mając świadomość, że wokół są mugole. Gdy obejrzał się, zebrało wokół kilkoro ludzi. Obserwowali. Coś szeptali.
- Radzę Ci przestać.
Ostrzegł do Richard ostrzejszym tonem, wciąż powstrzymując się od rzucenia zaklęciem.
- Bo co mi zrobisz?! Hipokryci. Zadumani w sobie. Sprawiedliwość was dopadnie. Mój ojciec pamięta co zrobiliście, jak rządził Nobby Leah.
Odgrażał się dalej i Richard już miał wycelować w niego różdżkę, kiedy to nagle pojawiła się kobieta, chwytająca pyskującego szlamę.
- James, daj spokój. Szkoda na takich czasu. Musimy uciekać. Pamiętaj o dzieciach.
Żona mężczyzny próbowała go odciągnąć o kolejnego konfliktu i zmusić do odpuszczenia sobie. Posłuchał. Powoli opuszczając różdżkę i oddalając z nią do samochodu, gdzie czekała dwójka dzieci.

Mulciber obserwował jak mężczyzna się oddalał, ale zaraz rozejrzał się po innych osobach, które miały wpatrzone nienawistnie w jego kierunku spojrzenie. Wycofał się ostatecznie do kamienicy, zamykając za sobą drzwi.

- Banda nieudaczników. Oby zdechli.
Skomentował do siebie zachowanie szlamy. Wyjrzał przez okno dyskretnie, aby sprawdzić, czy wciąż tam byli. Za ich ogrodzeniem, po drugiej stronie ulicy. Część wciąż stała, część ruszyła do ucieczki albo udzielania innym pomocy. Richard nie chciał narażać swojej reputacji i rodziny na publiczne użycie magii, na oczach innych. Znajdzie jakiś sposób, aby tego mugolaka uciszyć raz na zawsze. Chyba, że szybciej padnie ofiarą śmierciożerców. Co by go jedynie wyręczyli.

Upływający czas był wielką niewiadomą co wydarzy się dalej. Jak długo ten atak potrwa. Można było odnieść wrażenie, że atakujący przemieszczali się i pozostawiali za sobą popiół i ruinę, ruszając dalej. Kamienica Mulciberów przetrwała jakimś cudem atak i kolejny ogień nie dotknął jej fundamentów. Richard nie jednokrotny obchód zrobił, zmierzając na najwyższe piętra. Już wtedy coś mu nie pasowało. Wszędzie, z piętra na piętro osadzała się sadza. Logicznym dla niego byłoby jej osadzenie się tylko na strychu. Ale kiedy zajrzał do swojego pokoju, nie spodziewał się jej dostrzec na swoich meblach. Zmarszczył brwi, zaglądając do kolejnych pomieszczeń. Pokoi synów, córki, brata, rodziców. Sytuacja była taka sama. Docierając na parter, zaczęła się osadzać na kolejnych meblach. Dotknął materiału kanapy i przetarł w palcach u dłoni. Próbował wytrzeć o spodnie, ale nic to nie dawało.

- Panie Richardzie. Sadza jest wszędzie.
Powiedziała Selar, przynosząc mu do pokazania kosz z owocami. Co znaczyło, że w kuchni także.
- Uniknęliśmy większych zniszczeń i pożaru…
Na głos szukał logicznego zrozumienia co się właśnie dzieje z kamienicą. Aż wtedy, gdy spojrzał na ścianę, gdzie padało światło nocy. Dostrzegł docisk dłoni. Serce mu zabiło mocniej. Odruchowo dotknął się karku, jakby w przeświadczeniu że dusza jego brata mogłaby gdzieś tutaj być. To jednak nie mogła być prawda. I choć na karku nic nie miał, to odcisk dłoni na ścianie mu o tej klątwie przypominał.
- Klątwa?
Wypowiedział na głos. Pierwsze, co przyszło mu do głowy. Skrzatka nie wiedziała jak na to zareagować. Z przerażeniem dużych oczu wpatrując się w miejsce odciśniętej dłoni na ścianie.
- Panie Richardzie. Belenos próbował wyczyścić stół w jadalni. Sadza nie chce zejść.
Poinformował go drugi ze skrzatów.
- Na wszelki wypadek. Spakujcie niezbędne i najcenniejsze rzeczy. Później powiem wam co dalej.
Poinstruował skrzaty, a te udały się wykonać polecenie. W salonie został już sam.
Nie w głowie było mu opuszczanie rodzinnego domu. Choć raz już to zrobił, nie myślał o porzucaniu go na pastwę losu, kiedy to miejsce dosięgła jakaś klątwa. Być może, było to coś innego?

W pierwszej wersji udał się do swojego pokoju, wyjmując z szafy swoją specjalną, magiczną torbę podróżną, która miała to zadanie bycia bardzo głęboką w środku. Dzięki temu, mógł bez problemu przywozić pozyskaną masę książek dla Roberta ze Skandynawii. Często służyła mu do przeprowadzek. Spakował do niej swoje ubrania i przedmioty jakie posiadał. Udał się następnie do pokoju Roberta, z niego zabierając wszystko co po bracie zostało, włącznie z ubraniami. Przy zabieraniu szaty śmierciożercy się na moment zatrzymał. Wypadła z niej także maska. Mógłby tego użyć. Przez moment przeszło mu to przez myśl. Nie miał jednak czasu aby się nad tym zastanawiać. Schował wszystko do torby. Pokój zamknął i udał ostatecznie do gabinetu, aby z biurka pozbierać najważniejsze księgi, pisma, listy. Sięgnął po szkatułkę, w której mieli świstokliki. Sprawdził ile w jaką stronę im pozostało. Spokojnie mogliby się przenieść do Szkocji jak i do Norwegii. Wyjął po dwa przedmioty mugolskiego pochodzenia, pełniącego rolę świstoklika. Schował do kieszeni spodni, resztę w szkatułce do torby. Torbę zapiętą już i spakowaną, pozostawił pod biurkiem. Im ciemniej robiło się na zewnątrz, co ciężko było można odczuć przez ogień na zewnątrz, nieugaszony w niektórych budynkach, coraz bardziej dawało się odczuć klątwę w kamienicy. Odciski dłoni zaczęły pojawiać się częściej. Wszędzie. Jakby ich zadaniem było dawać poczucie lokatorom o swojej obecności. Że są obserwowani. Że po nich idą. Richard, który już był świadom posiadania klątwy podobnego typu przez brata, nie robiło na nim wrażenia, lecz zachowywał czujność. Co innego skrzaty, których niepokój na każdym kroku był odczuwalny.

Gdy Selar i Belenos spakowali to co im nakazał Richard, Mulciber podszedł do nich i wręczył Selar spinkę do włosów, która była świstoklikiem.

- Udasz się do rezydencji mojej matki w Szkocji. Dotrzymasz towarzystwa Sophie i poczekasz tam aż do was dołączę. Belenos zostaniesz tutaj.
Oba skrzaty zrozumiały polecenie i Selar za pomocą świstoklika, wraz z torbą rzeczy, przeniosła się do Szkocji. Richard z Belenosem zostali w kamienicy.

W obliczu tego wydarzenia, które niespodziewanie wybuchło tejże nocy, Richard wierzył, że jego dzieciaki sobie poradzą. Po to ich szkolił, aby w trudnych warunkach umieli sobie poradzić i ze sobą współpracować. Być może powinien martwić się o Charlesa. Ale póki był z Leonardem, nie obawiał o niego.

W momencie kiedy Scarlett postanowiła go szukać, Richard był na strychu z sowami. Upewniając się, że nic im nie jest, pomimo tego, czym skażona została kamienica. Pogłaskał obie. Swoją i Roberta. Okno wciąż było otwarte. Mogłoby się wydawać, że atak się wyciszał.

Wtem usłyszał, że ktoś go wołał. Głos Scarlett. Opuścił strych i zszedł na dół. Na sobie miał standardowo czarny sweter i spodnie a na sobie także i płaszcz. Podczas całego ogarniania i zabezpieczania miejsca, pakowania i czuwania, nie zdejmował go.

- Scarlett?
Odezwał się. Aby córka nie miała problemu z odnalezieniem go. Możliwe, że spotkali się na korytarzu jednego z pięter.



_________________
Rozegranie spalonych kart dłonie i narastająca nienawiść.
Przewaga: Odwaga - nie odczuwanie strachu przez obecność "klątwy dłoni" w kamienicy.




RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Scarlett Mulciber - 21.04.2025

Zdążył się ewakuować? Było to możliwe, ale wolała sprawdzić każdy pokój, każdy korytarz, każdy kąt aby mieć pewność, że nic się nie stało. Jej oczy tego dnia niczym zwierciadła odbijały ludzkie tragedie, a to znacznie poszerzało wyobraźnie.
Na przecięciu piętra ujrzała dobrze znaną jej sylwetkę, usłyszała znajomy głos. Głos, którego szukała, spojrzenia którego doszukiwała się w każdym z opuszczonych komnat.
Ulga. Zdecydowanie poczuła ulgę, widząc Richarda całego i zdrowego.
-Nic ci nie jest - odetchnęła. Zaraz w jej głowie zrodziło się kolejne pytanie : Czy byli tu sami?
-Chłopaki też tu są? - wypadło z jej ust, a spojrzenie sięgnęło w kierunku szczytu schodów z których schodził Richard. Może i aktualnie jej kontakty z rodzeństwem nie były najlepsze, a jednak wciąż w ich żyłach płynęła podobna sobie krew. Mogła myśleć sobie o nich co chciała, ale to nie zmieniało faktu, że byli rodziną.
Nie odnalazła spojrzeniem ani Charlesa, ani Leonarda, nie usłyszała głosu żadnego z nich, a to rysowało w jej głowie nieme zaprzeczenie.
-A więc to aż tak skrajna alergia - szepnęła z dozą złośliwości, przypominając sobie ostatnią rozmowę z jednych z braci w której została zbombardowana oszczerstwami apropo swojej niewdzięczności. Stój, to nie czas na irytację.
-Widziałam... dłonie? - mruknęła, przelatując wzrokiem po ścianach, nie będąc do końca pewna czy może dać wiarę temu co widziała. Cokolwiek to było, nie było niczym normalnym, acz nie sądziła by był to jakiś duch, ani inny byt chociaż te bywają niezwykle kapryśne i nieprzewidywalne - a przynajmniej tak mówiło jej nabyte doświadczenie. Doświadczenie, które nakazywało sądzić, że było to coś innego, temat który był jej mniej znany.
-Klątwa? Urok? - pytała, omiatając wzrokiem otoczenie, a jednak teraz nie wiedziała nic, nie była też już niczego pewna. Zaczęła się zastanawiać czy to nie są sztuczki umysłu, omamy spowodowane nałykaniem się dymu. Spojrzała na swoją dłoń, która wciąż pozostawała oblepiona popiołem, kolejny raz spróbowała zetrzeć go o czarny materiał spodni. To nie było normalne. Nic nie było normalne, to że meble pokrywała sadza również nie było normalne. Może i był pożar, aczkolwiek niemożliwym aby tyle dostało się do kamienicy, skoro ta nie stała w płomieniach. W domu na Horyzontalnej w którym była chwilę wcześniej, w którym wielkie okna roztrzaskały się na miliard małych kawałków, nie było tyle sadzy - nie w tak absurdalny sposób, a tam przecież tej łatwiej byłoby się dostać.


RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Richard Mulciber - 29.04.2025

Nie ewakuował się. Jeszcze nie teraz. Musiał pozostać, aby co możliwe zabezpieczyć. Tego ataku się nie spodziewał, jaki zaszczyci same miasto mugoli. Ojciec był kretynem, aby zadecydować o zamieszkaniu w takim miejscu. Czy jednak na rękę była Richardowi tak daleka przeprowadzka? Być może. Gdyby wtedy Robert dał się namówić, aby zamieszkali z dala od Londynu, może by nadal żył.

Spotykając na schodach, w ich przejściu Scarlett, sam odczuł niejaką wewnętrzną ulgę, że córka jest cała. Jest dorosła, tak samo jak jej bracia, to wierzył, że wystarczająco ich przygotował podczas wychowywania, że sobie poradzą w takich sytuacjach. W dodatku edukacja w Durmstrangu też czegoś powinna nauczyć.

- Nie.
Odpowiedział krótko na jej pytanie. Nie zagłębiając w szczegóły. Schodząc niżej, aby ją wyminąć, albo przynajmniej stanąć bliżej, mogąc się przyjrzeć, czy nie miała żadnych widocznych ran. Ale wtedy też wyrzuciła słowa, które jakby miały ocenić zachowanie jej braci? Czy nawiązywała do czegoś innego? Karcącą na nią spojrzał, że w obliczu takiej sytuacji, nie powinna teraz wyciągać negatywne spojrzenia na zachowania Charlesa czy Leonarda. Nie byli już przecież dziećmi.

Nie skomentował tego. Odwrócił spojrzenie i zrobił krok, aby zejść na niższe piętro. Wtedy córka zadała pytanie o, dziwne dłonie.

Zatrzymał się, lecz nie spojrzał w jej kierunku. Ale na ścianę, gdzie ów dłoń się pojawiła i zniknęła. Jakby zostawiała odcisk przypomnienia o swojej obecności.

- Nie mam pojęcia. Pojawiły się później, po ugaszeniu pożaru z dachu. Być może to klątwa.
Odparł przedstawiając jej swoje przypuszczenia. Odwrócił głowę, aby na nią spojrzeć. Poważnie, nie okazując strachu. Jakby coś takiego, nie było dla niego niczym niepokojącym, albo było czymś znanym? Widział, coś podobnego?
- Zabierz swoje rzeczy. Przeniesiesz się do Sophie. Rezydencji mojej matki w Szkocji. Tam będziesz bezpieczna.
Zasugerował, wręcz bardziej chcąc, aby go posłuchała. Najbliższe, jedyne miejsce, gdzie mógłby odstawić Sophie, aby była bezpieczna. Nie wykluczone, że rozważałby tym samym powrót do Norwegii.





RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Scarlett Mulciber - 18.05.2025

Uśmiechnęła się, widząc karcące spojrzenie ojca. W innych okolicznościach pewnie i by zrozumiała, chciałaby zrozumieć. A jednak czas na zrozumienie minął wraz z ostatnim dniem lata.
Nie rozumiem już pomyślała. Nie dlatego, że nie chcę - ale dlatego, że to co było do zrozumienia już dawno pękło. . Gdy z ostatnim dniem lata rzeczywistość osiadła na niej niczym ciężki, mokry deszcz - lepiący się do skóry, odbierający oddech. Świat, który znała rozpadł się na kawałki ciszy, pustych talerzy i spojrzeń, które nic nie znaczyły. W tamtym czasie nie potrzebowała wiele. Nie prosiła o wielkie gesty. Chciała tylko kawałek, odrobinę ciepła, trochę zrozumienia. Jeden gest, jedno słowo, jedno objęcie, które mówi rozumiem. - A jednak było to zbyt wiele. Bo łatwiej było przelać na nią swoje wyrzuty sumienia, bo łatwiej było zmywać sadzę z rąk jej kosztem. A Ona nie zwykła być ofiarą tak samo, jak nie zwykła zapominać.
-Rozumiem - rzuciła jedynie, stwierdzając z rozbawieniem jak wiele sprzeczności może nieść to jedno słowo, jak wiele twarzy potrafi mieć.
Jej wzrok podążył ku ścianom, próbując odnaleźć dłonie, które jeszcze chwilę wcześniej widziała. A jednak nie widziała nic, mimo iż wiedziała, że coś było. Coś ciężkiego. Coś co osiada na ramionach, ściska i dusi, a może to tylko dym? Ale prawdą było, że nie tylko Ona to widziała, a to znaczyło, że nie był to wynik przemęczenia czy niedotlenienia.
-Po tym wszystkim będzie trzeba znaleźć klątwołamacza, jeśli to klątwa - mruknęła, przelatując spojrzeniem po ścianie, jakoby chciała odnaleźć to co nie chciało jej się pokazać, mimo iż chwilę wcześniej pełzło w jej kierunku. O ile łatwiejsze byłoby życie, gdyby był to duch czy byt, w końcu egzorcyzmy nie były jej niczym obcym, a jednak jej dotychczasowe doświadczenie zaprzeczało aby była to istota.

Przeniesiesz się do Sophie
Błękitne tęczówki zatrzymały się na wzroku ojca, słuchając każdego zdania, rozbijając je na pojedyncze słowa, smakując każdego z osobna.
Odmaluję - zabrzmiało w jej głowie, gdy jej myśli na powrót zaległy na osmolonej ścianie skrawku nieba, gdy ta w rytm wybijanej przez blondyna melodii, delikatnie kołysała się.
-Nie - rzuciła spokojnie, a zaraz uśmiechnęła się delikatnie - Doceniam troskę jaką mnie otaczasz... i będę za nią wdzięczna - zaczęła, a jej myśli zaczęły wirować - ale zostaje z Baldwinem na Horyzontalnej...
Nie wiedziała czy ojciec zrozumie, w tej chwili nawet nie zastanawiała się nad tym zanadto
-Może i Londyn płonie, ale robię karierę i byle ognisko nie zniszczy moich planów. Mam tu pracę, plany, zobowiązania i powinności... ale będę was odwiedzać - wyznała. Nie wiedziała czy ich skrawek nieba przetrwa, czy nie zostanie pochłonięty przez płomienie, chociaż na tą chwilę nie wyglądał najgorzej, a nawet podejrzanie dobrze w porównaniu do sąsiednich budynków. A nawet jeśli zamieniłby się w pył to wiedziała, że bez dachu nad głową nie zostanie. Wiedziała, znała ludzi, którzy tu w Londynie otoczyliby ją opieką, gdy tylko przełknie dumę i przyzna, że potrzebuje pomocy. A może i nawet nie musiałaby nic mówić? wystarczyłoby jedno spojrzenie. Nie chciała zaczynać wszystkiego od nowa. W jej oczach porzucenie tego równałoby się z porażką, a Ona nie przegrywa.


RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Richard Mulciber - 27.05.2025

Byli dorośli. Ale wciąż zachowywali jak dzieci. Richard nie miał siły już ich o cokolwiek upominać. Widać było, że podjęli swoje decyzje i chcą iść w kierunku, jaki obrali. Nic już zrobić nie może. Szczególnie w przypadku Charlesa, który zdecydował się, oddalać. Póki sami się nie spalą, nie popełnią więcej błędów za które przyjdzie im płacić dowolną cenę, nie zrozumieją niczego. Nauczył ich tego, co sam umiał i był wstanie przekazać.
Słysząc o klątwołamaczu, Richard westchnął.

- Pomyślę o tym później.
Oznajmił, zostawiając ten temat na później. Nie widział w tym jednak, żadnego sensu. Skoro ich kamienica została naznaczona, to z jakiegoś powodu. Z drugiej strony, po co to ruszać? Nikt prawie już tutaj nie mieszkał. Równie dobrze, mogłaby spłonąć. Sophie najpewniej pozostanie w Szkocji, gdzie będzie bezpieczna. Chłopcy poszli w swoim kierunku i nie chcą wracać. Scarlett? Coraz rzadziej bywała, a na noce nie wracała. Richard zrozumiał przy tym, co zapewne musiał czuć Robert, kiedy sam mieszkał w tym wielkim domu. Nie tak wielkim, jak posiadłość rodowa ich rodziny, ale jako odłam. Być może to czas, aby ten pewien etap się zakończył tu i teraz. Czy jest po co to jeszcze ratować? Budynek objęty klątwą, będzie zawsze odtrącał intruzów.

Odpowiedź Scarlett na jego prośbę, była odmową. Wybrała Malfoya. Kuzyna, który niszczył życie jej brata. Ślepo wierząc w coś, co nazywane jest miłością. Czy tak właśnie było?
Richard nie był z tego zadowolony. Nie ukrywał tego po sobie. Wrócił się, aby podejść do córki bliżej, słuchając jej kończącej wypowiedzi.

- Zostajesz z nim, ze względu na przywiązanie, miłość czy jest za tym inny powód? Odbudowa miasta potrwa miesiące. Chcesz robić karierę na tych zgliszczach? 
Może i mieli podobne momentami charaktery, ale Richard porzucanie pracy nie odbierał jako swoją przegraną. Miał swoje cele i gotów bywał do poświęceń. Tak też zrobił w czerwcu, gdzie poświęcił swoją wymarzoną karierę aurora, na rzecz powrotu w rodzinne strony, aby pomagać i wspierać brata na miejscu. Nie na odległość. Miałby nawet szansę zacząć od nowa, gdzie ojciec mu nie patrzy na ręce i mógłby zostać aurorem w rodzinnym kraju.
Niestety i to się nie udało. Do tego nie dojdzie.





RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Scarlett Mulciber - 15.06.2025

Później. Skinęła głową. Nie było to nic co nie mogło poczekać, a jednak. Zerknęła na swoją dłoń, która wciąż pokryta była sadzą. Obserwowała wewnętrzną część dłoni, rozmyślając nad tym jak upierdliwe było to wszystko. Te wszystkie zmiany, które tak gwałtownie naskoczyły na ich rodzinę.
Słysząc pytanie Richarda, powoli uniosła na niego spojrzenie. Pytania dobierał trafnie, ale nie rozumiał, nie miał jak zrozumieć. Powoli zamknęła swoją dłoń. Nie wiedziała, czy kiedyś będzie w stanie zrozumieć.
Delikatnie potrząsnęła zamkniętą dłonią, jakoby trzymała w niej kości do gry, kości, które zaraz winna rzucić na stół.
-Akurat w kwestii zawodu który obrałam... ludzkie nieszczęścia i tragedie tylko go napędzają, więc mogę liczyć na szybszy rozwój - wyznała, powoli przenosząc wzrok w zadumie na jedną ze ścian. Ludzie będą chcieli sprawiedliwości, pomocy, może zemsty. A gdy ostatni płomień zamieni się w stróżkę dymu, samosądy będą musiały się zakończyć. Odszkodowania, sprawy o pobicie, naruszenie nietykalności, napaści na tle rasowym... zgadywała, że niezwykle owocnie może zakończyć się to dla kancelarii w której stażowała. W dodatku do pracy nie potrzebowała warsztatu czy specjalistycznego sprzętu, który mogły pochłonąć płomienie.
Na powrót spojrzała na ojca, gdy poruszył temat blondyna
-Tu nie chodzi o niego, ale o mnie - wyznała spokojnie, zastanawiając się jak powinna zacząć. A może raczej od czego. Chciała nakreślić sytuację tak, aby ojciec mógł zrozumieć jej punkt widzenia chociaż trochę - Bo chcę, aby w końcu chodziło o mnie. Nie o ciebie, nie o Charliego, nie o Sophii, tylko o mnie. To upierdliwe. I dopóki będę czuć, że chodzi o mnie, tak będzie mi wygodnie, mimo że to co nas łączy na tą chwilę to nie miłość, o czym dobrze wiem - na jej usta wpłynął delikatny, nieco zawadiacki uśmiech, pewny siebie i może nieco rozbawionym - Ja wiem tato, że Baldwin Malfoy może być błędem. Zdaje sobie z tego sprawę od samego początku, ale będzie moim błędem i moją decyzją - wyznała ze stoickim spokojem, a jednak uśmiech nie zniknął z jej ust, zdobiąc jej blade lica. Ona wiedziała w jak ryzykowną grę gra i to w zasadzie bardziej niż ktokolwiek inny. Bo obraz Baldwina Malfoya był oglądany tak jak go namalowali, pełen dziur i niejasności. Ona słuchała jego oddechu, a jej błękitne spojrzenie niczym lustro odbijało szaleństwo, które potrafiło się przewijać w jego oczach. I chociaż sama nie wiedziała wiele to zdawała sobie sprawę po jak kruchym lodzie stąpa. A jednak... a mimo to, to właśnie przy nim czuła spokój, wsparcie i zrozumienie, to oni tworzyli swój mały świat gestów, tak drobnych, a tak ważnych. Bo Baldwin był niczym cała paleta kolorów doprowadzając Mulciber do złości, ale i będąc niczym zimny kompres na rozpalone czoło
- Nie zapominaj, że nazywam się Mulciber i to ja jestem panią moich snów. Widzę jego nici... każdego dnia sprawdzam czy coś nie drgnęło w każdą ze stron, obserwuję co łączy go z każdą poznaną osobą. Bo ja nie słynę z naiwności - jej uśmiech zdawał się poszerzyć. Jeśli ktoś wymieniłby top pięć obsesji Mulciber to bezsprzecznie w czołówce dominowałaby maniakalna wręcz obserwacja. Nici, umiejętność rodowa, która była jej trzeźwym spojrzeniem, logicznym punktem odniesienia i zwierciadłem prawdy. Bo przed nimi nie dało się skryć swych uczuć - Jeśli okaże się błędem to co... obejrzę jak nasze nici zdychają, przybierając żałobne barwy i odejdę... i zacznę od nowa...- wzruszyła ramionami. Nie bała się konsekwencji, zaakceptowała je w momencie ich poznania.
-Poza tym... czy nie tego właśnie chcieliście, huh? Nie taka jest kobieca rola?- mruknęła, krzyżując ręce na piersi - Powinieneś być szczęśliwy. Chłopak czystej krwi z dobrego rodu. Spełnia kryteria. - mruknęła z przekąsem. Temat zamążpójścia był od zawsze niczym gilotyna. Kobieca rola, kobiece powinności. Wyjść za mąż, urodzić dziecko... coś co nawet teraz sprawiało, że jej krew zaczynała wrzeć - Jeśli ma być w przyszłości moim mężem to chcę to sprawdzić, nie odwlekać w czasie, bo szanuje swój czas i nie lubię go marnować... Przecież, gdy świat runie to zawszę mogę do was dołączyć, prawda? - uśmiechnęła się delikatnie. O ile duma na to pozwoli. Chociaż w tym przypadku czy duma miała coś z tym wspólnego? Nikomu oficjalnie nie robiła na złość, nie robiła na przekór, mimo że uparcie szła za swoim wyborem, jak zawsze. A jednak jeśli domek z kart miałby runąć, mimo że byłoby to bolesne to Mulciber nie uznałaby tego za porażki i powodu do wstydu, bo takowy scenariusz brała pod uwagę od samego początku.


RE: [08.09.1972] Odcisk dłoni | Richard&Scarlett - Richard Mulciber - 15.07.2025

Nie mógł być już wsparciem dla brata. Nie mógł już pełnić roli jego ochroniarza. Nie mógł być już jego oczami w innych miejscach. Obserwatorem. Wszystko powoli tracił. Z tym wszystkim, tracił również sens życia.

Jako ojciec, w poczuciu obowiązku, aby ich chronić przy takich wydarzeniach, chciał ich bezpieczeństwa. Jako auror wiele widział, część zdarzeń doświadczył. Skandynawia jednak nie ma się co porównywać do Brytanii, jeżeli chodzi o zdarzenia, prowadzone przez ugrupowanie Śmierciożerców. Z Riddley’em na czele.

Proponując Scarlett zamieszkanie z Sophie, nawet tymczasowo, nie spodziewał się, że mogłaby odmówić. Zadbał o jej wychowanie nie tylko jako przykładnej Pani Domu, ale i kobiety, która umiałaby sobie poradzić w trudnych sytuacjach. Umiała walczyć. Aby nie musiała być cieniem swoich braci. Żeby nie musieli ciągle jej pomagać. Poszedł z wychowaniem jedynej córki o krok dalej, niż Robert w przypadku Sophie.

Uszanował jej decyzję w sprawie wyboru zawodu, jaki chciała wykonywać, ale równie dobrze mogła się rozwijać w jego kierunku w innym mieście. Nie musiał to przecież być Londyn. Miasto zgliszczy i upadku. Nim cokolwiek się odbuduje, potrwa to tygodnie. Być może z magią, uda się to szybciej, ale tylko w częściach czarodziejskich ulic i posiadłości.

Nie odniósł się już do kwestii zawodowej. Jest dorosła. Wie co robi. Jeżeli się sparzy, doświadczy swoich błędów i może nauczyć się ich nie popełniać. Miał tylko nadzieję, że nie dojdzie to takiego przypadku jak z Charlesem.

Wysłuchał jej odpowiedzi, jakby tłumaczyła się z wyboru Baldwina. Co nie do końca odpowiadało Richardowi. Wybrała kogoś, kto nie tylko jest jej kuzynem, ale niszczył jej rodzinę od środka. Niszczył jej brata.

Podszedł bliżej, kiedy mówiła. Stanął przed nią, patrząc na jej twarz i oczy, przeważając ją wzrostem. Tak bardzo przypominała swoją matkę. Bardziej z wyglądu.

Pozwolił jej skończyć. Z uwagą słuchając. A po chwili, wyciągnął ręce w kierunku córki i objął ją ramionami, przytulając do siebie. Jakby chciał, aby poczuła, że on tutaj jest. Wiedział, że nie jest idealnym rodzicem. Że był i jest wciąż wymagający. Ale w wielu kwestiach potrafił ustąpić. Postąpić inaczej niż jego ojciec. To czego sam w bólu doświadczył, nie chciał, by odczuły to jego dzieci. Ale też nie zawsze to się udaje.

- Nie zapominam, że nazywasz się Mulciber. Nie tylko jesteś Panią swoich snów. Ale i moją córką. Nauczyłem Cię wszystkiego co sam umiem. Pokazałem Ci jak patrzeć, obserwować przez Nici Powiązań. Miej jednak wciąż oczy szeroko otwarte. Nie daj się zwieźć słodkim słowom i obietnicom. Nie pozwól, aby inny sen, zawładnął Twoim.
Puścił ją na tyle, aby móc spojrzeć na jej twarz, wciąż jednak dłońmi dotykając jej ramiona. Jego spojrzenie było stanowcze ale i wyrozumiałe. Scarlett szła już swoją obraną ścieżką. Musiał to zaakceptować. Nawet, jeżeli nie do końca akceptował młodego Malfoya po tym, czego się w ostatnim dniu dowiedział. Do czego doprowadziły jego działania.
- Tak. Zawsze możesz wrócić.
Zapewnił, siląc się na lekki uśmiech. Jako zapewnienie wsparcia, że jeżeli nie powiedzie się jej w tym związku, jaki sobie zbudowali z Baldwinem, że jeżeli okaże się on dużym błędem i sama to dostrzeże, będzie mogła wrócić.