![]() |
[08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Aleja horyzontalna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=20) +--- Wątek: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll (/showthread.php?tid=4705) Strony:
1
2
|
[08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Hati Greyback - 09.04.2025 ![]() Niech płonie stos A chory tłum się niecierpliwi i czeka Już dali w nos A teraz chcą jeszcze potańczyć - ja zwlekam Spokojnie tak samo jak ja Jak przetrwałem tę wojnę Wygram sobie też świat Spokojnie tak samo jak ja Nie patrzę w tył Z małymi, nieoczekiwanymi turbulencjami przecięli Nokturn, dostając się na ulice Horyzontalną - która wcale nie wyglądała lepiej. A może nawet gorzej? wydawało mu się, jakoby tu było głośniej, większy przepych. Tu wszystko zdawało się nabrać nowego tempa. Dźwięki mieszały się boleśnie, uderzając o bębenki słuchowe. Huki i krzyki zlewały się w jeden bezkształtny dźwięk, wygrywając symfonie końca, melodie ostatniego tańca. Zmierzali z jasnym zamiarem - mieli sprawdzić czy dom jednego z Greybacków wciąż stoi, chociaż z każdym kolejnym krokiem zaczynał w to powątpiewać. Tym bardziej, gdy jeden z budynków w akompaniamencie głośnego jęknięcia się zarwał. Strop nie wytrzymał, a gruz przysypał wszystko co znajdywało się w jego zasięgu. A jednak nikt nie wyciągał przysypanych nieszczęśników - tak przynajmniej się wydawało. Ludzie rozbiegli się z krzykiem, wrzaskiem. Jak gdyby te wrzaski miały im w czymkolwiek pomóc. Wołali do Bogini matki - ale jej nie było, nie tutaj, nie w najsmutniejszym ze wszystkich miast. Mieście w którym szkarłat krwi mieszał się z popiołem, mieście w którym ogień stawiał pomniki, bezimienne krzyże, zamieniając coraz to większą część Londynu w cmentarzysko. Przypominając jak kruche i ulotne jest życie. Grawerując Memento Mori na każdym budynku, każdym upadłym kamieniu, każdej złamanej desce. Zawiesił wzrok na czymś co wyglądało kiedyś jak człowiek, a teraz człowieka przypominało tylko trochę. To niegdyś było człowiekiem, teraz, połowicznie pod kamieniem, wyglądało jak nadpalony, bezkształtny kawał mięsa. Przykryty szmatami, które kiedyś były zapewne jego ubraniem. I tylko ręka, która tonęła częściowo w szkarłatnej mamałydze, przypominającej swą konsystencją kisiel, upominała, że niegdyś był to człowiek. Człowiek jak każdy inny - dziś jednak przedmiot bez planów, marzeń, zmartwień i imienia. - Czarno to widzę - mruknął apropo mieszkania bliźniaka, oblizując pęknięte usta z popiołu, krzywiąc się chwilę później - ale wróżem jestem chujowym także - dodał, a na jego usta wkradł się nieco kpiący uśmiech. W czasach szkolnych był doprawdy beznadziejny z wróżenia, mimo iż bardzo lubił obserwować sam proces. On jakoś niespecjalnie widział cokolwiek w fusach, a jak już coś widział to interpretacja szła mu raczej opornie. Więc może i teraz się mylił, może przybytek brata stał i trzymał się całkiem nieźle, chociaż patrząc na ogarniający ich krajobraz ciężko było uwierzyć, że tak właśnie było. RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Mona Rowle - 13.04.2025 Miasto krwawiło pod jej stopami. Mona odkaszlnęła i wypluła mieszankę popiołu oraz pyłu. Niestety, resztki dogasającego świata postarały się, aby je zapamiętano. Kobieta zacisnęła dłoń w pięść, zaczęła przeliczyć w myślach wszystkich, których kochała. Jonathan, Robert — prawdopodobnie siedzieli w Ministerstwie, jak tam wyglądała sytuacja? Levi i jej ojciec powinni być bezpieczni w Snowdonii, prawda? Regina. Bogowie, przecież wspominała, że zostawała w Londynie dłużej. Jeśli miała chociaż odrobinę rozumu, to pewnie ewakuowała się jako pierwsza. Co z Brenną i Alice? Czy Pani Bletchley i jej durny mąż byli cali? Czy Dolina też płonęła jak reszta stolicy? A co z ciocią Helą? Z każdą kolejną twarzą, która przemykała jej przed oczami, strach zaciskał się mocniej na sercu. Być może dlatego nie chciała myśleć nawet o Prewettach. O Icarusie, z którym musiała się rozstać. Mona z trudem utrzymywała się na nogach, a jeden cios łokciem w żebra, jedno szarpnięcie za ramię, jedno przypadkowe popchnięcie i prawie straciłaby równowagę. Horyzontalna puchła od dymu, wrzasku i przepychanek. Gdzieś przed nią z przodu rozległ się huk, więc tłum zareagował. Rowle szukała wzrokiem czegokolwiek znajomego aż nie natrafiła na widok przed nią. Ile razy w życiu widziała spalone ciała, wiedząc, że przyczyną był smok? Raz, może dwa, ale wtedy ogień ścinał wszystko i zostawiał po sobie głównie popiół. Ciała spalone przez smoki umierały szybko. Ciała spalone przez szaleńców umierały długo. W tym nie było nic naturalnego. Kobieta odwróciła wzrok. A potem zobaczyła ich. RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Skoll Greyback - 19.04.2025 Podobno kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą. Ile razy trzeba spotkać tragedię, by stała się czymś zwyczajnym? Ile razy zobaczyć śmierć, by przestała wzbudzać emocje? Skoll nie znał odpowiedzi na to pytanie, zbyt dawno przestał liczyć. Teraz zaś, pośród całego tego strachu, goryczy i łez, wśród tak wspólnego bólu i cierpienia czuł się wyobcowany. Choć może właśnie to było w nim teraz najbardziej ludzkie. W całym tym tłumie uciekającym od ognia i gruzów za wszelką cenę, pchanym zwierzęcym instynktem przetrwania, oni przeczesywali okolicę w poszukiwaniu tych, którzy byli ważni. Osób i miejsc. Przez krótki moment poczuł się winny tego, że zajmują się w tej chwili domem zamiast kimś, kto ma dla nich imię i twarz. Chaos przytłaczał. Każda uciekająca sylwetka, szarpanina, desperacki gest pomocy, każde ciało przykuwały uwagę. Szukał twarzy, oczu, rysów, rzeczy, który byłyby choć trochę znajome, które mogłyby dać wskazówkę o tym, czy faktycznie warto poświęcać czas. W większości niczego nie znajdywał, również krwawa, opieczona miazga nie dała mu niczego takiego, więc z cichą ulgą odwrócił wzrok, odsunął, zamknął w szufladzie udawanego zapomnienia, by mogła powrócić następnej nocy. — Nie robię sobie nadziei — przyznał na słowa brata i zerknął na niego, napotykając ten uśmieszek. Prychnął cicho i przewrócił oczami. W rzeczy samej. — Zresztą, to nie jest w tej chwili największy problem — dodał zaraz, wzrokiem już będąc zupełnie gdzie indziej i pewnie głównie dlatego udało mu się ją wypatrzeć. Trącił brata w ramię. — Czy to nie jest...? — Wskazał dziewczynę w tłumie, która również na nich patrzyła. W normalnych okolicznościach pewnie poznałby Rowle bez większego problemu, chociaż minęło trochę czasu, ale teraz w makijażu dymu i popiołu, w tłumie setek podobnych wystraszonych twarzy i za kurtyną sugestywnych myśli mógłby się pomylić. RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Hati Greyback - 21.04.2025 Udało im się wyjść z Nokturnu, z małymi turbulencjami co prawda, a jednak bez większych przeszkód. Pierwszy cel był jasny, toteż przemierzając Horyzontalną kierowali się w stronę domu Skolla, chcąc sprawdzić czy ten wciąż stoi. Horyzontalna wypadała równie źle co Nokturn, o ile nie gorzej, z faktu gęstszego zaludnienia. Wciągnął powietrze nosem, zaciągając się paskudnym odorem dymu i palonych ciał. Szukając jednego z zapachów, szukając woni najczystszego ze szkarłatów. Jednego z tych poznanych przed laty, jednego z tych, który chciał tej nocy odnaleźć. A jednak nie odnalazł go w tym miejscu, nie tu, nie było jej tu. To było jednocześnie pokrzepiające co przygnębiające. I tak Cię znajdę... - zanucił w głowie. Wiedział, że ją odnajdzie, że przed nim nie była w stanie się skryć, a w nim pojawiła się szaleńcza potrzeba odnalezienia jej. Upewnienia się, że jej aksamitna skóra wciąż pozostawała alabastrowa, gładka, bez żadnej skazy - bo za każdą z tych skaz był gotów mordować. To była cena przeszłości posiadając Milforda. Przeszłości, która nigdy nie była w stanie odejść. Której każda chwila krystalizowała się, osiadając na wieki w komnatach pamięci. Zerknął na brata, gdy ten ten wyrzekł pierwsze słowa. Powoli przesuwał spojrzeniem po chaosie, zastanawiając się czy to przeżyje, czy z przebodźcowania nie odpierdoli mu do rana. A bardzo by nie chciał, aby mu odjebało. Przebodźcowanie zazwyczaj kończyło się w jego przypadku agresją. Gdy wspomnienia nakładały się na siebie, a On zaczynał się gubić - jak przy ostatnim spotkaniu z Mulciberem. Przejechał dłonią wzdłuż szczęki. Może i nie przyznałby tego głośno, ale o tego chuja też się martwił, chociaż wiedział, że nie powinien. Nie powinien, Alexander wszak próbował - a to znaczyło, że ten złamany, uparty chuj musi sobie poradzić, a Greybacka nie obchodziło w jaki sposób. W końcu czekało ich jeszcze kilka pięknych rewanżów i nie miał prawa się na nich nie pojawić. Uporu i determinacji nie mógł mu odmówić, wszak nigdy mu ich nie brakowało, niezależnie od tego jak duże czy marne miał szansę. Jego zaciętość była zarówno tym co podziwiał, jak i tym co niemiłosiernie go wkurwiało w postaci Mulcibera. -W tej chwili i tak nikogo nie odnajdziesz - mruknął Greyback - Jebie tu dymem, palonym truchłem i spierdoliną, nikim znajomym... a jako wilkołak biegać tu nie będziesz bo cię zapierdolą szybciej niż zdążysz powiedzieć "miałeś racje", a mnie razem z tobą - mruknął, przystając. -Ha? - powiódł spojrzeniem we wskazany kierunek, marszcząc brwi. Pierdolone piętnaście lat minęło kiedy ostatni raz widział ów twarzyczkę. Co zabawne, dziewczyna wciąż wyglądała jakby miała czternaście lat w ocenie Greybacka. Wciąż posiadała tą uroczą, psotliwą twarzyczkę, która zwiastowała, że ten ancymon zaraz odpierdoli jakiś numer, gdy tylko spuścisz ją z oczu. -Mona... - mruknął zdziwiony. Jaka była szansa, że ujrzy ją właśnie dziś? Ruszył w kierunku dziewczyny, od razu zauważając subtelną zmianę w jej wyglądzie. Znaczy... subtelną. Dziewczyna zdawała się nie mieć jednej ręki, więc była to dość drastyczna różnica. Jak bardzo zmienił się przez te 15 lat? Bardzo. Wtedy nie wyglądał jak przerośnięta pisanka, zresztą Skoll nie był lepszy. -Co ty tu robisz, Małpiatko? Powinnaś...- mruknął, określając ją tak, jak określał ją za czasów szkolnych, gdy była małym, uroczo wkurwiającym pokurczem, a jednocześnie największą karą dla jego Milforda, który przeżywał przy niej katorgę. Jednak nie dane było mu dokończyć myśli, gdy do ich uszu dotarł przeraźliwy, rozdzierający krzyk. Krzyk, który wybił się na tle innych. Greyback instynktownie podążył wzrokiem za nowym dźwiękiem, widząc iście dramatyczny obrazek. Kilku mężczyzn właśnie w iście niedelikatny sposób wyszarpało z pobliskiej kamienicy kobietę. Czarownica błagała, prosiła, aczkolwiek jej prośby były zbędne. Jej żałosne krzyki i płacz mieszał się z obelgami, którymi rzucali ci, którzy ślepo poszukiwali zemsty. Rzucili kobietę na ziemię, zaczynając zrywać z niej szatę, chcąc odsłonić śnieżnobiałą skórę czystokrwistej panienki, aby ją zbrukać, naznaczyć niczym bydło. Jeden z nich trzymał nóż. -Nie wierć się! - krzyknął jeden z mężczyzn -głupia sucz - syknął drugi, który szamotał się z ubraniem czarownicy. Szwy pękły. -Trzymajcie ją - fuknął mężczyzna dzierżący nóż, kierując ostrze w kierunku czystokrwistej czarownicy, która resztką sił wierzgała się, wołając do Boga. Niestety, tego dnia Boga z nimi nie było. Ten odwrócił wzrok. RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Mona Rowle - 23.04.2025 ,,A wiecie, że jaja opalookiego mają najdłuższy okres inkubacji? Dojrzewają przez 267 dni, ale ich młode potrafią wzbić się w powietrze już po 27 minutach od wyklucia. Rekordowy lot noworodka zarejestrowano w 1904 roku: 34 metry i 70 centymetrów w linii prostej zanim runął w krzaki” powiedziała kiedyś mała Mona do równie młodej osoby, która jako jedyna we wszechświecie mogła nazwać ją małpą. Bo młodziutka Rowle tamtego popołudnia, gdy zanim starsi chłopcy z siódmej klasy zdążyli pokazać jak świat dorosłych uczył pokory, bracia zjawili się na ratunek. Usłyszała wtedy, że nie musiała zawsze czarować, bo czasem wystarczył sam cios w ryj. Trudno było to nazwać lekcją, prędzej prostym gestem solidarności, ale stanowił zdecydowanie prezent, który czarownica zabrała ze sobą aż do ostatniej klasy. Na przyjęciu u Slughorna wśród czekoladowych fontann i kryształowych kieliszków, gdy ktoś nazwał Icarusa Prewetta bękartem, Mona nie sięgnęła po różdżkę. Wyprowadziła cios. I nauka nie poszła w las. Piętnaście lat później, gdyby nie to jedno słowo, prawdopodobnie nie rozpoznałaby ich wcale, bo dwie wysokie sylwetki wyrastały z tłumu jak ostrzeżenie. Panowie Greyback z krwi, pazura, legend, które nie potrzebowały rozgłosu, aby były znane. Jeśli jeden z nich był Skollem, to drugi musiał być Hatim. Nie istnieli oddzielnie w jej wspomnieniach. Tyle że przez dym i krew, który zlał się już dawno w bezkształtny ryk, przebił się dźwięk. Był to krzyk kobiety. Sąsiadki młodszej może o parę lat, drobnej, z kruchym uśmiechem i manierycznym sposobem wiązania apaszki. Jej ręce były rozciągnięte, ktoś trzymał jej głowę i wciskał w bruk. Mona nie wiedziała, co tak właściwie przyszło pierwsze — strach czy furia. Własny głos zdziczały. Ból stłumiony. Strach przekuty. Wstręt. Wszystko się wymieszało. Greybackowi nie odpowiedziała ani słowem, ani spojrzeniem, bo gdy Hati otworzył usta, kobieta już ruszyła w stronę makabrycznego przedstawienia. Bez planu i cienia rozsądku. Impuls poprowadził ją przez tłum. Przecięła gęstą jak smoła ciszę, która nagle zapadła między kolejnym wrzaskiem a dźwiękiem pękających szwów. Światło odbiło się na ostrzu noża w dłoni mężczyzny. Rzuciła się w niego z całym impetem ciała, mając nadzieję, że sama siła uderzenia rozwiążę sprawę. Aktywność fizyczna III, czy staranuję typa z nożem [roll=Z] RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Skoll Greyback - 27.04.2025 Powietrze było ciężkie i miał coraz większe wrażenie, że to nie z powodu dymu. Ciężkie było oddychanie, aż chwilami nie miał siły tego robić. Rzeczy i myśli przelatywały mu przez głowę, a on nie miał czasu nawet ich liczyć. Zbyt wiele naraz, zbyt były nachalne, Skoll powoli się odcinał, chwilami, patrzył na rzeczywistość jak na obrazki w książce, nieistniejące, nieważne, nieczujące. Tak było znacznie prościej, tak mógł je zbierać wszystkie i nie przejmować się ani jednym. Prawie równie bez echa mu umknęło, jak prychnął pod nosem na słowa brata. Prawie z uśmiechem. To byłby zjawiskowy koniec ich obu, fatalnie idiotyczny. Aż w zasięgu wzroku pojawiła się ona. Jedna z niewielu osób, których istnienie miało moc sprawczą, które potrafiły przed wszystkimi innymi niemal równie ważnymi faktami. Na ten jeden moment wszystko znów stało się klarowne. Zerknął na niego. Więc jednak miał rację. Mona. Przynajmniej ona nie szwendała się po Nokturnie. W świetle ostatnich pannic był nawet pod wrażeniem. Zbliżył się, sunąc spojrzeniem po jej sylwetce, wciąż drobnej i uroczej jak dawniej. Można poczuć się staro przy takich jak ona, ale o tym nie myślał dłużej niż ułamek sekundy. Tak jak i wszystkich durnotach, które się z nią wiązały, wszak nieraz było tak, że gdzie jeden, tam i drugi wilk... — Dobrze cię widzieć, młoda — rzucił, nie przejmując się rzucanym przez Hatiego pouczeniem, ani faktyczną różnicą czy nieróżnicą wieku. Co oni wszyscy tu robili, to było znacznie lepsze pytanie, bardzo filozoficzne. A potem się odwrócił. Jego wzrok momentalnie napotkał nową garść wydarzeń, które nie wypełniały umysłu. Rozpychały się tam łokciami jak tłuszcza panikująca na ulicy, gdzie nie było już miejsca na więcej lokci. Krzycząca kobieta nie była niczym nowym, od godziny co chwilę krzyczała tu jakaś kobieta, ale to, co teraz mieli przed sobą, to zwierzęcy lincz, pożeranie. Brud. Spojrzał na Hatiego. Dobrze znał jego podejście, ale po minie widział również, że on też nie zna tej osoby. Mieli tu Monę, o którą trzeba było zadbać, aczkolwiek Skoll był gotów na każdą decyzję. Każdą. Ale decyzję podjął kto inny. — ROWLE! — warknął za nią, kiedy drobna sylwetka pomknęła prosto w szarpaninę. Prosto w uzbrojonego śmiecia, którego znikomy ciężar dziewczyny nie wzruszył ani odrobinę. Skoll pobiegł bez wahania, a każdy krok głośno odbijał się od bruku, brzmiał nie w uszach, a w samych kościach, nieubłaganie skracając drogę do celu. W biegu wyciągnął różdżkę, którą wycelował w typa z nożem. — Ev... kurwa mać — podmienił szybko zaklęcie, kiedy Mona znalazła się już na linii strzału. Przyspieszył, by złapać ją i odciągnąć na bok, nim stanie się kolejnym łatwym celem. Aktywność fizyczna III - czy zdołam przechwycić Małpiatkę? [roll=Z] RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Hati Greyback - 27.04.2025 Zwrócił wzrok ku tragedii, która poczęła rozgrywać się na ich oczach. Krew z wolna zaczęła wrzeć w żyłach. A jednak nie wiedział jeszcze wtedy, że zostanie w to wciągnięty nie tak jak planował, nie na swoich zasadach. Źrenice gwałtownie drgnęły. Coś się poruszyło, ruszyło, minęło ich - była to ich towarzyszka, rzucając się na pomoc kobiecie. -Mona! - zawołał za nią, odprowadzając wzrokiem zarówno dziewczynę, co i własnego brata, który ruszył jej tropem. Kurwa mać. -Skoll! - fuknął, acz na nic były jego gesty i słowa. Zastygł w bezruchu, obserwując jak sytuacja zaczyna się nieprzyjemnie zaogniać. -Cazzo! - syknął w końcu, ruszając za nimi. Jego wzrok kolejno skakał po każdym kolejnym uczestniku zamieszania, starając się przewidzieć każdy kolejny ruch. A mój być tam. Mógł leżeć na trawie czekając na śmierć. W ogrodzie przesiąkniętym różami. Zamknięty w ruchomych obrazach przeszłości. W jej gestach, uśmiechu. Zapętlając je w nieskończoność, smakując każdej chwili, która uleciała bezpowrotnie. Ale tam już nie było, nie istniało. Zagubiło się między wersami życia, pochłonięte przez nicość odliczało każde ziarenko piasku przesypujące się w klepsydrze zwanej czasem. Mężczyzna z ostrzem w którego wbiegła Mona machnął nożem na oślep, acz nie trafił, a chwilę później odsunął się gwałtownie, zaskoczony całą sytuacją. Jeden z jego znajomych okazał się łączyć kropki ciut szybciej, wyrywając się w kierunku Rowle i trzymającego ją Skolla. Wtem i Greyback przyśpieszył, zachodząc mu drogę. Zamachnął ręką, która niczym gilotyna, z impetem i pędem przecięła powietrze, a zaciśnięta pięść wycelowała wprost w szczękę mężczyzny. Rzut na AF : Greyback chce sprzedać typowi strzała. [roll=PO] RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Mona Rowle - 28.04.2025 Jej imię, a zaraz potem przeciągłe i warkliwe „Rowle, kurwa”, które rozległo się za jej plecami, wystarczyło, aby upewnić się, że miała do czynienia z braćmi Greyback. Czy w ich głosie usłyszała to specyficzne połączenie szorstkiej kpiny i czegoś, co Mona mogłaby nazwać nawet czułością w lepszych okolicznościach (pewnie wyparliby się tego na śmierć i życie)? Nie było potrzeby sięgania po wielkie słowa, żeby okazać komuś, że był swój. Najwyraźniej wystarczyło kilka przekleństw i pojawienie się wtedy, kiedy było trzeba. — Proszę, błagam… — zaszlochała kobieta, której głos łamał się w błagalnych szeptach. Rowle nie musiała się domyślać, co to bydło przed nią zamierzało zrobić. Nie planowali zwykłej śmierci, ta w ich przekonaniu byłaby pewnie zbyt łaskawa. To było coś gorszego. Piętno. Znak hańby, który chcieli zostawili na twarzach, ciele, duszy. Ślad, którego ta kobieta nie miałaby szans zmyć, niezależnie od tego jakby się starała i miał ją prześladować przez resztę jej życia. Każde spojrzenie w lustro przypominałoby jej to, co przeżyła, każdy oddech miałby smak tej nocy i tego barbarzyństwa. Być może dlatego wstręt wydał się Monie śmiesznie lekki wobec fali wściekłości, która eksplodowała w niej, kiedy wystrzeliła jak z procy w stronę jatki. Kilka głów z twarzami wykrzywionymi gniewem i oszołomieniem, odwróciło się ku niej, jak gdyby zrozumiały, że ta drobna postać wśród nich, pełna niezdarnych ruchów, była czymś, co warto było zauważyć. W ich spojrzeniach nie było już miejsca na litość, mimo że każda komórka ciała wrzeszczała: uciekaj. To nie twoja walka. Za późno, co ty właściwie robisz, idiotko? Co możesz im zrobić? Metalową rurą to im nie najebiesz. Bo gdyby w tamtym momencie cofnęłaby się i gdyby pozwoliła, aby jej serce wypełniła nicość i strach, to kim sama by się stała? Tylko jedną z tych, które ginęli w niepamięci, bo zostali zatarci przez przemoc. Och, jednakże była za słaba. Wpadła na mężczyznę z nożem, ale zamiast go przewrócić, odbiła się od niego jak od ściany. Uderzenie było zbyt mocne, a ona nieprzygotowana na ten gwałtowny opór, stoczyła się na bok. Ten sam efekt, który odczuła tamtej nocy w ciemnej alejce Pokątnej, kiedy to w pełni przekonana, że coś ją goniło, jebnęła głową w mur z taką siłą, że prawie straciła przytomność. Upadłaby, gdyby nie to, że silne ramiona przytrzymały ją i wyrwały z tej wściekłej gry. — Puszczaj mnie! Zaraz ci… — warknęła wystraszona, że być może zaraz to ona będzie leżeć na bruku. Strach zniknął natychmiast, kiedy rozpoznała Skolla. Zamrugała szybko, uświadamiając sobie, że nie leży na bruku tylko dlatego, że on tam był. Na ile sensu było rzucanie się na mężczyznę z nożem, tak Mona nie miała czasu, aby dziękować bogom za choćby najmniejszą szansę na przetrwania, bo potem zaczął się małpi gaj, a Hati Greyback wyprowadził cios w ryj. Dźwięk łamanej kości rozniósł się echem po okolicy. Mężczyzna z nożem patrzył przez moment na swojego kolegę, który z hukiem opadł na ziemię. Bez chwili namysłu, rozerwał przestrzeń między nimi, wpadł w furię, a dziki, bezmyślny gniew zamienił się w dziką szarżę. Oczy mu zwęziły się do malutkich szparek, twarz wykrzywiła się w grymasie, który mógłby przerazić samego diabła. Nóż w dłoni stał się przedłużeniem jego woli, nie potrzebował niczego więcej, aby zamienić Monę w martwą masę. Kątem oka widziała w rękach trzech pozostałych przeciwników, którzy wyglądali jakby szukali czegoś do... Nieważne. Byli w czarnej dupie. af III, czy jakkolwiek go ominę T_T [roll=Z] RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Skoll Greyback - 12.05.2025 Prośby odbijały się bez echa w głowie Greybacka, zupełnie jak cała reszta bezosobowego tła otaczającego ich chaosu. To nie Rowle prosiła i to było jedyne, co w tej chwili się liczyło. Cała jego uwaga skupiona była na Monie i tym, by odciągnąć ją od zagrożenia. Zagrożenia, z którego ta chwilowo najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy. I gdyby facet z nożem odwrócił się wcześniej w jej stronę, Skoll prawdopodobnie by nie zdążył. Upadli razem na obsmarowany popiołem bruk, ale to zapewne poczuje dopiero później. Zamknął Monę w szczelnej klatce ramion, kiedy zaczęła się szamotać. — Uspokój się — warknął, choć było to spokojne warczenie, a brzmiał tak głównie z powodu sytuacji. Z tych kilku powodów, którzy wciąż gdzieś obok stały. Kątek oka mignął mu Hati, który zajął się jednym z łebków, aż miło byłoby popatrzeć. Jednak nie miał na to czasu. Ten moment dał im szansę na podniesienie się z ziemi, a widząc szarżę nożownika, odepchnął Monę na bok, możliwie daleko od zagrożenia, ale nie na tyle mocno, by się przewróciła. Sam też nie miał zamiaru zostać celem. Płynnym ruchem odsunął się w drugą stronę, chcąc złapać go za wyciągniętą rękę i położyć na ziemię siłą rozpędu. Nie zawracał sobie głowy żadną dozą kulturalnego obezwładnienia i czy wyłamie mu bark czy rozsmaruje jego nos na bruku, to nie byłoby niczym niepożądanym. Aktywność Fizyczna III - Czy typ z nożem będzie leżał, coby można bić leżącego? [roll=Z] RE: [08.09.1972] Dziki tłum | Mona&Hati&Skoll - Hati Greyback - 22.05.2025 Typ z głuchym stukotem uderzył o ziemię, a przed oczyma Greybacka przetasowała się seria krótkich obrazów, slajdy wspomnień. Stał nad nim - ciężki, niewzruszony, jakby odcięty od samego siebie. Mężczyzna leżał u jego stóp, wijąc się, skamląc, próbując dotknąć zakrwawionej twarzy. Ten cios zdawał się być ostatnim, kolejny byłby zbędny, niepotrzebny. A cisza po nim dźwięczała w głowie Graybacka dłużej niż sam krzyk mężczyzny. A potem... coś się zmieniło. Rzeczywistość zdawała się tracić kontur, rozpływać się niczym mgła, którą tnie jedno ze wspomnień. Przenikał go obraz - nie ten, który właśnie odegrał się przed jego oczyma na zimnym betonie, lecz ten sprzed lat. Wzrok zdawał się zgasnąć, zmętnieć. Tamten też się wił na ziemi, włoski dłużnik, wspomnienie które właśnie odbijało się w jego oczach, zakrzywiając rzeczywistość, zatrzymując Hatiego na osi czasu kilka lat wcześniej. Widział jego twarz, całą we krwi, przekrwione oczy i błagające "Per favore" które odbijało się echem w jego uszach, gdy ten błagał o jeszcze jeden tydzień. "Błagam" - słowa jak szmaty - brudne, porzucone w kałuży krwi. A nad nim Hati Greyback, lecz młodszy, beznamiętny, niczym posag bez duszy, nieugięty. Oczy Hatiego niczym dwa kawałki lodu wbitę w jęczącą nicość - już nie wiedział gdzie jest. Nie... On nie wiedział kiedy. Czy to rzeczywistość czy przebodźcowany milford utopił go w jednym ze wspomnień, przeżywając je na nowo. Coś prześlizgnęło się przez świadomość, wślizgnęło w zahukanej dźwiękami rzeczywistości. Szeptem, cieniem, niczym dym w szczelinie zbroi. Melodia. Nucenie... ciepłe, włoskie, łagodne jak sierpniowy wiatr. Dormi Dormi.. mio tesoro - poczuł ogromny ciężar, gulę w gardle na dźwięk, który słyszał tylko On, chociaż był pewny, że pochodzi z otoczenia. Tak żywy, tak namacalny mimo iż eteryczny. Widział ją wyraźnie, chociaż nie patrzył - Giulia, jego Giulia. Siedziała na sofie w świetle lampy. Kołyszę ich córeczkę, maleńską, drobną, spokojną, z rączką zaciśniętą na jej palcu. Dwa obrazy przecinają się jak ostrza, błaganie i kołysanka. Krew i ciepło. Stęchła piwnica i zapach mleka z wanilią. Cios, obolałe knykcie i dotyk dziecięcej dłoni. Greyback już nie wiedział gdzie jest. Czy stoi na Horyzontalnej, czy w jednej z włoskich piwnic tkwiąc nad dłużnikiem, czy może klęczy u progu dawnego domu, dawnego życia, którego już nie ma. Zacisnął pięści. Cisza. Malodia trwa choć milczy. I wtedy z transu wyrwał go jeden z napastników, który wleciał z Greybacka, wymierzając cios. W tym samym czasie rozemocjonowana kobieta, miotając spłoszonym spojrzeniem niczym zdziczałe zwierzę przemknęła gdzieś bokiem. Rzucając się do ucieczki, pozostawiając swoich wybawicieli samych sobie. Podtrzymując rozdarty materiał sukienki. Hati tego nawet nie zauważył, ale czy winiłby ją za takowe posunięcie? Nie. W zasadzie nawet byłby jej ciut wdzięczny, gdyż jasno stwierdziłby, że jej obecność jedynie przeszkadza. Dwóch pozostałych młokosów zaszarżowało zarówno w kierunku Skolla, co i Mony. Ten co ruszył w kierunku Skolla szedł z chęcią otwartej walki, zaś ten co ruszył w kierunku Mony zechciał ją chwycić, szarpnąć, ubezwłasnowolnić, aby stała się tarczą i kartą przetargową własnej sprawiedliwości. NO TO TERAZ RZUTY Jak mocno ziomek mi przyjebał : Rzut na af [roll=N] Rzut na af: Npc szarżuje na Skolla z zamiarem uderzenia go pięścią w twarz [roll=N] Rzut na af: Npc próbuje pochwycić Mone [roll=N] //Odgrywanie zawady - no Milford mnie szczypie xD //edycja wykonana z polecenia i za zgodą - wykonana w celu doprecyzowania rzutów (atak npc) |