![]() |
1947 // mój - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29) +--- Dział: Retrospekcje i sny (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=25) +--- Wątek: 1947 // mój (/showthread.php?tid=4960) |
1947 // mój - Vakel Dolohov - 06.07.2025 Vakel Dolohov nie biegał. Vakel Dolohov przemierzał korytarze zamku z niebywałą gracją godną tylko kogoś tak doskonałego jak on – a jednak kiedy przedostał się na drugą stronę bariery szkolnych terenów zielonych (a teraz może raczej – białych?), wyraźnie przyspieszył kroku. Gruba warstwa nieoczekiwanego przez prognozy śniegu skrzypiała pod jego eleganckimi bucikami, a on robił się, nawet w tym futerku z białych norek, coraz mocniej przemarznięty. Policzki miał oblane czerwienią, rzęsy posklejane, usta pokryte grubą warstwą pomady chroniącej wargi przed pękaniem od chłodu i pewnie głośno by teraz na wszystko narzekał, gdyby nie jasny cel rysujący się gdzieś wśród filarów wewnętrznego dziedzińca. Wyminął cieplarnie, zgrabnie spławił każdego chcącego wyrwać mu choćby odrobinkę cennego czasu i parł przed siebie, bo przecież widział to minionej nocy i za moment zobaczy to dzisiaj, teraz, tego wieczoru w przeddzień powrotu do szkolnych zajęć. Morpheus opierający się plecami o kamienną ścianę, wpatrujący się w opadający powoli śnieg i myślący o czymś tak głęboko, aby z letargu wyrwały go dopiero koślawe kroki kogoś, kto powinien dobrze zastanowić się nad tym, czy jego ojciec nie miał odrobiny racji zmuszając go do wyjazdów w góry wraz ze starszymi braćmi. Wyglądał trochę komicznie, z tą mokrą grzywką (bo czapka zniszczyłaby mu przecież fryzurę), zmienił się przed okres świąteczny (i z pewnością podciął włosy), ale to wciąż był ten sam Vakel, z którym żegnał się w Hogsmeade i udawał, że wyjazd Dolohova w rodzinne strony ani trochę go nie niepokoił. Chłopak uśmiechnął się szeroko, jego oczy rozbłysły, a on sam nie potrafił się już powstrzymać – naparł do przodu, kompletnie nie przejmując się tym, że potykając się o zaspę wpadł Longbottomowi prosto w ramiona. To nie był przypadek, tak po prostu musiało być – bo sobie tak wymyślił i pierwszy raz powrót do Szkocji wydawał się czymś... dobrym. Dotychczas lubił wracać do szkoły głównie dlatego, że znajdowała się daleko od Little Hangleton i nie sięgały go tam ręce ojca. Teraz – teraz był tam Morpheus i ten Morpheus musiał mierzyć się z tym, że to futerko łaskotało go w uszy, bo zakochany w nim chłopak uwiesił się na nim na kilka sekund i na tych kilka sekund wydawało mu się, że czas stanął w miejscu. Było wiele rzeczy, które chciał mu teraz powiedzieć, ale żadnej z nich nie zdążył przelać na papier w opasłym liście otrzymanym przez Morpheusa w przeddzień tegoż zdarzenia. Liście zapowiadającym dumnie, jak to Dolohov nie kupił mu prezentu i nie spakował go już do walizki. To było kłamstwo – walizka niesiona teraz do dormitorium przez skrzaty domowe zawierała tylko i wyłącznie jego przedmioty osobiste i książki – wykuty na życzenie panicza Dolohova wisior spoczywał na dnie jego kieszeni. Odetchnął więc, zabrał ręce (cudem – serce łopotało mu tak, że każdy ruch wydawał mu się czymś niemożliwym), ściągnął z drobnych palców jedwabną rękawiczkę i był bliski wyciągnięcia pozłacanego pudełeczka, ale Longbottom ujął jego marznące dłonie pomiędzy swoje własne, na moment złączył razem ich wargi i okazał się tym, który potrafił wytrzymać jeszcze kilkanaście minut spaceru w miejsce, gdzie nie musiał osłaniać twarzy od chłodnego wiatru. ~ ✶ ~
Obserwując ich odbicie w lustrze łazienki prefektów, Dolohov uśmiechał się inaczej. To już nie było roześmiane oblicze zauroczonego nastolatka – znalazło się w tym zbyt wiele intymności i coś, co trudno było opisać, ale najodpowiedniejszym ujęciem tego, co widział Longbottom był... podziw. Obejmował go od tyłu, trzymając brodę wspartą o jego prawe ramię i analizował to, jak zdobiony wisiorek prezentuje się na nagim kawałku skóry. Rozpiął mu koszulę mundurka sam, zapiął mu go sam, odwrócił go w kierunku lustra sam. Sensacja nowego doświadczenia rozchodziła się po jego ciele niczym snop iskier wypalający lont. Do Morpheusa pasowała biżuteria. Już teraz chodziło mu po głowie kupienie mu kolczyka z perłą. Miał palce idealne do noszenia dużej ilości pierścionków. I chyba by mu się to spodobało, gdyby tylko wiedział... To, że kiedy oczy Dolohova spoglądały na biżuterię, wszystko wydawało mu się... o wiele bardziej apetyczne niż powinno. Przesunął więc dłonią wzdłuż jego klatki piersiowej, bawiąc się przez moment miłosnym amuletem, a później rozpinał te guziki dalej, całkowicie świadomy robienia czegoś, o czym oboje intensywnie myśleli, ale dotychczas żadne z nich nie potrafiło przekroczyć pewnej granicy. Na cienkim, jasnym łańcuszku z białego złota o mocnym połysku wisiał oprawiony szafir. Z bliska widać było, że filigranowe wzory oplatające kamień przedstawiały białe irysy. Symbolika szafirów pozwalała na snucie wielu domysłów, a fakt ciepłej urody Morpheusa mogła sugerować tu albo wielkie znaczenie symboliczne (skoro nie estetyczne) lub zwyczajnie zły gust. Odpowiedź na to, dlaczego otrzymał taki, a nie inny prezent była jednak trywialna – to był jego ulubiony kolor, ulubiony kwiat i ulubiony człowiek. – Ślicznie w nim wyglądasz – szepnął, bo... – widać, że jesteś mój. Wesołych świąt. Koniec sesji
|