Secrets of London
[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+--- Wątek: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan (/showthread.php?tid=4963)

Strony: 1 2


[Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Gabriel Montbel - 10.07.2025

[Obrazek: YuDUwYy.png]

To była krótka notatka, ale w sumie zapach róż unoszący się od papieru zbyt łatwo zdradzał nadawcę tej wiadomości, która przyleciała w formie papierowej ćmy, zamiast w tradycyjny sposób przyczepiona do nogi sowy.

Spotkajmy się dziś.
Czekam na Ciebie przy starej latarni.
Bądź sam.
Proszę

W narożniku ktoś — ha! Jonathan przecież doskonale wiedział kto — narysował nieco prześmiewczo białą flagę. A może ten liścik był bardziej poważny, niż się zdawał? W końcu jeszcze kilka dni temu Londyn strawił ogień, podobnie jak krwawy uśmiech przechodzący po całej Anglii, zwany zadrapaniem. Krzepli w tym powoli, lizali rany, zbierali siły i liczyli martwych.

Ten martwy… pozostawał wciąż żywy i najwidoczniej nie brakowało mu poczucia humoru, skoro w ciągu nieco ponad miesiąca wysyłał mu korespondencję tak różną od siebie.

Hrabia… nie mógł odetchnąć z ulgą, że jego zaproszenie, jego prośba zostały przyjęte, nie tylko dlatego że nie oddychał, ale też z powodu pozycji, którą przyjął — dość niedbale ustawił się bowiem plecami do ścieżki prowadzącej ku starej latarni. Wysoka budowla od dawna nieczynna, pełniła funkcję lokalnego muzeum morskiego. Obecnie światła miała wygaszone, opiekunowie tego miejsca pogrążeni byli we śnie, a tylko na szczycie, na tarasie widokowym był on. Jego biała peleryna łopotała na wietrze pod wściekle rozgwieżdżonym niebem. Blask bijący od księżyca pozostawał dopiero odradzający się w trwającej pierwszej kwadrze, a wampir korzystał z mroku, by podziwiać morze. By podziwiać niebo. By czekać w tchnienie przeszłości, które mroziłoby mu krew w żyłach… gdyby tylko ją miał.

Chciał zamachać białą flagą, więc był nią w całości. Czy o to właśnie mu chodziło, gdy dopierał ten ubiór? Czuł się jak duch, który miał spotkać ducha. Wszak umarł, rozbryzgnął się w słonecznym świetle, a jednak wcale nie. Jonathan… podobnie. Choć to nie świt, a — jak dowiedział się Gabriel z gazet — zmierzch przyniósł śmierć wielu, to jednak Selwyn przetrwał. Nienawidził ulgi rozlewającej się w jego martwej piersi, nie chciał o niej mówić, nie chciał pod żadnym pozorem zwierzać się z niej Lucy… Ale rozumiał ją, rozumiał tę błogą ciszę, brak żałobnego lamentu. Mogli widzieć się tutaj, nie na cmentarzu.

Interesy jednak musiały znaleźć gdzieś swoje miejsce. Wampiry były istotami dość terytorialnymi i o ile zgodę na „pobyt” już miał omówioną z przewodniczącą lokalnej społeczności pijawek, o ile zgodę na bezpieczne schronienie również udzieliła mu jego gospodyni, o tyle zgodę od tego, któremu hehe tak napsuł krwi (nie no, całkiem poważnie, próbował ją w sierpniu i była paskudna!) musiał dopiero uzyskać. Zgodę! Ha! Nigdy w nieżyciu! Nie będzie prosił jakiegoś śmiertelnika o to, by mógł być sobą. Nie będzie? Może zatrzymajmy się na: nie będzie błagał. Jak by to wyglądało przed panną Rosewood, gdyby go tak teraz oglądała, z własną duszą (trochę nadpsutą) na ramieniu, czekającego byłego kochanka, żeby ten nie zachowywał się… niestosownie, jakby się gdzieś przez przypadek spotkali?

Pogrążony we własnych myślach, nie usłyszał, mierzący się z wiatrem dmącym mu w twarz nie wyczuł. Cokolwiek jednak zrobiłby Selwyn — Gabriel zamierzał robić Dobrą Minę Do Złej Gry i nie podskoczyć. No może tylko nadmierne mruganie by go zdradziło, że myślał, że sobie jeszcze chwilę poczeka. No może… może nie powinien wybierać wąskiego tarasiku widokowego na to miejsce spotkania? Ciężko było jednak o bardziej dramatyczną scenerię - tutaj, na skalistym wybrzeżu, z gwiazdami jako niemymi świadkami ich rozmowy, z ryczącym morzem niczym antycznym chórem komentującym wszelkie próby... Był jednak teraz innym mężczyzną niż wtedy, gdy widzieli się ledwie kilka kroków od tego miejsca w pieleszach Jonathanowego przyczółku. Uczucia wyblakły, odeszły wraz z ostatnim oddechem oczekiwania na świt. Uczucia przeminęły - zaklinał rzeczywistość odwracając się ku swojemu rozmówcy, jakby dopiero teraz miał zobaczyć go pierwszy raz po sześciu długich latach rozłąki.

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/f7/bf/38/f7bf38a65577c60aae75c96655a9c110.jpg[/inny avek]


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Jonathan Selwyn - 13.07.2025

Zapewne było kilka osób, które stwierdziłyby, że fraza bądź sam, napisana na charakterystycznie pachnącym papierze brzmiała conajmniej niepokojąco i Jonathan absolutnie nie powinnien być sam na tym spotkaniu. Było jednak kilka rzeczy, które sprawiły, że Selwyn zdecydowanie zamierzał się na nim pojawić i to sam.
Po pierwsze Jean napisał proszę.
Po drugie narysował białą flagę.
Po trzecie ostatnim razem chyba rozstali się w miarę pokojowych warunkach.
A po czwarte skłamałby, gdyby powiedział, że nie martwił się o niego.
Bo przecież chyba opuścił Londyn, więc powinien być bezpieczny. Ale co jeśli nie? Co jeśli został tutaj?
Czy jeśli przeżył i miał się dobrze dałby mi znać?  – zastanawiał się co jakiś czas na głos, martwiąc się, że może nigdy nie dowiedzieć się co się z nim stało.

No cóż... Odpowiedź na to pytanie stała właśnie przed nim, dramatycznie, cała na biało z powiewającą na wietrze peleryną i tak jak zapewne kiedy indziej Jonathan skupiłby się najpierw na cudownej teatralności tej sytuacji, tak teraz po prostu odetchnął z ulgą.

Żył.

Nie podbiegł do niego. Nie uśmiechnął się, wciąż nie do końca pewny na czym tak naprawdę obecnie stoli i jak ich ostatnia rozmowa i listy przekładały się na to spotkanie. Sam też nie wiedział co obecnie myśleć poza tym, że był trochę dumny z dramatycznej otoczki, z którą pojawił się tutaj Jean.

Co on powiedział Woody'emu, gdy opowiadał mu o widmie jego dawnego romansu?

Że chciał za kilka rzeczy przeprosić, ale jednocześnie bał się swojej reakcji, gdy zobaczy go ponownie?

Na razie jednak było dobrze. Może po prostu nagle inne problemy przysłoniĺy emocje towarzyszące tym?
Cieszę się, że pożar cię oszczędził – powiedział w końcu, nie mogąc nie zerkać co chwila na powiewającą pelerynę. – Chyba chciałem taką kiedyś kupić. Na urodziny włoskiego ambasadora we Francji. Odwiodłeś mnie od tego pomysĺu.


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Gabriel Montbel - 15.07.2025

Głos. Ciepły męski baryton przebił się bez pudła przez rok morskich fal, wywołując momentalnie w zdradliwym ciele przyjemne mrowienie. Jak Jonathan dostał się na szczyt latarni, na wąski taras ze zbyt niską, zbyt cienką barierką by o niej w ogóle pamiętać nocną porą? O ileż lepsza to była scena dla dwójki aktorów, gdzie odsłonięta kurtyną był nocny firmament, deskami zaś chłodne kamienie swym kształtem uniemożliwiające zbyt wiele manewrów.
– Pożar… – podjął nie odwracając do niego głowy, patrząc wciąż przed siebie, nieruchomo, jakby sam był posągiem, elementem latarni niemożliwym do usunięcia. Jakby stał tu zawsze. Jakby to Selwyn był gościem, choć to w okolicy jego domu znajdowało się śpiące muzeum.
– …pożar co najwyżej oszczędził Ciebie mon ami. Nie było mnie wtedy w Anglii, bo zgodnie z Twoim wyrokiem opuściłem Londyn, aby spotkać świt otoczony tym co było moim ogrodem w Poisy.– Być może powinien nazwać to miejsce swoim domem, ale po odejściu Jonathana dawne schronienie było raczej więzieniem aniżeli miejscem, gdzie był w stanie się zregenerować.

Nim jego rozmówca zdążył zareagować, odwrócił się do niego, czując że pewnie da radę utrzymać jego spojrzeniem, jakąkolwiek emocje by niosła ze sobą przystojna twarz. – Ta druga część oczywiście była moją własną inwencją w zakresie spędzania wolnego czasu, który mi pozostał. – Teraz brzmiał na nieco rozbawionego samą ideą, jakby wspomnienie dojmującego smutku odbierającego jakąkolwiek radość z trwającej zbyt długo egzystencji, czy później - gdy już się obudził - swojego strachu, że mógłby zostać duchem i jego istnienie na zawsze byłoby przywiązane do miejsca, które zdecydowanie chciał przecież. – ...ale odwróćmy to. Pozwól mi się cieszyć na wyraźny dowód, że ogień nie był problemem dla Ciebie. Kiedy tylko dowiedziałem się o pożodze, zakładałem, że krążyłeś w samym jej środku gasząc co popadnie i wyciągając z gruzowisk mrówki, których jeszcze nie zebrała Kostucha? – Lekki ton? Być może. Włosy rozwiewane przez dmący od strony morza wiatr teraz zmierzwione okalały nawet lekko uśmiechniętą twarz. Bliżej było grymasowi jednak do początków ich znajomości, pozornie bezczelnych, choć ostrożnych u swoich podstaw rozmów podczas bali, gdy dopiero poznawali się wzajemnie. Teraz wiedzieli o sobie zbyt dużo. Wciąż za mało.
[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/f7/bf/38/f7bf38a65577c60aae75c96655a9c110.jpg[/inny avek]


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Jonathan Selwyn - 16.07.2025

Jean uparcie tkwił odwrócony do niego plecami. Jonathan znał jego twarz. Mógłby przywołać ją z pamięci w każdej chwili, a jednak każda sekunda, którą spędzał wpatrując się w jego plecy, sprawiała, że tym bardziej chciał, by na niego spojrzał. Czyli wyjechał z Anglii zgodnie z tym co mu powiedział. Nie okłamał go. Nie został. Było w tym o wiele więcej ulgi, niż by przypuszczał.

A potem Jean rzeczywiście się odwrócił i Jonathan poczuł jak serce ściska mu się w piersi gdy zobaczył niegdyś ukochaną twarz ilustrująca słowa o tak okropnej sugestii.
Cieszę się, że jednak zmieniłeś plany – powiedział cicho, ale kiedy pierwsza fala troski przeminęła do jego świadomości, zaczęła przebijać się irytacja. Chciał wystawić się na słońce. Zafundował mu tygodnie niepokoju i stresu, a gdy ostatecznie go odrzucił (bo pierwszy raz najwyraźniej nie wystarczał) ten postanowił poczekać do świtu, jakby to Jean był najbardziej poszkodowany w tej relacji!

A potem nastąpiła kolejna fala emocji, tak pokrętnych i skomplikowanych, że Jonathan nie miał pojęcia co zrobić.
Nie ratowałem mrówek – powiedział, robiąc krok w jego stronę. – Ratowałem ludzi. No i jednego psa.  — Dwa jeśli zaliczyć to, że Benji miał obecnie gdzie spać. Teoretycznie też pewnie swoim wspaniałym gaszeniem uratował ich więcej. Hah… Teraz gdy o tym myślał, to uratował zdecydowanie więcej żyć, niż zakładał. I może powinien mieć w pamięci te osoby, którym nie pomógł tak jak mógł i te pożary, których nie ugasił, ale teraz w jego obecności, myślał wyłącznie o swoich sukcesach – Ale obawiam się, że podejście do żyć innych jest czymś, w czym nie znajdziemy punktu wspólnego.


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Gabriel Montbel - 16.07.2025

Powiedział, że się cieszy, a jego głos brzmiał niemal tak słodko, jak wtedy gdy Jonathan obudził się z twarzą wtuloną w miękki kaszmirowy sweter, zapewniając go, że napisze dla niego sztukę. Był tak przesłodki, że hrabiego niemal zabolały zęby i dużo musiał wkładać wysiłku i silnej woli, by nie pozwolić im się wysmyknąć i poranić nieuważnych wampirzych warg. Były powody, dla których miał słabość do tego człowieka, było tak wiele momentów teraz zamglonych we wspomnieniach, gdy potrafili droczyć się o kwestie godzinami, tylko po to, by potem równie długo się godzić.

– Ależ oczywiście, ludzi. I jednego psa. Musiałeś się wtedy zaiście pięknie prezentować. Brud sadzy na ogorzałej skórze, wykrzykiwane polecenia do zagubionych w chaosie rob…otników? – no dobrze, miało być bez owadzich skojarzeń. Uśmiech na twarzy wampira jednak rozszerzał się, kpiąco, drażniąco, jakby zaraz miał wykładać wątpliwe postawy jego motywacji. Altruizm, czy potrzeba poklasku? A może oba? W jakiej proporcji, w jakiej skali… Z jakim efektem teraz gdy upłynęło kilka dni? Zaraz potem zmarszczył brwi, ale tylko na moment, gdy rozmówca podszedł do niego, więc i on postąpił krok w jego stronę, ześlizgując się oczyma po skroni mężczyzny. Wydawał się zmartwiony, choć było to nieco teatralne zmartwienie. – Ciężki czas dla Ciebie widzę… Srebrne pocałunki odcisnęły się na czarnych puklach… Cóż… co stres i zmartwienia robią z człowiekiem… – zimne opuszki przejechały po jonathanowych włosach, w łagodnej pieszczocie, w pokrętnym wyrzucie odrzucenia pewnej oferty, która to srebro odsunęłaby w czasie na wieczność. Pokusa… czy działała w obie strony? Czy w ogóle znajdowała się w jakimkolwiek zasięgu? Dziś co innego miało być tematem spotkania, a Montbel z pewnym zaskoczeniem odkrył, że nawet nie chciałby myśleć, że ich kroki mogłyby podążyć w stronę łóżka, czy dowolnej innej przestrzeni gotowej przyjąć ciężar i kołtun ich skomplikowanej relacji. Zabrał rękę, odsunął się nieco i oparł o barierkę, oczywiście tak, by biel jego stroju wciąż mogła czynić mu dobre tło. – Tym bardziej chciałbym Ci jedno zdjąć z barków – podjął zaskakująco rzeczowo, odchylając głowę do tyłu, pozwalając wiatrowi szarpać też swoje włosy, strzepnąć myśli niechciane, przebrzmiałe.

– Osoba, której zawdzięczam tę dzisiejszą rozmowę, której zawdzięczam fakt, że w ogóle jeszcze z kimkolwiek mogę mówić, posiadając materialne ciało… Ta osoba zaprosiła mnie na czas nieokreślony do Londynu, a ja nie byłem w stanie odmówić jej wobec przysługi, którą mi ofiarowała. – Oczywiście mógł jej odmówić, ale Jonathan akurat nie musiał o tym wiedzieć. – Stąd też to nieoczekiwane przez Ciebie w żadnej mierze dzisiejsze zaproszenie. Nie chciałbym bowiem, żebyś siwiał bardziej, gdy nieopatrznie miniemy się na Pokątnej lub w teatrze. Nie powróciłem do Anglii, by mścić się na Tobie. Niestety, jedyne co mam na potwierdzenie swoich słów to fakt, że rzeczywiście jak dotąd tego nie zrobiłem. – wzruszył rozbawiony ramionami, z piersi wypychając pojedyncze westchnienie pełne niedowierzania. To brzmiało tak żałośnie. To brzmiało niestety do bólu prawdziwie.

[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/f7/bf/38/f7bf38a65577c60aae75c96655a9c110.jpg[/inny avek]


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Jonathan Selwyn - 18.07.2025

Oczy tych, którym dedykowane było cieszenie się mną podczas pożaru, zdecydowanie nie narzekały – powiedział, próbując przybrać ten sam droczący się ton głosu, którym raczył go kiedyś w odpowiedzi na wampirze zaczepki. Zabawne… Stał teraz przy nim na szczycie latarni i się z nim droczył…
Jakby…
Jakby kilka dni temu Jonathan nie zapijał smutków, przytłoczony ich ostatnią rozmową.

Jakby kilka osób najchętniej nie opłaciłoby wampirzego łowcy, by odwiedził Jeana w najmniej spodziewanej porze.

Twoje opisy mojej urody nie wpłyną na mnie negatywnie – oznajmił, udając, że wcale nie zerknie potem w lustro, aby przyjrzeć się czy przypadkiem ostatnie dni rzeczywiście nie dodały mu więcej siwizny. Nie. Na pewno nie. On tylko tak mówił. Tylko tak mówił. Nie będzie to na niego działać. Nie pozwoli na to. – Ale przynajmniej cieszę się faktem, że nie ważne jak długie i srebrne miałbym włosy, wciąż mogę za nich widzieć rzeczy, które inaczej zostałyby mi odebrane. – Aury, słońce, nici. Pomyślał, chyba przez podobieństwo wyglądów, o Anthonym i tym, że nie ważne jak głupi nie bywał jego przyjaciel, to dobrze było zobaczyć jego uśmiech w piękne, bezchmurne dni. Lub kolory aury i nici w te wyjątkowe chwile, gdy zdejmował przed nim swoją barierę. Tak jak wtedy, gdy rozmawiali o Jeanie naprawdę po raz pierwszy. Złapał się tego momentu, myśli ile zyskał dzięki swojej odmowie, gdy dłoń wampira przejechała po jego włosach i z pewnym zaskoczeniem odkrył, że dotyk, który kilka dni temu rozpalał, teraz był jedynie mglistym wspomnieniem tamtego żaru. Wtedy był jakby w gorączce, a teraz? Wspomnienia wciąż były blisko, ale jednak zdecydowanie bardziej odległe.

Osoba? – spytał. Oh. Miał już swoje osoby. Kto to był? Nigdy o kimś takim nie słyszał, a teraz nagle ktoś oferuje mu nawet mieszkanie u siebie?
Daj spokój. – Zganił się w myślach. – Przynajmniej dzięki temu komuś wciąż żyje, a ty przecież również masz swoje osoby.
Rozumiem… – powiedział spokojnie, rozważając każde z jego słów, po czym podszedł bliżej mężczyzny. – Chciałbym jednak wiedzieć, czy ty rozumiesz, czemu tak ostro potraktowałem cię podczas naszej ostatniej rozmowy. Czemu kazałem ci opuścić Anglię. Czemu martwiłem się o bliskich, gdy słyszałem, że mój przyjaciel został zaatakowany za coś, co zrobił mężczyzna podobny do niego? Że mojego chrześniaka ugryzł wampir? Gdy koszmary wywołane twoimi listami sprawiły, że podejrzewałem, że byłeś u mnie w domu. – Kolejny krok. Znajdowali się jeszcze bliżej siebie, ale Jonathan nie zamierzał przełamać bariery z nocnego powietrza, która dzieliła ich ciała od siebie. – Nie mówię, że to zrobiłeś.  Pytam się tylko, czy naprawdę rozumiesz, czemu ostatnim razem nie mogliśmy porozmawiać na spokojnie.


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Gabriel Montbel - 18.07.2025

Oczywiście. Małe, głupie darki-okularki, zamiast życia wiecznego. Oczywiście, kilka nadprogramowych godzin i wrażeń estetycznych, które można było i sobie podziwiać (nie żeby hrabiemu akurat na tym zależało) przez odpowiednio zaklęte szyby. Oczywiście, życie bez niego, zamiast życia z nim. Oczywiście. Ten kocioł wrzał w nim, choć wrzał zdecydowanie słabiej niż wtedy, gdy Jonathan odmówił mu po raz pierwszy. I po raz drugi. Ale ten ból był w nim, bo proces gojenia dopiero się rozpoczął. Tymczasem Jonathan znowu do niego podchodził, ta przestrzeń, choć możliwie rozległa — bo widok mieli tak na morze, jak i na pół wybrzeża — zdawała się klaustrofobicznie wręcz ciasna wobec prezencji, którą roztaczał wokół siebie nadęty bufon, pan były ambasador.

Z całej tej plątaniny słów wyplutych przez usta, słodkie usta, kuszące, jak zawsze przeklęte po stokroć, angielskie usta, złapał się tylko na zwątpieniu, czy Hannibal nie jest przypadkiem jego chrześniakiem. Mamrotane “sam chciał”, albo “no przecież Cię wtedy nie zabiłem!” mogłoby jednak mocno działać na niekorzyść hrabiego, podobnie jak to, że fiksował się zbyt mocno na wargach Jonathana, które same lewitowały w jego stronę, jakby Jonathan był zbyt głupi, zbyt zarozumiały, albo — co być może gorsza — zbyt przebiegły i cyniczny, by nie wiedzieć, jak jego osoba na niego działała, albo właśnie wiedzieć i bezczelnie to wykorzystywać.

– Przestań – syknął w jego stronę ostrzegawczo, gubiąc swobodną pozę, gubiąc flirt, gubiąc rezon, gubiąc siebie nagle w konfrontacji, która znów wysupływała mu się z rąk. – Przestań mnie w końcu dręczyć, przestań udawać, że nie widzisz, na jakie skazałeś mnie tortury przez ostatnie lata! Jak trup zamknięty w szafie, nikt, NIKT nie miał o mnie tutaj najmniejszego pojęcia! Tak łatwo przyszło Ci zapomnieć, jak łatwo przejść ponad tym, żyć sobie dalej słodko, a mnie zostawić za sobą w miejscu, gdzie wszystko i wszyscy przypominali mi o Tobie! I nie, nie ma we mnie zrozumienia, czemu mnie tak potraktowałeś na ostatnim spotkaniu, czemu wysłałeś po nim najobrzydliwszy, najbardziej wyzuty z emocji, wuzyty z Ciebie list, jaki kiedykolwiek otrzymałem, w imię ha! o słodka ironio utrzymania kontaktu! – Był wściekły, był jak wiatr smagający teraz drzewa, ale to on się odsunął, uchylił, ręce kurczowo wczepił w barierkę. Być może właśnie to powinni powiedzieć sobie wtedy, gdy widzieli się po raz ostatni, być może dzięki temu nigdy by nie zastygł w zakurzonym pokoju nad osamotnionym gramofonem — ostatnim wspomnieniem przebrzmiałej miłości. Być może.

– Napisałem do Ciebie wtedy, bo chciałem się pożegnać, chciałem w jakiś sposób przeprosić, zabrać Twój koszmar, którym najwidoczniej się stałem i odsunąć się w cień przeszłości. Ale Ty nie mogłeś znieść, że nie masz ostatniego słowa. Po niekończącym się milczeniu zaciągnąłeś mnie do swojego domu, podając mi najgorszą truciznę, dając mi nadzieję, tylko po to, by ją zdeptać moment później. Byłem gotów wtedy, w Twoim domu, gdy… gdy dowiedziałem się, co Ci wtedy zrobiłem… byłem gotów dać Ci pogrzebacz do ręki, byłem gotów rozebrać się i dać Ci połamać choćby i wszystkie żebra, jakie mam, jeśli to by zaspokoiło Twoje poczucie sprawiedliwości Jonathan. Ostatni miesiąc, kiedy w końcu miałem szansę i możliwość pojawić się w Anglii, pokazał i Tobie i mi bardzo dobitnie, że jak bardzo bym o tym nie marzył wcześniej, rozdrapując w bezsenne dni każde łączące nas wspomnienie, to nie jestem w stanie zrobić Ci krzywdy. Czego ode mnie więcej chcesz? Co niby mam więcej zrozumieć, skoro nawet teraz wchodzisz w rolę bezdusznego sędziego? Ja… – Zawahał się, zdając sobie sprawę, że początkowy głos pełen duszonej wściekłości przeszedł w żałosne skamlenie, w gorzkie wyrzuty, podobne do tych, których musiała wysłuchiwać odziana w krucze skrzydła Kostucha. Lucy… że jeszcze w ogóle chce z nim rozmawiać, to prawdziwy cud. – …ja nie przyszedłem po Twoją zgodę. Przyszedłem, ponieważ troszczę się o Ciebie na tyle, że nie chcę, abyś myślał, że moja obecność w okolicy ma na celu… ma cokolwiek wspólnego z Tobą. Znaczy nie w tej chwili. Tak w ogóle. Potem. – Zabijanie było łatwe. Rozmawianie było trudne. Gabriel myślał o tym, jak bardzo nienawidzi sytuacji, w której się znalazł, że w ogóle tutaj przyszedł, że pozwalał Jonathanowi znów znaleźć się w swojej orbicie, gdy wszystko zaczęło się powoli układać. To znaczy… nie mógł się z nim nie spotkać, myślał o tym bez przerwy, odkąd odkryli po powrocie, co się stało w Anglii podczas ich nieobecności.

A jednak… Uciekł wzrokiem znów, ku morzu, wyrzucając sobie w myślach, że w ogóle się tu pojawił. Zupełnie jakby chciał się ukarać kolejny i kolejny raz za to, że dał się porwać fantazji o szczęśliwym życiu z kimś.
Im bardziej będzie bolało, tym lepiej zapamiętasz, że to nie jest warte żadnego zachodu.
[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/f7/bf/38/f7bf38a65577c60aae75c96655a9c110.jpg[/inny avek]


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Jonathan Selwyn - 23.07.2025

Dręczyć!? ‐ wykrzyczał, możliwe, że nieco głośniej niż planował. – Ja cię dręczyłem? Bo rozumiem, że twoje listy były całkowicie niewinne! – Zrobił krok w tył. – Nigdy nie chciałem połamać ci kości w odwecie! Nawet kiedy myślałem, że zrobiłeś to celowo!

Chciał zerwać z nim kontakt. Zostawić ich relację w przeszłości, ale on przez te wszystkie lata na to nie pozwalał, a to lato… To lato było najgorsze.
Ty do mnie napisałeś, aby się pożegnać, ale ja musiałem się upewnić czy na pewno masz to na myśli. Chodziło o moich bliskich! Gdybym dalej był z tobą i byłoby, chociażby minimalne podejrzenie, że ktoś może ci grozić przeze mnie, też bym się wolał upewnić! – Zamilkł. Powtarzali to samo co ostatnio, a to do niczego nie prowadziło, zwłaszcza że w teorii kwestię listów wyjaśnili sobie kilka dni temu w znajdującym się niedaleko domku.

Miał wrażenie, że wszystkie emocje podchodzą mu do gardła i tylko czekają, aby się z niego wylać.

Przyszedłem, ponieważ troszczę się o Ciebie.

Oparł się o barierkę, wbijając wzrok w bezkres ciemnego morza.
Chyba… Chyba mógł żyć z myślą, że Jean przebywał w Londynie. Skoro go uprzedził. Skoro wyglądało na to, że zagrożenie już bezpowrotnie minęło.
Byłeś dla mnie zbyt ważny, abym nie odpowiedział na tamtej list  – wyszeptał w końcu. – Cieszę się, że dalej tutaj jesteś. Że nie wybrałeś śmierci i…  Kimkolwiek jest ta osoba… Mam nadzieję, że będzie twoim przyjacielem.


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Gabriel Montbel - 24.07.2025

Huk wiatru, łoskot opadających na siebie fal i oni, dwie poranione dusze, dwa duchy nawiedzające jedną, latarnie, zagaszoną i martwą, jak uczucia, które niegdyś było ich udziałem.
Gabriel miał swoje zdanie na temat tego, cóż było udręką, a cóż nią nie było. Jego doroczne listy pozostawały bez żadnej odpowiedzi, skąd mógł zakładać, że rzeczywiście Jonathan cokolwiek wobec nich odczuwa? Że w ogóle je dostaje? Że czyta? Dopiero list, w którym oświadczył mu o swoim przyjeździe jesienią, spotkał się z jakąkolwiek reakcją. Dopiero widmo spotkania, konfrontacji popchnęło mężczyznę do napisania odpowiedzi. Dopiero…

Kostki nie mogły być bielsze. Zaciskał dłonie nie tylko dla siebie, zaciskał je po to, żeby pokazać Jonathanowi, że w przeciwieństwie do ich kłótni sprzed lat teraz nie zamierza nawet sugestią gestu wskazywać na to, że ciało byłego kochanka mogłoby gwałtownie zmienić swoje miejsce pobytu. Jego słowa raniły go, ale mógł nad sobą zapanować. Był już przyzwyczajony do tego, w przeciwieństwie do kłótni, którą mieli we Francji.

Napiął się, gdy Selwyn znów do niego podszedł, choć mężczyzna zrobił to po to, by oprzeć się o poręcz i zapatrzeć w morze, podobnie jak wampir przed momentem podobnie szukał ukojenia emocjonalnej burzy, która narastała w nim z każdą minutą oczekiwania na spotkanie. Stojący obok wampir opierał się o barierkę biodrami i patrzył teraz na zgaszoną lampę bezużytecznego obiektu, który sam zapewne nie rozumiał konieczności swojego istnienia. Krypta przeszłego życia, teraz pozbawiona wartości większej niż przechowywanie bezużytecznych śmieci.

Poczuł współczucie wobec budynku, tak bardzo rozumiejąc jego rozczarowanie rzeczywistością, ale też nie dostrzegając, że to miejsce dostało drugą szansę, drugą funkcję. Muzea, które nie miały w sobie sztuki, nigdy go nie interesowały.

– Nie musisz kłamać. – powiedział głucho, z trudem panując nad głosem, nad ciałem, nad bólem, który znów owładnął nim jak nawracająca klątwa. – Nie musisz mówić, że byłem ważny, że cieszysz się, że jednak żyje. Nie musisz mnie w żaden sposób udobruchać, żeby cementować ten… pakt o nieagresji. – umilkł, zwieszając głowę, patrząc na własne stopy wrośnięte w betonowy nagrobek. Światło latarni nie zaświeci już nigdy. Przecież było to tak oczywiste… Poczuł nagle, że dusi się, że więźnie w klamrze ściskającej grdykę. Palcami rozsupłał ją momentalnie i wypuścił biel peleryny na wolność.

– Kiedy wyjechałeś… – podjął cicho, nie odprowadzając jej wzrokiem – zabrałeś wszystko. Moje serce. Moje szczęście. Mój spokój. Moje dwa wyrwane kły. Nienawidziłem Cię za to, że uczyniłeś mnie bardziej ludzkim, niż byłem przed klątwą, ale to wciąż było dla Ciebie za mało. Kochałem Cię, ale nie chcę Cię już kochać. Tu… tu w Anglii… tu co prawda mam szansę wpaść na Ciebie na ulicy, ale mam też szansę nie myśleć wciąż i wciąż jak wyglądałoby moje życie, jak wyglądałoby nasze życie, gdybym tylko… – był kimś innym… To już nie padło. Tego nie był w stanie wypowiedzieć, zwłaszcza teraz, gdy dotarło do niego, że i tak prosił go o zgodę i tak argumentował, przekonywał, mimo wcześniejszego gniewnego zapewnienia, że wcale tego nie robi. Westchnął ciężko. Dlaczego to wszystko musiało być takie trudne?

– Przyjaciel… wątpię. Nie umiem w przyjaźń. Nie miałem nigdy żadnego, ja… – umilkł znów, czując ciężar samotności, który dusił go nie bardziej niż porzucona peleryna. Na moment tylko przygryzł wargę nim padło kolejne – Z resztą… Ta osoba ledwie mnie toleruje. Mam tylko pomóc uporać się z jakąś sprawą, ale to wciąż… wciąż lepsze zajęcie niż siedzenie w domu i czekanie na coś, co nigdy nie nastąpi. – Jak świt. Jak promień martwej latarni wypuszczonej w bezkresne morze. Jak usłyszenie kroków Jonathana na terakotowym tarasie.
[inny avek]https://i.pinimg.com/736x/f7/bf/38/f7bf38a65577c60aae75c96655a9c110.jpg[/inny avek]


RE: [Jesień 72, 12.09 Jonathan & Gabriel] And the wind did roar, and the wind did moan - Jonathan Selwyn - 27.07.2025

Nie okłamuje cię – powiedział, obserwując, jak Jean zwraca pelerynie wolność, czy też może po raz pierwszy daje jej zaznać tego uczucia. Przeniósł spojrzenie na wampira. Mężczyznę, z którym spędził tyle lat. Jego pierwszy tak długi i tak intensywny związek, podczas którego dane mu było przez tak wiele dni budzić się przy kimś, kto wywoływał uśmiech na jego twarzy niezależnie od mijanych miesięcy. To nie Jean uruchomił w nim uczucia do mężczyzn, ale to on był pierwszym pocałunkiem złożonym na ustach kogoś tej samej płci. To on upewnił go w pewnym preferencjach i własnej tożsamości. Tyle lat. Tyle miłości. Tyle szczęścia. I ostatecznie… Tyle bólu, gdy ich relację zaczęły definiować utworzone rany,  a nie śmiechy.

Nie musiał więc kłamać, mówiąc, że mu na nim zależało. Że był dla niego ważny.
Kiedy wyjechałem, zabrałem ze sobą świadomość tego, że moja miłość nie miała szczęśliwego finału. Rozpacz, że ten, którego tak silnie kochałem, połamał mnie. – Nie tylko metaforyczne. – Nie żyłem w spokoju. Nocami rozmyślałem o tych wszystkich rozmowach, które mogliśmy jeszcze odbyć, rozważałem, czy może mogliśmy się jakoś dogadać w sprawie wyjazdu do Londynu gdybym inaczej poprowadził rozmowę, ale… Nie byłem w stanie napisać. Wrócić. Nie po tym co się stało. – No cóż… Dla niego rozstanie było dość jasne. – Ale dalej…  Nie chcę dla ciebie krzywdy.

Gdybym tylko… Tylko co?
Gdybyś mnie wysłuchał? Sam nie wiem. Boję się, że i tak byśmy się o coś pokłócili. – Chyba. Tak przynajmniej mu się wydawało. A potem wampir wspomniał o tym przyjacielu… – No cóż. Dla mnie byłeś też przyjacielem, a jeśli Londyn ma ci pomóc… Nie będę przejmować się za każdym razem, gdy zobaczę cię na ulicy. Ta osoba… Ale dała ci u siebie zamieszkać?