Ursula Lestrange - Ursula Lestrange - 29.07.2025
Ursula Elsebet Lestrange
Koncepcja postaci Urodziłam się 01/11/1903 roku. Jestem skorpionem, numerologiczną ósemką - żniwiarzem. Jestem też najmłodszą córką z ośmiorga dzieci Sebastiana Lestrange i Sylvii z domu Mulciber. Urodziłam się nie po to, by istnieć samodzielnie, lecz by dopełniać obrazu. W naszym domu dzieci nie były owocem miłości, lecz kontynuacją rodu z wyznaczonym miejscem i zadaniem. Mój ojciec - surowy, nieprzejednany mężczyzna o szlachetnych manierach i jeszcze szlachetniejszym rodowodzie, zajął się formowaniem moich braci. Moim losem była matczyna dłoń - chłodna i kontrolująca, o szponiastych palcach mocno chwytających za nadgarstki. Moi bracia byli przyszłością rodu - ja byłam dodatkiem. Estetycznym, dobrze wyedukowanym akcesorium, które miało nie przynieść wstydu. Tym gorzej, że w szkole trafiłam Ravenclawu, co matka znosiła z godnością, ale bez entuzjazmu - uważała, że ambicja powinna górować nad intelektem. Zdobywałam więc wiedzę po cichu, z klasą, i nie okazywałam słabości, nawet gdy mój ojciec potrafił przez całe śniadanie nie powiedzieć do mnie ani słowa, a wieczorem godzinami rozmawiać z moimi braćmi o polityce rodów, dziedziczeniu, inwestycjach... Obdarzał mnie jedynie takim zainteresowaniem, jakie przystawało jego najmłodszej córce, to znaczy - żadnym. Przynajmniej do czasu, gdy nie postanowił wydać mnie za mąż.
Niewiele o nim wiedziałam, a kiedy mi go przedstawiono, nie pytałam - w moim świecie zadawanie takich pytań uchodziło za brak taktu. Nie miałam przyjaciół, z którymi mogłabym plotkować, bo też nie potrzebowałam ich, podobnie jak nie akceptowałam głośnych śmiechów, brudnych mankietów i burzliwych flirtów. Wychowana, by obserwować i notować w pamięci, robiłam jedno i drugie z niepokojącą wręcz precyzją. Nigdy nie dowiedziałam się, kto go wybrał - matka czy ojciec - ale nie miało to znaczenia. Miał czystą krew, majątek i nazwisko, które dobrze wyglądałoby przy moim, a jednak... On na mnie spojrzał, naprawdę spojrzał, i to spojrzenie zmieniło wszystko. Zakochałam się. Nie tak, jak robią to głupiutkie dziewczęta - nie bez pamięci, nie wbrew rozsądkowi. Zakochałam się, uznawszy go za kogoś równego, a on... On odwzajemnił uczucie. To, co miało być rozsądnym układem, okazało się… Czymś więcej. Był moją bratnią duszą. Wiedział, że chcę zostać uzdrowicielką i nie miał nic przeciwko, może nawet był z tego dumny, chociaż te słowa nie padły z jego ust, a może po prostu potrzebował kogoś, kto znał się na magomedycynie, kiedy jego niejasne interesy kończyły się raną kłutą lub ciężkim zatruciem.
Udawałam, że nie widzę.
Udawałam, że nie wiem - jak każda dobrze wychowana panna, która zna wagę milczenia...
Dopuszczał mnie do swojego świata - nie całego, ale na tyle, bym mogła pomagać mu, gdy przychodził zakrwawiony i milczący. Nigdy nie pytałam. Ufałam. Jemu, nie światu.
Planowaliśmy ślub - z elegancją i klasą, nie spiesząc się bez potrzeby, układając stosowne plany, a potem... Zniknął. Zaginął na statku, dopinając swoje szemrane interesy, zostawiając za sobą ciszę, strach i moje przerażenie, gdy odkryłam, że jestem brzemienna... Byłam zaręczona. Nie byłam żoną. Skandal wisiał w powietrzu, jak burzowa chmura. Przerwałam staż, matka wyszła z wieścią, że „prababka potrzebuje towarzystwa członka rodziny, nikogo innego”. Ojciec milczał. Ja... Czekałam. Miesiącami. A potem morze oddało jego... Ciało... Trupa... Resztki... Niewiele z niego zostało. Straciłam dziecko - stres, szok i żałoba - a w wyniku komplikacji także możliwość zostania matką. Stałam się jeszcze chłodniejsza i bardziej zdystansowana. Ojciec próbował jeszcze znaleźć mi jakiegoś starszego wdowca, ale wówczas sam zachorował, matka niedługo po nim. Zrezygnowałam z kolejnych zaręczyn, wykorzystałam okazję, by zniknąć na tle rodzeństwa i poświęcić się rodzicom, odkładając ten temat na następne lata. Moi bracia byli zajęci rodzinami, siostry zamężne i oddane cudzym domostwom. Wkrótce zostałam uosobieniem poświęcenia - tą, która odłożyła życie na bok. Starą panną. Zyskałam tytuł uzdrowiciela, bo tak było rozsądnie, zaczęłam pracę na oddziale zatruć, dzieląc czas między pacjentów w szpitalu a opiekę nad matką i ojcem. W zamian rzeczywiście dano mi tytuł „poświęconej córki”. A potem zrobiono z niego nagrobek...
Lata mijały. Pracowałam w Mungu, ale zostałam w rezydencji. „Z wyboru.” - Mówili. - „Poświęciła się”. W istocie - społeczeństwo kocha glorifikować ofiary, o ile są wystarczająco ciche.
Dopiero po śmierci matki i odejściu ojca w otchłań umysłu, zrobiłam coś dla siebie - zainteresowałam się magią mentalną. Przeszłam dodatkowe szkolenia, zrobiłam staż, przetrwałam kolejne egzaminy. Zostałam magipsychiatrą. To było moje wyzwolenie i mój ostateczny wybór.
Aż wreszcie ojciec umarł. Zostałam starą panną z domem większym, niż potrzebowałam, zasobną sakiewką i reputacją chłodnej, zrównoważonej kobiety. Życie? Nie. Egzystencja. Praca, psy i stary skrzat domowy, ale...
Nie przeszkadzało mi to - miałam święty spokój. Aż do chwili, gdy moja bratowa Constance - młoda, cicha istota - zmarła przy narodzinach pierwszego dziecka. Mój najmłodszy brat Victor nie chciał sam wychowywać syna. „Tylko na chwilę” - mówił, a potem ponownie się ożenił. Jego nowa żona nie chciała dziecka z pierwszego małżeństwa. Chłopiec został. Pokochałam go jak własnego, chociaż nigdy mu tego nie powiedziałam, wychodząc z założenia, że przecież nie jestem od tego - skutecznie zabito we mnie chęć rozmowy o uczuciach, innej niż ta z pacjentami.
Wraz ze zmianami, założyłam prywatną praktykę - Dolina Godryka mi nie odpowiadała - od wielu lat leczę dusze, których nikt nie chce dotykać. Znam się na magii mentalnej, ziołach, eliksirach - to moje główne domeny. Nie umiem latać na miotle, nie teleportuję się - żołądek mi na to nie pozwala. Nie znoszę transmutacji - rzeczy powinny pozostać sobą. Zdarza mi się miewać wizje przyszłości. Po matce. Dar Mulciberów. Przekleństwo. Nigdy go nie rozwijałam. Widziałam kiedyś siebie w bieli, ze śmiejącym się chłopcem na ramieniu i mężczyzną w cieniu... Zrobiłam wszystko, by to się nie wydarzyło, i chyba wygrałam.
Mam 69 lat...
Dom pełen ciszy. Skrzaty. Psy. Chłopca - Corneliusa, który już wyrósł i ma własnego małego Lestrange'a. Pacjentów i ich bliskich, którzy wiedzą, że niektórych ran nie da się uleczyć, ale wciąż liczą na cud. W przeciwieństwie do mnie - ja jestem realistką. Zawsze była, jest i będzie herbata o piątej, psy, skrzat czekający na polecenia i moja praca - stała, przewidywalna, konkretna i... Jestem ja - wysoka, sztywna, zawsze wyprostowana, zbyt wyniosła, by wzruszyć ramionami, nazbyt wycofana, by pozwolić sobie na płacz.
Nazywano mnie „chłodną”.
Niektórzy - „nieczułą, oziębłą i przerażającą”.
Ale przynajmniej nie „bezwartościową”.
Mam pieniądze, styl, klasę i rzeszę stałych klientów, którzy chętnie mnie polecają. Rzecz jasna - ludziom na poziomie. Mugolaków nie przyjmuję, nie jest to zgodne z moją filozofią życiową - na zbyt dużo sobie pozwalają. Brzydzę się tym, czego nie da się ująć w reguły i zasady, a także tymi, którzy starają się je łamać w imię „postępu”... Ktoś musi pilnować, by świat całkiem nie oszalał. To jestem ja.
RE: Ursula Lestrange - Eutierria - 31.07.2025
Postać drugoplanowa
RE: Ursula Lestrange - Eutierria - 31.07.2025
zebrane odznaki
Twoja postać nie zdobyła jeszcze żadnych odznak. Odznaki możesz zbierać realizując scenariusze, zdobywając mechaniczne osiągnięcia i biorąc udział w wydarzeniach ogłaszanych w dziale szpalta. Sporadycznie mistrzowie gry obdarowują graczy odznakami specjalnymi. Sposoby na ich zdobycie owiane są jednak tajemnicą.
RE: Ursula Lestrange - Ursula Lestrange - 31.07.2025
Oto profil twojej postaci
Możesz swobodnie edytować go i umieszczać w nim dodatkowe informacje o postaci, fabularne i mechaniczne notatki i wszystko inne, co tylko przyjdzie ci do głowy. Mamy też dla ciebie propozycję: uzupełnij pytania z poniższej ramki i zgłoś się za to po osiągnięcie.
Poznajmy się bliżej
♦ W lustrze Ain Eingarp widzę... Srebrną tacę, na której spoczywa koperta - elegancka, zdobiona tłoczonym wzorem liści i moim nazwiskiem. Data na niej wypisana - dwadzieścia lat do przodu - wywołuje we mnie nieoczekiwany spokój, cichą pewność, że wszystko ma swój porządek i układa się zgodnie z nim.
♦ Bogin przyjmuje przy mnie formę... Kobiety... Kobiety, która straciła władzę nad sobą i światem wokół. Mnie - starej, samotnej, niepotrzebnej, z pustym wzrokiem i zbyt dużym domem. Siedzącej w salonie, w którym nic się nie dzieje. Bez listów, bez odwiedzin. Nie przeraża mnie śmierć - przeraża mnie to, że nikt jej nie zauważy.
♦ Amortencja pachnie mi... Gorzką herbatą earl grey z lawendą i zielem werbeny - cierpką i mocną. Czuć w niej również zapach starych mebli z gabinetu, polerowanego drewna, pergaminu i atramentu, a także znajomą nutę popiołu - nie z ogniska, lecz z papierosów... Nigdy ich nie paliłam, ale ten zapach kojarzy mi się z pewnymi nocami, o których nie mówi się głośno.
♦ Moje ulubione zaklęcie to...
♦ Mój patronus przyjmuje formę...
♦ Wróżbiarstwo to dla mnie...
♦ Czarna magia? Cóż... Nie istnieje coś takiego jak „zakazana” moc. Istnieją tylko ludzie, którzy nie powinni jej używać.
♦ Za swoje największe osiągnięcie uważam...
♦ Stoję po stronie... Porządku, tradycji, rodziny i niezłomnych zasad, choć nie bez cienia gorzkiej świadomości, że świat zdaje się pędzić ku skalaniu tych wartości.
♦ Moje serce należy do... Najbliższych.
|