Secrets of London
[Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Poza schematem (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=29)
+--- Dział: Wyspy Brytyjskie (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=30)
+--- Wątek: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... (/showthread.php?tid=5084)

Strony: 1 2


[Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Keyleth Nico Yako - 22.08.2025

06.09
rodowa posiadłość pana Whittakera

To wszystko miało swój IDEALNY plan.

To wszystko miało swój IDEALNY początek.

To wszystko miało swój IDEALNY przebieg.

A potem...

A potem oczywiście musiało się wszystko zjebać.

Keyleth nie lubiła przeklinać, w szkole uczyli ją pięknej, akademickiej angielszczyzny i później nawet gdy pływała tu i tam z angielskimi żeglarzami po morzach i ocenach, to niestety (albo stety) nie nasiąkła wulgaryzmami.

Nie zmieniało to postaci rzeczy, że nie udało im się popisowo.

Rzecz była banalna do ogarnięcia. Wejść do gabinetu. Zabrać szkatułkę. Wyjść z gabinetu.

Szły we trójkę, bo pani Rosewood znała się na tym która to dokładnie szkatułka i gdzie leży, pani Burke znała się dokładnie na tym jak wchodzić i wychodzić tak, żeby nikt nie widział, a ona sama znała się... na niczym zbytnio tak do końca, ale umiała kilka sztuczek i to miało wystarczyć.

A teraz te sztuczki okazały się wcale nie przydatne i zbawienne, tylko najgorsze na świecie. I to nie była na prawdę nie była jej wina.

Nie jej wina, że naszyjnik który leżał obok szkatułki pośród wielu, wielu, wielu innych naszyjników, wyglądał tak pięknie i tak niewinnie i kto normalny by zauważył, że jedna rzecz zniknęła, skoro była otoczona takim mrowiem wspaniałości?

Sprawy podziały się szybko.

Pierwsza była taka, że się okazało, że naszyjnika wcale tam nie było ani szkatułki, bo była to jakaś iluzja. Iluzja która ożywiła zbroję z halabardą.

Pani Burke powiedziała pod nosem coś, czego Keyleth bardzo nie chciała słyszeć, szczególnie, że wypadło jej spomiędzy warg stłumione ups, co było gorsze niż przyznanie się do winy. Dziewczyna chcąc na prędce odkupić swoje winy, zamieniła się we fretkę i wskoczyła do ożywionej zbroi, żeby tam przemienić się na powrót w człowieka i zmusić żelastwo do posłuszeństwa.

Normalne! Każdy by przecież tak zrobił!

Zbroja zaś jak na zawołanie, gdy tylko pojawiła się w niej w ludzkiej formie... zbroja stanęła w miejscu, a wlot przez hełm nagle zatrzasnął się kraciastym kawałkiem blachy, czyniąc z tego okrutne więzienie.

- Błagam nie zostawiajcie mnie... - zaskomlała Keyleth ze środka, czując że grunt osuwa jej się spod nóg, choć chyba by nie zemdlała, bo magiczne ustrojstwo trzymało ją skutecznie w pionie.

Pana domu nie było. Na dole ponoć spał gdzieś stróż. Pani Burke mówiła, że muszą zdążyć przed świtem, a została im tylko godzina "żeby było bezpiecznie" jak słyszała w planie, choć nie była pewna czemu świtanie było aż takie ważne. Być może wtedy z zabawy wracał pan Whittaker.

- Ja na prawdę nie chciałam... - skamlała zduszonym głosem, czując że treść kolacji podchodzi jej pod gardło z nerwów.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Ceolsige Burke - 24.08.2025

Cieszyła się na to zlecenie od Lucy. Proste zadanie, w miłym towarzystwie. Bardziej wycieczka niż praca. W jej głowie jawiło się to jako idealna okazja do przetestowania egzotycznej ptaszyny, która niedawno odwiedziła Crossroads. Ptaszyna wydająca się rozczulająco podekscytowana możliwością uczestniczenia w szemranym wyzwaniu.

Ceolsige tradycyjnie nie zagłębiała się za bardzo w to, co konkretnie jest celem oraz do czego Lucy może tego potrzebować. Miała poczucie, że po tych dwóch latach współpracy ich wzajemne granice były dość dobrze nakreślone.

Dotarcie do gabinetu było proste. Zamek łatwo się poddał i mogły spokojnie dostać się do środka. Można się było spodziewać, że wewnątrz będą chociaż nominalne zabezpieczenia. Nie było dużo czasu na przygotowania ale była przekonana, że pan Whittaker nie będzie rozstawiał wymyślnych, śmiertelnych zasadzek. Mimo to Ceolsige nie spieszyła się, rozglądając spokojnie po pomieszczeniu. Wyglądało na węższe niż się spodziewała i było dziwnie ułożone. Jakby ściana z kominkiem znajdująca się obok biurka była nie na miejscu.

Stojąca obok kominka komoda z ciemnego drewna też wyróżniała się na tle innych mebli. Kanciasta, wręcz toporna, nie pasowała do bardziej opływowych i zaokrąglonych kształtów reszty wyposażenia. Ułożona na widoku bardziej jak gablota a na niej dziwna szkatułka oraz kilkanaście kusząco wyglądających amuletów. Obok komody już była Keyleth. Wyglądała jakby przyglądała się pułapce z zaciekawieniem.
Uśmiechnęła się półgębkiem, rozbawiona tym widokiem. - Doprawdy... - szepnęła pod nosem niby zaskoczona a jednak rozczarowana.

I wtedy ptaszyna postanowiła sięgnąć po świecidełko. Rzeczy wydarzyły się natychmiast. Komoda, kominek i całą ściana zafalowały i rozmyły się na oczach Ceolsige, która z uniesionymi brwiami z niedowierzaniem wpatrywała się w Keyleth. Spod znikającej iluzji wyłonił się regał z książkami oraz szafa. Tuż obok nich, strzegąc odkrytych nagle drzwi stała stara, stalowa zbroja z halabardą. Zbroja, w której szczelinach coś błysnęła, i która gwałtownie się poruszyła chwytając oburącz trzon broni i wywijając nią szybkiego młynka.

Twarz Coelsige spięła się w wyrazie skupienia. W jej sercu załomotała ekscytacja, którą wyrażał tylko delikatny uśmieszek. - Jak sroka. - Rzuciła pod nosem z nutką sarkazmu. Na tyle głośno by mogły to usłyszeć.
Zbroja wyglądała znajomo z tym błyskiem. Jak coś co już widziała.
Potem tylko szybki cień futrzaka, gwałtowny ruch i....

Zgrzyt zatrzaskiwanej kraty w hełmie był ostateczny i głośny w nocnej ciszy gabinetu. Gabinet Whittakera okazał się nieco bardziej niezwykły niż zwyczajowe gabinety jakie odwiedzała. Ceolsige zamknęła na moment oczy, wypuszczając powoli powietrze z płuc. Proste zlecenie. Idealne, żeby przetestować nową... znajomą. W myślach dodała notatkę: trzymać Keyleth z dala od wszystkiego, co się świeci. Przez jej twarz przemknął cień rozbawienia zmieszanego z czystą irytacją. Sięgnęła odruchowo w stronę kieszeni, gdzie zwykle trzymała fajkę, ale jej palce zacisnęły się na pustym materiale. Nie teraz. Jej wzrok powędrował na moment ku oknu, za którym nocny granat jeszcze nie zdążył zabarwić się groźnym dla Lucy odcieniem szarości. Zegar powoli odmierzał minuty ale miały czas. Niedużo, że często miewała mniej.

Spojrzała na chwilę w stronę Lucy nosząc na twarzy ten wyraz profesjonalnego rozbawienia podszytego drobną dozą nonszalancji. Wyraz twarzy kogoś rozbawionego nieistotnymi acz intrygującymi komplikacjami.

Podeszła do uwięzionej Keyleth pewnym krokiem. Zastukała delikatnie w hełm i zajrzała przez szczeliny w nim szukając spojrzenia Keyleth. Przybrała możliwie spokojny acz rozbawiony wyraz twarzy. - Ptaszyny śpiewają nie skomlą. Spokojnie, nie zostawię takiej dekoracji w rękach kogoś kto jej nie doceni. -

Jej palce już wodziły po chłodnym metalu pancerza, szukając szczelin i ukrytych zapadek. Na przegubach rękawic dostrzegła ledwo widoczne, wyblakłe runy wiążące. Uśmiechnęła się pod nosem. - A teraz siedź cicho i spróbuj niczego więcej nie dotykać. - Dodała znikając Keyleth z pola widzenia. Przynajmniej jakaś ciekawa zagadka. Nie odrywając wzroku od swojego zadania, rzuciła w stronę drugiej towarzyszki. - Lucy, rozejrzysz się za prawdziwą szkatułką? Ta iluzja to była dziecinna sztuczka, prawdziwy skarb musi być lepiej schowany.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Lucy Rosewood - 13.09.2025

Ups.
Bardzo proste słowo, które jednak niosło za sobą bardzo wiele kłopotów.
Podobnie jak to bardzo proste zadanie, które miały razem wykonać, a które jak się okazało już przynosiło jej wiele zbędnego zamieszania.

Bo przecież sprawa była naprawdę prosta i Lucy nie przewidywała żadnych problemów. Musiała tylko dostarczyć klientowi tę konkretną szkatułkę, która, wedle jej wiedzy, nawet nie zawierała w sobie jakiegoś wątpliwego czarnomagicznego przedmiotu. Proste, bezbolesne, a jednocześnie całkiem przyjemne.

Tylko że nie.

Musiała jednak przyznać, że była pod pewnym wrażeniem przyprowadzonej przez Ceolsige dziewczyny i tego jak szybko i w jak krótkim czasie była w stanie podjąć tak wiele złych decyzji.

Więc mówisz że co było jej specjalnością? – mruknęła w stronę Burke dość krytycznym spojrzeniem przyglądając się zbroi-pułapce, która obecnie więziła ich towarzyszkę, a potem zerknęła na oprawione elegancką zasłoną okno i skrzywiła sję nieznacznie. Miały godzinę. Ona miała godzinę, a to pewnie i tak nie miało zbyt dużego znaczenia, bo zbroja zapewne zaraz zaalarmuje strażnika i tyle z tego będzie.

Nie zostawimy cię – zapewniła już nawet nie patrząc na zbroję, bo właśnie rozglądała się pomieszczeniu szukając prawdziego przedmiotu, próbując udawać że wcale nie jest zirytowana tą sytuacją. Spojrzenie wampirzycy omiotło prowokująco patrzące się na nią całkiem ciekawe książkowe pozycje, a potem spoczęło na chwilę na problematycznych błyskotkach. Uśmiechnęła się nieznacznie. Burke miała rację mówiąc o młodej sroka. Biżuteria nie była wcale jakaś wyjątkowa, ale rzeczywiście świeciła się ładnie.
Jesteś w stanie ją uwolnić? – spytała Ceolsige, tym razem przyglądając się dłużej ładnemu wydaniu Historii Kostiumów. Ciekawe, czy w obliczu kradzieży szkatułki Whittaker zauważyłby, gdyby pożyczyła od niego bezpowrotnie ten tytuł? Na chwilę zaprzestała poszukiwań i spojrzała na uwięziony dziewczynę, próbując ocenić, czy jeśli Burke się nie uda, będzie mogła w miarę bezboleśnie po prostu zerwać z Keyleth ten metal.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Keyleth Nico Yako - 13.09.2025

onieonieonieonieonieonieonieonie

Pożar w jej głowie był straszliwy i pochłaniał wszelką inwencję twórczą całkiem sprawnej przecież i okazjonalnie wyjątkowo inteligentnej czarodziejki. Była uwięziona. To źle. Ale przyniosła dyshonor dla pani Ceolsige - to bardzo źle, przez co pani Lucy mogła być bardzo zła i pewnie była bo nawet nie krzyczała, a wiadomo, że jak ktoś mówi tak bardzo bardzo spokojnie to jest najgorzej na świecie, że gorzej już się nie dało.

Rozmawiały o niej. Zaufały jej. Włączyły do zespołu. A ona je zawiodła.

Łzy cisnęły się do jadeitowych oczu, pożar w głowie nie ustępował, przestała - zgodnie z instrukcją - wydawać dźwięki, próbowała się nie ruszać też, ale tak na prawdę trzęsła się jak osika. W końcu jednak padło pytanie wiążące i Keyleth w swojej łaskawości wzięła się za siebie, albo może był to kubeł zimnej wody wylany na głowę, albo po prostu ostrze postawione prosto pod gardło, które zaiste czasami było najlepszą z możliwych motywacji.

No to jaka była jej specjalność?

Metal mógł wcale nie być metalem. Mógł być, podobnie jak jej własne ciało, czym tylko ze chciała. Koncentracja, złapanie splotu. Nie potrzebowała różdżki - z resztą nie miała jej w dłoniach ukrytych w metalowych rękawiczkach inaczej pewnikiem by pękła.

Koncentracja.

Transmutacja.

Metal jest jak ja, ja jestem jak metal..

Ceolsige nie patrzyła na nią tylko przez moment. Runy na nadgarstkach obrosły futrem. Podobnie jak płyta na piersi. Hełm. Nagolenniki i wszystkie te pozostałe skomplikowane nazwy na zbroję, które nie były istotne wobec faktu, że całe jej opakowanie stało się miękkim futrem, okryciem, w pewnym sensie dresem z wersją na głowę. Tym razem Keyolsige nie była fretką.

Miała natomiast na sobie jej przebranie.

Podniosła rękę do góry i z zamyśleniem dotknęła futrzanego ucha dodającego jej kilka centymetrów.

W pomieszczeniu na moment zapadła cisza.

- Jakby co to... to możemy zająć się szukaniem szkatułki a z tego ustrojstwa rozpakuje się potem. E... W innym miejscu.

Najważniejsze że mogła się ruszać.

Tęsknie spojrzała za szkatułką, przez którą "wpadła", a potem poruszyła nosem jakby zapominając o tym, że obecnie zwierzęciem była tylko nominalnie.

- Mam wrażenie, że jakieś kamienie szlachetne są tam... - wskazała na regał. Jej nos... był legendarny. W końcu w jej krwi płynęła krew rodziny łowców, czy w bardzej cywilizowanych warunkach, policjantów. - Może ukryta skrytka? Poruszenie właściwego tomu powinno wystarczyć. Albo o o tej lampy na ścianie... eee... kinkietu? - słowo uciekło tylko na moment, a ona odzyskiwała rezon hycając po gabinecie w swoim futrzastym kombinezonie.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Ceolsige Burke - 13.09.2025

Palce Ceolsige ledwo musnęły chłodną stal rękawicy, na której dostrzegła znajome runy wiążące. W jej umyśle już klarował się plan – sekwencja delikatnych zaklęć rozpraszających, które powinny poluzować magiczne więzy bez szkody dla nieszczęsnej dziewczyny. To byłaby finezyjna, inteligentna robota. Precyzyjna i elegancka. - Najwyraźniej ma dodatkowy fakultet z bycia egzotyczną dekoracją. - Spojrzała przelotnie w stronę Lucy z rozbrajająco uspokajającym uśmiechem na twarzy. - Nie martw się zdążymy, niech to będzie ekscytujące urozmaicenie.- Chwyciła delikatnie zimny metal naramiennika próbując go przekręcić.

A potem stało się futro.

Gwałtowna, niemal absurdalna transformacja metalu w miękkie, brązowe futerko sprawiła, że cofnęła dłoń jak oparzona. Przez ułamek sekundy na jej twarzy odmalowało się czyste, nieskażone zdumienie, które szybko ustąpiło miejsca mieszaninie podziwu i głębokiej, profesjonalnej irytacji. Transmutacja. Cóż za nieeleganckie, siłowe rozwiązanie. Skuteczne, bez dwóch zdań, ale pozostawiający po sobie poczucie straconej szansy. Skala przemiany i jej groteskowa absurdalność budziła jednak pewien poziom podziwu.

Powoli odwróciła głowę w stronę Lucy, unosząc brew w niemej odpowiedzi na jej wcześniejsze pytanie. Wyraz jej twarzy mówił wszystko: Najwyraźniej nie muszę się już tym martwić.

Jej spojrzenie powróciło do Keyleth, która teraz w swoim absurdalnym stroju fretki z dumą prezentowała swoją nowo odzyskaną mobilność. Ceolsige pozwoliła sobie na cień uśmiechu.
– Cóż... to z pewnością jedno z... rozwiązań. – mruknęła, dobierając słowa z rozmysłem. – Skoro już skończyłaś przebieranki, skupmy się na...

Nie dokończyła. Na nowo energicznie hycająca Keyleth, wskazując na regał, podskoczyła i obróciła się z energią, która zupełnie zaskoczyła Ceolsige. Jej futrzane ramię uderzyło w ramię Ceolsige, wytrącając ją z równowagi. Nienawykła do szybkich uników, zaskoczona Burke zachwiała się i odruchowo wyciągnęła rękę w tył, by oprzeć się o najbliższy stabilny obiekt. Jej ręka zahaczyła o masywny, dębowy regał z książkami. Jej dłoń wylądowała na ozdobnym, rzeźbionym panelu pomiędzy grzbietami opasłych tomów.

KLIK - cichy odgłos, który poniósł się wyraźnie pośród zgromadzonych postaci kiedy drewno poddało się pod uchwytem czarownicy.

Zanim Ceolsige zdążyła cofnąć rękę, z rzeźbionego drewna wokół jej dłoni wystrzeliły drewniane pnącza. Gładkie i nienaturalnie zwinne, owinęły się błyskawicznie wokół jej nadgarstka, a po chwili kolejne pędy wysunęły się z bocznych ścianek regału, unieruchamiając jej drugą rękę, kostki i talię, skutecznie przygważdżając ją do mebla. Pułapka nie była bolesna, ale trzymała ją w dziwacznym, drewnianym uścisku dociskając ją plecami do grzbietów książek wystających z regału.

Ceolsige zamknęła na moment oczy, biorąc powolny, głęboki oddech. Doskonale. Po prostu doskonale. Poczuła jak za jej plecami coś przeskoczyło chowając się do wnętrza regału. Mimowolnie prychnęła lekko rozbawiona, zarówno sytuacją jak i pętami, które nadal pełzały po jej ciele chwilami łaskocząc jej nadgarstki i dłonie.

– Wygląda na to, że znalazłam skrytkę – powiedziała lekko rozbawionym tonem, nawet nie próbując się szarpać. Jej spojrzenie powędrowało w stronę Keyleth, a w błękitnych oczach na moment zapłonął rozbawiony, choć lekko morderczy ognik. - Chyba będę zmuszona wyposażyć Crossroads w większą klatkę. - Poruszyła się delikatnie testując więzy ale z rezygnacją opadła w nich. Podniosła ponownie spojrzenie na towarzyszki z uprzejmym uśmiechem i uniesieniem brwi. - Gdybyście były tak miłe. Może ulegnie waszym urokliwym argumentom.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Lucy Rosewood - 15.09.2025

To nie tak, że Lucy wolała pracować sama. Po prostu gdy działała pojedynczo nawwt potencjalne wpadnięcie w pułapkę wydawało się łatwiejsze, bo po pierwsze zazwyczaj w nie nie wpadała, a po drugie... Gdy ona coś zawaliła nie musiała ukrywać, że była na siebie wściekła. Gdy ktoś inny coś zawalił... Nie mogła okazywać potencjalnej irytacji, aby nie przeszkadzać w ich zadaniu.

Ceolsige mogła dostrzec, że jej komentarz wywołał na twarzy Lucy niemal niedostrzegalny uśmiech, zarezerwowany wyłącznie dla tej czarownicy, która Rosewood uważała za znacząco kompetentną.
Nie powiedziałabym egzotyczną. Ta zbroja wygląda do bólu francusko – Zamilkła na chwilę, rozważając właśnie to co powiedziała. – Ah no tak. Skoro jest francuska to w takim wypadku masz jednak całkowitą rację. Przepraszam.
Zanim jednak Burke mogła wyswobodzić z Keyleth z pułapki zbroja zmieniła się w coś... Czego nikt chyba się tutaj nie spodziewał.

Interesujące – mruknęła tylko po to, aby nie milczeć oszołomiona tym na co właśnie się patrzyła. To było naprawdę zaskakujące, ale... Chyba nigdy nie widziała wcześniej tak dobrze wyczarowanego stroju fretki. Zaraz potem zerknęła jednak na młodą dziewczynę z pewną ciekawością gdy dość pewna siebie wskazała gdzie powinni szukać kamieni szlachetnych. To też zdecydowanie było Interesujące.

Najwyraźniej jednak meble i dekoracje w tym gabinecie były dzisiaj wyjątkowo złośliwe.

Lucy westchnęła cicho, gdy Ceolsige został przygwożdżona do regału z książkami, zasłaniając przy okazji plecami Historię Kostiumów, a także kilka innych tytułów, które wcześniej zdążyły zainteresować wampirzycę. Hm... Może jednak dobrze, że nie postanowiła wziąć żadnej dla siebie. Jednak zdecydowanie bezpieczniej adoptowało się książki z Biblioteki Brytyjskiej.
Milo, że chciałaś, aby nasza młoda towarzyszka nie czuła się osamotniona w takich potknięciach – powiedziała, a następnie wyciągnęła różdżkę, aby lepiej zbadać pułapkę pod względem tego, jak bezpiecznie ją zneutralizować.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Keyleth Nico Yako - 15.09.2025

Bardzo chciała się przydać i chyba na coś się przydała, chociaż może nie bardzo?
japrzepraszampaniRosewoodjanaprawdęniechciałamtazbrojatomniebardzozaskoczyło,janaprawdęniechciałam – mamrotała pod nosem widząc, że ich zleceniodawczyni nie jest zadowolona, a przecież Keyleth miała tyle talentów i byłaby doskonałym złodziejem pozyskiwaczem, gdyby tylko dać jej odrobinę szansy.

Teraz miały większe zmartwienia, bo pani Burke wpadła w drugą z pułapek. Bledsza z trójki już podeszła do niej z różdżką i Keyleth podążyła za nią, zaglądając z zainteresowaniem przez ramię niższej czarodziejki. Musiała pamiętać, że jednak jest człowiekiem w stroju fretki, a nie fretką, bo przeszkadzało jej mocno, że nie może poruszyć wibrysami, a przecież nie miała obecnie wąsików.

Zapach pani Rosewood kręcił ją w nosie, ale nie zamierzała kichać.

To by było bardzo nieprofesjonalne.

Nagle przyszła jej do głowy myśl i niestety (albo stety) dla świata, postanowiła się nią podzielić zaaferowanym tonem:

– Te wszystkie pułapki... one nie robią nam krzywdy tylko nas unieruchamiają, a co jeśli właściciel tego domu jest... wampirem? Wampiry są dość powszechne w Anglii, prawda? Może to jego sposób na polowanie? Przeklęty gabinet? Gdybym tylko wzięła plecak, mam w nim kadzidła od mamy na taką okoliczność...– stęknęła, bardzo ostentacyjnie nie chcąc nic już więcej dotykać, poza ewentualnie plecami pani Lucy, za którymi było przecież tak bezpiecznie.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Ceolsige Burke - 16.09.2025

Drewniane pędy nie przestawały się poruszać. Pełzły powoli, z niepokojącą determinacją, wspinając się po jej przedramionach i łydkach. Z gałęzi oplatajacej jej talię raczęłu rozrastać sie małe pędy, muskając żebra przez materiał ubrania w sposób, który wywołał mimowolny dreszcz i zmusił ją do stłumienia cichego parsknięcia. To było doprawdy absurdalne.

Spojrzała na Lucy, a na jej ustach pojawił się cień konspiracyjnego uśmiechu.
– Znasz moje dobre serce. – odparła cicho, z nutą udawanej rezygnacji w głosie. – Nie mogłam pozwolić, by nasza mała sroka czuła się samotna w tak... krępującej sytuacji. Wszak moje zaproszenie ją tu przywiodło.

Jej rozbawione spojrzenie przeniosło się na Keyleth, która stała tuż za plecami wampirzycy. Wysłuchała jej gorączkowej teorii z iledwo tłumionym chichotem.
– Doprawdy, Keyleth, jesteś rozczulająca. – stwierdziła z pobłażliwością, która tylko podkreślała sarkazm. – To w istocie szokujące. Gdy ktoś rezygnuje z psychopatycznie morderczych pułapek, jedynym logicznym wytłumaczeniem jest to, że jest psychopatycznym, polującym na ofiary potworem. Westchnięcie, którym chciała zakończyć wypowiedź zakończyło się kolejnym parsknięciem i gwałtownym drżeniem lewej nogi kiedy kolejny pęd wspinał sie po łydce.
- Na szczeście wampiry stanowią nie więcej niż trzecią część lokalnej społeczności i większość z nich ma cywilizowane zwyczaje żywieniowe. - Brzmiała teraz jakby stwierdzała fakt a nie żartowała z oczywistej ironii tej sceny. Jej rozbawienie miesząło sie z wymuszonym przez pędy, tłumionym chichotem.

Przymknęła oczy, zaczerpnęła głęboki oddech odzyskując szybko powage i wracając do zadania. - Próba włamania do wampira nocą byłaby kuszącym, jednakże zbyt brawurowym posunięciem na nasz pierwszy walc Kayleth.- Kończąc wypowiedź powróciła do swojego uprejmego uśmeichu i realtywnie profesjonalnej pozy. Może ztylko drobnymi parknięciami i sporadycznym drżeniem, akuratnie łaskotanej reki lub nogi.

– Pułapka jest magią połączona z mechanizmem. Kiedy mnie złapało, poczułam, jak za plecami otwiera się skrytka. Elementy regału wydają się ze sobą połączone. Whittaker nie przedstawia się jako dżentelmen, który lubi komplikacje. To musi być prosta do dezaktywacji pułapka. - Przez chwilę badała obserwowała fragmenty regału w zasięgu jej wzroku. – Byłabym wdzieczna gdybyście zechciały sprawdzić czy za książkami nie ukrywa się jakaś doniczka. Ukryta dźwignia lub przycisk byłyby rozczarowywujące ale nie zamierzam byc wybredna. Sądząc po naszych dotychczasowych doświadczeniach będzie to tylko pozornie finezyjne. To klasyczna słabość przy projektowaniu takich zabezpieczeń. Ostatecznie kupujący cenią prostotę i wygodę w ich obsłudze. - Kolejne stłumione parsknięcie przerwało jej wypowiedź. - Pośpieszcie sie proszę, wizja noszenia drewnianego gorsetu godzi zbyt bolesnie w moje poczucie estetyki.- Mimo absurdalności sytuacji zachowywała niemal stoicką postawę osoby, która zdaje się mieć wsyzstko pod kontrolą.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Lucy Rosewood - 19.09.2025

Następnym razem możesz ją potem zabrać na ciastko i po prostu porozmawiać o swoich minionych wpadkach – mruknęła wampirzyca, chociaż absolutnie nie wyglądała na aż tak zirytowaną tą sytuacją, zwłaszcza że zaraz potem, słysząc słowa najmłodszej czarownicy, po twarzy Lucy przemknął kolejny uśmiech.
Gdyby to był sposób polowania psychopatycznego, polującym na ofiary potwora to jestem przekonana, że natknęłybyśmy się na jakieś pułapki już wcześniej, a nie tylko w tym pomieszczeniu. Tak by szanse na to, że włamywacze zostaną kolacją były większe – powiedziała, przyglądając się swoim burgundowym paznokciom, zerkając jedynie przelotnie na Ceolsige, gdy wypowiadała mocniej zaakcentowane słowa. Zaskakujące, że, jeśli dobrze kojarzyła, to do ust członków rodziny Burke potrafiły trafiać zdecydowanie bardziej kontrowersyjne przedmioty, ale to krew na języku była tutaj najwyraźniej skandaliczna. – Chociaż włamywacze, mają statystycznie większe szanse na bycie ludźmi, których śmierć nikogo nie ruszy, a może i nawet zadowoli przedstawicieli prawa, więc widzę logikę w twoim pomyśle. W każdym razie nie przejmuj się.

Słysząc dalsze instrukcje Ceolsige, Lucy, która już rozważała rozerwanie pułapki trzymającej Burke zaklęciem, od razu zaczeła szukać doniczki, lub czegokolwiek co mogłoby uwolnić kobietę z tej pułapki, skinieniem głowy zapraszając Keyleth, aby zrobiła to samo. Wampirzyca przegladała kolejne książki aż wreszcie jej wzrok spoczął na ładnie zrobionej drewnianej szkatułce. Lucy zmarszczyła brwi i ostrożnie otworzyła wieczko tylko po to, aby odkryć że pudełko nie miało spodu, a zamiast tego zakrywało... starą, srebrną puderniczkę leżącą przez to bezpośrednio na grubej pułce. Jeszcze ostrożniej otworzyła wieczko puderniczki. Oczywiście tutaj również spodu, ani tym bardziej pudru, a zamiast tego niewielki złoty przycisk. Lucy przewróciła oczami.
A mówią, że to kobiety rzekomo za bardzo komplikują rzeczy przy wystroju wnętrz – mruknęła, a potem dodała głośniej. – Widzę przycisk. Mamy pewność, że to na pewno cię uwolnić. Jak to sprawdzić?
Inaczej niż po prostu go wciskając.


RE: [Jesień 72, 06.09 Ceolsige, Lucy & Keyleth] Lew, czarownica i... - Keyleth Nico Yako - 20.09.2025

– Ja tu jestem! – burknęła (hehe) na starsze kobiety, które kolejny raz zaczęły mówić o niej w trzeciej osobie i wcale to nie było jakoś super miłe i nawet jeżeli wcześniej chciała zapaść się (może nie dosłownie) pod ziemię i udawać, że wcale jej tu nie ma, to teraz czuła, że lepiej zaznaczyć własną obecność, bo może i urodziła się w Afryce, ale angielski znała perfekcyjnie jak swój drugi język i zawiłości gramatyczne nie robiły na niej jakiegokolwiek wrażenia.

Pani Lucy znalazła tymczasem złoty przycisk, który miałby wyswobodzić panią Ceolsige i wszystko wyglądało idealnie, ale...

– Nie! Nie rób tego! – krzyknęła gwałtownie łapiąc panią Lucy za nadgarstek i przez moment przez bardzo krótki moment zwróciła uwagę na to, że jej skóra jest chłodniejsza niż powinna.

Ale kto normalny zakładałby, że owa jedna trzecia społeczności to właśnie ich zleceniodawczyni?

Nawet jeśli była ich trójka.

Nie żeby Keyleth była normalna. Aż tak.

W każdym razie teraz czas znów ruszył, a dziewczę przyobleczone w miękki jednocześciowy dres z kapturem imitujący futro fretki było bardzo przejęte myślą, która pojawiła się w jej głowie.

– To następna pułapka! – czy to była szansa, żeby zrehabilitować się w ich oczach? Być może. Nie chciała, by uważały ja za aż tak bezużyteczną. – Te pułapki nie robiły krzywdy, nawet ta zbroja nie miała nawet halabardy jak w opowieściach. A co jeśli... ten były mąż wiedział, że w posiadłości zostały jej pamiątki i te zabezpieczenia są przyszykowane na nią właśnie? Na tę byłą żonę? Złoty guzik go zaalarmuje i on przyjdzie tutaj wywyższać się nad nią i może ją szantażować. Złodziei się eliminuje, ale to gra psychologiczna! Wyłącznik na pewno nie jest przy szafce, żeby sama mogła go znaleźć. Prawdziwy wyłącznik będzie gdzieś indziej. Gdzie mógłby na nią patrzeć i chełpić się. – Rozejrzała się po gabinecie i biurko wydawało się naturalnym kierunkiem. Katedra. Tron. Bardzo męskie.

Pobiegła więc do biurka i z entuzjazmem godnym dwudziestolatki zaczęła przetrzepywać szuflady w poszukiwaniu drugiego dna.

Nie żeby to zrobiła celowo. Właściwie było to całkiem przypadkiem, ale kiedy usłyszała - kiedy wszystkie usłyszały kliknięcie, a pędy zaczęły się rozluźniać, Keyleth szybko połączyła kropeczki i uniosła zwycięsko tubę sygnowaną pieczęciami Wizengamotu. Nie miała pojęcia, że w środku znajdowały się papiery rozwodowe. Czy tam... pergaminy rozwodowe.

Chyba popsuły gospodarzowi bardzo widowiskową scenę. Nie żeby ona mogła się kiedykolwiek udać. To były chyba jego pobożne życzenia, zbyt wiele składowych podczas tego scenariusza mogło pójść nie tak, ale kto by tam rozliczał oszalałego z rozpaczy (?) mężczyznę z logiki.

Najważniejsze że Pani Ceolsige była wolna, a Keyleth miała bardzo dużą nadzieję, że odkupiła swoje winy.

– Czy to znaczy, że pójdziemy potem na ciastko... razem? – zapytała z nadzieją pani Lucy, bo chociaż była człowiekiem a nie fretką, to jakoś tak intuicyjnie chciała dostać smaczka za udaną sztuczkę. Albo po prostu była głodna. Tak. To był absolutnie normalny stan, po całych dwóch godzinach niejedzenia.