Secrets of London
[10.09.1972] Szlakiem poległych | Mona&Mathilda - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Aleja horyzontalna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=20)
+--- Wątek: [10.09.1972] Szlakiem poległych | Mona&Mathilda (/showthread.php?tid=5118)



[10.09.1972] Szlakiem poległych | Mona&Mathilda - Mathilda Quirrell - 12.09.2025

[Obrazek: 7c1bf2f96e7f448fb928e073f770a8a0.jpg]
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
któremu kości kijem złamano;
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble — krew.

Słyszała echo własnego oddechu. Pogrążona w nieskończonej ciemności przemierzała drogę bez wyjścia. Każdy jej krok wiązał się z pluskiem wody po której stąpała. Nie wiedziała gdzie jest i jak ma się wydostać.
Oh, Mathildo... nie trzeba było - rozległ się głos starszej kobiety, który przeszył serce Mathildy na wskroś. Jej źrenice się zwęziły, a serce niebezpiecznie przyśpieszyło.
-Nie... nie, nie...
Proszę bardzo, Pani Serafino - usłyszała swój własny głos, dużo młodszy. Zacisnęła mocniej usta.
-Nie, nie rób tego... - miauknęła, przegryzając boleśnie wargę, ale nie poczuła nic.
Ciasto? Dla mnie? - kolejny głos niczym wąż wślizgnął się do jej głowy, męski. Należał do pana Fausta. Widziała jego życzliwy uśmiech, poczuła ciepło dłoni na głowie - w kolejnej chwili jego oczy przeraźliwie opustoszały, policzki się zapadły, a oddech stał się płytki i chrapliwy szepcząc niewypowiedziane dlaczego - jej oczy się zaszkliły.
-Przepraszam... - jęknęła, a jej głos zarwał się w połowie. Mathilda zwolniła, zatrzymując się ostatecznie. Ukucnęła, kuląc się, jakoby miało to jej jakoś pomóc - Przepraszam!

-Uśmiechnij się! - w jej uszach odbiło się oburzone syknięcie. Stała w kuchni, trzymając w dłoniach zdobiony talerzyk - Przestań się mazać! - rozmazany obraz przedstawiał jej matkę, która chwyciła ją mocno za ramię, ciągnąc w kierunku wyjścia - no idź!
Ciemność. Głosy nawarstwiały się, nakładając się na siebie, zlewając w jedną całość. Słyszała krzyk. Przed oczyma tańczyły jej krótkie obrazy. Twarze - z których każdego dnia okrutnie uchodziło życie.
-Mamo ja nie chcę - zachlipała. Mocne uderzenie sprowadziło dziewczynkę na ziemię. Poczuła chłód drewnianych podłóg. Policzek palił żywił ogniem, a Ona starała się nie ronić łez, powstrzymać szloch.
-Nie bądź niewdzięczna!
Obraz przed jej oczyma się rozlał. Trumna. Twarze - bez emocji, bez grymasu, bez życia. Życia, które ostatnie dni z nich ulatywało na oczach sześcioletniej Mathildy.
Trumna - pierwsza, druga. Płacz. No już. Dzień, noc - idź, uśmiechnij się tylko.
Śmierć, trumna. Płacz dziecko, płacz mocniej - uśmiechaj się szerzej.
Co znaczy, że nie chcesz? 


-P-proszę, nie... - jęknęła, zanosząc się szlochem, tak żywym i drżącym. Mathilda Quirrell przeżywała męczarnie minionych lat, próbując bezskutecznie się wybudzić. Każdy oddech łapała coraz płyciej, coraz szybciej, po jej brodzie spływała stróżka krwi, gdy przez targane nią emocje przegryzła własną wargę.
-P-Proszę nie! - miauknęła płaczliwie, a jej głos poniósł się błagalnym echem. Zerwała się do siadu, przysuwając drążą dłoń ku twarzy, próbując stłumić płacz, który narastał z każdą chwilą. Dławiąc się łzami łapała oddech raz po raz. Skuliła się, czując własne drżenie - acz mimo tego, że opuściła krainę snów, to mary i strzygi wciąż nawiedzały jej umysł. Każde mrugnięcie przywoływało obrazy, których nie potrafiła odgonić.
-P-Proszę... Proszę... zostaw - jęknęła, czując przeraźliwy chłód. Jakoby sama śmierć gładziła ją po ramieniu.
Wbiła boleśnie we własne przedramiona, jakoby miało to jej jakkolwiek pomóc odpędzić to co bezlitośnie wirowało dookoła niej.


RE: [10.09.1972] Szlakiem poległych | Mona&Mathilda - Mona Rowle - 30.09.2025

Moc Świstka działała. Biały pers, jak zwykle wyczuwający napięcie, tej nocy nie odszedł od Icarusa, tuląc się w jego nogi. Mona natomiast została sama — była skazana na własne sny i pustkę, które obudziły ją wraz z ostatnimi obrazami koszmaru. Cisza w mieszkaniu wydawała się ciężka, jak na fakt, że spały z nią jeszcze dwie inne osoby bliskie jej sercu.

Z początku był to wyłącznie cichy szept, nieskładne słowa, które równie dobrze mogłyby być majaczeniem podsuniętym przez zmęczony umysł po Spalonej Nocy. Rowle, która z trudem ponownie wywalczyła sen, odrzuciła pościel na bok i powędrowała do pokoju gościnnego. Krzyk dobiegający zza drzwi pokoju gościnnego nie pozostawiał wątpliwości, kiedy rozedrgane serca próbowały odgrodzić się od wszystkich duchów przeszłości, jakie tej nocy powróciły.
— Tylka… — wyszeptała w ciemność, nie chcąc wystraszyć Mathildy jeszcze bardziej. Następnie podniosła się, siadła bliżej na łóżku, kiedy ramiona młodszej kobiety zadrżały, a palce wbiły się boleśnie we własną skórę.

Jak do dzikiego oraz poranionego zwierzęcia, kobieta ostrożnie wyciągnęła lewą — jedyną sprawną dłoń w jej stronę, zawahała się na ułamek sekundy, potem musnęła delikatnie ramię młodszej czarownicy. — No już, to tylko sen, kochana. Jesteś u mnie, nic ci nie grozi — powiedziała cicho, na co w odpowiedzi oddech koszmaru urwał się, poszarpał w walce o każdy haust powietrza. Drżenie przyjaciółki było prawie że bolesne w dotyku, więc Mona przesunęła dłonią po jej ramieniu w dół, starając się poluzować desperacki chwyt na własnej skórze. Finalnie przyciągnęła ją bliżej do siebie.
— Oddychaj ze mną. Wdech i… wydech. Jesteś cała — powtórzyła rudowłosa kobieta, kołysząc ją lekko w ramionach. — Nic ani nikt cię nie dotknie póki tu jestem.