To nawet nie była kwestia tego, że miał cokolwiek przeciwko rodzinie Bletchley'ów. Wręcz przeciwnie, wnosili do jego życia kolor i radość właściwy wyobrażeniu włoskiej familii, co sprawiało, że Anthony kolejny dzień miał migrenę.
Nie mógł usiedzieć w Apartamencie, nie odpoczywał tam, pozostając na stałym alercie wobec swoich nowych współlokatorów, którym udostępnił ocalone przed Spaloną Nocą przestrzenie. Głowa tej rodziny, znajomy auror, uratował go z napaści podczas tej okrutnej nocy i Anthony nie zamierzał ani słowem narzekać na to jak w gruncie rzeczy łatwo mógł spłacić ten dług.
A jednak...
Nie odpoczywał w biurze. Tego ranka doszedł do porozumienia, ze swoim zastępcą, którego znał ponad 30 lat, a z którym poróżnił się okrutnie dzień przed tragedią. Wciąż czuł gorycz wycedzonych ku sobie w gniewie słów, wciąż szczypały go oczy, gdy wspominał wściekłość wobec ukrywanych przez Selwyna tajemnic. Ale nic to... dziś rano uznali, że są w stanie wspólnie pracować dalej.
Praca ta jednak była torturą.
Teraz gdy opuścił biuro, było późne dość popołudnie. Normalnie nie pracował tyle, załatwiając wszystko dookoła, składając na selwynowe barki wszelką odpowiedzialność, ale po kłótni czuł się w obowiązku udowodnić mu, że był przydatną jednostką w biurze. Problem polegał na tym, że jego przydatność wiązała się z krążeniem i wymyślaniem, wytyczaniem szlaków działalności, a nie stricte zarządzaniem... Czuł się więc jak muł, gdy braki kadrowe zostały odpowiednio rozładowane, a on musiał tkwić w biurku i czekać na to aż wróci do domu, do którego nie chciał wracać.
Łatwo mu było dzięki temu chłonąć stan zwęglonego Londynu. Łatwo odwiedzać swoje kontakty, bliższe i dalsze, obserwować ludzi niespiesznie sprzątających ruiny. Jeszcze przed tygodniem z tych ścian uśmiechał się z magicznych plakatów do wszystkich. Czy kontrakt Rosierów przetrwa to zawirowanie? Nie był pewien.
W końcu jego kroki dotarły też do schodów Couture de Madame Velanair. Uśmiechnął się widząc, że kamienica nie ucierpiała, ale uśmiech ten szybko zmienił się w realną zgrozę, kiedy tylko spróbował przekroczyć próg butiku.
Zapach był przerażający, momentalnie wywijający na drugą stronę jego wrażliwy arystokratyczny żołądek. Szczęśliwie wybiegła do niego rozemocjonowana gosposia, która pospiesznie oddelegowała go do Dziurawego Kotła, gdzie obecnie przebywała właścicielka butiku. Z duszą na ramieniu Anthony podążył tam od razu, zdając sobie sprawę z tego jak klątwa dotkliwie drenuje poczytalność mistrzyni krawiectwa. Mimo, że od podpisania umowy z Rosierami ich stosunki drastycznie się ochłodziły, mężczyzna wierzył, że jest to sytuacja tymczasowa. Kryzys zaś... mógł być okolicznością łagodzącą, jeśli tylko jako przyjaciel pani Velanair znalazłby jakikolwiek sposób by jej ulżyć.
Wbrew intuicji, to niewielkie wyzwanie stanowiło nie lada ukojenie od rozmyślań o wiele cięższym kalibrze i dalszych krokach wobec tragedii, która spotkała Londyn, ale też - nie do końca związanie z tym - jego życie osobiste i zawodowe. Mały krok, wobec maratonu, który przyjdzie mu niedługo biec...
puk puk puk puk puk puk puk!
Wystukał rytm do pokoju na piętrze, gdy barman wskazał mu właściwe drzwi. Instynktownie wygładził włosy, poprawił czarną oficjalną szatę wysoko postawionego urzędnika Ministerstwa Magii. Insygnia czasem pomagały, zwłaszcza gdy nie do końca można było od razu określić do którego Departamentu czy Biura należą.
– Madame? To ja, Anthony. Przyniosłem wino. – Oczywiście, że to było wino! W próżności, której tak łatwo nie dało się wyplenić z żył, kupił na dole lepszy z roczników Chateaux des Dragons - swojego własnego prowansalskiego wina, którym zalewał Angielski rynek dbając, aby nawet jeśli głowy by o tym nie pomyślały, to podniebienia były zalewane jego myślą estetyczną. Może był niespełnionym pianistą, ale tak przynajmniej mógł z ludźmi dzielić się swoją sztuką.
– Wiem, że bez zapowiedzi, ale to pani ulubione, a cóż innego zostaje nam w tych szalonych czasach? – spróbował, tym razem po francusku, mając świadomość że wcale nie tak często kobieta może porozmawiać z kimś w ojczystej mowie.
Przewaga: wieża babel, popularny, bogacz
Zawada: snob