Secrets of London
[02.10.1972] Panic at the desk-o | Lorien & Louvain - Wersja do druku

+- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl)
+-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5)
+--- Dział: Ministerstwo magii (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=17)
+--- Wątek: [02.10.1972] Panic at the desk-o | Lorien & Louvain (/showthread.php?tid=5197)



[02.10.1972] Panic at the desk-o | Lorien & Louvain - Lorien Mulciber - 03.10.2025

Początek października przyszedł szybciej niż się tego spodziewała. Zdecydowanie szybciej.
Może wypadałoby powiedzieć, że Ministerstwo Magii pracowało na zwiększonych obrotach, próbując uporządkować legislacyjny chaos jaki zrodziły wrześniowe ataki, ale sam Wizengamot zdawał się tkwić w martwym punkcie. Tym samym co zawsze. Jakby na wszystko mieli cały czas na świecie.
Sprawy rozwlekano; przesłuchania przeciągały się o kolejne godziny, gdy próbowano przylepiać oskarżonym łatkę śmierciożerców; lewica pierdoliła swoje tolerancyjne farmazony; nawet w konserwatywnej prawicy dało się wyczuć narastającą paranoję i pierwsze rozłamy. Nic nie szło dobrze. A co gorsza - nic nie szło po jej myśli.
Brakowało tego urokliwego wzdychania nad przyniesionymi jesiennymi szarlotkami. Mabon, Mabon i po Mabon. Ani się człowiek obejrzy to będzie Samhain, Dzień Pamięci, Yule i nowy rok.
Teraz nikt nawet nie kwapił się wywiesić ozdoby na Mabon. Przeszło praktycznie przemilczane, a ludzie o wiele bardziej roztkliwiali się nad pustymi miejscami przy stole.
Śmierciożercy zabili coś więcej niż mieszkańców Londynu. Zabili vibe. Niewybaczalna zbrodnia.

Nie wszyscy sędziowie urzędowali przy samych salach Wizengamotu, w bliskim i miłym sąsiedztwie Departamentu Tajemnic. Niektórzy z nich - jak pani Mulciber cenili sobie zgiełk II piętra, ciągłą obecność przedstawicieli magicznej policji  w okolicy, odczuwalną nawet przy stosownym wyciszeniu gabinetu oraz bliskość tutejszego magicznego automatu z kawą.
I właśnie w ten chaos wypuszczono Louvaina zaraz po jego obowiązkowym instruktażu proceduralnym, wskazując palcem kierunek z krótkim: “pierwsze drzwi od Biura Aurorów po lewej. Łatwo trafić.”
Proste? Tak, wręcz idiotoodporne, bo na ciemnych drzwiach błyszczała złota plakietka z nazwiskiem czarownicy i orientacyjnymi godzinami urzędowania. W dodatku wejście do środka było wprost z korytarza, więc można było uniknąć ciekawskich spojrzeń tutejszych sekretarek.
Sam  gabinet z kolei nie należał do największych, ot odpowiedni dla dwóch osób, w przytłaczających kolorach ciemnego brązu i zieloni. Lorien Mulciber ewidentnie nie należała do szczególnie sentymentalnych osób. A przynajmniej nie na poziomie niektórych urzędniczek, które radośnie obstawiały wszystkie możliwe powierzchnie zdjęciami rodziny, rysunkami sporządzonymi przez zdolne rączki ich dzieci, wyklejonymi z makaronu szkatułkami i glinianymi obciążnikami do papieru w kształcie przejechanego pufka, które ponoć są “ślicznym kotkiem wykonanym przez szalenie uzdolnionego bombelka”.
W gabinecie nie było absolutnie nic personalnego - ciężkie regały wypełniały stare, prawnicze tomiszcza, odziedziczone po ojcu, albo otrzymane w prezencie na przeróżne okazje. Jedyny obraz w pokoju, przedstawiający szanownego Ministra Magii Ignatusa Tufta, oprawiono w pozłacaną, bogato zdobioną ramę chyba tylko po to, żeby uprzykrzyć życie sprzątającym tu dzień w dzień skrzatom domowym. Jak pięść do oka pasowało proste, sygnowane ministerialnym numerem i kodem Biura Aurorów dwukierunkowe lusterko w metalowej oprawie, ustawione na biurku zaraz obok kałamarza, sterty dokumentów sądowych i najnowszego wydania Proroka Codziennego.
Drugie biurko - zresztą identyczne, wniesiono do gabinetu przed kilkoma dniami. Na szczęście na nim Lorien nie zdążyła jeszcze porozkładać się ze swoją chaotycznie porzucaną w każdym kącie papierologią, więc czekało na Lestrange'a wciąż jeszcze puste i czyste.
Wyjątkiem od reguły (zawsze przecież musi być jakiś wyjątek) była ukryta pod szklanym kloszem makieta Azkabanu, z jej miniaturowymi mieszkańcami. Dementorki unosiły się sennie na więziennej wyspie, wyjątkowo dziś nie skore do zabaw i z jakiegoś powodu obrażone na cały świat.

Sama sędzia zajęta była jedną z tych ważniejszych spraw, jaką były codzienne ploteczki z Ministrem Tuftem, który ze wszystkich swoich portretów rozwieszonych w różnych częściach Ministerstwa, ten upodobał sobie najbardziej.  Może dlatego, że Lorien cierpliwie i o dziwo uważnie słuchała jego szalonych, często mrożących krew w żyłach pomysłów udoskonalenia systemu więziennictwa.
-... Nie, Nie zgodzą się na ulokowanie dementorów w Clerkenwell, Ignatusie. Nie możemy ryzykować, że strażnicy przedostaną się w strefę przebywania mugoli…
Przerwała zdanie niemal w pół słowa, dopiero teraz zwracając uwagę, że nie będą tu sami. Stosownie zaprosiła do środka chyba jedyną osobę, której wizyty się spodziewała.
- Panie Lestrange, tak szybko wypuścili Pana ze szkolenia?- Zerknęła na wiszący nad drzwiami zegar. Wskazywał kwadrans po dwunastej. W teorii wiedziała, że pojawi się dzisiaj, ale Ministerstwo rządziło się swoimi prawami, gdy chodziło o czas.- Z reguły lubią się pastwić nad ludźmi przez cały dzień. - Odstawiła na blat biurka niedopitą kawę w zgrabnej, porcelanowej filiżance. Ministerialna lura przelana z papierowego kubeczka.