![]() |
16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wersja do druku +- Secrets of London (https://secretsoflondon.pl) +-- Dział: Scena główna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=5) +--- Dział: Aleja horyzontalna (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=20) +---- Dział: Fontanna Szczęśliwego Losu (https://secretsoflondon.pl/forumdisplay.php?fid=46) +---- Wątek: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm (/showthread.php?tid=935) Strony:
1
2
|
16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Mackenzie Greengrass - 08.02.2023 Fontanna Szczęśliwego Losu niemal zawsze była zadymiona i zatłoczona – zwłaszcza wieczorami takimi jak ten, gdy chłodny wiatr i niebo zasnute chmurami zniechęcały do zajmowania miejsc przy stolikach na zewnątrz. Mackenzie miała względne szczęście: przyszła w odpowiednim momencie, by usiąść przy stoliku, zanim dwa sąsiednie, ostatnie już wolne, zostały zajęte przez hałaśliwe, rudowłose towarzystwo. Zastanawiała się, czy to Irlandczycy, których do Fontanny ściągnął irlandzki klimat, wprowadzony przez właścicieli, czy może Weasleyowie organizowali sobie zjazd rodzinny. Próbowała przez chwilę policzyć wszystkich rudowłosych w pubie, ale zdawali się dwoić i troić w oczach – albo w przedziwny sposób to ich ubywało, to przybywało, albo byli tak ruchliwi i tak do siebie podobni, że czyniło to przeliczenie niemożliwym. Przynajmniej póki by ich nie potraktowano pertificusem. Z pewną fascynacją obserwowała, jak dwóch z nich usiłuje odtańczyć jakiś irlandzki taniec na stole. Problem polegał na tym, że nie umieli tańczyć, stolik nie był wielki, a najwyraźniej już na miejsce dotarli podchmieleni, i czekała tylko na to nie, czy z blatu spadną, a raczej – kiedy i w którą stronę. Ponieważ jednym z potencjalnych miejsc był jej stolik, na wszelki wypadek kufel ze swoim piwem wzięła do ręki. Mackenzie piła bardzo, bardzo rzadko, nawet nie z niechęci do alkoholu, a ze względu na bardzo rygorystyczne wymagania diety sportowca, ale wygrana w pierwszym meczu sezonu oraz prywatne świętowanie były całkiem niezłą okazję, aby pozwolić sobie na ten jeden kufel w kwartale. Nie bawiła się w metamorfomagię, zachowując swój zwykły, jasny warkocz i piegowatą, bladą twarz. Nie tutaj. Za blisko własnego mieszkania, zresztą akurat to, że ktoś doczepi się tutaj, aby jej powiedzieć, że beznadziejnie zagrała w swoim meczu albo spytać, czy nie dałaby adresu sowy do kapitana, były nikłe. Za ciemno, za dużo ludzi, łatwo było zginąć wśród morza rudych głów. Na razie przynajmniej jedyne, czego od niej chciano, to krzesło, zgarnięte do sąsiedniego stolika – bo siedziała sama, a miejsc w środku brakowało. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wilhelm Avery - 09.02.2023 Zazwyczaj unikał zatłoczonych miejsc, ale dzisiejszy dzień sprawił, że było mu to już obojętne. Poszukiwał kilku rzeczy, a te oczywiście można było otrzymać w magicznej części Londynu. Spędził tu jakiś czas i nie znalazł żadnej rzeczy, a przemierzył wszystkie trzy główne ulice. Irytacja spotęgowała się, jak za jeden przedmiot, który nie był na jego liście, a był całkiem użyteczny, kosztował tyle, co najrzadsze karty z czekoladowych żab. To była dla niego pewna granica, po której uznał, że trzeba było się napić. Nie ważne gdzie, po prostu musi gardło zwilżyć, by ten dzień nie był taki stratny. Ubrany był w bardzo proste ubranie, choć według niego miało swoją elegancję. Buty z czarnej skóry, zadbane i wypolerowane o nieco wyższym podbiciu, niż zwyczajne buty. Nie z powodu wzrostu to robił, a po prostu w ten sposób nieco lepiej znosił zwyczajne chodzenie po nierównym terenie. Wygoda była najważniejsza. Czarne spodnie z zaprasowanymi nogawkami w kant, nieco szersze przy stopach. Kołnierz z koszuli widać było bardzo dobrze, a do tego sweter niebieski. Zrezygnował z peleryny, gdyż na nią było zdecydowanie za ciepło, a opadów deszczu nie było. Jedynym stałym elementem ubioru była ta szara opaska na szyję, by zakryć lwią cześć blizny. Reszta, której nie potrafił zakryć, trapiła go, jednak nie mógł nic z tym zrobić, bo jego poczucie stylu by się załamała. Nie lubił jej pokazywać nawet w takich fragmentach, ale nic nie mógł zrobić. Inni się na nią patrzyli dość często, co go nieco deprymowało, choć przyzwyczajał się powoli od dłuższego czasu. Jeszcze trochę minie, nim zacznie ignorować te spojrzenia. Wchodząc do Fontanny, skrzywił się, widząc taki tłok i zlot rudych osób. - Na gacie Merlina, niech ktoś nałoży kaganiec na Wesleyów, bo rozmrażają się gorzej, niż króliki czy chochliki.- Pokręcił głową i skierował się do barmana, idąc pomiędzy stolikami, przy którym siedziała Greengrass, a grupa pijanych osób. I akurat jak przechodził, jeden z podchmielonych stracili zdolność do trzymania się prosto i upadając, skierował się ku niemu, popychając go ciałem, a przy okazji oberwał z łokcia w klatkę i z główki we własną głowę. Taki nagły "atak" spowodował, że Wilhelm dosłownie wylądował na plecach stolika Mackenzie, odsuwając go nieco od niej, a pijany czarodziej leżał na glebie. Avery jęknął z bólu, gdyż całkiem nieźle oberwał, nawet nie wiedząc za co! RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Mackenzie Greengrass - 09.02.2023 I stało się wreszcie to, co stać się musiało: jeden z tancerzy postawił stopę tam, gdzie nie trzeba, wywołując reakcję łańcuchową. Mackenzie odsunęła szybko krzesło, by przypadkiem nie oberwać przy okazji, w duchu gratulując sobie zgarnięcia wcześniej piwa. Gdyby nie była tak zapobiegliwa, ona straciłaby trunek, a nieszczęśnik, który usiłował przebić się do baru, nie tylko walnąłby o blat, ale też pewnie skończył z masą odłamków szła w plecach. Nie wspominając już o zalaniu sobie ubrania piwem. Dość odruchowo wolną ręką złapała za blat, gdy ten zaczął się oddalać, pod wpływem siły zderzenia. Przez głowę przeszła jej myśl o doprawdy fatalnym poczuciu równowagi pijanego, który tak widowiskowo się przewrócił. Spojrzenie jasnych oczu Greengrass przebiegło najpierw po czarodzieju, który wylądował na podłodze – ale zaraz został otoczony przez bandę troskliwych rudzielców, gotowych dźwignąć go z ziemi – a potem skierowało się na Avery’ego. Był znajomy. Chyba. Mackenzie kompletnie nie miała pamięci do twarzy i z Hogwartu z imieniem i nazwiskiem była w stanie bez problemu powiązać głównie osoby ze swojego rocznika albo graczy quidditcha. W przypadku Wilhelma więc coś jej w głowie dzwoniło, bo dzielił ich zaledwie jeden rocznik, więc jakieś sześć lat mijali się na szkolnych korytarzach i w Wielkiej Sali, a nie było to wcale szczególnie dawno temu. Jednak za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć nie tylko, jak mężczyzna się nazywał, ale też czy był rok wyżej, rok niżej, czy chodził do Slytherinu, czy do Ravenclawu, i z czego dokładnie go kojarzy. Czy to pod nim załamał się lód, kiedy była w trzeciej klasie i wyłowiła go kałamarnica? Chociaż nie, to chyba był jeden z Macmillanów… a może to jego zepchnięto na nią ze schodów w piątej klasie? O ile nie pomyliła go z tym starszym, ciemnowłosym Krukonem, którego nazwisko oczywiście zapomniała… Blizna nie stanowiła żadnej podpowiedzi. Mógł ją przecież nabyć później. Poza tym Mackenzie wcale nie była pewna, czy zapamiętałaby, że ktoś w Hogwarcie taką miał. - To mój stolik, nie możesz go tak porwać – poinformowała spokojnie, puszczając wreszcie stolik, gdy już upewniła się, że ten ani się nie wywali, ani nie poleci dalej. – Wszystko w porządku? Jęk brzmiał, jakby nie do końca. A walnięcie z główki w głowę nie wyglądało najlepiej: Mackenzie, która parę razy oberwała w ten sposób, i na ziemi, i na powietrzu, mogła sobie wyobrazić, że to bardzo, bardzo bolało. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wilhelm Avery - 11.02.2023 Avery nie interesował się Quidditch'em za czasów szkolnych, nie był także jednym z prefektów zwykłych lub naczelnych. Nie należał do grupy rozrabiaków, których pamięta się nawet po szkole. On nie był zbytnio towarzyszki, a jedyne miejsca, gdzie widziano go często, oprócz oczywiście Wielkiej Sali to oczywiście biblioteka oraz błonia. Tam często pojedynkował się z innymi uczniami z dala od widoku nauczycieli. To była jedyna odskocznia od nauki i momenty, za które mógł być ukarany. Co oczywiście się przytrafiało, gdyż nie szło zawsze dobrze się ukryć. "Walczył" z uczniami od siebie starszymi i młodszymi. Obie strony musiały jednak zgodzić się na taką akcję, gdyż nigdy nie zaatakował kogoś z zaskoczenia. To dla niego była praktyczna forma nauki, a nie chęć znęcania się nad kimś, czy pokazania, że jest się lepszym. On sam nie zwracał uwagi na uczniów z innych roczników. Nie miał aż takiej pamięci to twarzy, dlatego nie skojarzy raczej kobiety ze szkoły. Zwłaszcza że należała do innego domu. Inszego kruka miałby szanse poznać. Kiedy się tak ocknął z tego szoku i spojrzał na nią, nie do końca zrozumiał, o co chodzi. Wciąż był w lekkim szoku, spowodowanym uderzeniem w głowę. Znacznie więcej czasu zajęło mu dojście do tego, że leży na czymś i to nie było jego łóżko. Zdecydowanie zbyt twarde jak na jego preferencje. - O czym ty...- Urwał i rozejrzał się po pomieszczeniu, poznając, gdzie był i mniej więcej przypominając sobie sytuacji. Oczywiście samego ataku nie pamiętał, bo był z zaskoczenia. Próbował zebrać się z mebla i pierwsze, co mu się udało wykonać to przekręcenie się na bok w jej kierunku, a był nieznacznie od krawędzi i wypadnięcia w niego, prosto na nią. Dość kiepsko jak na próbę wstania. - Łeb mi pęka. - Powiedział do siebie, niż do kogokolwiek innego i dopiero druga próba była bardziej udania, bo wrócił na plecy, usiadł i po chwili postawił nogi na podłodze. Miał jeszcze lekko nieobecny wzrok, mówiący, że do nie końca wszystko jest w porządku. - Mam wrażenie, jakbym oberwał maczuga trolla. Co się stało? - Zrobił jeden krok, a po chwili musiał przytrzymać się stolika, bo jednak był to bardzo kiepski pomysł. Ze względu, że w okolicy nie było wolnego krzesła, a jedyne najbliższe to te, na którym siedziała czarownica, więc było zajęte. - Siądę sobie. - Nie zapytał nawet o zgodę, czy może i usiadł częściowo na meblu, z którego chwile temu się podniósł. Może to nie było eleganckie, ale nie obchodziło go to. Czuł, że musi dojść do siebie. Nie powinno raczej zająć to zbyt wiele czasu. Dopiero teraz dotarł do niej sens wcześniejszych słów. - Jak to porwać?! Co chciałem porwać?! - A przynajmniej w jakieś części. Spojrzał na nią zaskoczony, ewidentnie nie rozumiejąc, o co jej chodziło. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Mackenzie Greengrass - 11.02.2023 Nie miała szans kojarzyć go z pojedynków. Te nigdy jej nie interesowały. Prawdopodobnie wtedy, kiedy on walczył z kimś na błoniach, ona akurat latała na miotle nad boiskiem do quidditcha. - To była głowa – sprostowała Mackenzie, trochę niepewna, czy mężczyzna robi sobie z niej żarty, czy naprawdę nie jest pewny, co się stało. – Nie trolla – dodała jeszcze, dla porządku, jakby sądziła, że coś takiego naprawdę mogłoby mu przyjść na myśl, choć jako żywo, w pubie nie było ani jednego trolla. Ot Greengrass nigdy nie była osobą najbardziej wprawioną w sztuce konwersacji, chyba że kogoś naprawdę dobrze znała. (A i wtedy niekoniecznie.) – Tylko tego rudego, który siedzi o tam. Hm, albo tego obok. Teraz nie jestem pewna. Zerknęła na sąsiedni stolik, gdzie w tej chwili oględzinom poddawano aż dwóch rudzielców. Najwyraźniej ktoś ruszając na pomoc nieudolnemu tancerzowi także oberwał czyimś łokciem albo walnął się o stół. Sposób, w jaki się poruszał, patrzył i mówił, coraz bardziej wskazywał jednak nie na żarty, a całkiem znajome Mackenzie objawy. Nie była medykiem, zupełnie nie znała się na chorobach, ale były dwa rodzaje obrażeń, z którymi była doskonale zaznajomiona i umiała rozpoznać objawy. Jak każdy, kto spędzał bardzo dużo czasu na grze w quidditcha, gdzie nieustannie w powietrzu fruwały kafle i groziło ci spadnięcie z miotły. Jednym z nich były wszelakie złamania. Drugim skutki uderzenia w głowę. Jak wstrząs mózgu. - Stolik – wyjaśniła. – Mówiłam o stoliku. Zaczął uciekać, jak na niego wpadłeś. A wpadłeś na niego, bo jeden z tych eee… Irlandczyków, Weasleyów albo dziwnych, rudych kopii, upadł na ciebie i zderzyliście się głowami. Przy ostatnich słowach zniżyła nieco głos, bo nie była aż tak aspołeczna, aby nie wiedzieć, że lepiej, aby wesołe towarzystwo nie usłyszało, co mówił. Przechyliła lekko głowę, spoglądając na niego uważnie, próbując ocenić, czy przypadkiem jej przypadkowy towarzysz przy stoliku nie ma problemów ze zogniskowaniem wzroku. Mówił dość wyraźnie, zaburzenia mowy więc odpadały, przytomności nie tracił… - Zawroty głowy? Nudności? Szum w uszach? Światłowstręt? – wyrecytowała standardowy zestaw pytań, który sama przez ostatnie cztery lata słyszała albo zadawała przynajmniej raz w miesiącu. Zaraz, zaburzenia pamięci krótkotrwałej chyba tutaj mieli. Oby tylko krótkotrwałej. Cały wypadek Mackenzie przyjmowała z pewnym dziwnym, ale charakterystycznym dla niej spokojem, jakby była świadkiem podobnych rzeczy codziennie. Matka lubiła mówić, że emocje jej córki są upośledzone. Ewentualnie, że z nią samą coś jest nie tak. – Mam nadzieję, że pamiętasz, jak się nazywasz? – dodała jeszcze. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wilhelm Avery - 11.02.2023 - Głowa? - Spojrzał na nią tak, jakby to ona teraz żartowała lub kpiła z niego. Dopiero kolejne słowa i jej spojrzenie skierowane gdzie indziej, spowodowały, że popatrzył w tamtym kierunku. Faktycznie dwie osoby leżały i raczej nie było tu miejsca co prawda na uderzenie maczugą, ale to było jedynie wyolbrzymienie sytuacyjne. Po pierwsze, jak to się stało? Nie przypominał sobie momentu, który spowodował uderzenie. Czyżby został wzięty z zaskoczenia? Zmrużył oczy, próbując sobie to wszystko wyjaśnić i do pewnego momentu chyba rozumiał. Oberwał w łepetynę. To było pewne. Co jednak się stało? Ta czarownica mówi, że jakiś przeklęty na jaja Merlina uderzyła w jego. Jak? Dopiero potem to wyjaśniła. Tamten na niego upadł! Żeby to zrobić, musiałby wyżej. To takie durne. Lewitował w powietrzu, czy co? Ostatnie to, co pamiętał, to jak przekroczył drzwi, potem jakoś wszystko się rozmywało. - Ach, przepraszam chyba za to? - Powiedział niepewnie, bo nie końca rozumiał, czy zrobił to specjalnie, a może nie. Na pewno jakiś kłopot sprawił tej kobiecie. W innej sytuacji pewnie nawet spróbowałby zdobyć się na jakiś zaczepny tekst, może naznaczony drobnymi cechami flirtu. Teraz zdecydowanie jakoś nie miał zdolności do tego typu myślenia. Kiedy tak pytała, co mu dolega, zdawał sobie sprawę z tego, co faktycznie czuł. Kręciło mu się w głowie, jak się poruszał. Trzymając się w jednej pozycji, jakoś tak tego nie zauważał. Może po prostu lepiej to znosił. Nudności nie miał, nic mu nie chciało wyskoczyć z żołądka. Szum w uszach, niby wszystko słyszał normalnie, ale coś tak jakby nieco mniej wyraźnie? Światłowstrętu nie miał. Nie raziło go po oczach. - Trochę mi się kręci, zwłaszcza jak się ruszam. I chyba słyszę jakiś delikatny gwizd. - Powiedział do niej, zdając sobie sprawę, że jeszcze pyta go o imię. Zamrugał parę razy, niewiele myśląc logicznie w swoich kategoriach. Niech ten ból w końcu ustąpi, to będzie lepiej. - Tak, Wilhelm jestem. - Powiedział w odpowiedzi na odpowiedzi, nie będąc świadomy, że niekoniecznie o to właściwie pytała. Dla tego teraz to wszystko brzmiało tak samo i nie widział różnicy w wydźwięku pytania, czy pamięta własne imię, a jak się nazywa, kiedy się należy przedstawić. - Dzięki, że się interesujesz. - Skierował te słowa w jej kierunku, próbując się delikatnie uśmiechnąć, acz ledwo uniósł kąciku ust. Zdecydowanie brakowało mu zdolności do skupienia się w tej chwili. Tylko ile minęło od uderzenia? Chwila pewnie. - Jesteś magomedyczką lub uzdrowicielką? - Spytał, bo dziewczyna przynajmniej teraz robiła takie wrażenie. Pytała o jego stan zdrowia, wymieniała rzeczy, które czuje. Jakby się o tym uczyła. To by mu pasowało do tych zawodów, bo jednak nie podejrzewał, że ktoś inny może to znać przez to, że sam znajdował się nie raz w takiej sytuacji. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Mackenzie Greengrass - 12.02.2023 - Nie mówiłam poważnie - odparła tylko Mackenzie, bo ostatecznie nie uważała przecież, że mężczyzna naprawdę chciał w ten dziwaczny sposób okraść ją ze stolika. Po prostu była raczej słaba, jeśli szło o żarty. Zwłaszcza, że wiele z nich wygłaszała z taką miną i wyrazem twarzy, że ludzie zakładali, że mówi je na poważnie. Czasem nawet tak było. - W porządku, czyli pamięć długoterminowa na miejscu - ucieszyła się, kiedy się przedstawił. Naprawdę byłoby głupio dostać amnezji po tym, jak ktoś wpadł na ciebie w barze. I bardzo nie chciałaby w takiej sytuacji być tą jedyną osobą, która akurat znalazła się pod ręką i może doprowadzić ofiarę zaniku do Biura Brygady albo Munga. Robiło się jej słabo na samą myśl o tłumaczeniu różnym ludziom, co się stało. - Mackenzie. Rozejrzała się za jakimś dodatkowym krzesłem, bo Wilhelm wyglądał, jakby bardzo potrzebował usiąść. W końcu przy jednym z dalszych stolików dostrzegła takie jedno - wcześniej notabene podebrane od jej stolika - i przez ułamek sekundy rozważała pomiędzy podejściem i poproszeniem o nie, a zachowaniem się jak zupełny cham. Ponieważ przy stoliku siedziało parę osób, i bardzo nie chciała rozmawiać z tak dużą grupą ludzi, ostatecznie wybrała to drugie, wyciągnęła różdżkę i wyszeptała pod nosem "accio". Miała nadzieję, że tamci, właśnie pochłonięci jakąś pijacką grą, nawet nie zauważą, że ktoś podebrał krzesło, na którym wcześniej siedział ich kolega, który teraz wyszedł z baru. – Powinieneś chyba chwilę posiedzieć. I sprawdzić, czy to nie ustąpi… Jeśli to wstrząs mózgu, można nagle sobie zemdleć i już nie wstać – powiedziała. Nie to, że raz zrobiła coś takiego i potem ocknęła się w szpitalu. Wcale. Przynajmniej po tamtym razie zmądrzała. Chociaż Wilhelm nie miał wszystkich objawów, więc istniała szansa, że jednak zaraz mu to minie. Oby. – Umówiłeś się tu z kimś? Chyba lepiej, żeby ktoś cię potem odprowadził… Mógł w końcu przyjść do kogoś i o tym zapomnieć. Rozejrzała się nawet znowu, czy ktoś się im nie przypatruje nazbyt uważnie. Na podziękowanie wzruszyła lekko ramionami, jakby niepewna, jak w ogóle powinna na nie zareagować. Dopytywała właściwie niejako w odruchu, bo chociaż nie dysponowała nieprzebranymi pokładami altruizmu, nie była też tak całkowicie pozbawiona pewnych odruchów. Nad którymi niezbyt się nawet zastanawiała. Ewentualnie chodziło o to, że tak regularnie ktoś z drużyny obrywał tłuczkami, że była uwarunkowania do konkretnej reakcji przy urazie głowy. - Magomedykiem? – zdziwiła się i dopiero po sekundzie dotarło do niej, dlaczego mógł tak pomyśleć. – A, nie. Ja tylko trafiam regularnie w ich ręce. Właściwie w każdy czwartek, większość poniedziałków i prawie każdą sobotę – wyjaśniła. Jednocześnie był to żart, z gatunku tych nie jakoś szczególnie śmiesznych, i nie był. Bo w każdy czwartek i poniedziałek mieli najdłuższe treningi, a w soboty z kolei grali mecze, więc tak przynajmniej raz w miesiącu w któryś z tych dni musiał obejrzeć ją uzdrowiciel. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wilhelm Avery - 12.02.2023 Zamrugał kilka razy, kiedy powiedziała, że żartowała. Nawet w tym stanie był na tyle przytomny, by zauważyć, że nic nie wskazywało na coś takiego. Kamienna wręcz twarz, brak uśmiechu w oczach i tonie głosu, że postawiłby kilka galeonów na to, że to była na serio. Nawet nie wiedział, co miałby odpowiedzieć w tej sytuacji. Cokolwiek powie i tak zabrzmi idiotycznie. Przynajmniej takie odnosił wrażenie. Dlatego po prostu pokiwał głową, bo nie zamierzał przypadkiem obrazić jego wybawczyni? W końcu mu pomagała, więc chyba zasługiwała na taki tytuł. Powiedziała mu kolejny nieznany termin. To mieli jakieś rodzaje pamięci? On sądził, że mieli tylko jedną. Właśnie mimowolnie sprawiła, że poczuł się głupi. To była sztuka, by w byłym krukonie obudzić coś takiego, aż mimowolnie się uśmiechnął, bo uczył się dzięki temu nowej rzeczy, nawet jeśli nie była dla niego przydatna. - Gratuluje. Właśnie sprawiłaś, że poczułem się głupszy. - Parsknął lekko śmiechem i trochę tego pożałował, bo głowa odezwała się teraz, choć ból był mniejszy, niż na początku. Nie miał problemu z przyznaniem się do niewiedzy, a wszystko, co związane z leczeniem było dla niego po prostu obce. Nigdy tym się nie interesował. - Chyba nie przywitałem się poprawnie, ale patrząc, że poznaliśmy się, kiedy chciałem ukraść ci stolik, to chyba można mi wybaczyć brak zwykłego cześć. - Uśmiechnął się w odpowiedzi na to, jak się nazywa i nie skojarzył jej z grą na miotłach. Dla niego było to po prostu zwyczajna czarownica, która tu siedziała. Nie wyglądało także, by rudzielcy zauważyli zniknięcie krzesła. Nadal byli zajęci swoimi towarzyszami, więc jeden mebel mniej nie robił im większej różnicy. - Dzięki. - Powiedział, kiedy zdobyła dla niego krzesło i usiadł na nim. To, co mówiła, choć nie do końca dla niego zrozumiałe, miało jeden sens. Odpocznij, a będzie dobrze. Próbuj to rozchodzić, a nie odpowiadam za ciebie. - Skorzystam z tej rady. Nie widzi mi się spotkanie bliskiego stopnia z podłogą i brak jakiekolwiek kontroli nad ciałem. - Stwierdził z rozbrajającą szczerością. Zwłaszcza że pewnie wtedy wylądowałby w Mungu i nie mógł liczyć na to, że portfel mu magicznie nie zniknie. - Nie. Szukałem kilku rzeczy dla siebie, ale nic nie znalazłem. A jak już coś było przydatnego, ceny gorsze, niż u goblinów. Więc trochę się zirytowałem, że wypad poszedł na marne i postanowiłem się czegoś napić. A ten lokal był najbliżej. - Wzruszył ramionami. Tak też czasem się działo, że nie zawsze można było otrzymać to, co się chce. - A jak jest z tobą? Jeśli czekasz na kogoś, to mogę po prostu się oddalić, by nie przeszkadzać w spotkaniu. - No tak trochę głupio by dla niego wyszło, jakby przeszkodził jej w czymś takim. Jeszcze gorzej, gdyby dziewczyna poszła na randkę, czekała na swego partnera i on miałby to zepsuć. Wtedy to już katastrofalnie by się czuł. Wolałby już wtedy faktycznie się oddalić, by mogła spędzić lepiej ten czas, niż z nim. - To chyba masz u nich jakiś specjalny pakiet, skoro tak często Cię widują. I pewnie tylko odliczają dni, kiedy znów Cię zobaczą? - Również zażartował z jej sytuacji, nadal nie rozumiejąc dość prostej aluzji do tego, czym się oczywiście zajmuje. Powód był oczywiście ten sam, co wcześniej. To oczywiście pozwalało kobiecie pozostać anonimowa. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Mackenzie Greengrass - 12.02.2023 - Przepraszam – powiedziała, szczerze zakłopotana, a raczej na tyle zakłopotana, na ile Mackenzie potrafiła być. Chociaż akurat sytuacja, gdy ktoś przez nią deklarował, że poczuł się głupi, zdarzyła się jej chyba po raz pierwszy. Zwykle raczej ludzie dochodzili do odwrotnych wniosków, a przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Może mylne. Odczytywanie innych nigdy nie stanowiło jej mocnej strony. Zachowywanie się tak, by wyjść na normalnego człowieka, także.– Po prostu parę razy w życiu oberwałam w głowę. Raz przez godzinę nie mogłam sobie przypomnieć, jak się nazywam. To podobno było bardzo źle. Co gorsza było to w dzień meczu po rozgrzewce, więc trener omal nie dostał zawału. Na szczęście uzdrowiciel zrobił swoje, napojono ją eliksirami, dzięki którym świat przestał wirować i okazało się, że nawet kiedy Mackenzie nie jest pewna, jak ma na imię, pamięta, jak się lata. - Też się nie przywitałam - dodała, jakby dopiero teraz sobie uświadomiła, że zwykle ludzie mówią coś w stylu "cześć" albo "dzień dobry", gdy z kimś się witają. Z drugiej strony, kiedy ktoś nagle wpada na twój stolik i jęczy z bólu, to "czy wszystko w porządku" albo coś takiego jak "czy mam wołać uzdrowiciela" zdawało się jej jakoś trochę bardziej na miejscu. Samego faktu, że Wilhelm jej nie kojarzył, domyśliła się i nie była tym zbyt zaskoczona. To nie tak, że znał ją każdy czarodziej. Ani nawet co drugi czy co trzeci. Głównie ci, którzy lubili quidditcha. Osoby interesujące się nim okazyjnie może i kojarzyły samo nazwisko, ale na plakatach czy w prasie pojawiała się przecież w innej fryzurze i w szatach do gry. Przyjęła więc po prostu to jako coś normalnego. Podobnie jak to, że choć jego twarz była znajoma, to mogła powiedzieć wyłącznie: chyba byliśmy razem w Hogwarcie. Jej brak pamięci do ludzi sięgał zresztą tak daleko, że istniała szansa, że gdyby jutro wpadli na siebie na ulicy, mogłaby mieć problemy z jego poznaniem i to wcale nie z celowego ignorowania, a dlatego, że zwykle musiała skupić się na czyjejś twarzy przynajmniej kilka razy, aby na dobre nauczyć się kojarzyć ją z imieniem. - Nie polecam. Zwłaszcza że podłoga tu wygląda na brudną – zgodziła się z nim, co do bliskich spotkań z podłogą. Nie wydawał się już jednak zdezorientowany i mówił całkowicie zrozumiale, więc wyglądało na to, że po prostu na chwilę go zamroczyło. - Nie – odparła, kręcąc głową. – Wpadłam po prostu napić się piwa. Bo sąsiadka nade mną chyba ćwiczy stepowanie. Wolałam pub – stwierdziła, unosząc swój kufel, na wpół opróżniony. Teraz zresztą dopiero sobie o nim przypomniała i ostrożnie upiła łyk. Nie miała szczególnie słabej głowy, ale też piła tak rzadko, że sączyła jedną szklankę piwa przez dobrą godzinę. – Mają mnie pewnie w specjalnym kalendarzu. I uciekają, kiedy widzą mnie na ulicy – stwierdziła. Po prawdzie częste trafianie do uzdrowicieli mogło być związane z wieloma zawodami: od quidditcha, przez BUM i aurorów, po takie zawody jak praca ze smokami i innymi magicznymi zwierzętami albo eksperymenty z eliksirami. Choć oczywiście, pewnie jako smoker znałaby się na poparzeniach, nie na urazach głowy. – Szukałeś czegoś konkretnego? – dorzuciła jeszcze. Nie miała pojęcia, czy był stąd, a że mieszkała tu od roku, to sama nieźle znała Horyzontalną. A nawet te sklepy na Nokturnie, które leżały bliżej Alei. RE: 16.03.72, Mackenzie i Wilhelm - Wilhelm Avery - 13.02.2023 - Nie przejmuj się tym. - Zaśmiał się, nie traktując tego, co powiedział na poważnie. Dla mnie miało być to słowa na rozluźnienie atmosfery między nimi. On sam nie był kimś, kto był tak dumny, że nie widział czubka własnego nosa. Trzeba mieć odrobinę dystansu do siebie, by nie przejmować się za bardzo wszystkim. - Potraktuj to bardziej jako komplement, bo naprawdę jest trudno sprawić, bym nie wiedział, co się do mnie gada. Wiedza uzdrowicieli to jedna z tych rzadkich dziedzin, która jest mi obca. - Nadal mówił, śmiejąc się nieznacznie. Oczywiście bywały inne i jest ich znacznie więcej, niźli kilka, acz przecież nie chciał wyjść na takiego nieuka, jakim w istocie był. Znał ograniczenia swojej wiedzy, a także, że świat długi i szeroki. Posiadał jedynie ułamek wiedzy o nim i oszukiwał siebie, że to liczba i tak większa, niż przeciętnych czarodziei. Prawda była zgoła inna. Ona mogła być niższa przez to, że trochę sam się zamknął na pewne elementy. - Nie brzmi to najlepiej, jak nie pamięta się własnego imienia. Zresztą to trochę godne podziwu, że mimo takich wypadków, nadal nie szukasz czegoś bezpieczniejszego. Musisz to lubić. - Nie pytał, zauważył jedynie pewna prawidłowość. Czymkolwiek było dla niej, a nie pytał, co to takiego. Przecież nie będą pisać biografii o drugiej stronie, więc nie musieli się dzielić żadnymi sprawami osobistymi poza informacjami, które nie mają większego sensu, bez dodatkowych wieści o tym, co się robi w życiu. Nie skomentował stwierdzenie, że się nie przywitała, bo w sumie czy to miało dla niego jakieś znaczenie? I tak poznali się przez to, że on stracił na chwile przytomność przed nią. Zamyślił się nad moment. - Czyli nasza znajomość zaczęła się od tego, że dosłownie padłem przed tobą. Drobnym druczkiem można dopisać, że niekoniecznie z własnej woli. - Parsknął, gdyż te słowa można odebrać różnie. I o to chodziło. Prawdziwy powód będą oni znali, a reszta niech żyje z plotek, o ile kiedykolwiek będą komuś o tym opowiadać. Nie potrafił zbytnio powiedzieć, czy nie zrozumiała drobnego żartu z jego strony, czy odpowiedziała własnym. Ciężko było rozczytać, kiedy ta czarownica nie mówi na poważnie. - Nie mogłaś w sumie użyć zaklęcia wygłuszającego? Nie twierdze, że żałuje, iż przypadek sprawił, że spotkaliśmy się, ale ciekawi mnie to. - I tu się uruchamiały trochę jego krukońskie przyzwyczajenia. Wiele rzeczy można było przecież załatwić poprzez użycie odpowiedniego czaru. On zawsze tak robił. Nie znał zaklęcia, uczył się go. - Chcesz powiedzieć, że taka z ciebie okropna pacjentka, jak tam trafisz? - Parsknął śmiechem, będąc ciekawy jej odpowiedzi na te żartobliwe stwierdzenie. Może dzięki temu dowie się, czy faktycznie jest taka poważna, na jaką wygląda. - Niewidzialnego papieru, zmywacza do rzadkich, magicznych atramentów oraz zestawu do okularów do tłumaczenia starożytnych tekstów. - Nie miał potrzeby ukrywać tego, co chciał zdobyć. To nie było niestety tak łatwo dostępne, a przeszukał naprawdę wiele sklepów. |