• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
« Wstecz 1 2 3 4 Dalej »
[06.04.1972] Trzeci syn, ale ślubny - Brenna & Patrick

[06.04.1972] Trzeci syn, ale ślubny - Brenna & Patrick
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#1
14.03.2023, 03:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:14 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Patrick Steward - Pierwsze koty za płoty
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka


To było dziwaczne zgłoszenie. W pierwszej chwili Patrick pomyślał nawet, że pani Stone albo stroi sobie z niego głupie żarty, albo popadła w jakiś gorszy rodzaj obłędu niż jej paranoiczny mąż. Po dłuższym zastanowieniu obłęd był w jej przypadku całkiem możliwy. Nie dało się być żoną pana Stone’a i nie zwariować. Ale niedługo po tym jak otrzymał zgłoszenie od niej, wpłynęło następne, mniej więcej o podobnej treści. I kolejne. Również bardzo podobne do dwóch poprzednich.
A treść brzmiała mniej więcej tak: na cmentarzu w Little Hangleton tkwi uwięziony duch i żąda, by mu udzielono natychmiastowej pomocy. Pani Stone zdołała go nawet z przejęciem opisać. Jej zdaniem był to łysiejący mężczyzna, mniej więcej czterdziestoletni. Miał wąsy, monokl i wyglądał jakby ktoś wbił mu kołek w serce. Ach, no i oczywiście był półprzezroczysty. Steward powstrzymał się przed zapytaniem podenerwowanej kobiety, czy zdarzyło jej się zobaczyć ducha, który nie miałby akurat takiej półprzezroczystej formy. Inny ze zgłaszających dodał, że był nieślubnym synem arystokraty, ale trzecim (Patrick nie wiedział jakie miało to znaczenie).
W chwili, w której zgłaszała mu obecność ducha na cmentarzu, nawet nie zamierzał interweniować. Tak, być może ten był w wyjątkowej desperacji, ale właściwie to co, Patrick miałby zrobić? Jak rozwiązać jakieś sprawy, które mogły mieć i kilkaset lat? Tamtych ludzi już nie było. Przez znajomość z Martą odkrył, że duchy – choć pozostały w świecie rzeczywistym po swojej śmierci, jednocześnie były bardziej zakorzenione w tym świecie, w którym wcześniej żyły. Nigdy nie dorastały, nie zmieniały ubrań, nie starzały się, niby nabywały nowe doświadczenia – ale wciąż przez pryzmat siebie z chwili śmierci. Tak, można było z nimi porozmawiać. Można było się nawet zaprzyjaźnić, ale pewnych spraw nie dało się przeskoczyć.
Potem, gdy zaczęły napływać kolejne zgłoszenia, Patrick zrozumiał, że będzie musiał przynajmniej sprawdzić, w czym właściwie tkwiła cała sprawa. I czemu rzeczony duch aż tak żądał pomocy.
Tamten dzień w pracy i tak był dość nudny. Najpierw uzupełnił zaległe dokumenty, potem spędził dobre czterdzieści minut na wrzucaniu papierowych kuleczek do kosza na śmieci i przywoływaniu ich z powrotem. Wreszcie podjął decyzję, że pójdzie sprawdzić to osobliwe zgłoszenie. Steward narzucił na ramiona ciemną, skórzaną kurtkę i już gotowy do drogi znalazł się przed wejściem do biura brygadzistów. Zapukał kilka razy a potem zajrzał do środka.
- Brenno, nie masz ochoty odwiedzić teraz zmarłych krewnych na cmentarzu? – zapytał, dostrzegając brygadzistkę Longbottom. – Podobno na cmentarzu w Little Hangleton jest jakiś duch, który żąda interwencji Ministerstwa Magii.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
14.03.2023, 11:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.03.2023, 11:25 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna tego dnia miała ręce pełne roboty. Rano stała nad biurkiem Mavelle, udzielając jej instrukcji, co do portretu pamięciowego kobiety, która włamała się do sklepu Ollivanderów. Potem sporządziła raport, dotyczący włamania oraz tego, co dojrzała jako widmowidz i znalazła jako animag. Schowała się w łazience, kiedy zobaczyła panią Turpin i wyszła stamtąd dopiero, kiedy ofiarą starszej pani stał się inny, nieszczęsny Brygadzista – zwykle pani Turpin z jakichś powodów wybierała Brennę, ale widać ktoś nieświadomy, kim jest ta waria… znaczy się miła obywatelka, zapytał ją, po co przyszła. Później Brenna zaczęła przeglądać ostatnie raporty z Pokątnej pod kątem dziwnych zachowań i napisała prośbę do alchemika wydziałowego o informację, jakie zapachy mogą wywołać potężne halucynacje.
W okolicach południa bardzo, bardzo chciała już wyjść zza biurka, więc kiedy pojawił się Patrick z ofertą odwiedzin pewnego ducha, przyjęła go z radością. Nieważne, że miała jeszcze trochę roboty, odwali ją wieczorem, liczyło się to, że ktoś taki jak Brenna stawał się chory, kiedy musiał spędzić za dużo czasu tkwiąc nad papierami i ogólnie w biurze. Mogła iść do Little Hangleton, nawet jeśli to cieszyło się trochę podejrzaną sławą. Albo do dowolnej innej lokacji. Brenna pośpiesznie dopiła więc swoją kawę i skrzywiła się lekko – bo była mocna, gorzka i już prawie zimna, co czyniło ją ogólnie rzecz biorąc dość paskudną – i podniosła się zza biurka.
- Skąd wiedziałeś, Patrick? Właśnie tak tu sobie siedziałam i myślałam: ale cudownie byłoby móc wyprawić się na cmentarz, najlepiej ten w Little Hangleton, bo są tam… hm… mają tam… o, bardzo ciekawe nagrobki. Widziałeś ten jednego Gaunta? Kazał wykuć na nim węża. Musiał być czarną owcą rodziny, bo innych jeszcze sto lat temu nie chowali obok mugoli – paplała po swojemu, pośpiesznie przenosząc jeszcze papiery do zabezpieczonych szuflad, a potem z jednej z nich zabierając świece. Tak na wszelki wypadek rzadko gdzieś się bez nich ruszała, chociaż wątpliwe było, czy przydadzą się akurat na wyprawie do ducha. – Myślałam, że zwykle domagają się naszej interwencji żywi w sprawie duchów, które brużdżą… - stwierdziła, trochę zaciekawiona, gotowa ruszać z Patrickiem na miejsce do aportacji. Rzecz jasna, jak to Brenna: gadając po drodze dalej. – Wiesz, na przykład… Jęcząca Marta. Sprawdziłam kiedyś z ciekawości archiwa i okazało się, że uziemiło ją w Hogwarcie właśnie ministerstwo, bo kompletnie zrujnowała ślub brata swojej szkolnej koleżanki. Nie opisali szczegółów, ale z kontekstu mam wrażenie, że wysadziła toalety.
Ludzie domagający się interwencji w sprawie duchów nie byli nowością, ale odwrotnie?
- Z drugiej strony, ostatnio swoją śmierć zgłosił mi wampir, może teraz zgon chce zgłosić duch – dodała z zastanowieniem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#3
26.03.2023, 20:25  ✶  
Patrick parsknął, uśmiechając się pod nosem. Obserwował jak Brenna zbierała się do wyjścia. Nie przeszkadzało mu, że dużo mówiła, choć czasem słowotok Longbottom przypominał mu zasłonę dymną, za którą próbowała się ukryć. 
- Tak myślałem, że to może cię zainteresować – skomentował wreszcie, mniej więcej w tym momencie, gdy Brenna nabrała powietrza by mówić o Jęczącej Marcie. Tu poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Powinien się do niej odezwać, po prostu z wiekiem było mu coraz trudniej. – Zrujnowała ślub brata swojej szkolnej koleżanki? – zapytał powoli. – Nie przyznała mi się do tego – rzucił, gdy wychodzili z biura.
*
Cmentarz w Little Hangleton był niewielki, zarośnięty i bardzo zaniedbany. Steward otworzył furtkę. Puścił przodem Brennę a następnie ruszył za nią. Rozglądał się z uwagą, szukając kogoś, kto wyjaśniłby im, gdzie mają podążać. Ale nie musieli długo czekać, aż dostrzeli półprzezroczystą sylwetkę.
Sylwetka należała do mężczyzny. Dość niskiego i drobnego. Mniej więcej czterdziestoletniego, choć mógł być młodszy, tylko przedwcześnie postarzały. Na jego półprzeroczystej głowie widać było oznaki postępującego łysienia. Nosił też monokl, który mu od czasu do czasu spadał z twarzy. A całe jego ubranie wyglądało na takie, które było modne jeszcze trzydzieści, może czterdzieści lat temu.
- O to chyba i nasz wzywający – zauważył Steward.
Posłał Brennie kontrolne spojrzenie, jakby zainteresowany tym, jakie wrażenie wywarł na niej duch. Ale chwilę później duch sam ich dostrzegł. Ruszył ku nim, przepływając przez kilka nagrobków.
- O, władza! – zawołał głośno. – Wreszcie się was doczekałem! Na imię mam Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley. Jestem trzecim synem, ale ślubnym, Williama Marselisa de Berkeleya, pierwszy czarodziej w rodzinie od strony ojca, piętnasty od strony matki – przedstawił się.
- Patrick Harlan Steward. Jedyne dziecko swoich rodziców, ale ślubne – odpowiedział nieco skołowany Steward. Nie miał pojęcia, ilu magicznych przodków miał w swoim rodzie.
Ogólnie był nawykły do istnienia duchów, ale ten był jakiś taki… jakiś taki mocno dominujący. Nawet jeśli przy tym wydawał się nieszkodliwy.
- Ha! Dowcipniś! – rzucił Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley. – Ale uznam, że nie działałeś w złej woli – dodał łaskawie, a potem zaczął kontynuować. – Ostatnio spotkała mnie straszna niegodziwość. Na cmentarz przybył prawdziwy brutal! Mężczyzna kompletnie pozbawiony zasad i honoru! Pokażę wam.
Patrick pomyślał, że duch miał pewną skłonność do przesadyzmu. Westchnął, ale ruszył za nim, choć w odróżnieniu od Berkeleya, musiał iść po ścieżce i omijać nagrobki.
- Trochę jest melodramatyczny – wyszeptał do Brenny, ale na tyle cicho, by Wolfgang ich nie usłyszał. – Myślisz, że ktoś zniszczył mu płytę nagrobną?
Taka była mniej więcej pierwsza myśl, która nawiedziła umysł Patricka, gdy usłyszał o „strasznej niegodziwości” i „prawdziwym brutalu”. Być może zjawa padła ofiarą jakiegoś nekromanty, który próbował ukraść mu kości?
Wolfgang zatrzymał się przy starym, na wpół zniszczonym grobie. Ten wyglądał tak, jakby od dawna nikt go nie odwiedzał. Kamienna płyta była spękana ze starości. Spomiędzy niektórych jej fragmentów wyrastały nawet małe, białe kwiatki. Brakowało przyniesionych, choćby już i zeschniętych ze starości kwiatów. Nie było zniczy, nawet jednej malutkiej świeczki. Napis na płycie nagrobnej pozostawał nieczytelny, w całości porośnięty przez zielony mech.
- Czy mógłbym was prosić o starcie tego? – zapytał duch, wskazując ręką na ziemię wokół.
Patrick zmarszczył brwi. Posłał Brennie dziwne spojrzenie, a potem zbliżył się do miejsca, które wskazał Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley. Tylko, że nie dostrzegł run które wykonał Cathal Shafiq. Właściwie to nic nie zobaczył, poza spulchnioną ziemią. Przewrócił oczami i podeszwą buta przetarł, gdzie sobie duch zażyczył.
- No nareszcie wolny! – zawołał ten.
- I to już? Po to było to całe wezwanie?
Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley pokręcił głową.
- Nie. Teraz chciałbym wam opowiedzieć moją historię – powiedział poważnym głosem. – Może zdołacie mi pomóc.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
26.03.2023, 20:51  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 26.03.2023, 20:52 przez Brenna Longbottom.)  
Brenna ścichła nieco, kiedy zbliżyli się do cmentarza. Rozglądała się, z pewną ciekawością. Faktycznie, pamiętała grób Gaunta – ale nie bywała w tej okolicy często i niewiele szczegółów ostało się w jej pamięci.
I kiedy była tu ostatnio, nie objawił się żaden duch.
- Hm. Martwy to on jest od jakiegoś czasu – stwierdziła sceptycznie, kiedy Patrick zwrócił na niego uwagę. Minę miała… po prostu oceniającą, bo obrzuciła go spojrzeniem od stóp do głów, szukając przyczyny śmierci (rana klatki piersiowej?).
Przekrzywiła lekko głowę, gdy mężczyzna się przedstawił. A potem kąciki ust zadrgały jej lekko, kiedy Patrick odpowiedział. Sama nie podała swojego imienia, chociaż przez moment jakiś diabełek w głowie podpowiadał, aby wyrecytowała coś o drugim dziecku Jeremiaha Longbottoma i Elise Potter, w prostej linii potomków z jednej strony Godryka Gryffindora, z drugiej braci Paverellów, właścicieli Insygniów Śmierci, a na koniec dodać coś jeszcze o tym, że jest siostrą najdroższego czarodzieja w Wielkiej Brytanii… Zdołała jednak powstrzymać te pajacerskie zapędy, trochę zaintrygowana, o co może chodzić.
- A może tylko powiedział mu, że ten monokl jest niemodny? – szepnęła do Patricka równie cicho, jak on, po czym ruszyła za duchem.
Też nie znała się na runach. Nie miała więc pojęcia, że na ziemi i na kamieniach wyryto specjalne znaki. Za to okrzyk ducha… trochę ją zaniepokoił. Czy właśnie uwolnili jakieś złośliwe widmo, albo coś? Uważniej przyjrzała się ziemi, dopiero teraz dostrzegając kamień z symbolem, który chyba jednak nie był przypadkowy.
- Z całym szacunkiem, ale wygląda pan na martwego od jakichś pięćdziesięciu lat – powiedziała Brenna ostrożnie, obrzucając Wolfganga Johannesa Marselisa de Berkeleya nieco podejrzliwym spojrzeniem. – Obawiam się, że jest za późno na jakiekolwiek zgłoszenia do Ministerstwa Magii. A jeżeli chodzi o jakieś niedokończone sprawo, nasz Departament, jak sama nazwa wskazuje, zajmuje się przestępstwami. Nie pomocą duchom.
- Ależ młoda damo, jestem pewien, że jesteście zainteresowani tym, aby mi pomóc! Bardzo zainteresowani. A wiesz, dlaczego? Ponieważ mam wiele czasu… naprawdę wiele czasu… i bardzo chcę, aby ktoś wysłuchał mojej historii. A że teraz mnie uwolniliście, mogę za wami po prostu latać i robić wszystko, abyście musieli mnie wysłuchać – oświadczył Wolfgang, podnosząc nieco głos. Kiedy Brenna odruchowo się cofnęła, on podleciał za nią.
- ”Blablabla”. Dokładnie to będę mówić, jeśli nie zechcecie mnie posłuchać teraz. Zgasisz światło, młody człowieku, zechcesz iść spać… a ja wtedy będę obok. I powiem: bla, bla, bla! – powiedział do Patricka, tym razem lewitując ku niemu. – A ty młoda damo, nie pojawię się oczywiście w twojej sypialni, przecież jestem dżentelmenem, ale na przykład, będziesz chciała uraczyć się przepysznym deserem, a wtedy och, co za pech, ze stołu wystaje… moja głowa! I znowu usłyszysz: bla, bla, bla…
– Do licha, chyba przydałby się nam jakiś cham, który by go uwięził – parsknęła Brenna, zwracając spojrzenie na Patricka. Nie wydawała się zdenerwowana. Oczy, podobnie jak aura, błyszczały jej od rozbawienia. Groźby może i byłyby straszne, ale pracowali w Ministerstwie, a… – Panie de Berkeley, pan wie, że pracujemy w Ministerstwie Magii? Wydział do spraw opętań ma biuro tuż nad nami, więc jeśli nie chce pan porozmawiać z naszym znajomym egzorcystą zamiast z nami, proponuję, by przeszedł pan do rzeczy… Krótko, tak najlepiej w trzech zdaniach – zażądała, jakby sama nie była kobietą, która wypowiadała trzy zdania tam, gdzie mogła wypowiedzieć jedno.
– Ależ to wykluczone! – oburzył się Wolfgang, uniósł, po czym z powrotem opadł ku ziemi. – Musicie wysłuchać całej mojej historii, aby pojąć ogrom mojego cierpienia! Spełnicie moją prośbę. A właściwie dwie prośby! Po pierwsze, posłuchajcie mojej opowieści… a to opowieść o wielkiej miłości i wielkim cierpieniu. Poznałem ją pewnego dnia, pannę Riiddle! To była najpiękniejsza kobieta ze wszystkich, które zdarzyło mi się poznać. Miała czarne włosy, które spinała w misterną, pełną loczków fryzurę na głowie i te oczy… te jej wspaniałe błękitne oczy, w których można było utonąć – westchnął duch. – Oczywiście, od razu się w niej zakochałem. Wierzę, że i ona mnie kochała… tak jak kobiety potrafią kochać mężczyzn. Zwykle raczej wodzą ich za nos. Ty moja panno, pewnie również wodzisz mężczyzn często za nos?
– Sądzisz, że liczą się Erik i dziadek? – spytała Brenna, ale Patricka, nie ducha. – Panie trzeci synu, ale ślubny, do sedna proszę…
– Bla, bla bla!!!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#5
26.03.2023, 22:55  ✶  
Patrick zamrugał. To eskalowało zbyt szybko. Ledwie co roztarł ziemię przy grobie de Berkeleya a już w ich stronę zdążyło polecieć kilka prób szantażu i cała masa historii, której niemal nie zrozumiał.
Historia o… o czym właściwie? O miłości i cierpieniu? Berkeley stanowczo był zbyt egzaltowanym duchem. Choć w jednym miał rację. Steward wolałby by go nie nawiedzał w sypialni, przy śniadaniu czy gdziekolwiek indziej. Nawet nie dlatego, że by się go wstydził, ale przez to, że ten zbyt wiele gadał.
Odwrócił głowę w stronę Brenny, trochę podziwiając ją w tym momencie za to, że w natłoku słów, które wywalał z siebie duch, próbowała zachować zimną krew. On potrzebował chwili, by w ogóle zrozumieć, co tu się właśnie działo.
- Stop! – przerwał Berkereyowi jego bla, bla, bla, bla. Uniósł rękę do góry. Chwilowo bardziej niż na szantażu, starał się skupić na tym, co mężczyzna próbował im opowiedzieć. – Dobrze. Wysłuchamy cię. Tylko powoli. I wprost – zastrzegł szybko.
Nie chciał słuchać żadnych opowieści o niebieskich oczach, w których można było utonąć lub o czymś podobnym. Chociaż Patrick bywał romantykiem, nawet w jego uszach takie porównania brzmiały wyjątkowo tandetnie.
Duch posłał mu pełne wyższości spojrzenie.
- Zdaję sobie sprawę, że czasy uległy zmianie, niestety na gorsze, ale czy tak trudno zrozumieć, że zakochałem się w kobiecie o oczach błękitnych jak niebo a włosach tak czarnych jak bezgwiezdna noc? – zapytał z urazą. Nie czekał na odpowiedź Patricka, może przekonany, że auror był zbyt głupi by zrozumieć zawiłości prawdziwej miłości. – Miała na imię Dolores Riddle. Spotykałem ją czasem wieczorami. Od pierwszej chwili, w której ją ujrzałem, pojąłem, że połączyło nas coś niezwykłego. Coś, co mogło połączyć tylko naszą dwójkę, rozumiesz? A ona? – Przez twarz ducha przemknęła udręka. – Bawiła się mną i moimi uczuciami. Chciałabym dostać od ciebie coś wyjątkowego, Wolfgangu, mówiła. Ale czy można podarować kobiecie, która ma wszystko coś wyjątkowego?
- Jak dla mnie to ona próbowała pana, panie de Berkeley, po prostu zbyć – wtrącił nieśmiało Patrick.
Zerknął na Brennę by przekonać się, czy i ona widziała sprawę podobnie. Była bogatą kobietą. Można było założyć, że raczej miała wszystko, co tylko mogła chcieć mieć. Raczej nie prosiła swoich adoratorów (zakładał, że wokół Brenny kręcili się mężczyźni, była w końcu ładna, młoda, przyjazna w obyciu i bogata) o gwiazdki z nieba. A jeśli prosiła to tylko po to, by dali jej święty spokój.
Duch pokręcił głową.
- Nie, nie, mój drogi chłopcze – zaprzeczył cicho, wkładając w ten cichy ton jeszcze więcej emocji. – Ona wcale nie próbowała mnie zbyć. Ona prosiła mnie o coś, o co prosić nie powinna. Tylko wtedy… wtedy nie miałem pojęcia, że to robi! – żachnął się. A potem przysiadł na własnym nagrobku i ukrył twarz w dłoniach.
Patrick znowu popatrzył na Brennę, teraz dlatego, że właściwie nie wiedział co ma robić. Trudno było pocieszyć ducha, kiedy opowiadał o sprawie, która miała miejsce dobre kilkadziesiąt lat temu. Jego ukochana, z pewnością, dawno już nie żyła.
- O ile jeszcze coś wyjątkowego, było niesprecyzowane, to jej kolejna prośba: chcę najpiękniejszy kwiat, który rośnie w twoim ogrodzie, już wskazywała mi, gdzie powinienem poszukiwać tego, czego pragnęła. Ale jakiego kwiatu bym jej nie podarował to zawsze nie był kwiat, którego oczekiwała. Ba, w chwili, w której to mówiła po moim ogrodzie spacerowała jedynie, moja młodsza siostra Rosaline.
- Więc powinna sama przyjść do pańskiego ogrodu, panie de Berkeley, i zerwać ten kwiat – Patrick rzucił pierwsze, co przyszło mu do głowy.
Nie rozumiał tej historii, nie rozumiał do czego właściwie zmierzała. Nie miał pojęcia czemu duch upierał się by ją opowiedzieć, dlaczego właśnie im i jaki był z niej morał.
- I pewnego razu właśnie tak zrobiła – wymruczał grobowym tonem Wolfgang Johannes Marselis de Berekeley. – Ale wcześniej, kiedy moje kolejne próby zaspokojenia jej pragnienia spełzły na niczym, zaproponowała: pomogę ci, jeśli tylko wyprawisz bal i zaprosisz mnie na przyjęcie do swojego domu. Sama wezmę kwiat, o który cię proszę. A potem, potem obdaruję cię tym, co mam najcenniejsze – zamilkł, chyba w nadziei, że jego słowa wywrą na Brennie i Patricku właściwe wrażenie. I na swój sposób tak było, bo Steward poczuł niepokój zaciskający się w jego żołądku. Być może historia ducha była głupia, ale słowa Dolores brzmiały jak obietnica paktu a kwiat w ogrodzie, w zestawieniu z informacjami o siostrze Rosaline spacerującej między rabatkami… Dla Patricka brzmiało to tak, jakby ukochana de Berkeleya zażądała jego siostry. - Wyprawienie balu wcale nie było takie proste, bo moja rodzina żyła z Riddle’ami w wielkiej niezgodzie. Nie macie pojęcia, ile kosztowało mnie doprowadzenie by w ogóle został wyprawiony, ale udało mi się. Zorganizowałem bal maskowy. Nocą.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
26.03.2023, 23:35  ✶  
- No trochę trudno, bo to w sumie brzmi tak, jakbyś wcale się nie zakochał, tylko zachwycił jej urodą – wtrąciła Brenna, na co Berkeley spojrzał na nią z wyraźną urazą.
– Zupełnie nie rozumiesz prawdziwej miłości! – zganił ją. Brenna tylko wzruszyła ramionami, a wyłapawszy spojrzenie Stewarda, bezradnie rozłożyła ręce. Jeśli szło o nią, to niechcianemu adoratorowi na pewno bardzo wyraźnie by powiedziała, żeby sobie poszedł. A takiemu jak Berkeley jeszcze wypłaciła kopniaka na drogę, bo miała dziwne wrażenie, że za życia zdołałby zdenerwować nawet ją, chociaż zazwyczaj panna Longbottom naprawdę cechowała się dużą tolerancją na ludzi.
– Kwiatek. Poważnie? Chciała kwiatka? I to miał być symbol miłości? – parsknęła, przewracając w pierwszej chwili oczyma. Nie skojarzyła od razu imienia Rosalin z najpiękniejszym kwiatem w ogrodzie, chociaż w pewnej chwili opowieść ducha, powtarzanie o tym, że prosiła o coś, czego dawać nie powinien i wreszcie słowa o nocy… to wszystko sprawiło, że Brenna spoważniała. Zwróciła spojrzenie na Stewarda.
– Riddle… to chyba mugole – wymamrotała, bo kojarzyła dom zwany „domem Riddlów” i aresztowanie niejakiego…
…zaraz…
Gaunta.
Jednego z potomków Slytherina.
– Jasny szlag – stwierdziła i duch mógł naprawdę bardzo się cieszyć, ponieważ teraz, mimo tego, że historia była długa i sama w sobie raczej nudna, miał jej pełną uwagę. Nawet jeżeli działo się to wiele lat temu, była skłonna zainteresować się to sprawą. Kiedy on mówił, ona nawet zaczęła szukać po kieszeniach notatnika, aby zapisać szczegóły.
– Dolores miała przybyć o północy. Wszyscy goście tańczyli w maskach, by moja babka, która nie znosiła Riddlów, przypadkiem jej nie rozpoznała – opowiadał duch, chyba zadowolony z tego, że uzyskał taką uwagę ze strony dwójki pracowników Ministerstwa. – Czekałem, spragniony chwili, w której wreszcie wezmę ją w ramiona i z nią zatańczę! Z moją piękną Dolores… Ale ona się nie zjawiła. Minęła dwunasta. Zacząłem w końcu jej szukać. Sprawdziłem salę balową i wszystkie pokoje, jakie przygotowaliśmy do gości. Wreszcie skierowałem się do ogrodu. Czyż nie prosiła mnie o kwiat? Najpiękniejszy kwiat z mojego ogrodu? Myślałem, że go szukała… I szukała, na nasze nieszczęście! Znalazła. Moja siostra, kochana Rosaline, leżała martwa pośród róż, z rozszarpanym gardłem…
– Wampir albo wilkołak… skoro widywał ją tylko nocą, to prawdopodobnie to pierwsze… – wymamrotała Brenna, ale Wolfgang zachowywał się, jakby jej nie słyszał.
– Ogarnęła mnie rozpacz i zdenerwowanie i… poniosły mnie emocje… – Policzki ducha posrebrzyły się lekko w przedziwnym rumieńcu, choć nie maił już przecież krwi, która mogłaby uderzyć do głowy. – Obudziłem się w swoim pokoju, a moja babka! Ta przeklęta, stara harpia! Och, wbiła mi kołek prosto w serce!!!
Trochę ci się należało, pomyślała Brenna ponuro. Wprowadził do domu wampirzycę! Duch nie milkł. Gadał dalej, desperował, opowiadał o tym, jak okrutnie go skrzywdzono i jak to muszą natychmiast złapać wampirzycę, aż w końcu…
– HEJ! – krzyknęła Brenna, głośno, także, że krzyk poniósł się po całym cmentarzu. – Dobrze! Teraz! Odpowiadaj na pytania! Krótko i konkretnie, albo przyprowadzę tu faktycznie egzorcystę! – nakazała ostro, po czym uniosła swój notatnik i zaczęła recytować. – Dolores Riddle, niebieskie oczy, czarne włosy. Teraz proszę kolejno o. Imiona jej rodziców, miejsce zamieszkania, miejsce, w którym odbył się bal, dzień, miesiąc i rok tego balu i dokładniejszy rysopis wampirzycy. Proszę bez ozdobników w rodzaju tego, że była piękna jak lato i zima. Wzrost, mniej więcej waga, takie tam. Aha, to gdzie się spotykaliście, też chcę wiedzieć – wyrzuciła z siebie bardzo szybko, jakby w obawie, że Johannes zaraz jej przerwie.
Tak, miała zamiar przynajmniej spróbować zająć się tą sprawą. Nie z powodu Wolfganga. Nawet nie z powodu jego siostry. Jeżeli winna była wampirzyca, to… po prostu prawdopodobnie dalej chodziła po świecie. Kto wie, czy wciąż nie kręciła się w okolicach Little Hangleton? Wprawdzie Brenna podejrzewała, że jeśli kobieta miała choć odrobinę oleju w głowie, umknęła stąd już dawno, by nie zwracać na siebie uwagi, i grasowała gdzieś indziej. Równie dobrze mogli szukać wiatru w polu. Nie oznaczało to jednak, że Brenna nie była gotowa spróbować.
– Krótko. Rzeczowo. Bardzo proszę pamiętać, że masz cały czas tego świata, ale my nie, więc jak mamy zająć się tą sprawą, potrzebuję konkretów – dodała jeszcze.
Nigdy nie potraktowałaby tak ofiary zbrodni, która weszła do Biura Brygady. Ale on nie żył od bardzo wielu lat. Opowiadał tę historię, prawdopodobnie, dziesiątki razy. Poza tym nie mogła oprzeć się wrażeniu, że trochę się nią upajał – niektóre duchy zdawały się znajdować wielkie upodobanie w historiach o momencie swojej śmierci. Ot duch Gryffindoru, Nicholas. Nie przejmował się tym, że go ścięto. Przejmował się tym, że nie ścięto go dostatecznie skutecznie i jego głowa nie spadła z ramion.
Brenna posłała Patrickowi przepraszający uśmiech. Wiedziała, że może trochę przesadziła, ale jednak duch miał w sobie coś irytującego, a ona bardzo chciała poznać… konkret.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
27.03.2023, 00:07  ✶  
Było w historii de Berkeleya coś, co niesamowicie niepokoiło Patricka. Nie był do końca przekonany, czy chodziło o to, że w jego przesadnej egzaltacji opowieść traciła na znaczeniu, czy też egzaltacja od początku miała ukryć prawdziwą naturę ducha. A ta wyglądała tak, że Wolfgang Johannes Marselis de Berkeley, trzeci syn, piąty syn, siódmy syn, ślubny czy nieślubny był zwykłym głupcem. Durniem, który mógł opowiadać o wielkiej miłości, ale w rzeczywistości pewnie nadzieję miał jedynie na romans z piękną kobietą. I dla tego romansu skłonny był nawet nieświadomie poświęcić życie własnej siostry.
- Nawet jego babka wpadła na to, że to była wampirzyca – odpowiedział cicho Brennie.
W dodatku taka, która najwyraźniej wcale nie miała zamiaru dzielić się życiem wiecznym z mężczyzną, który był (albo uważał, że był) w niej zakochany. Patrick nie znał natury wampirów. Nie wiedział co nimi kierowało, ale miał niesłabnące wrażenie, że ta na którą trafił de Berkeley, nie tylko nie odwzajemniała jego uczuć, ale od samego początku bawiła się nim, by wreszcie rozszarpać gardło jego siostry.
- Nie wiem, jak mieli na imię jej rodzice. Mówiła mi, że jest sierotą. Ubogą krewną Riddle’ów, którą ci przyjęli pod swój dach – rzucił z niechęcią duch. – Zniknęła tej nocy, gdy moja siostra umarła. Zostałem po tej stronie, chciałem jej dać nauczkę, ale jej już nie było! Przepadła jak kamień w wodę!
- Spokojnie! – wtrącił głośniej Patrick, starając się trochę uspokoić rozemocjonowanego ducha. – Im więcej informacji nam podasz, tym łatwiej będzie w ogóle zrozumieć, co się stało z Dolores. A potem… jeśli tylko złapiemy jakiś trop, będziemy mogli ją odnaleźć – zapewnił Berkeleya.
Tu mocno na wyrost, w końcu nie miał zielonego pojęcia, czy po tak długim czasie w ogóle będzie to możliwe. Sam nie był nawet przekonany, czy Dolores rzeczywiście nosiła nazwisko Riddle, czy też było to jakieś inne nazwisko. Takie, którym się nikomu nie chwaliła. Nawet imię mogła zmyśleć.
- Naprawdę będziecie jej szukać?
- Tak. Ale pod warunkiem, że udzielisz nam prawdziwych odpowiedzi – powtórzył z uporem Steward.
- Dobrze, spróbuję powiedzieć o wszystkim, co wiem… - Twarz Wolfganga Johannesa Marselisa de Berkeley’a rozjaśniło pragnienie zemsty. Otworzył usta i zaczął mówić. I ku zdumieniu Patricka (a może również i Brenny) okazało się, że potrafił odpowiadać na pytania wyczerpująco i bardzo rzeczowo, gdy chciał.
Steward w tym czasie również sięgnął po notatnik. Zapisywał, odpowiedzi. Czasami sam o coś dopytywał. Wreszcie, gdy zebrali pełne zeznanie, powiedział:
- A teraz ty, panie de Berkeley, musisz nam coś obiecać. Nie będziesz zaczepiać ludzi na cmentarzu, dobrze? Im więcej skarg na ciebie dostaniemy, tym mniej czasu będziemy mieli na zajęcie się sprawą Dolores.
- Och, nie będzie ze mną żadnych problemów! – zapewnił szybko duch.
Krótko po zakończeniu rozmowy, Brenna i Patrick opuścili cmentarz w Little Hangleton.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2732), Patrick Steward (2280)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa