—02/05/1972—
Pobojowisko, Knieja Godryka
Erik Longbottom & Darcy Lockhart
Co za katastrofa, pomyślał Erik, przechadzając się po okolicy Polany Ognisk – a aa raczej tego co jeszcze wczoraj nią nazywano. Czy to miejsce zachowa swoją nazwę po tym, co się wydarzyło ostatniej nocy? Z każdym kolejnym pokonanym krokiem i widokiem szczegółów dokonanych zniszczeń coraz bardziej w to wątpił. Być może Macmillanowie przechrzczą to miejsce kultu, gdy historia tegorocznego Beltane rozejdzie się lotem błyskawicy po społeczeństwie czarodziejów.
Powalone drzewa, resztki zrujnowanych stoisk, których nie zdążyli jeszcze uprzątnąć wolontariusze...Rozpościerający się przed nim widok był jedynie ułamkiem dramatu, który rozegrał się na tych terenach. Po lesie dalej szukano zaginionych, a nieliczni medycy, którzy zdecydowali się pozostać na miejscu mieli pełne ręce roboty przy rannych. Nie wspominając nawet o siłach Ministerstwa Magii, które próbowały pomagać wolontariuszom i (chyba) przeprowadzić śledztwo.
— Gdybym mógł, pewnie sam bym do nich dołączył — mruknął pod nosem, zerkając smętnie w stronę zbiórki, która odbywała się po drugiej stronie polany. Odprawa następnej ekipy poszukiwawczej.
Próbował się wepchać do jednej z nich, gdy zorientował się, że jego siostra – która prawie że została pogrzebana żywcem – sama wyraziła potrzebę wyruszenia do głuszy. Nie mógł być gorszy. Poza tym ktoś powinien mieć ją na oko pośród tego wszystkiego. Medycy szybko wybili mu ten pomysł z głowy. Ba, miał wrażenie, że byli całkiem blisko wysłania go do większej placówki medycznej.
Mogli mieć trochę racji. Poparzenia, drobne zadrapania, siniaki i potężne limo pod okiem, które pod wpływem maści leczniczych przybrało wściekle fioletowy kolor. Nie wyglądał najlepiej, ale przynajmniej nie raził w oczy swoimi obrażeniami. Nałożono mu opatrunki na dłonie i oko, a także obwiązano część twarzy bandażem, tworząc iście szpitalną opaskę. Nie mógł usiedzieć na miejscu. Jak mógłby? Powinien chociaż brać udział w organizowaniu jakichś działań, przesłuchań, czegokolwiek.
Czy daliśmy ciała?, pomyślał mimochodem. Robili co mogli, ale czy było to wystarczająco? Miał wrażenie, że co najwyżej obwieścili zwolennikom Czarnego Pana, że potrafią im napsuć krwi. No i schwytali jednego z nich. Ale to, czy okaże się to dla nich błogosławieństwem, czy przekleństwem dalej było niewiadome. Podejrzewał, że czekało na niego kilka trudnych rozmów m.in. z Bonesem i Harper Moody. Bądź co bądź, był odpowiedzialny za zespoły operujące podczas Beltane. Jak oni będą to widzieli ze swojej perspektywy?
— Emm — Zatrzymał się nagle, mrugając parokrotnie, gdy przy linii drzew zauważył młodego mężczyznę notującego spiesznie w notatniku nieopodal powalonego stoiska na którym wymalowana była pięknymi literami nazwa lokalnego biznesu rękodzieł z Doliny Godryka. — Wiele po tym nie zostało — odezwał się nieco, głośniej, co by zaznaczyć swoją obecność.
Prasa? Niezależny dziennikarz? Ciekawski mieszkaniec Doliny? A może pracownik jednego z wielu departamentów Ministerstwa Magii. Gdzieś w środku skrzywił się z niesmakiem na kilka z tych możliwości, jednak jego twarz pozostawała niewzruszona. Nie przepadał za dziennikarzami, jednak w tym momencie miał większych wrogów. Nie miał siły na to, aby okazywać niechęć. Gdyby nie był w żaden sposób związany z konfliktem, to może dalej byliby wysoko na jego liście priorytetów... Ale w tej chwili? Nawet oni wydawali się całkiem niezłym towarzystwie.
— Masakra. Chyba nikt się nie spodziewał, że tak się to wszystko potoczy — skomentował niemrawo, sięgając po papierosa i zapalniczkę.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞