Tego popołudnia siedział na swoim ulubionym miejscu, to jest przy stoliku dwuosobowym w samym kącie, idealnie za sporej wielkości fikusem. Wyglądał jak zwykle: schludnie, metodycznie, jakby był mugolskim adokatem, który zamiast zapoznawać się z informacjami dotyczącymi jego kolejnego klienta, wymknął się z kancelarii by w spokoju wypić herbatę i przeczytać rozdział pasjonującej książki. Dopiero przy bliższym przyjrzeniu się można było pojąć, że w przypadku młodego Rookwooda oznaczało to, o dziwo, powieść i to mugolską. Z niejakim zainteresowaniem dla samego siebie, ten zaczytywał się właśnie w „Kwiatach dla Algernona” Daniela Keyesa. Był mniej więcej w jednej trzeciej, gdy usłyszał odgłos dzwonka informujący go, że ktoś wszedł do środka.
Obok niego na stoliku stał imbryk z herbatą, filiżanka oraz nietknięty kawałek sernika. Na widok wchodzącej do herbaciarni siostry, odłożył książkę na stolik i podniósł się z fotela, by zauważyła gdzie się znajdował. Całkiem egoistycznie też pomyślał, że pewnie był to jeden z niewielu momentów, gdy naprawdę na kogoś czekał i naprawdę doczekał się czyjejś obecności.
- Vespero – przywitał. – Chciałabyś coś zamówić? Mają tu bardzo dobrą herbatę. Sto rodzajów. Jest też wersja z herbatą przyprawioną magią, ale nie jej nie mogę polecić. Nigdy nie wiesz, co ci się trafi – wyjaśnił, śmiertelnie poważnym tonem, chociaż chyba próbował zażartować.