• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[09.06.72, świt] A w kieszeniach pełno czereśni

[09.06.72, świt] A w kieszeniach pełno czereśni
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
12.11.2023, 16:48  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2024, 17:01 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic V

Lato nałożyło się na lato. Prompt: Rwa­łem dziś rano cze­re­śnie. W ogro­dzie było ćwier­kli­wie, sło­necz­nie, ro­śnie i wcze­śnie

*

Słońce dopiero wychyliło się zza horyzontu, barwiąc niebo złotem i błękitem. Trawę w sadzie Longbottomów pokrywała rosa, ptaki wybudzały się ze snów i zaczynały świergotać, a nocny chłód przemijał powoli, rozpływając się w promieniach wschodzącego słońca. Zegar w salonie pokazywał, że godzina jest wręcz nieprzyzwoicie wczesna - ale Brennie szkoda było dnia, nawet jeśli służbę dziś zaczynała dopiero o dziesiątej i planowała wybrać się z Heather do Lasu Wisielców w Little Hangleton. Poza tym ktoś musiał wypuścić psy.
Pchnęła drzwi wejściowe, a cała, psia sfora, wypadła na zewnątrz, trzy z nadmiarem wręcz energii, gotowe do żartobliwych zabaw pomiędzy drzewami, czwarty - Ponurak - jak zwykle trzymając się nieco z boku, i piąty, nie odstępujący Brenny na krok. Podwinęła nogawki jeansów, by nie zamokły w rosie - trawa w tym roku zdawała się rosnąć jakby odrobinę szybciej i ich trawnik nie wyglądał na szczególnie zadbany... - i zeskoczyła z ganku. W dłoni trzymała wielką michę, do której zamierzała narwać czereśni.
- Jak myślisz, czy Erik wpadnie teraz w pychę, skoro został numerem dwa Czarownicy, czy w absolutną rozpacz, bo jest tylko numerem dwa i prześcignął go kierowca Błędnego Rycerza? - spytała swoją towarzyszkę, gdy zatrzymały się pod jednym z drzew czereśni. Zwykły temat, nic dotykającego spraw takich jak morderstwa w snach, widma w lesie, śmierciożercy i cała masa innych nieprzyjemnych rzeczy.
Bo czasem dobrze było mieć po prostu miły, zwyczajny poranek.
- Dalej mnie bawi, że na listę trafił Nott, zwłaszcza po tym, co opowiadała o nim Dani. Poważnie, umiejętność latania na miotle chyba w tym kraju daje każdemu mężczyźnie jakieś bonusy do popularności. Za żadne skarby tego nie rozumiem, większość ludzi wygląda na miotle jak kura na grzędzie...
A potem uniosła różdżkę i lewitowała miskę ku koronie drzewa, by tam się tam zatrzymała. Bo w sadzie Longbottomów nie rosły te niewielkie, czereśniowe, karłowate drzewka, z których łatwo było zbierać owoce wyciągając dłoń: było tu kilka drzew czereśniowych tak starych, że pewnie spoglądał na nie już ich pradziadek jeśli nie prapradziadek, a kto wie, czy nie przetrwały tak długo wyłącznie magii.
Brenna mogłaby oczywiście po prostu ściągać te czereśnie zaklęciami, ale każda okazja była dobra, aby poćwiczyć swoje umiejętności wspinaczki, prawda? Skoro dziś zrezygnowała z biegania na rzecz rwania owoców, mogła potrenować w inny sposób. Chwyciła więc najsolidniej wyglądającą gałąź, poszukała butem oparcia i podciągnęła się w górę.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#2
15.11.2023, 19:57  ✶  
Nieprzyzwoicie wczesna godzina? To chyba nie w tej rodzinie. Pewnie, czasem bywały takie dni, że aż prosiło się o pozostanie dłużej łóżku, owijając się kołdrą jak się tylko dało, ale to dotyczyło bardziej tych deszczowych, leniwych poranków; nie tych, gdzie wszystko wręcz zachęcało do wyściubienia nosa spod pierzyny.
  Słońce, śpiew ptaków, poranny chłód, idealny na przebieżkę razem z psami - no czego by tu więcej chcieć, czego? Tak że Bones nawet nie trzeba było wyciągać z pieleszy; sama się wyciągnęła, ubiegając zresztą skrzatkę w materii porannego pokręcenia się po kuchni, zapewne ku wielkiej zgrozie i rozpaczy Malwy (no bo jak to, ta zrobi śniadanie, tamta zrobi śniadanie i zaraz się okaże, że wszyscy są nakarmieni, a ona sama nie zrobiła nic w zakresie zadbania o pełne żołądki domowników...).
  Mavelle przeciągnęła się leniwie, gdy przystanęły pod drzewem, aż dało się posłyszeć chrzęst kości. Na wargach kobiety błąkał się lekki uśmiech - pełna energii sfora to widok zaiste wspaniały; aż się wręcz prosiło o to, by namówić Brennę i dołączyć do czworonogów w tym całym ich hasaniu.
  Ha, taka "przebieżka" to dopiero by z nich wycisnęła siódme poty!
  Ale, ale, mimo wszystko należało się zatroszczyć trochę o drzewka, a raczej o ich owoce...
  - Erik i pycha? Hm, dla mnie to brzmi jak oksymoron. I nie powiem, o tej twojej licytacji to pewnie przez wiele lat jeszcze będą wspominać, nie dadzą mu zapomnieć - rzuciła lekkim, beztroskim tonem, jakby nad głowami nie wisiały im wszelkie możliwe problemy, z cyklu "musisz uratować świat" bądź chociażby "staruszkę, co wolno przechodzi na przejściu i jakiś baran się zirytował" - A to nie jest tak, jak z tą mugolską piłką nożną? Biega sobie cały tabun facetów po boisku, z oddali wyglądają jak jakieś mrówki czy coś, a jednak spijają śmietankę popularności. Ot, magia sportu połączona z ładną buzią i mamy, co mamy - skwitowała, wzruszając lekko ramionami. Nott ją ni ziębił, ni grzał; nie była taką fanką quidditcha, żeby przejmować się jego gwiazdami. Ba, całkiem możliwe, że nawet gdyby czołowi gracze przed nią stanęli, to nawet nie potrafiłaby ich rozpoznać...
  - No dobrze, sprawdźmy, czy nie zapomniałam, jak się wchodzi na drzewo - stwierdziła pół-żartem, pół-serio, obchodząc dookoła drugie, sąsiadujące drzewko. Hm, która to gałąź wygląda najbardziej obiecująco...? - Swoją drogą, to aż jestem zaskoczona, że Vesper znalazł się na pierwszym miejscu. Wiesz... generalnie to o nim nie słychać, a tu proszę, niespodzianka. Chyba że ktoś w redakcji postanowił zażartować? - rzuciła jeszcze, koniec końców wdrapując się na drzewo i sadowiąc na gałęzi.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
16.11.2023, 16:21  ✶  
- Och, potrafi być czasem całkiem zadowolony z siebie... i bardzo pewny swego - powiedziała Brenna, oczywiście żartobliwie. W sprawie swojego brata była odrobinę zaślepiona i prawdopodobnie nawet gdyby był pyszny, nie byłoby jej łatwo tego dostrzec. - Sama nie wiem. Kibicowałam Gryfonom zawsze i bardzo entuzjastycznie, ale jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, że któryś chłopiec jest fajniejszy tylko dlatego, że umie latać na miotle. Albo że dziewczyna jest dzięki temu fajniejsza. Jakby się zastanowić, Heather też wzbudzała w Ministerstwie sporo zainteresowania, jak zaczęła staż.
Po prawdzie prędzej mógłby zrobić na niej wrażenie umiejętnym rzucaniem expelliarmusa albo dobrze wyprowadzonym prawym sierpowym. Ale najwyraźniej umiejętność latania na miotle była bardzo istotna dla redaktorek Czarownicy.
- Jeśli istnieje ryzyko, że mogłaś zapomnieć, to znaczy, że za rzadko to robisz - rzuciła Brenna, która wspięła się na górę błyskawicznie i usadowiła na największej gałęzi, tuż obok lewitowanej w górę miski. Gałgan zatrzymał się pod drzewem, na które właziła Mavelle i najpierw stanął na dwóch łapach, a potem zaszczekał z pretensją, jakby niezadowolony, że kobieta weszła gdzieś, gdzie nie mógł za nią podążyć. - Bo nie jest czystej krwi? Właściwie wszyscy pozostali są czystokrwiści. Podejrzewam, że chodzi o to, że on jest... dostępny. Jego każda redaktorka Czarownicy może znać, podczas gdy na resztę nie tak łatwo się natknąć, a przecież wygląda naprawdę dobrze. Mówiąc szczerze, to cieszy mnie, że się tam znalazł, bo poza nim jedyny miły chłopiec na liście to Erik... i w sumie to Kayden, on też umie być sympatyczny, chociaż też na pierwszy rzut oka wydaje się zdystansowany. Zastanawia mnie, czy redaktorki Czarownicy nie lubią miłych chłopców, czy ostatnim w Wielkiej Brytanii jest mój brat? - zastanowiła się, po czym sięgnęła po pierwszą czereśnie. Oczywiście, ta nie trafiła do miski, a do ust Brenny.
Owoc był słodkie, a jednak przyniósł ze sobą odrobinę goryczy, bo przed rokiem pierwsze czereśnie rwała z wujem. I chociaż bardzo nie chciała o tym myśleć, to nic nie mogła poradzić na to, w jaką stronę biegły jej przemyślenia.
Nadeszło lato, piękne i słoneczne, a jednak na swój sposób… pełne cieni.
Nie dała jednak tego po sobie poznać, i zaczęła rwać kolejne owoce, tym razem kolejną garść wrzucając do miski.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#4
19.11.2023, 03:49  ✶  
- ”Czasem” – ostatecznie zgodziła się z Brenną. Czasem. Ale przeważnie… przeważnie to jednak Erik był takim typem człowieka, że jednak chciało się go wypuciać za poliki. Co nie znaczyło, że miała przez to złe mniemanie o Longbottomie – oczywiście kochała go takim, jakim był; tak samo jak każdego, kto miał miejsce w jej sercu – Widzisz, bo my najwyraźniej trochę inaczej postrzegamy świat – skonstatowała – Komuś coś lepiej wychodzi, dzięki temu komuś drużyna wygrywa, no i super, ale czy to od razu powód, żeby uważać, że ta osoba jest super? Przecież może mieć przefatalny charakter – podsumowała.
  Bo co z tego, jeśli – dajmy na to – ktoś łapie znicze niemalże jak za pstryknięciem palców, jeśli w istocie było się tylko zapatrzonym w siebie gnojkiem, całkowicie niezwracającym uwagi na innych? Lub też wręcz gnębiącym słabszych czy po prostu każdego, kto nie wpisuje się w światopogląd.
  Tak że… popularność płynąca ze sportu czy z innych dziedzin bynajmniej nie niosła ze sobą gwarancji, iż dana osoba jest „fajna”.
  Roześmiała się wesoło, zupełnie jakby to naprawdę była jedna, jedyna kwestia, którą należałoby zaprzątać głowę. Zresztą… była tu i teraz, czy naprawdę musiała – musiały – nieustannie, bez wytchnienia, rozważać wszelkie ważkie kwestie?
  - Tak, całkowicie masz rację, nie wchodziłam nad drzewa od… nie jestem nawet pewna, kiedy dokładnie – przyznała. Z całą pewnością nie oglądała świata z gałęzi wczoraj. Ani przedwczoraj, ani w zeszłym tygodniu. Prędzej z dachu. Szczęściem, właśnie nadrabiała niewybaczalne przewinienie w zakresie niewchodzenia na drzewa… Niestety, nie spotkało się to z psią aprobatą, przez co kobieta się lekko pochyliła.
  - Ciii, maleńki, nie będę tu długo siedzieć – zapewniła psiaka, po czym się wyprostowała i sięgnęła po czereśnie. Nie walczyła z pokusą, zwłaszcza że to był cały sad i po prostu zakosztowała owoców, zanim sięgnęła po kolejne „korale”, z zamiarem odesłania ich do miski z pomocą magii.
  - Bo jest kierowcą. Po prostu kierowcą. Nie sprawia, że setki czarodziejów traci dech, gdy toczy się walka o przeważenie szali zwycięstwa w meczu, śpiew nie wywołuje łez, gra aktorska nie rzuca na kolanach i tak dalej, i tak dalej. Choć jeśli się zastanowić... – urwała, zamachała nogami, jakby była ledwo odrośniętą od ziemi nastolatką na wakacjach - … może właśnie to całej „jest kierowcą” mówi wszystko. To, jak prowadzi „Błędnego”? Toż to szaleństwo – dodała i bez wahania zakosztowała kolejnych czereśni. Zerknęła na Brennę, obracając czerwoną kulkę między palcami – Chociaż, może i masz rację. Jest dostępny. I z całą pewnością jest miły. Nie to, co taki Bulstrode – prychnęła, wspominając Nokturn. Wziął się przypałętał wtedy, uparł gorzej jak osioł i po cholerę? - I sądzę raczej, że… redaktorki nie wybierały miłych, tylko po prostu bogatych i przystojnych? Jakby te dwie rzeczy sprawiały, że… nie wiem, że każda kobieta będzie ich pragnąć? – pokręciła głową i wzruszyła ramionami. Ktoś wymyślił, ktoś napisał, ale czy miało to jakąś konkretną wartość? Czy faktycznie panowie z listy byli tacy pożądani, jak próbowały przedstawić to redaktorki Czarownicy? Osobiście w to wątpiła.
  - Dobrze znasz Kaydena? – spytała, zrywając kolejne czereśnie i… robiąc sobie z nich kolczyki. A raczej „kolczyki”, dawnym obyczajem zawieszając je sobie na uchu. Tak, może i lato było pełne cieni, ale ta chwila? Powinna być skąpana w słonecznych promieniach. Psy, czereśnie i ploteczki – czego chcieć więcej, nie licząc niemożliwego?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
21.11.2023, 10:00  ✶  
- Wiesz, Mav, jeśli chodzi o zapewnianie emocji, to ten kierowca dostarcza ich mnóstwo - roześmiała się Brenna. - Niedawno jechałam Błędnym Rycerzem z Little Hangleton z Effie. Nawet najbardziej spektakularny gol na meczu quidditcha nie może się równać z widokiem całego domu, który uskakuje z drogi pojazdu, w którym jedziesz. Zwłaszcza gdy już sądziłaś, że rozsmarujecie się na ścianie - powiedziała z rozbawieniem, sięgając po kolejne czereśnie. Ich część trafiała do miski, część do ust. Najbliższe Brennie gałęzie dość szybko zostały ogołocone, a w końcu kobieta sięgnęła po różdżkę i wycelowała w te owoce, których nie mogła z tego miejsca zerwać. - To oczywiste, to przecież plebiscyt pożądanych kawalerów. Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu, a bogatemu mężczyźnie brakuje do szczęścia tylko żony - zacytowała, poruszając różdżką i sprawiając, że dziesiątki czereśni zawirowały wokół niej. Odkąd zaczęła czytać Jane Austen i siostry Bronte miała czasem wrażenie, że „wyższe sfery” świata czarodziejów mają dużo wspólnego z mugolską arystokracją sprzed dwustu lat. – Nie spodziewałabym się niczego innego. Raczej to smutne, że pośród tych bogatych tak niewiele jest miłych? Mój brat jest ginącym gatunkiem, powinnyśmy bardziej o niego dbać i lepiej pilnować - oświadczyła, lewitując owoce ku wiszącej w powietrzu misce. Wygłosiła to stwierdzenie takim tonem, że znowu ciężko było ocenić, czy mówi poważnie, czy tylko sobie żartuje. - Naprawdę go nie cierpisz, co? - rzuciła tylko, ale była to ot luźna uwaga. Nie zamierzała Bulstroda bronić, bo po pierwsze, wcale nie chciała o nim rozmawiać, po drugie, co ona tak naprawdę o nim wiedziała? Znała głównie plotki, i te z gazet, i te z Biura, słyszała, że w pogardzie ma bumowców, dostała parę raczej mało uprzejmych wiadomości i rozmawiała z nim kilka razy - a choć raczej nie zachowywał się wtedy jak na Nokturnie, to nie miała pojęcia, czy zwyczajnie nie hamowała go magia. Niezbyt dziwiła się podejściu Mavelle przy tym, czego stała się świadkiem.
– Kayden był ze mną na roku. To miły chłopak, jeśli już go trochę poznać, chociaż zawsze... trzymał się trochę z boku. A przynajmniej taki był jako nastolatek, bo w ostatnich latach nie mieliśmy za bardzo kontaktu. Przysłał mi kiedyś marchew i kalarepę - stwierdziła i uśmiechnęła się mimowolnie. - W podziękowaniu za kilka porad odnośnie kobiet - dodała, chociaż zaiste, rady, jakich mu udzieliła, nigdy nie powinny zostać wprowadzone w życie. Ale sądząc po tym, że trafił na listę najpopularniejszych kawalerów, żadnych porad nie potrzebował.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#6
27.11.2023, 23:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 27.11.2023, 23:12 przez Mavelle Bones.)  
Na wzmiankę o Vesperze uniosła spojrzenie ku górze, jakby tam miała się znajdować jakakolwiek odpowiedź na pytanie w stylu "dlaczego musi mieć tak nierówno pod sufitem" czy też "Pani Księżyca, strzeż nas wszystkich przed jego jazdą" a może nawet "dzięki bogom, że mam własny motor i znam teleportację i nie muszę się nim wozić". Czemu w zasadzie dała zaraz wyraz...
  - Wiesz, Brennie, zdecydowanie BARDZO się cieszę, że nie jeżdżę Błędnym, przecież w pewnym momencie chyba by mnie trafiło i jeszcze bym się z nim o kierownicę kłóciła... - westchnęła - I tak, wiem, nie przypominaj mi, nie robiłam prawka na autobus - uprzedziła Longbottom. Ale i tak była całkiem pewna, że poradziłaby sobie o wiele lepiej niż ten nieszczęsny kierowca - bo nie przyprawiałaby wszystkich o zawał serca.
  Nawet jeśli lubiła wcisnąć gaz do dechy, to jednak inaczej by się zachowywała siedząc za kierownicą pojazdu, który przewoził ludzi. I któremu to daleko było od mugolskich autobusów, z przytwierdzonymi do podłogi siedzeniami...
  - Ale tak, masz rację, z całą pewnością dostarcza wrażeń. Tylko nie wydaje mi się, żeby wybierano Błędnego właśnie ze względu na nie - uznała w końcu, z bardzo wyraźnym rozbawieniem w głosie. Co innego mieć duszę na ramieniu, a co innego zaznawać uniesień różnej maści oglądając wszystko z daleka, będąc bezpiecznym.
  - Nie wiem, dlaczego, ale właśnie sobie wyobraziłam, jak Erik siedzi w złotej klatce, pilnowany przez nas dwie i do tego zbijamy fortunę na biletach… wiesz, jeszcze taka tablica nad wejściem „Najmilszy bogaty czarodziej wszech czasów, zagrożony gatunek” – rzuciła dość lekko, po chwili milczenia. Zapewne przetrawiała wizję… albo po prostu był to moment na przeżucie kolejnych owoców. Bo tak, nie żałowała sobie czereśni, nie zapominając jednak o dorzucaniu do miski. Ech, lato, lato… powiew nostalgii; kiedyś, dawno temu, też tak przecież siedziały na drzewie i zrywały owoce. Kiedyś, kiedy największym problemem, z jakim się mogły mierzyć, było zapomnienie o pracy domowej czy poszukiwanie na gwałt tej jednej, jedynej książki, która była potrzebna, a którą ktoś zdążył wypożyczyć przed nimi.
  - Porady odnośnie kobiet? – spytała, unosząc lekko brew, z wyraźnym rozbawieniem. I to nie dlatego, że Brenna była niewinna jak kwiatuszek; jakoś nigdy nie przyuważyła, żeby biegała, wzdychając do kogoś. Była kobietą, więc jako kobieta z całą pewnością zdawała sobie sprawę z pewnych kwestii oraz miała kwalifikacje, zeby się wypowiadać na ich temat. Bardziej bawiło, że zapłatą za coś takiego była marchew i kalarepa – Chociaż, z tego co pamiętam, to nawet w Czarownicy pisali, że trzyma się na uboczu, więc chyba nic się nie zmieniło... – zastanowiła się, zerkając na czereśnie. Hmmm… Tak lewitowały wokół Brenny…
  - Odbijany! – rzuciła, praktycznie się śmiejąc. Machnięcie różdżką, żeby ten czereśniowy „wir” przyciągnąć do siebie... Tak, dwie poważne, odpowiedzialne, dorosłe kobiety. A tu co wkraczało? Prawie że przeciąganie liny, tyle że z pomocą magii i nie liny, a czereśni.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
29.11.2023, 16:36  ✶  
- Wyobrażam sobie waszą epicką walkę o kierownicę i to, jak wszystkimi by przy tym zarzucało - stwierdziła Brenna. Ona sama szaleńczą jazdę magicznym autobusem znosiła całkiem nieźle, ale też rozumiała, że niektórym może przeszkadzać, kiedy siedzisz na łóżku, którym rzuca na wszystkie strony. I korzystała jednak z usług Błędnego Rycerza rzadko - preferowała teleportację, bo ta po prostu była najszybszym środkiem transportu. A ona nie lubiła tracić czasu.
Jej usta ułożyły się w uśmiech, kiedy Mav wspomniała o Eriku w złotej klatce. A potem na moment ten uśmiech przybladł nieco, gdy pomyślała o tym, jak krążyły we dwie nocą w pobliżu jego kryjówki. Ale zaraz wsunęła do ust czereśnię, jej słodkim smakiem zwalczając gorycz związaną z faktem, że Erik każdej pełni faktycznie siedział w klatce.
- Skoro za kolację z nim płacą dwadzieścia tysięcy galeonów, za chwilę rozmowy zapłacą dziesięć - oświadczyła, rzecz jasna nie na poważnie.
Myśli Brenny też biegły mimowolnie do dawnych chwil, dawnych poranków, wakacyjnych dni, kiedy wspominała się na te drzewa. Powinna się cieszyć: że wciąż tutaj są, że we dwie zbierają czereśnie, że w domu śpią Erik, Dani i Lucy, że ciągle się dogadują, choć są dorośli, a to było przecież rzadkie pośród dzieciarni, która razem się wychowywała. I... cieszyła się tym naprawdę, nawet jeżeli od Beltane ciężej niż zwykle było zapomnieć o całej reszcie, o czającym się mroku, o pustym pokoju na piętrze, czekającym aż opróźnią go z rzeczy wuja.
- Tak. Doradziłam mu, żeby dawał im marchewki zamiast róży. Wciąż uważam, że była to absolutnie genialna porada… chociaż może dlatego wciąż jest kawalerem, bo wziął ją sobie do serca - stwierdziła żartobliwym tonem. – Hej, to moje czereśnie! – zaprotestowała z udawanym oburzeniem, gdy czereśniowy wir został przyciągnięty przez Mavelle. Też uniosła różdżkę, szepcąc zaklęcie przyciągające i walczyły tak przez moment, a setki czereśni wirowały pomiędzy nimi, aż w końcu kilka z nich, zbyt mocno wezwanych mocą czaru, walnęło Brennę w twarz i opadło na ziemię. Gałgan szczeknął ponaglająco, biegając na dole, niezadowolony i z tego, że one wciąż są na górze, i z tego, że tak wspaniałe „zabawki” latają poza jego zasięgiem.
– To chyba sygnał, że pora zabrać to wszystko do kuchni, przygotować obiad i zebrać się, bo minęła siódma – oceniła Brenna, zerkając na zegarek. Machnięciem różdżki posłała fruwające czereśnie do miski, a potem zsunęła się na niższą gałąź i zeskoczyła z drzewa wprost na trawę, wciąż jeszcze wilgotną od rosy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broom broom
Throw me to the wolves and
I'll return leading the pack

Mavelle Bones
#8
01.12.2023, 21:07  ✶  
- ... Śmiem twierdzić, że po prostu byśmy wtedy wylądowali w rowie, ewentualnie wjechali w jakąś lampę, drzewo czy cokolwiek innego - westchnęła ciężko, kręcąc głową. Szaleńcza jazda autobusem i rzucanie wszystkimi po jego wnętrzu to chyba była najoptymistyczniejsza możliwa opcja. Bo przynajmniej względnie cali jednak by dojechali do celu, ale w przypadku takiej walki... nie, nie ma co o tym myśleć, wypchnęła te obrazy z głowy.
  Tego typu maszyneria bywała tak samo niebezpieczna, jak źle użyta magia.
  - No właśnie. I więcej ludzi się skusi, niektórych pewnie można policzyć nawet po kilka razy i nic, tylko patrzeć, jak nam do skarbca wpada drugie tyle galeonów, albo i więcej... oczywiście na szczytne cele - dodała, nie uszczegóławiając już, jakie cele ewentualnie (ewentualnie, bo to wszystko nadal pozostawało w sferze żartu, prawda? PRAWDA?) miała na myśli. Wsparcie bezdomnych zwierząt? Program renowacji ogródków? Czy może działania Zakonu Feniksa...? Smutna prawda mimo wszystko była taka, że choć dobrym słowem dało się sporo zdziałać, to w pewnych momentach najzwyczajniej w świecie nie dało się przeskoczyć wartości pieniądza.
  No, chyba że się miało na stanie hipnotyzera i do tego stosowną mentalność - ale to drugie generalnie nieszczególnie wpasowywało się w to, kim byli członkowie Zakonu.
  - Marche... - zaczęła mówić, ale nie dokończyła; roześmiała się pełną piersią, aż dziw, że nie zleciała ze swojej gałęzi. Po chwili otarła kąciki oczu, kręcąc głową i uspokajając się powoli. Marchewki. Zamiast. Róży. O Matko, chyba tylko Brenna mogła wpaść na taki pomysł... - Obawiam się, Promyczku, że wsadziłaś go na buchorożca - skwitowała w końcu - Ja wiem, marchewką przynajmniej się najesz, ale... - zachichotała. Cóż, Mavelle pewnie nie obraziłaby się za marchewkę, ale wiele innych panien...? Cóż to za romantyzm w marchewce, zdecydowanie wolałyby piękną różę, którą można powąchać i wsadzić w flakonik. I cóż, że niebawem zwiędnie...?
  - Czyje, to się dopiero rozstrzygnie! - nic, tylko wystawienia języka brakowało, niczym za szczeniackich czasów. Dorosłe kobiety, tak, zdecydowanie... Czereśniowa wojna nie trwała jakoś specjalnie długo, ba, pewnie nawet zbyt krótko jak na chwilę, którą chciałoby się na zawsze zatrzymać w pamięci...
  - Już chwileczkę, maleńki - rzuciła łagodnie w stronę psa, gdy ten się rozszczekał. Tak, były wysoko, poza jego zasięgiem, miały zabawki, których on nie miał i och, jaka niesprawiedliwość się tu działa! - I co, już siódma? Żartujesz sobie chyba - skwitowała, również zsuwając się niżej, niżej, aż w końcu zostało już tylko zeskoczyć na ziemię i wytarmosić Gałgana, wynagradzając mu tę chwilę porzucenia.
  A potem ruszyć w stronę domu; obowiązki magicznie nie znikały, w przeciwieństwie do lata... ale to miało jeszcze trwać, dopóki jesień nie ozłoci drzew.
Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Mavelle Bones (1873), Brenna Longbottom (1598)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa