07.02.2024, 15:38 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.03.2024, 10:49 przez Samuel McGonagall.)
13.09.1972
Wrzosowiska
Wrzosowiska
Normalnie był wysokim, acz szczupłym chłopem. Łykowatym takim, co ludzie potrafili się śmiać, że jak mocniej zawieje to się połamie. W rzeczywistości był dużo silniejszy, ale nigdy nie widział potrzeby popisywania się tym, czy czymkolwiek innym przed lekko podchmieloną gawiedzią.
Czasem jednak dobrze było poczuć masę, zwłaszcza że powoli dusił się w mieścince, tęsknił za przestrzenią, za swoimi leśnymi braćmi. Teraz gdy był ich sąsiadem, w sumie nie powinien czuć za bardzo różnicy. Nie był wyrwany z korzeniami i przeniesiony do śmierdzącego Londynu, powietrze było wszędzie to samo... Wciąż jednak odczuwał dyskomfort, który zbyt łatwo mógł przejść w irytację, a ta z kolei to była równia pochyła ku klątwiarnianym kłopotom. Na co to komu...?
Dlatego też od czasu do czasu pozwalał sobie na dzień wolny od człowieczeństwa, na dzień pełen zapachów smakowitszych niż cokolwiek, co można było zobaczyć. Na siłę setki mężczyzn, przewalanie spróchniałych kłód. Trzymał się skraju lasu, znając ryzyko Śmierci, która bezczelnie rozgościła się w jego domu. Trzymał się dnia. Słońca. Chciał przez moment poudawać, że wcale nie musiał zabrać całego swojego skromnego dobytku i kisić się w miasteczku pośród ludzi.
Z impetem wpadł na zielone obecnie wrzosowisko. Warkot entuzjazmu wyrwał mu się z niedźwiedziej gardzieli. Nie chciał biec do ruinek dawnych chat, wolał szarżować i tarzać się na miękkiej kwietnej pościeli.
Zupełnie nieświadom, że nie jest na niej sam...