11.07.2024, 18:20 ✶
Jemu się ten widok bardzo podobał. Ta sukienka wyglądałaby lepiej ubłocona, a pantofle wymieniłby na dobre, wysokie, skórzane i wygodne buty, ale generalnie całokształt Millie był definicją tego, co Crow bardzo świadomie uważał za wyjątkowo atrakcyjne. Takie momenty pozwalały mu uświadomić sobie coś bardzo, bardzo ważnego. Wiedział, jak odpowiedzieć na jej pytanie. Tak, on wiedział, o co chodziło w tym jebanym kochaniu. Nauczył się to rozróżniać. To, że ona postawiłaby go w pięć sekund, ale to nie miało znaczenia, bo Cain w pięć sekund sprawiłby, że zmiękłyby mu nogi i musiał usiąść. On, bawidamek w obcisłych spodniach rzucający sprośnymi żartami na prawo i lewo położyłby się na podłodze, gdyby tylko ten zechciałby z nim to zrobić. On go rozbierał w sposób, jakiego Crow zaznał w życiu bardzo, bardzo mało. Emocjonalnie. I chociaż na co dzień nosił na sobie twardą jak diabli skorupę i nikogo do siebie nie dopuszczał (a może bardziej: do ciała - zawsze, do duszy - nigdy), przy nim to się zmieniało. Nagle zaczynał rozumieć, dlaczego Bletchley zawsze mówił, że czuł się przy nim bezbronnym człowiekiem. To była właśnie miłość. Nie wiedział, czy to było uniwersalne dla każdego, czy po prostu oni, dwójka idiotów, postrzegali ją jako opuszczenie gardy i faktycznie, kiepsko mu szło w bycie ogólnie szczęśliwym, ale przy nim wreszcie nie czuł się samotny. Był chciany, zauważony. Przy nim okazywało się, że miłość była obustronna i nie trzeba było się dla niej męczyć.
Ale to było przy nim, nie przy Millie. Myśląc o tym, że miałby wymówić te wszystkie piękne rzeczy na głos, przy praktycznie obcym człowieku... Nieee... nienienie, tego się nawet nie dało ubrać w szaty półprawdy. To go za bardzo obnażało, może kiedyś byłby przy niej na to gotowy, ale to nie był ten dzień. Dzisiaj był dzień, w którym wreszcie gadała, gadała i gadała, a on lubił słuchać o różnych rzeczach. Szczególnie z ust takich jak te. Odpowiedział jej więc niewiele mówiącym uśmiechem, po którym przeszedł się do bagażnika.
Nie, nie miał żadnego podkoszulka. Miał za to bardzo ładną, czarną bluzkę i czarną spódnicę w kwiaty, w których chciał miesiąc temu wybrać się do klubu, ale Alexander, zamiast iść z nim na te tańce, to się wolał z nim pokłócić. Podobały mu się, ale mógł je oddać. Pachniały ładnie, miał je na sobie przecież tylko dwie godziny, a Waughy wcześniej je wyprał. Może jak nie będzie ich już woził, to się wreszcie pozbędzie z ust tego gorzkiego posmaku porażki.
- Masz - podał je jej, nie wdając się w szczegóły ich historii. - Nie musisz mi ich oddawać. - Właściwie to nie chciał, żeby mu je oddawała. Ostatnio widział w sklepie skórzaną spódnicę i zamierzał ją sobie kupić. Pierwszy raz kupiłby coś sam... Zawsze... Zawsze ktoś go tam zabierał i kupował mu rzeczy, nie do końca wiedział, jak powinien zachowywać się w środku.
- Też tak mam - przyznał, bujając się biodrami do rytmu piosenki i przymykając oczy, jednocześnie wyciągając do niej rękę z paczką papierosów. - I to jak na razie z jednym wyjątkiem prawda. - Ale ten wyjątek mógł go jeszcze porzucić. - Nigdy nie przestałem próbować. To musi być jakiś najstarszy fundament ludzkiej duszy. - Bo nawet kiedy znajdował się na samym dnie, wciąż potrafił wydostać się na brzeg, trzymając nadziei na to, że któraś z tych opowieści jednak skończy się dobrze. - Masz mi za złe to, że wtedy spierdoliłem? - Trochę tego żałował, ale ona nigdy nie dała mu odczuć oczekiwania czegokolwiek więcej. - Lubię, jak gadasz. - Dodał, podsumowując jej wypowiedź o byciu śmietnikiem. - Wcale od ciebie nie jebie. - A na chęć pojechania gdziekolwiek skinął głową. - Bak prawie pełny. Ale nie mam alkoholu, mam tylko smacka. I nie wiem, stara, to ostatnia rzecz, na jakiej się znam. - Zabrał od niej fajki, a później odpalił wyciągniętego przez nią papierosa zapalniczką. - Jak już jesteś pierdolnięta to pewnie nic gorszego ci się nie stanie.
Ale to było przy nim, nie przy Millie. Myśląc o tym, że miałby wymówić te wszystkie piękne rzeczy na głos, przy praktycznie obcym człowieku... Nieee... nienienie, tego się nawet nie dało ubrać w szaty półprawdy. To go za bardzo obnażało, może kiedyś byłby przy niej na to gotowy, ale to nie był ten dzień. Dzisiaj był dzień, w którym wreszcie gadała, gadała i gadała, a on lubił słuchać o różnych rzeczach. Szczególnie z ust takich jak te. Odpowiedział jej więc niewiele mówiącym uśmiechem, po którym przeszedł się do bagażnika.
Nie, nie miał żadnego podkoszulka. Miał za to bardzo ładną, czarną bluzkę i czarną spódnicę w kwiaty, w których chciał miesiąc temu wybrać się do klubu, ale Alexander, zamiast iść z nim na te tańce, to się wolał z nim pokłócić. Podobały mu się, ale mógł je oddać. Pachniały ładnie, miał je na sobie przecież tylko dwie godziny, a Waughy wcześniej je wyprał. Może jak nie będzie ich już woził, to się wreszcie pozbędzie z ust tego gorzkiego posmaku porażki.
- Masz - podał je jej, nie wdając się w szczegóły ich historii. - Nie musisz mi ich oddawać. - Właściwie to nie chciał, żeby mu je oddawała. Ostatnio widział w sklepie skórzaną spódnicę i zamierzał ją sobie kupić. Pierwszy raz kupiłby coś sam... Zawsze... Zawsze ktoś go tam zabierał i kupował mu rzeczy, nie do końca wiedział, jak powinien zachowywać się w środku.
- Też tak mam - przyznał, bujając się biodrami do rytmu piosenki i przymykając oczy, jednocześnie wyciągając do niej rękę z paczką papierosów. - I to jak na razie z jednym wyjątkiem prawda. - Ale ten wyjątek mógł go jeszcze porzucić. - Nigdy nie przestałem próbować. To musi być jakiś najstarszy fundament ludzkiej duszy. - Bo nawet kiedy znajdował się na samym dnie, wciąż potrafił wydostać się na brzeg, trzymając nadziei na to, że któraś z tych opowieści jednak skończy się dobrze. - Masz mi za złe to, że wtedy spierdoliłem? - Trochę tego żałował, ale ona nigdy nie dała mu odczuć oczekiwania czegokolwiek więcej. - Lubię, jak gadasz. - Dodał, podsumowując jej wypowiedź o byciu śmietnikiem. - Wcale od ciebie nie jebie. - A na chęć pojechania gdziekolwiek skinął głową. - Bak prawie pełny. Ale nie mam alkoholu, mam tylko smacka. I nie wiem, stara, to ostatnia rzecz, na jakiej się znam. - Zabrał od niej fajki, a później odpalił wyciągniętego przez nią papierosa zapalniczką. - Jak już jesteś pierdolnięta to pewnie nic gorszego ci się nie stanie.
Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.
you think you know how crazy I am.
My mind is a hall of mirrors.