08.09.2024, 22:30 ✶
Millie była dobrym słuchaczem. Fantastycznie potrafiła udawać, że słucha. Trzeba było sobie to wypracować jeszcze w szkole, kiedy nagle w klasie pojawiało się coś zdecydowanie bardziej intrygującego. Innego. Coś, czego nikt inny nie widział, ale ona mogła patrzeć i się jarać. Albo bać. Bardzo szybko przestała się bać tych cosiów, przyjmując za fakt, że po prostu urodziła się pojebana. Ciężko było się nie rodzić pojebanym, skoro się czarowało, uczyli ją tego wszyscy kumple mugolacy, a przynajmniej Ci co byli w stanie z nią wytrzymać. Thomas na ten przykład nie narzekał.
Tak czy inaczej, słuchała Olivii tak na pięćdziesiąt procent, trochę rozmyślając o tym jakim debilem była, że się tak zryczała na środku sklepu o nic. Ale nagle uderzył w nią ciężar zwierzenia, informacja o poronieniu i tragicznych jego konsekwencjach. I nagle absolutnie wszystko przestało mieć znaczenie.
Moody nie była mistrzynią empatii, o to nikt nigdy nie powinien jej podejrzewać. Miała wpychane do głowy, że kobieta to wiadomo rodzi dzieci i chociaż sama nie zamierzała żadnego mieć, no to jednak tak Nora na przykład bardzo się cieszyła z Mabel i była do niej mocno przywiązana (jeśli tak w ogóle można powiedzieć o relaji matki i córki). Była wykurwiście przywiązana i w chuj szczęśliwa, że ma tego bachora. I Miles było nic do tego, sama okazjonalnie zostawała ciocią (na kwadrans), częściej wyrywając matkę na wieczorki chlańskowe, żeby kobieta trochę odsapnęła. I co? I pstro, po godzinie i tak Norcisława tęskniła za swoim brzdącem i ciężko ją było wyluzować na tyle, by ... no cóż, chociaż na jeden wieczór zdjęla z siebie tę odpowiedzialność. Tę miłość.
Brunetka paląca sobie fajeczkę z Olivią Quirke pomyślała o tym, że jak ktoś bardzo chce mieć dziecko i nie może to jest to przejebane. Ona chciałaby być kiedyś normalna i też najprawdopodobniej nigdy to się nie stanie. Zazdrość - to emocja doskonale jej znana.
Odetchnęła powietrzem przesyconym zapachem eliksirów i innych smrodów skleppowych, odetchnęła zapachem wydychanego przez niego dymu, a potem skiepowała o podłogę niedopałek i objęła Olivię kościstymi ramionami przytulając ją do siebie mocno. Chujowe to było przytulenie, jakby mieć w objęciu worek na kości, ale w pełni szczere.
Windermere mogło poczekać.
– Myślisz, że lekarze nic na to nie poradzą...? Są teraz takie nowe regeneracyjne eliksiry, mogłabym pogadać, znam jednego łebskiego lekarza z Munga... mogłabym go poprosić... – szepnęła we włosy dziewczyny, nie zamierzając wypuścić jej z rąk. Nie teraz. Dawna rywalka, która jeszcze przed momentem striggerowała cały wybuch teraz w absolutnej solidarności jajników jawiła jej się jak ranny członek stada, którym trzeba było się zaopiekować.
Tak czy inaczej, słuchała Olivii tak na pięćdziesiąt procent, trochę rozmyślając o tym jakim debilem była, że się tak zryczała na środku sklepu o nic. Ale nagle uderzył w nią ciężar zwierzenia, informacja o poronieniu i tragicznych jego konsekwencjach. I nagle absolutnie wszystko przestało mieć znaczenie.
Moody nie była mistrzynią empatii, o to nikt nigdy nie powinien jej podejrzewać. Miała wpychane do głowy, że kobieta to wiadomo rodzi dzieci i chociaż sama nie zamierzała żadnego mieć, no to jednak tak Nora na przykład bardzo się cieszyła z Mabel i była do niej mocno przywiązana (jeśli tak w ogóle można powiedzieć o relaji matki i córki). Była wykurwiście przywiązana i w chuj szczęśliwa, że ma tego bachora. I Miles było nic do tego, sama okazjonalnie zostawała ciocią (na kwadrans), częściej wyrywając matkę na wieczorki chlańskowe, żeby kobieta trochę odsapnęła. I co? I pstro, po godzinie i tak Norcisława tęskniła za swoim brzdącem i ciężko ją było wyluzować na tyle, by ... no cóż, chociaż na jeden wieczór zdjęla z siebie tę odpowiedzialność. Tę miłość.
Brunetka paląca sobie fajeczkę z Olivią Quirke pomyślała o tym, że jak ktoś bardzo chce mieć dziecko i nie może to jest to przejebane. Ona chciałaby być kiedyś normalna i też najprawdopodobniej nigdy to się nie stanie. Zazdrość - to emocja doskonale jej znana.
Odetchnęła powietrzem przesyconym zapachem eliksirów i innych smrodów skleppowych, odetchnęła zapachem wydychanego przez niego dymu, a potem skiepowała o podłogę niedopałek i objęła Olivię kościstymi ramionami przytulając ją do siebie mocno. Chujowe to było przytulenie, jakby mieć w objęciu worek na kości, ale w pełni szczere.
Windermere mogło poczekać.
– Myślisz, że lekarze nic na to nie poradzą...? Są teraz takie nowe regeneracyjne eliksiry, mogłabym pogadać, znam jednego łebskiego lekarza z Munga... mogłabym go poprosić... – szepnęła we włosy dziewczyny, nie zamierzając wypuścić jej z rąk. Nie teraz. Dawna rywalka, która jeszcze przed momentem striggerowała cały wybuch teraz w absolutnej solidarności jajników jawiła jej się jak ranny członek stada, którym trzeba było się zaopiekować.