12.10.2024, 17:27 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.10.2024, 08:25 przez Alexander Mulciber.)
stolik w ogródku niewielkiej kawiarni przy Carkitt Market
SUMA PRZYPADKÓW: Poltergeist II
SUMA PRZYPADKÓW: Poltergeist II
Nie wiedział, dlaczego w ogóle zgodził się na to spotkanie, a jednak siedział teraz w cieniu kawiarnianej markizy, rozparty wygodnie na plecionym krześle, popatrując na mijających lokal ludzi: szkła ciemnych okularów skrywały oczy jasnowidza, który niespiesznie ćmił papierosa, myślami będąc hen daleko – w przeszłości.
Czarne Wesele zbierało swoje żniwo. Odkąd w Czarownicy, psia jej mać, ukazał się nieszczęsny artykuł opatrzony zdjęciem, na którym uchwycono go w otoczeniu róż u boku Eden – "państwo Lestrange", głosił podpis pod fotografią, zdobiącą plotkarski wysryw na temat małżeństwa Malfoyówny z Williamem Lestrange'm – Alexander unikał publicznych pokazówek, licząc naiwnie, że jeżeli przestanie bywać w towarzystwie, ludzie nie skojarzą, że ktoś popełnił drukarskiego chochlika. Miał aż nadto plotek na temat swojego stanu matrymonialnego – zepchnął teraz te myśli na bok, były zbyt bolesne, by teraz się nad nimi rozwodził – gdyby jeszcze zaczęto łączyć go romantycznie z Eden, chyba zamknąłby się w Departamencie Tajemnic i nigdy już stamtąd nie wyszedł. "Kolejny zaginiony niewymowny", trąbiłby za kilka miesięcy Prorok Codzienny, ale Mulciber wolał być uznany za zmarłego, niż odebrać kolejny list od Longbottoma, który w tonie dobrodusznej kpiny wypytywał o jego życie uczuciowe. Windermere wszystko skomplikowało. Zamrugał gwałtownie pod szkłami okularów przeciwsłonecznych, próbując pozbyć się z obrzeży spojrzenia barwnej feerii leniwie rozciągających się wszędzie dookoła nici powiązań, które splatały mijających się ludzi w ściegu tkanym na krośnie przeznaczenia. Odkąd wrócił z Windermere, często łapał się na tym, że nieświadomie używa rodzinnego daru – że szuka nici wzrokiem, chwytając się symboliki kolorów jak wygłodniały pies chwyta rzuconą mu kość – nie żałował, że świat nie jest czarno-biały, ale często pragnął, by był choć trochę prostszy.
Odkąd wrócił z Windermere, obsesyjnie podglądał bowiem także i własne nici. Nie lubił konfrontować się z tym, co czuł, bo te uczucia nigdy nie były proste. Nie muszą być proste, pomyślał, dziękując skinieniem głowy kelnerowi, który podszedł do stolika, wystarczy, że są.
Dawno nie był tak pewny siebie, przekonany co do słuszności swojego postępowania – do tego, co musi zrobić, aby naprawić przynajmniej część popełnionych w przeszłości błędów. Dawno nie był też tak niezdecydowany, wahając się bezustannie, kiedy powziąć pierwszy krok na nowej ścieżce, którą wytyczył mu los.
Czekał na znak.
Może dlaczego nie zniszczył listu od męża Eden. W pierwszym odruchu chciał bowiem wrzucić opatrzony pieczęcią Lestrange'ów list do ognia, nie czytając go wcale: niechęć Alexandra wobec każdego, kto nosił z przyrodzenia nazwisko Lestrange – poza jednym tylko wyjątkiem, który pracował razem z nim w Departamencie Tajemnic – w przeciągu ostatniego miesiąca zmieniła się w czystą nienawiść. Nie chodziło o Lorettę – to, z jakiej rodziny się wywodziła nigdy go nie interesowało, przynajmniej dopóki jej zasrany braciszek nie zdecydował się zwrócić jego uwagi – chodziło o coś więcej, o to, co zaszło na Czarnym Weselu, o to, co zaszło później – i wcześniej, jeszcze we Francji. Nie zrozumiał absolutnie niczego z lakonicznych listów, które wymienili przed spotkaniem, odpisując Lestrange'owi w podobnej, oficjalnej manierze pozbawionej jakiejkolwiek treści. Nie mógł powiedzieć, że zna Williama Lestrange, chociaż nie był to pierwszy raz, kiedy ich ze sobą pomylono: nie pamiętał, żeby zamienił z nim więcej niż jedno słowo, poza krótkim "gratulacje" po jego ślubie z Eden, nawet w Hogwarcie mijali się tylko, choć zdarzało im się zająć w bibliotece ten sam stolik, odrabiając pracę domową. Nie wątpił, że William chce poruszyć temat jego znajomości z Eden, ale w przeciwieństwie do swojego młodszego brata, nie próbował wyzywać Alexandra na pojedynek – ani też po prostu, wyzywać – jeżeli więc sądził, że Mulciber jest kochankiem jego żony... Zachowywał godne podziwu opanowanie.
Nie wiedział, dlaczego w ogóle zgodził się na to spotkanie. Najchętniej zniszczyłby każdego Lestrange, który wpadłby mu w łapy – rzucił Williamowi w twarz, że owszem, ma romans z Eden, więcej: przyjaciółka poślubiła go tylko dlatego, że można ich pomylić jeśli odpowiednio zmruży się oczy. Najchętniej patrzyłby mu prosto w twarz, patrzyłby jak coś w Williamie umiera, kiedy informowałby uprzejmie, że jego żona puszcza się też na boku z Alastorem Moodym, a czy można upaść niżej...? Można, pomyślał z rozbawieniem Alex, można przecież być mężem Loretty Lestrange.
Nie wiedział, dlaczego w ogóle zgodził się na to spotkanie, ale siedział teraz naprzeciwko Williama Lestrange, który pojawił się przy stoliku w tym samym momencie, w którym kelner postawił przed Alexandrem fikuśną filiżankę z parującą jeszcze, czarną kawą.
rzut na percepcję (IV) – odczytanie intencji Williama
Rzut PO 1d100 - 55
Sukces!
Sukces!
– Chciałeś porozmawiać. – Nie patrzył na Williama. Skupił swoją uwagę na kawie, na pływających w niej fusach, jego oczy wciąż skryte za ciemnymi okularami. Zamieszał delikatnie łyżeczką, wprawiając w ruch unoszące się na powierzchni drobinki zmielonej kawy.
Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat