26.12.2024, 12:35 ✶
– Na wszelki wypadek, jeśli podobna sytuacja powtórzy się z… wilkołakiem albo goblinem, albo normalnym człowiekiem, też powinieneś nam o tym powiedzieć – stwierdziła Charlotte, lustrując Jonathana uważnym spojrzeniem, bo jako matka trójki dzieci nauczyła się już dawno, że należy wyrażać się bardzo, bardzo precyzyjnie. A Selwyn był czasem równie pomysłowy jak dzieciaki, jeśli szło o tłumaczenie samemu sobie, i wszystkim wokół, dlaczego czegoś nie zrobił albo coś zrobił.
Nie żeby naprawdę podejrzewała o goblina. Istniały rzeczy, których nie dało się zaakceptować, a jedną z nich z pewnością było istnienie klanu Flitwicków.
– Johny, wbij sobie do głowy, że z takimi sprawami nie jesteś sam nawet zanim ta sprawa zacznie grozić, że wyssie z twoich przyjaciół krew.
Wypiła kolejną porcję – przestała już liczyć, ile ich było, ale nie dość, aby się upić, bo pani Kelly od alkoholu nie stroniła i nie padała po odrobinie whisky, dość, by lekko zaczęło szumieć w głowie – kiedy Jonathan ją zatrzymał. Tym razem Selwyn zdołał Charlotte zaniepokoić, bo co mogło być bardziej niepokojącego od wampira, potencjalnie zainteresowanego zamordowaniem jej dzieci? Aby to przebić, Jonathan chyba musiałby wdać się w romans z jej matką: była to bodaj jedyna rzecz, której Charlotte absolutnie nie byłaby w stanie mu przebaczyć.
Tak, jeśli planował jej powiedzieć, że zakochał się w Persefonie, to chyba będzie musiała go zabić.
A gdy Jonathan Selwyn wreszcie się odezwał, Charlotte spoglądała na niego przez chwilę, bodaj pierwszy raz podczas tej rozmowy (i chyba pierwszy raz w tym miesiącu) faktycznie zbita z tropu. Milczała, jak na siebie długi moment, a potem… potem omal nie roześmiała się, gdy nagle stało się jasne, dlaczego nie odpowiadał na jej listy i dziwnie się zachowywał, i że to wszystko nie miało niczego wspólnego z tym, że chciał kupić Jasperowi smoka ani nawet z pewnym wampirem. Nie roześmiała się jednak: Charlotte miała odrobinę wyczucia, po prostu nie zawsze chciała je okazywać.
Odstawiła kieliszek i wyciągnęła dłonie, by ująć twarz Jonathana.
– Ty głupi Gryfonie – powiedziała niemalże czule. Gdyby była Anthony’m albo Morpheusem może powiedziałaby coś poetyckiego: wspomniała coś o tym, że był częścią jej duszy albo opowiedziała o ich przyjaźnić w jakiś poetycki sposób. Ale nie była wymownym Krukonem, jak oni, a tylko Puchonką z odrobinę socjopatycznymi skłonnościami, Jonathan musiał więc zadowolić się tym głupim Gryfonem. – Naprawdę, nie wiem, co wbiłeś sobie do głowy. Przecież to ja pocałowałam cię pierwsza, poza tym nie wyobrażam sobie, żeby między nami zaistniał dyskomfort nawet gdybyś pocałował mnie sto razy. Właściwie chyba jedyne, co mogłoby to zrobić, to gdybyś postanowił przespać się z moją matką.
Nie żeby naprawdę podejrzewała o goblina. Istniały rzeczy, których nie dało się zaakceptować, a jedną z nich z pewnością było istnienie klanu Flitwicków.
– Johny, wbij sobie do głowy, że z takimi sprawami nie jesteś sam nawet zanim ta sprawa zacznie grozić, że wyssie z twoich przyjaciół krew.
Wypiła kolejną porcję – przestała już liczyć, ile ich było, ale nie dość, aby się upić, bo pani Kelly od alkoholu nie stroniła i nie padała po odrobinie whisky, dość, by lekko zaczęło szumieć w głowie – kiedy Jonathan ją zatrzymał. Tym razem Selwyn zdołał Charlotte zaniepokoić, bo co mogło być bardziej niepokojącego od wampira, potencjalnie zainteresowanego zamordowaniem jej dzieci? Aby to przebić, Jonathan chyba musiałby wdać się w romans z jej matką: była to bodaj jedyna rzecz, której Charlotte absolutnie nie byłaby w stanie mu przebaczyć.
Tak, jeśli planował jej powiedzieć, że zakochał się w Persefonie, to chyba będzie musiała go zabić.
A gdy Jonathan Selwyn wreszcie się odezwał, Charlotte spoglądała na niego przez chwilę, bodaj pierwszy raz podczas tej rozmowy (i chyba pierwszy raz w tym miesiącu) faktycznie zbita z tropu. Milczała, jak na siebie długi moment, a potem… potem omal nie roześmiała się, gdy nagle stało się jasne, dlaczego nie odpowiadał na jej listy i dziwnie się zachowywał, i że to wszystko nie miało niczego wspólnego z tym, że chciał kupić Jasperowi smoka ani nawet z pewnym wampirem. Nie roześmiała się jednak: Charlotte miała odrobinę wyczucia, po prostu nie zawsze chciała je okazywać.
Odstawiła kieliszek i wyciągnęła dłonie, by ująć twarz Jonathana.
– Ty głupi Gryfonie – powiedziała niemalże czule. Gdyby była Anthony’m albo Morpheusem może powiedziałaby coś poetyckiego: wspomniała coś o tym, że był częścią jej duszy albo opowiedziała o ich przyjaźnić w jakiś poetycki sposób. Ale nie była wymownym Krukonem, jak oni, a tylko Puchonką z odrobinę socjopatycznymi skłonnościami, Jonathan musiał więc zadowolić się tym głupim Gryfonem. – Naprawdę, nie wiem, co wbiłeś sobie do głowy. Przecież to ja pocałowałam cię pierwsza, poza tym nie wyobrażam sobie, żeby między nami zaistniał dyskomfort nawet gdybyś pocałował mnie sto razy. Właściwie chyba jedyne, co mogłoby to zrobić, to gdybyś postanowił przespać się z moją matką.