07.12.2024, 22:27 ✶
Los bywał kurewsko złośliwy.
Mildred nie zdawała sobie sprawy z własnej hipokryzji. Absolutnie nie. Ledwie dwa tygodnie temu zeżarła ją ziemia, błakała się po podziemiach i wyszła stamtąd z połamaną duszą osoby, która tylko szukała odrobiny spokoju w jebanym, mugolskim ośrodku. Jej anioł o czarnych lokach otaczających smutną twarz rozwinął wtedy swoje czarne skrzydła i zabrał ją w bezpieczne miejsce, oblał jej zbolałe ciało wodą. A potem, gdy błagała go we łzach o odrobinę uczucia - odrzucił ją w sposób według jej pojmowania najbardziej bezlitosny i okrutny. Mówiąc o miłości, ale nie takiej na jaką liczyła druga strona.
Peregrinus był jej kuzynem, był bratnią duszą, był złotym chłopcem, który przez lata korzystał z łaskawości Koła Fortuny, a teraz szarzał i gasł w cieniu jej dawnego idola. Było jednak w tej woskowej twarzy, w podkrążonych oczach, we wspólnym języku, który tak łatwo potrafili znaleźć mimo jej wulgarności i jego snobistycznych gestów...
Nie widziała tej dziwacznej paraleli niż w jednej absurdalnej myśli o tym, że trzeba Thomasa jak najszybciej umyć, nim ktokolwiek inny poczuje, nim przyjdzie im się przekonać czy członkostwo w Zakonie Feniksa rzeczywiście jest dożywotnie.
Stała wpatrzona w niego z szeroko rozwartymi oczami i widziała jego zagubienie, cały tragizm, który spływał nań wraz ze zrozumieniem, że to wcale nie musiał być demon, a on sięgnął po magię by skrzywdzić drugą osobę. I cieszył się z tego. Była znacząca różnica między nekromancją a czarną magią, ale zawsze ta pierwsza stanowiła pokusę, dobre otwarcie do tego, by przekraczać granice więcej i więcej. Milles uwielbiała tańczyć na krawędzi, ale do tej nie zbliżała się nigdy, zbyt głodna miłości brata by jakkolwiek odważając się wyczarować cokolwiek więcej nad patronusa. Nie była pewna, nie mogła być też, w końcu nie było jej tam. Ale bardzo chciała wierzyć, że Thomas został oszukany. Że to nie jest jego wina.
Może była naiwna.
Gdy podniósł na nią głowę, chwilę później wyciągnęła do niego rękę.
– Musimy Cię wykąpać. Choć. Na tyłach jest balia z wodą. Mam jakieś olejki pomagające na sen, wykurwie je wszystkie do środka, gdzieś powinny być jeszcze kadzidła z Lammas... – mówiła przed siebie, mamrotała pod nosem zastanawiając się i ciągnąc go na tył Księżycowego Stawu, ona wiedźma tego miejsca, duch opiekun jeszcze za życia. Księżycowy Staw miał ich chronić. ONA mogła go ochronić. W końcu przydać się na coś więcej niż ćpuński rajd w mule.
Mildred nie zdawała sobie sprawy z własnej hipokryzji. Absolutnie nie. Ledwie dwa tygodnie temu zeżarła ją ziemia, błakała się po podziemiach i wyszła stamtąd z połamaną duszą osoby, która tylko szukała odrobiny spokoju w jebanym, mugolskim ośrodku. Jej anioł o czarnych lokach otaczających smutną twarz rozwinął wtedy swoje czarne skrzydła i zabrał ją w bezpieczne miejsce, oblał jej zbolałe ciało wodą. A potem, gdy błagała go we łzach o odrobinę uczucia - odrzucił ją w sposób według jej pojmowania najbardziej bezlitosny i okrutny. Mówiąc o miłości, ale nie takiej na jaką liczyła druga strona.
Peregrinus był jej kuzynem, był bratnią duszą, był złotym chłopcem, który przez lata korzystał z łaskawości Koła Fortuny, a teraz szarzał i gasł w cieniu jej dawnego idola. Było jednak w tej woskowej twarzy, w podkrążonych oczach, we wspólnym języku, który tak łatwo potrafili znaleźć mimo jej wulgarności i jego snobistycznych gestów...
Nie widziała tej dziwacznej paraleli niż w jednej absurdalnej myśli o tym, że trzeba Thomasa jak najszybciej umyć, nim ktokolwiek inny poczuje, nim przyjdzie im się przekonać czy członkostwo w Zakonie Feniksa rzeczywiście jest dożywotnie.
Stała wpatrzona w niego z szeroko rozwartymi oczami i widziała jego zagubienie, cały tragizm, który spływał nań wraz ze zrozumieniem, że to wcale nie musiał być demon, a on sięgnął po magię by skrzywdzić drugą osobę. I cieszył się z tego. Była znacząca różnica między nekromancją a czarną magią, ale zawsze ta pierwsza stanowiła pokusę, dobre otwarcie do tego, by przekraczać granice więcej i więcej. Milles uwielbiała tańczyć na krawędzi, ale do tej nie zbliżała się nigdy, zbyt głodna miłości brata by jakkolwiek odważając się wyczarować cokolwiek więcej nad patronusa. Nie była pewna, nie mogła być też, w końcu nie było jej tam. Ale bardzo chciała wierzyć, że Thomas został oszukany. Że to nie jest jego wina.
Może była naiwna.
Gdy podniósł na nią głowę, chwilę później wyciągnęła do niego rękę.
– Musimy Cię wykąpać. Choć. Na tyłach jest balia z wodą. Mam jakieś olejki pomagające na sen, wykurwie je wszystkie do środka, gdzieś powinny być jeszcze kadzidła z Lammas... – mówiła przed siebie, mamrotała pod nosem zastanawiając się i ciągnąc go na tył Księżycowego Stawu, ona wiedźma tego miejsca, duch opiekun jeszcze za życia. Księżycowy Staw miał ich chronić. ONA mogła go ochronić. W końcu przydać się na coś więcej niż ćpuński rajd w mule.