23.01.2025, 19:10 ✶
4 września 1972
Palarnia Changów, późny wieczór
Maeve Chang & Cain Fawley
Palarnia Changów, późny wieczór
Maeve Chang & Cain Fawley
Zamknij się.
Nie potrafił przypomnieć sobie momentu, w którym opuszczał swój dom — nie pamiętał skrzypienia schodów ni trzaskania drzwi, nie pamiętał nawet czy niebo już wtedy było ciemne i grafitowe, czy nadal barwą przypominało rozcięte gardło. Potrafił przypomnieć sobie jedynie smak ginu na języku i głos Gabriella — dziwnie żywy i bliski głos ducha, jego znajomą barwę powykręcaną w kakofonię jęków i gróźb, która sprawiała, że ściany jego sypialni drżały jak podczas burzy. Zamknij się powtarzał mu, najpierw szeptem, z czasem krzycząc tak, jakby pragnął przekrzyczeć ducha. Uderzał pięściami w drzwi, ale Gabriell nie przestawał. Kiedy już zaczynał, nigdy nie przestawał. Po śmierci stał się mściwy i wredny, pozbawiony tamtego dobrego serca, które za życia rosło ciężko w jego piersi. Zniknęło, choć Cain nie pamiętał by on lub jego brat kiedykolwiek mu je wycinali — nie był w zasadzie pewny, czy to cokolwiek by zmieniło. Duch na strychu był grzechem Abla, dowodem jego głupoty i jego słabości, a jednak Cain czuł jak wina jego bliźniaka, skłębiona we wszystkich tych narządach, które dzielili, ciąży między jego żebrami. Brzydka, bo niewłaściwa, wstydliwa jak wszystko, co czyniło z niego człowieka.
Nie pamiętał więc, kiedy wybiegł z domu i kiedy dotarł na Podziemne Ścieżki. Czas mijał gdzieś obok niego, zahaczając jedynie czasem o rękaw jego prochowca, zbyt szybko i zbyt wolno jednocześnie jak dziecięcy koszmar, w którym nie sposób jest uciec przed potworem, nieważne czy biegniesz, czy się czołgasz. Nie lubił tego uczucia. Nie lubił też huczenia w uszach i tego, że nocne powietrze powoli sprawiało, że trzeźwiał, szczególnie natomiast nie znosił tego, jak bardzo pragnął już wyzbyć się swojej samotności. Jak bardzo chciał w istocie usłyszeć w końcu pokręcone wersje swojego imienia, kilka przekleństw rzuconych w eter jak oddechy, bezczelny sposób, w jaki Meave istniała wśród wszystkich tych śmieci i tajemnic. Czuł się głupio za każdym razem, gdy kogoś potrzebował — miał wtedy wrażenie, że pozwala Ablowi pożerać od środka ich wspólne ciało, trawić je tak długo aż została z niego tylko miazga idiotycznych sentymentów. A jednak schodząc w ciemność głębokich ścieżek, nadal podpity i nadal blady ze zmęczenia, wiedział doskonale, kogo chce zobaczyć i w którą stronę powinien iść.
Podziemne Ścieżki zawsze cuchnęły czarną magią i śmiercią. Ciężki smród, miedziany, podobny do sposobu, w jaki smakowało na języku mokre złoto. W tym wszystkim herbaciarnia Changów przypominała flakon perfum, barwione na zielono szkło wypełnione mgłą opium, jaśminu i cudzych oddechów Dziewczyna za ladą miała ciemne włosy i profil Maeve, nie była jednak nią, miała zbyt łagodne oczy i niczym w niego nie rzucała.
— Twoja siostra — odezwał się, wspierając się na blacie, przez chwilę przyglądając się tyłowi dziewczęcej głowy, gdy ta ustawiała na półkach słoiki i puszki pełne suszonych liści. Wszystkie Changówny były ładne, choć dla niego nietykalne pod groźną sylwetką ich matki. No i siostry. — Maeve… — dodał, pochylając się niżej nad ladą, szukając przy tym równowagi w chmurach rozmów i narkotycznego dymu. — Powiedz, że coś dla niej mam. I tym razem to nie jest żaden narząd, przysięgam. — Odruchowo sprawdził kieszenie płaszcza, jak gdyby szukał w nich palców lub małżowin. — Dodaj, że umieram.
Nie był pewien, czy usłyszała jego ostatnie słowa, nie wiedział nawet, czy odpowiedziała, bo od duchoty i półmroku kręciło mu się w głowie i coraz trudniej było mu stać prosto. Szmer rozmów wokół kojarzył mu się z insektami, dziwnie cichy i szeleszczący na tle krzyków ducha nadal dudniących w jego skroniach. Zapach opium był jednak przyjemnie słodki, niemal kojący. Znajomy.
Rzut Z 1d100 - 57
Sukces!
Sukces!