• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[3 IX 1972, Wrota Muspelheimu] Ku chwale Matki | Hjalmar & Lorraine

[3 IX 1972, Wrota Muspelheimu] Ku chwale Matki | Hjalmar & Lorraine
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#1
18.02.2025, 20:28  ✶  
3 września 1972, Wrota Muspelheimu
Hjalmar Nordgersim & Lorraine Malfoy

Od wydarzeń podczas święta Lithy minęło kilka dobrych tygodni. Hjalmar zdążył już odrobinę zapomnieć o tamtych wydarzeniach, ponieważ miał natłok roboty. Zlecenia się piętrzyły, a zamysł Dagura, która mówił, że będzie wracał na Islandię, wcale nie pomagał w realizacji zamówień. Nie zmieniało to jednak faktu, że w głębi duszy pamiętał o tym, co zostało im niejako zapisane i zlecone - spełnienie prośby Wielebnej. W końcu to oni - Ci, którzy widzieli - byli świadkami tego wszystkiego i to właśnie oni mieli wypełnić jej wolę.

Nic więc dziwnego, że Nordgersim ucieszył się co nie miara, kiedy otrzymał list od tajemniczej damy, która przedstawiła się jako "Lorraine Malfoy". Hjalmar, jako osoba spoza Wielkiej Brytanii, nie znał nazwiska Malfoy. Nie znał też żadnej Lorraine ale jako osoba dobrze wychowana i kulturalna, odpisał na jej wiadomość, wdając się w krótką wymianę listów z tą tajemniczą Brytyjką.

Okazało się, że jest to dobra dusza, która również pragnie dobra Matki. Pragnie spełnienia jej woli - Islandczyk nie został sam z tym zadaniem.

Klamka zapadła - początek września. To była ustalona data na spotkanie, które miało rozstrzygnąć o przyszłości tego planu, a także rozwiać wszelkiej wątpliwość. Zegar tykał, a z każdym kolejnym dniem było coraz bliżej do ich spotkania.


~*~*~


To był dzień jak każdy inny. Hjalmar wstał, zjadł szybkie śniadanie i czym prędzej dorzucił do wielkiego pieca w warsztacie, ponieważ nie miał prawa on zgasnąć, co według legend z jego ojczyzny świadczyło tylko o jednym - upadku danej kuźni, a "Wrota Muspelheimu" trzymały się całkiem solidnie. Było trochę zleceń - idealnie, aby się utrzymać i jeszcze trochę zarobić. Nordgersim nie biedował.

Wchodząc w podwórze posesji, dało się słyszeć huk metalu, który był skrzętnie formowany przy pomocy ciężkiego młota. Drugim elementem, który rzucał się w oczy była kombinacja skwierczącego węgla, wszechobecnego żaru czy opiłek żelaza. Bez większego trudu dało się dostrzec kowadło, które grało główne skrzypce i odpowiadało za całą melodie tego miejsca.

Jako, że pracownia była na w pół otwarta, nie trzeba było się gimnastykować, aby zobaczyć tuziny narzędzi, które były poustawiane w zachodniej części przybytku. Nie dało się też ominąć wielkiej hałdy węgla, która była usypana nieopodal wejścia i samego pieca. We wschodniej części znajdował się pokaźny stos sztab żelaza czekających na to, aż zostaną przetworzone na produkt końcowy. Z innych, równie ciekawych przedmiotów, dało się dostrzec kilka stołków, wielką beczkę z wodą oraz jakieś skończone zamówienia, które czekały na odbiór. Ot, taka zwykła kuźnia.

W środku warsztatu kręcił się wysoki mężczyzna. Ubrany był w fartuch kowalski i rękawice ochronne. Dzierżył również młot, którym wystukiwał rytm i nucił coś pod nosem, co by czas mijał przyjemniej.

Hjalmar zdawał się nie przejmować otaczającym go światem, ponieważ znajdował się w swoim własnym - świecie kowalstwa. Z pieczołowitością wykuwał podkowy dla jakiegoś zapalonego jeźdźca, dbając o najmniejsze szczegóły. W końcu szczycił się tym, że jego produkty to dzieła ludzkich rąk i nie ma w nich za grosz magii, a na pewno nie w samym przedmiocie, wszak Dagur potrafił zakląć odpowiednio takie narzędzie, aby otrzymało nowych właściwości.

Kilka uderzeń w to miejsce. Kilka w inne. O! Gość... zreflektował się szybko, odkładając swoje narzędzie pracy na bok. Nastała cisza.

- Zgubiła się pani? Może mógłbym jakoś pomóc? - zapytał łagodnie, pozwalając sobie na lekki uśmiech. Dało się dostrzec, że jest zaaferowany próbą pomocy dla nowego przybysza - Jeżeli szuka pani jednego z lokalnych przybytków, tudzież zwanych karczmą... - wskazał otwartą dłonią gdzieś we wschodnim kierunku - Musi się pani udać w tamtym kierunku. Nie jest jakoś szczególnie daleko. Kilkaset metrów co najwyżej - dodał, odkładając rękawice na bok, a następnie podszedł bliżej kobiety, która zjawiła się w jego warsztacie.

Our Lady of Sorrows
and you don't seem the lying kind
a shame that I can read your mind
and all the things that I read there
candlelit smile that we both share
Spowita nimbem wyższości i aureolą sięgających za pas srebrzystoblond włosów, Lorraine wygląda dokładnie tak, jak powinien wyglądać Malfoy z krwi i kości. A jednak... Coś hipnotyzującego jest w jej czystym, wysokim głosie, w sposobie, w jaki intonuje słowa. W pełnych gracji ruchach, które cechuje elegancka precyzja profesjonalnej pianistki. Coś w przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu, skrytych pod ciężkimi od niewyspania powiekami. Przedziwny czar półwili, który wyróżnia Lorraine z tłumu mimo raczej przeciętnej postury (1,67 m), długo nie pozwalając ludziom zapomnieć o jej uśmiechu. Wygląda na istotę słabą, wątłego zdrowia. W przeszłości, Lorraine zmagała się z zaburzeniami odżywania, przez co teraz cechuje ją nienaturalna wręcz kruchość. Chorobliwie chuda, kości zdają się niemal przebijać delikatną, bladą skórę. Uwagę zwracają zwłaszcza wydelikacone dłonie o długich, smukłych palcach, w których często obraca w zamyśleniu srebrny pierścionek z emblematem rodu Malfoy. Obyta towarzysko, zawsze wie jednak, co powiedzieć i jak się zachować. Bez względu na okoliczności dba o zachowanie nienagannej postawy. Ubiera się skromnie, w otrzymane w spadku po bogatszych kuzynkach, klasyczne, mocno zabudowane suknie, na których wprawne oko dostrzec może ślady poprawek krawieckich. Nie da się ukryć, że jako młoda, atrakcyjna kobieta, przyciąga wzrok, nosi się jednak konserwatywnie, nigdy nie odsłaniając zbyt wiele ciała. Najczęściej spowita jest od stóp do głów w biel, która przydaje jej bladej skórze świetlistości, choć chętnie stroi się także w odcienie zieleni i błękitu. Zawsze otula ją mgiełka ciężkich perfum, których słodka, dusząca woń przywodzi na myśl palony cukier.

Lorraine Malfoy
#2
02.08.2025, 18:31  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.08.2025, 19:25 przez Lorraine Malfoy.)  
Ostatnie dni były... Wyczerpujące. Najpierw spotkanie z Elliottem, jak zawsze wypełnione dywagacjami na temat przyszłości rodu, potem zaś – wieczorek hazardowy w posiadłości Agnes Delacour, który Lorraine spędziła u boku Eden. Następnego dnia koncert z ramienia Muzy, do którego przygotowywała się przecież tak długo. Wybrzmiał wreszcie Ravel: występ, w który włożyła tak wiele pracy, wypadł doskonale na tle wydarzenia, ale Lorraine wciąż wracała myślami do zasłyszanych przypadkiem pogardliwych słów pod swoim adresem. "Już dawno powinni cię wydziedziczyć", szeptały jej nad uchem stare siostry Parkinson, z twarzami rozszarpanymi przez szczurze pazury, trzygłowy potwór z łonem przeżartym przez robactwo. Lorraine budziła się z tych snów z płaczem. Tylko Maeve potrafiła odegnać złe sny, składając pocałunki na jej zmęczonych powiekach. Bo Lorraine była zmęczona, zmęczona zmęczeniem, na które nie mógł nic poradzić sen. Nie spodziewała się bowiem, że równie wiele przygotowań, co koncert pianistyczny, kosztować ją będzie pogrzeb Roberta Mulcibera. Nadwyrężone pracą siły, nerwy nadszarpnięte przez rozmowę, jaką odbyli z Baldwinem... Nie chciała wracać do tej rozmowy, a jednak wciąż do niej wracała, i wiedziała, że Baldwin też wraca. Był ostrożniejszy w gestach, tak jak i ona była czulsza w słowach. Wydawał cieszyć się razem z nią, gdy wróciła do codziennych ćwiczeń na zaczarowanej planszy, będącej imitacją pianina, choć widział, że złamany bark wciąż pobolewa ją lekko, gdy wykonywała zbyt gwałtowe ruchy w osi stawu. Nie potrafiła tego ukryć przed jego czujnym spojrzeniem. A jednak, jakoś się trzymała, jak zawsze: plecy nosiła wyprostowane, a na jej twarzy widniał uśmiech, bo wszystko zaczynało wracać do normy – a przynajmniej do tego, co półwila zwykła nazywać normą – dopóki nie rozmowa z Anthonym.

Powiedzieć, że rozmowa z przyjacielem nią wstrząsnęła, byłoby niedopowiedzeniem. Lorraine przechorowała wizytę w Little Hangleton. Po powrocie do domu zaszyła się w biurze, składając na poduszce głowę pulsującą od bólu, który nie dawał o sobie zapomnieć nawet po zażyciu eliksiru nasennego. Nie podnosiła się wczoraj z łóżka. Zwlokła się tylko po to, aby zadbać o Fridę, a resztę dnia spędziła odpisując na wiadomości od swych pająków, zasnąwszy dopiero nad ranem, z dzieckiem w ramionach. Do obsługi zakładu pogrzebowego zrekrutowała wcześniej Alhazreda, którego dopadła, gdy wychodził z kuchni z kolekcją starych zlewek laboratoryjnych, wypełnionych kawą. Zawsze wiedziała, jak wziąć starego na litość, ale tym razem nie musiała się wcale starać: wyglądała na zwyczajnie chorą. Wciąż tak wyglądała. Cienie pod oczami zdawały się wyraźniejsze niż zwykle, bo Lorraine była jakby bledsza, bardziej wymizerowana. Nie dała rady nic jeść, więc policzki znowu jej się zapadły, nadając twarzy nieprzyjemnej ostrości. Potrzebowała dłuższej chwili, aby dojść do siebie po teleportacji, a po drodze do warsztatu Nordgersimów przystawała kilka razy, aby nie złapać zadyszki.

Wrota Muspelheimu przywitały ją szczękiem metalu o metal, wesołym skwierczeniem paleniska i błyskiem iskier, krzesanych pod uderzeniami kowalskiego młota. Pierś jej wciąż wznosiła się i opadała, gdy przechodziła obok schludnie poustawianych narzędzi, których przeznaczenia mogła się tylko domyślać. Zagarnęła białe suknie bliżej siebie, aby nie osmoliły się przypadkiem, gdy wymijała kolejne sterty węgla, podtrzymującego płomień kuźni przy życiu. Nie chciała przeszkadzać właścicielowi warsztatu, który wydawał się pochłonięty pracą. Nie odezwała się więc, wiedząc, że nie zdołałaby przekrzyczeć ani huczenia ognia, ani walenia młotem o kowadło. Wykorzystała okazję, aby móc lepiej przyjrzeć się temu, który przyobiecał jej pomoc w realizacji próśb Matki, podzieliwszy się z nią własnymi doswiadczeniami z pamiętnego święta Lithy. Wysoki, postawny mężczyzna o skandynawskiej urodzie, którego twarz przecież mgliście kojarzyła, a której widok wydawał się na nowo budzić do życia wspomnienia z sabatu. Wtedy była zbyt przejęta obecnością Maeve u swojego boku, aby patrzeć na obce twarze, a późniejszy wybuch Sarah skutecznie odwrócił jej uwagę od reszty zgromadzonych w kamiennym kręgu wyznawców bogini. Potem przeżywała doświadczenie boskości, jaka stała się jej udziałem, groźbę ministerialnych przesłuchań wiszącą nad jej głową, i wreszcie malutki, maciupeńki, trwający pół lata niemal kryzys wiary... A jednak, gdy patrzyła teraz w twarz Hjalmara czuła wyłącznie spokój. Przypominał jej natchnionego zapałem twórcę, gdy pochylał się z przejęciem nad kowadłem. Może dlatego uśmiechnęła się, gdy podniósł głowę.

Zdziwiła się jednak, gdy dotarł do niej sens słów mężczyzny. Nie szukała przecież karczmy, przyszła tutaj porozmawiać o ołtarzu dla Matki... Och, nie, zrozumiała nagle, więc Nordgersim nie był świadom, że zjawi się u niego dzisiaj? Stropiła się, nieświadomie zaczynając zabawę srebrnym pierścionkiem z emblematem rodu Malfoy, który zdobił jej dłoń: przekładała błyskotkę z palca na palec, ważąc przez chwilę w ciszy słowa mężczyzny. Przecież wysyłała wczoraj wszystkie listy, jak mogła przeoczyć ten do Hjalmara? W głowie nie mieściło się jej, że zapomniała potwierdzić terminu swojej wizyty w Dolinie Godryka... O czym jeszcze zapomniała? Ostatnie dni zdecydowanie dały jej w kość. Musiała przeprosić za swoją niedyspozycję.

– Szukam rycerza, który deklarował mi się, że gotowy jest służyć chwale Matki – zaśmiała się serdecznie, choć "rycerz", którego znalazła, nie dzierżył przecież w dłoni miecza, tylko młot, a zamiast kolczugi miał na sobie strój kowala. Ale właśnie tego było jej trzeba! Bo serce, pracujące tak równo, jak pracowały miechy w kuźni, Hjalmar zdawał się mieć we właściwym miejscu. Żarliwość, jaka biła z jego listów, dorównywała żarowi buchającemu z rozstawionych wokół pieców. – Lorraine. Lorraine Malfoy. Najmocniej przepraszam za najście – odezwała się, pokrywając zakłopotanie pewnością siebie. – Korespondowaliśmy ze sobą w sprawie... Wydarzeń, które miały miejsce w trakcie czerwcowego sabatu. Byłam przekonana, że posłałam sowę z potwierdzeniem wizyty, ale musiałam się pomylić przy adresowaniu listu. Doprawdy, nie znajduję na to innego wytłumaczenia niż własne niedbalstwo. Proszę o wybaczenie, panie Nordgersim. To znaczy, Hjalmarze. Powinnam domyślić się swej pomyłki, po tym jak nie dostałam zwrotnej sowy.


Yes, I am a master
Little love caster
Ulfhednar
a wolf will never be a pet
Hjalmar mierzy koło metra osiemdziesięciu ośmiu wzrostu i jest dobrze zbudowany dzięki ciężkiej harówce w kuźni. Przeważnie nosi swoje jasne włosy spięte w wikiński warkocz z wygolonymi lub krótko obciętymi bokami. Ma zadbany zarost w postaci wąsa i brody, chyba że akurat złapie go chęć na powrót do Islandzkich korzeni i pozwoli mu żyć własnym życiem. Jak na nordyckiego człowieka przystało - ma niebieskie oczy. Mówi w sposób spokojny i powolny z północnym akcentem - jego głos jest dosyć donośny. Na pierwszy rzut oka wydaje się być przyjemnym rozmówcą, który nie wykazuje agresywnych zachowań chociaż jego aparycja może niektórych pomylić.

Hjalmar Nordgersim
#3
20.08.2025, 17:55  ✶  

Kucie metalu było dla Hjalmara niemal całym światem i życiem. Robił to zawodowo, czerpał z tego garściami - zarówno satysfakcji, spełnienia i dumy. Pieniądze, chociaż ważne, nie stanowiły dla niego wielkiej rzeczy. Nigdy nie zależało mu na zbieraniu jakiś gór ze złota, drogich błyskotek czy miliona drogich przedmiotów, co tylko wskazywało na jedno - daleko mu było do tego przysłowiowego smoka z legend. Nordgersim preferował proste życie blisko natury - domek przy lesie, mały warsztat, zagroda ze zwierzętami, a do tego rodzina i przyjaciele. Nic więcej, nic mniej.

Był pewien minus tego fachu, który wynikał z podejścia Islandczyka. Hjalmar wpadał po prostu w trans, który trwał i nic nie było go w stanie wyrwać. Tak też było tym razem. Nic więc dziwnego, że Lorraine miała wystarczająco dużo czasu na to, aby przyjrzeć się całemu zakładowi czy pracy Nordgersima. Prawdę mówiąc, mogłaby nawet dokonać kradzieży, próby zasztyletowania rzemieślnika czy kręcenia się po zakładzie, ponieważ nie zwróciłby na nią uwagi. Z drugiej strony może i lepiej, że jej nie zauważył, wszak mógłby się tylko rozproszyć i zrobić sobie krzywdę. I to też nie było tak, że ignorował Malfoyównę. O nie, nic z tych rzeczy!

- Rycerza...? - powtórzył pod nosem, a jego twarzy zagościło zdziwienie. Hjalmar nie widział rycerzy od dobrych lat. Nie był pewien czy nawet jego ojciec pamiętał takie czasy. Skąd mieliby wziąć takiego bohatera, który pomógłby ich sprawie? Było parę zleceń na miecze, czy inne ozdobne ostrza, ale kiedy to było - lata temu.

Kiedy Lorraine się przedstawiła, Nordgersim zaśmiał się nerwowo, całkowicie zmieniając swoją postawę na lekko spiętą. Trochę jakby zrobił coś złego lub jakby coś go zaskoczyło... bo w sumie tak było.

- No tak! - uniósł dłonie do góry, zupełnie jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. To przecież musiała być Lorraine Malfoy, a nie ktokolwiek inny - Jak mogłem panienki nie rozpoznać - opuścił dłonie, śmiejąc się nerwowo. Jak mógł jej nie rozpoznać? A pewnie dlatego, że widział ją raz w życiu i nie pamiętał jak wygląda. Pech, a może los chciał, że Hjalmar już tak miał, więc sprawiło mu to niemałe zakłopotanie. Nie chciał w żadnym stopniu urazić panienki Lorraine, a wszystko wskazywało, że to właśnie niechcący zrobił.

Słysząc kolejne słowa, pokiwał głową na potwierdzenie. Jak mógłby zapomnieć o tym, że korespondował z ów damą? W życiu by to nie przeszło jego uwadze.

- Oczywiście, że tak. Pamiętam. Czekałem - zapewniał, brzmiąc już odrobinę pewniej - Nie, nie. Spokojnie. Musiał gdzieś tutaj ten list być... Może gdzieś go schowałem? - podrapał się po głowie w zastanowieniu - Proszę chwilę poczekać. Już no zerkam tutaj... - ruszył czym prędzej w kierunku sterty dokumentów i listów, które leżały na stoliku nieopodal. Nie czekając zbyt długo, przystąpił do poszukiwań. Sprawnie sortował kartki papieru na te mniej i bardziej ważne.

- Zamówienie numer 314... Zestawienie opłat miesięcznych... - wertował, czytając pod nosem - List od Lorrindy... - podniósł głowę, aby przyjrzeć się Lorraine - Nie. To nie to - odłożył go na bok do stosu z mniej ważnymi rzeczami - Lorraine Malfoy. Mam! - uniósł wiadomość w dumie ku górze. Zupełnie jakby odkryli wszelkie sekrety odnośnie Matki, a może wręcz samego Merlina.

Nordgersim otworzył go czym prędzej i mina mu zrzedła. Ciężko westchnął, wszak był to jeden z poprzednich listów, a nie ten, który miałby mówić o dacie przybycia damy do jego skromnych włości.

- Przepraszam. Fałszywa wiadomość - przyznał z lekkim smutkiem w głosie, odkładając go na stertę ważnych rzeczy - No nic, chyba go dzisiaj nie znajdziemy - dodał, kładąc dłoń na blacie - Nie ma co się jednak martwić. Bardzo się cieszę, że jesteś... - umilkł na chwilę, zastanawiając nad formą zwrotu, którym powinien się zwrócić do Malfoyówny. Z jednej strony sama mówiła do niego na "Ty", a z drugiej strony czuł nieodpartą chęć, aby zwracać się do niej na "pani" czy innym, tego typu zwrotem grzecznościowym.

- P-p-pa... Pani... - przetarł dłonie w stresie - W sensie... Lorraine. Tak, tak. Lorraine. Właśnie tak. Lorraine - mówił szybko, pokonując samego siebie w tym całym stresie, który nie miał żadnego źródła, niż sam Hjalmar.

Nordgersim podstawił zaraz stołek dla swojej towarzyszki, wskazując go dłonią, a sam przestawił kilka rzeczy co by zrobić miejsca dla ich dwójki.

- Proszę mi powiedzieć - zwrócił się do Lorraine - Czy życzysz sobie coś do picia? Herbaty, kawy, a może czegoś mocniejszego? - wyliczał na palcach, nie chcąc niczego zapomnieć - A może maślanki? Bardzo dobra, chłodna - zachęcał, zupełnie jakby był jakimś kelnerem w restauracji - A może panienka chce coś zjeść? - przymknął oczy, ciężko wzdychając - W sensie... Czy Ty chcesz coś zjeść, Lorraine... - poprawił się szybko, chociaż twarz mu się odrobinę zaczerwieniła od tej pomyłki.

- Nie mniej jednak, powiedz mi proszę, jak Ty to wszystko widzisz? Od czego powinniśmy zacząć? - zapytał, oddając jej pełnię swojej uwagi.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Hjalmar Nordgersim (1423), Lorraine Malfoy (913)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa