17.07.2025, 15:13 ✶
Obmacywał powoli szczękę, ostrożnie wypróbowując, czy jeszcze jakiś ząb chwieje się w swych zawiasach, bo nie oczekiwał, że odpowiedź na zadanie przez niego pytanie będzie odpowiedzią łatwą.
Niczego już nie oczekiwał. Nawet tej wyciągniętej w jego stronę, grubej łapy Greybacka.
Przez chwilę wyglądał tak, jak gdyby się wahał, ale tylko przez chwilę. Gdy wreszcie się odezwał, w jego głosie nie słychać było zawahania. Hati Greyback dobrze znał ten ton. Tchnący spokojem. Pewnością. Ton jasnowidza, którym Alexander wypowiadał swoje przewidywania, trwając w absolutnym przeświadczeniu, że spełni się wszystko, co wypowie. Wkurwiająca monotonia obecna wówczas w jego słowach, zaczęła przenikać do wszystkich jego wypowiedzi, z czasem przylgnąwszy do wiecznie znudzonego młodzieńca na stałe. Znudzony, zawsze był tak kurewsko znudzony... Tylko wieszczenie nie było mu nudnym.
Wieszcząc, zawsze wydawał się mniej ludzkim. Bardziej sobą, ale mniej ludzkim.
Wieszcząc, przemawiał głosem starszym, potężniejszym, a jednocześnie przepełnionym obojętnością wobec wyroków losu, ogłaszanych za jego przyczyną. Wciąż słychać było w nim wieszcza, a jednak... Gdy wreszcie się odezwał, nie wydawał się obojętnym. W jego słowach przebrzmiało zrozumienie. Wyrozumiałość, tak rzadko obecna w sposobie, w jaki Mulciber zwracał się do tych nawet, którzy byli mu najbliżsi. Być może Hati Greyback lepiej niż ktokolwiek inny był świadom swoich błędów. Wagi każdej decyzji, jaką podjął. Alexander nosił na barkach ciężar przyszłości, ale Hati giął się pod bagażem przeszłości. Nigdy nie zapominał. Tak jak Donald, pomyślał Alex. Po raz pierwszy od dawna nie towarzyszyła tej myśli groza.
– Przykro mi. – Padły proste słowa. Pies przemówił ludzkim głosem.
Po raz pierwszy od dawna Alexander Mulciber wydawał się być bardziej człowiekiem niż zwierzęciem. Bardziej sobą. Bardziej ludzki.
Bez słowa przyjął wyciągniętą w jego stronę dłoń, podnosząc się na nogi. Starał się nie skrzywić, gdy coś strzyknęło mu w kręgosłupie, nie chcąc słyszeć pogardliwego "sypiesz się, Mulciber". Skinął Hatiemu głową, po czym powrócił do masowania pobolewającej wciąż szczęki. Jak gdyby w zamyśleniu rozejrzał się wokół kamiennego kręgu, wolną ręką sunąc po chropawej powierzchni głazu, o który wcześniej opierał się plecami. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Wyciągnął różdżkę, przyzywając leżącego na ziemi zęba, którego wcześniej ukruszył mu Hati. Obrócił go w palcach, jak gdyby widział go po raz pierwszy w życiu. Miał niemal ochotę zaśmiać się w głos. Zrobił to. Zaśmiał się. Rumunia przypomniała mu, że kiedyś śmiał się więcej. Kiedy przestał się śmiać? Odwrócił się w stronę gotującego się do teleportacji Hatiego.
– Myślisz, że dobrze bym wyglądał ze złotym zębem? – rzucił nonszalancko, zmieniając temat, zanim jeszcze porwał ich pęd powietrza.
Niczego już nie oczekiwał. Nawet tej wyciągniętej w jego stronę, grubej łapy Greybacka.
Przez chwilę wyglądał tak, jak gdyby się wahał, ale tylko przez chwilę. Gdy wreszcie się odezwał, w jego głosie nie słychać było zawahania. Hati Greyback dobrze znał ten ton. Tchnący spokojem. Pewnością. Ton jasnowidza, którym Alexander wypowiadał swoje przewidywania, trwając w absolutnym przeświadczeniu, że spełni się wszystko, co wypowie. Wkurwiająca monotonia obecna wówczas w jego słowach, zaczęła przenikać do wszystkich jego wypowiedzi, z czasem przylgnąwszy do wiecznie znudzonego młodzieńca na stałe. Znudzony, zawsze był tak kurewsko znudzony... Tylko wieszczenie nie było mu nudnym.
Wieszcząc, zawsze wydawał się mniej ludzkim. Bardziej sobą, ale mniej ludzkim.
Wieszcząc, przemawiał głosem starszym, potężniejszym, a jednocześnie przepełnionym obojętnością wobec wyroków losu, ogłaszanych za jego przyczyną. Wciąż słychać było w nim wieszcza, a jednak... Gdy wreszcie się odezwał, nie wydawał się obojętnym. W jego słowach przebrzmiało zrozumienie. Wyrozumiałość, tak rzadko obecna w sposobie, w jaki Mulciber zwracał się do tych nawet, którzy byli mu najbliżsi. Być może Hati Greyback lepiej niż ktokolwiek inny był świadom swoich błędów. Wagi każdej decyzji, jaką podjął. Alexander nosił na barkach ciężar przyszłości, ale Hati giął się pod bagażem przeszłości. Nigdy nie zapominał. Tak jak Donald, pomyślał Alex. Po raz pierwszy od dawna nie towarzyszyła tej myśli groza.
– Przykro mi. – Padły proste słowa. Pies przemówił ludzkim głosem.
Po raz pierwszy od dawna Alexander Mulciber wydawał się być bardziej człowiekiem niż zwierzęciem. Bardziej sobą. Bardziej ludzki.
Bez słowa przyjął wyciągniętą w jego stronę dłoń, podnosząc się na nogi. Starał się nie skrzywić, gdy coś strzyknęło mu w kręgosłupie, nie chcąc słyszeć pogardliwego "sypiesz się, Mulciber". Skinął Hatiemu głową, po czym powrócił do masowania pobolewającej wciąż szczęki. Jak gdyby w zamyśleniu rozejrzał się wokół kamiennego kręgu, wolną ręką sunąc po chropawej powierzchni głazu, o który wcześniej opierał się plecami. Wreszcie znalazł to, czego szukał. Wyciągnął różdżkę, przyzywając leżącego na ziemi zęba, którego wcześniej ukruszył mu Hati. Obrócił go w palcach, jak gdyby widział go po raz pierwszy w życiu. Miał niemal ochotę zaśmiać się w głos. Zrobił to. Zaśmiał się. Rumunia przypomniała mu, że kiedyś śmiał się więcej. Kiedy przestał się śmiać? Odwrócił się w stronę gotującego się do teleportacji Hatiego.
– Myślisz, że dobrze bym wyglądał ze złotym zębem? – rzucił nonszalancko, zmieniając temat, zanim jeszcze porwał ich pęd powietrza.
Koniec sesji
Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat