William Jake Borgin & Emrys Borgin
Za oknem było ciemno, deszcz dudnił o dachówki, dało się dostrzec pojedyncze wyładowania atmosferyczne. Pogoda nie zachęcała do tego, aby udać na zewnątrz, a już na pewno nie do tego, aby udawać na dłuższe wędrówki.
Na całe szczęście w rezydencji było wystarczająco ciepło i miło, aby czas oczekiwania mijał wystarczająco szybko. Tak, oczekiwania - nie było żadnej narady zbiorczej, a nestor rodu prosił każdego z zaproszonych na osobności do swojego gabinetu.
Tak poszedł pierwszy, drugi, trzeci... dwunasty. Czas mijał powoli w akompaniamencie deszczu i cichej muzyki, która przygrywała w salonie. Nie brakowało różnych napitków czy dań, o ile ktoś był zainteresowany.
- Nestor prosi do siebie - jeden z krewniaków, który akurat opuszczał gabinet Williama, zwrócił się do Emrysa. Nie omieszkał podać mu również dłoni - Jest w dobrym humorze - dodał w ramach jakiejś otuchy, a następnie poklepał go po plecach w przyjacielskim geście.
Nie minęła minuta, góra dwie, a Emrys pozostał sam w salonie, stojąc przed drzwiami do gabinetu.
- Emrysie, witaj - dało się słyszeć w chwili otwarcia drzwi - Przepraszam, że tyle musiałeś czekać. Sprawa jest jednak odrobinę poważniejsza, niż mogłem nakreślić to w liście. - William wskazał dłonią na krzesło, które znajdowało się po drugiej stronie masywnego biurka - Zamknij drzwi i zasiądź. Wszystko Ci wyjaśnię za chwilę - poprosił. Mówił spokojnym głosem, wskazując na miejsce nieopodal siebie.
Jeżeli Emrys się rozejrzał po pomieszczeniu, mógł zauważyć, że dominują tutaj ciemne kolory z nutą zieleni. Na samym środku gabinetu znajdowało się biurko za którym stał William. Dwa krzesła znajdowały się po stronie "gości", a fotel po stronie nestora. Po prawej stronie od drzwi, były biblioteczki z wszelkiej maści księgami. Za biurkiem znajdował się kominek wraz z ruchomym obrazem rodziny Borginów - najpewniej malowany na zamówienie. Po lewej stronie były dwie okna, które spowite były długimi zasłonami. W pomieszczeniu panował pół mrok, dominował zapach palonego tytoniu i dźwięcznie skwierczały ogniki, które zajmowały kolejne kawałki drewna w palenisku.
- Napijesz się czegoś? - zapytał, podając dłoń swojemu krewniakowi - Whiskey, wino? Cygaro? - proponował - Czym chata bogata - dodał, zasiadając w swoim fotelu. Jeżeli Emrys o coś poprosił, zostało mu to zaraz polane czy podane. Jeżeli była to rzecz, która wymagała ingerencji kogoś z zewnątrz - jak na przykład jakiś posiłek czy kawa - William posłał czym prędzej mały liścik do innych osób, które się tutaj znajdowały.
- Jak pewnie wiesz... Mam dwie wspaniałe córki. Jennifer oraz Anne. Mądre, piękne, utalentowane - zachwalał swoje najdroższe córuchny, które były jego oczkami w głowie - Mam też syna. Bartholomeusa... - wspominając imię swojego następcy, zamilkł na chwilę, posyłając spojrzenie swojemu rozmówcy - Jak możesz się domyślać, chodzi właśnie o niego. O Bartholomeusa - zastukał melodycznie w blat biurka - Powiedz mi proszę Emrysie, co o nim sądzisz? Czy w Twoim mniemaniu, miałby szansę zostać dobrym następcą? Może jest coś, co rzuciło się w oczy... w jego zachowaniu, postępowaniu? Cokolwiek? - zapytał, odpalając cygaro.