• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[08/09/1972] Początek końca || Erik

[08/09/1972] Początek końca || Erik
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
21.03.2025, 22:41  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.05.2025, 15:20 przez Eutierria.)  

—08/09/1972—
Dolina Godryka
Erik Longbottom


Adnotacja MG: rzut do zadania.

Czy kiedy nad domami w Dolinie Godryka zapadł zmierzch, a słynny z pierwszych stron gazet Przyszły Dziedzic Warowni Longbottomów palił papierosa na tarasie, doglądając bawiących się w ogrodzie psów, to przeszło mu chociaż raz przez myśl, że ten dzień skończy się inaczej niż wszystkie poprzednie? Że dwaj potężni czarodzieje w formie Albusa Dumbledore'a i Czarnego Pana właśnie przygotowywali się do tego, aby rozpocząć kolejną rozgrywkę szachów czarodziejów i posłać swoje piony w bój?

Na pewno nie. Dla Erika Longbottom był to po prostu kolejny wrześniowy wieczór. Zbliżony do tych, jakich przeżył już siedem w tym roku. I równie podobny do tych, jakich przetrwał nieskończenie wiele, biorąc pod uwagę, że błądził po tym świecie już od ponad trzydziestu lat. Pogoda nie dopisywała; przyjemne wakacyjne promienie słońca zdążyły już wyblaknąć w jego pamięci, chociaż jeszcze niedawno bawił się ze znajomymi na plaży, próbując wykorzystać ostatnie dni tego lata.

O ile znalezienie ludzkiego szkieletu można nazwać pozytywnym, pomyślał ponuro Erik, wypuszczając obłok dymu z ust. Ugh, nie powinien myśleć w ten sposób, ale nie potrafił wyrzucić tego obrazu z głowy. To był przecież tylko zwykły spacer z Isaaciem i Thomasem, a skończyło się... Tak jak się skończyło. To nie był jego pierwszy trup. Nie był to też raczej pierwszy trup Thomasa, biorąc pod uwagę, że oboje pracowali w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Ale Isaac? Może powinien się do niego odezwać na dniach? Sprawdzić czy po konfrontacji z duchem czuje się dobrze? Z drugiej strony, po powrocie, wydawał się dosyć spokojny. A może tylko mu się wydawało?

Wypuścił powoli powietrze z ust, przyglądając się z rozrzewnieniem, jak Gałgan i Brownie zaczepiają biednego Ponuraka, który próbował zaszyć się między krzewami z dala od tych łobuzów. Co jak co, ale psy im się udały. Może przez pracę i zobowiązania względem Zakonu Feniksa nie mieli jakoś dużo czasu na tresurę, jednak... Obecność tak dużej ilości ludzi w Warowni ewidentnie przyczyniła się do tego, że zwierzaki nie miały czasu się nudzić. Co z kolei oznaczało, że nie mieli też czasu na wygłupy i zanim doszło do jakiegoś wypadku to zazwyczaj trafiały na jakiegoś domownika. Czy to Godryka, rodziców Erika i Brenny, czy też...

— Co do... — wymamrotał, gdy od strony sąsiednich domostw dobiegły go dziwne okrzyki.

Mimowolnie zszedł z tarasu na trawę, co by nieco lepiej zorientować się w sytuacji. Dłoń z papierosem zawisła w połowie drogi do jego ust, gdy zrozumiał, że nad wioską rozpościera się dosyć... Niecodzienny widok. Pochmurne noce stały się poniekąd synonimem tegorocznego września, jednak tym razem wyglądało to nieco inaczej. Jakby coś... Płynęło po niebie? Przemieszczało się wraz z nim? A może to po prostu jedne chmury nakładały się na drugie? Longbottom nie był ekspertem od nieba. Nie znał się na gwiazdach, chmurach i tym jak wpływały na siebie nawzajem, wiedział jednak, że...

Wypuścił papierosa, gdy dostrzegł, że jeden z budynków w zasięgu jego wzroku nagle... Płonął. Komin zaczął się palić. Dach zaczął się palić. Longbottom odruchowo zdusił papierosa podeszwą buta i przetarł dłonią oczy, jakby nie wierzył w tom co widzi. Pożar w tej pogodzie? Po tych ulewach, które przedarły się przez kraj w ostatnich dniach? Ewidentny pech. Wzdrygnął się na samą myśl. Nie pech. To była czyjaś katastrofa. Najprawdopodobniej sąsiada lub jakiegoś znajomego. Z dzieciństwa. Ze szkoły. Z pracy czy niezliczonych imprez jakie wyprawiano w Dolinie Godryka. Gdyby tylko lepiej wi…

Rozmyślania mężczyzny zostały brutalnie przerwane, gdy ponownie usłyszał jakieś wrzaski; tym razem z zupełnie innej strony. I gdy tylko odwrócił się w tym kierunku zobaczył kolejny budynek tlący się w ogniu. Nieco bliżej niż poprzedni. O ile to w ogóle miało jakieś znaczenie. I nagle coś zaskoczyło z tyłu jego głowy: czy to nie tam znajdował się dom Johnsonów powiązanych z Zakonem? Longbottom otworzył usta, próbując uformować jakąś logiczną myśl. Komunikat. Poradę. Zalecenie. Rozkaz?

— Maaalwa! — zawołał głośno Erik, mając nadzieję zwrócić na siebie uwagę skrzatki pracującej w kuchni. — Zerknij na psy, dobrze? Coś... Coś się dzieje w wiosce. Lecę to sprawdzić. Pilnuj ich i zerknij na resztę ludzi w domu czy... Miej na wszystko oko dopóki nie wrócę.

Nie było czasu wdawać się w szczegóły. Malwa aż nazbyt dobrze wiedziała, jak funkcjonował ród Longbottomów, a przede wszystkim - jak działała Warownia. Tutaj można było w jednej chwili zajadać się wesoło tostami i smażonymi jajkami i przy okazji przerzucać się dowcipami, aby w drugiej chwycić za różdżki i deportować się za progiem. Tak to jest, kiedy większość domowników decyduje się powiązać swoje życie z Departamentem Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Chcąc nie chcąc Erik musiał odwołać się do swojej natury Brygadzisty. I ruszyć na pomoc.

~~*~~

Trzeba było się teleportować. Trzeba było się teleportować. Trzeba było się, kurwa, teleportować. Tylko te słowa obijały się o głowę Erika, gdy ten biegł przez uliczki Doliny Godryka w kierunku jednego z dostrzeżonych pożarów. Wolał nie ryzykować, że z nerwów się rozszczepi, a jego mały palec u nogi czy płatek ucha wyląduje w Kniei Godryka, kiedy będzie nad nią... przelatywał. Poza tym miał w nogach trochę siły, czyż nie?

Kojarzył Johnsonów, ale nie potrafił dopasować ich domu do konkretnego budynku. Psiakrew, mógł lepiej słuchać Brenny. Na pewno nie raz o nich wspominała, czy to podczas zebrań, czy wspólnych posiłków. A tak... Po prostu biegł na złamanie karku, licząc, że zdąży... W sumie nie wiedział przed czym. Wiedział za to coś innego: topografia wioski niczego mu nie ułatwiała. Teren raz się podnosił, raz opadał, a ogólna sytuacja zdawała się wcale nie poprawiać.

Dobrze, że Warownia ma swoje zabezpieczenia, pomyślał przelotnie. Co jak co, ale akurat o rodzinny dom nie musiał się martwić. Zaklęcia obronne wplecione w grube ściany rezydencji powinny wytrzymać wszystko. Zwłaszcza, że wytrzymywały kilka pokoleń Longbottomów w środku. A to już było spore osiągnięcie. Ech, gdyby nie sytuacja, to może i nawet zaśmiałby się na tę myśl, a zamiast tego...

Kiedy dobiegł na miejsce, mógł po prostu... Odetchnąć z ulgą. Na chwilę. To nie dom Johnsonów się palił, ale ich sąsiadów, którzy już biegali wokół budynku, próbując go ugasić. Było blisko, jednak... Johnsonów nigdzie nie było. A to już wydawało się nieco podejrzane.

— Zaraz, zaraz — wymamrotał pod nosem Erik, rozglądając się uważnie na wszystkie strony i próbując poskładać przekazywane mu jakiś czas temu informacje do kupy. — A oni czasem nie mają jakiegoś drugiego mieszkania? Gdzieś w Manchesterze...?

Nie miał wyboru. Musiał się tam teleportować, nawet jeśli wolałby zostać tutaj i pomóc sąsiadom. A potem wypadałoby zahaczyć o Londyn. Bądź co bądź, sporo jego znajomych z pracy miało tutaj swoich bliskich. No i Brennę. Będzie musiał namierzyć swoją siostrę. Erik wziął kilka głębokich oddechów i skupił się na lokalizacji drugiego domu Johnsonów, aby zaraz zniknąć z Doliny Godryka z cichym pyknięciem.

~~*~~

Nie ma co, szczęście sprzyjało Johnsonom. Kiedy Longbottom otrząsnął się z pierwszego szoku teleportacyjnego od razu zapukał do drzwi frontowych modląc się o to, aby ich zastać. Jeśli nie, to co miałby niby począć? Na szczęście sojusznicy Zakonu byli na miejscu- i byli bardzo zdziwieni znalezieniem się Erika w okolicy. Brygadzista nie miał jednak czasu na czcze pogadanki i od razu przeszedł do rzeczy, wyjaśniając im, że w Dolinie Godryka działo się coś dziwnego. Na szczęście w Manchesterze najwyraźniej nic im na ten moment nie groziło, a kto wie, może zdecydują się wrócić do wioski, żeby wspomóc swoich znajomych z ulicy. Po upewnieniu się, że rodzina jest bezpieczna i dostała najnowsze informacje, Erik mógł w końcu udać się do miasta i kontynuować... roznoszenie informacji na temat tego, co się stało. Och, co za niespodzianka go czekała po przekroczeniu linii teleportacyjnych nad Londynem. Co za przykra niespodzianka.

Koniec sesji

| | Wykorzystuję przewagę Dowodzenie, aby mieć pewność, że skrzatka Longbottomów zajmie się psami i domownikami podczas mojej nieobecności.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (1279)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa