Coś wisiało w powietrzu. I nie była to jesienna burza, nadciągająca wraz z gęstymi chmurami i porywami wiatru. Florence nie umiała powiedzieć, czy za jej przekonaniem leżał talent, płynący we krwi Bulstrodów i niespokojne sny, które nie straciły znaczenia w chwili, w której pod powieki wdarły się pierwsze promienie słońca. Czy może tylko logika i obserwacja, napięta atmosfera w szpitalu. Dwóch uzdrowicieli pochylających ku sobie głowy, szepcących coś nerwowo. Pacjenci w poczekali, nietypowo cisi. Głośne przekleństwa, dobiegające z pokoju, zajętego przez Brygadzistę…
…a może ponosiła ją wyobraźnia? W Mungu przecież stale przyciszonym głosem omawiano stan chorych, pacjentom zdarzało się przeklinać, w poczekalni działy się różne rzeczy.
Nie miała czasu pytać. Na oddział na sam początek jej zmiany trafiła cała rodzina, która najwyraźniej podczas rodzinnego posiłku wdała się w kłótnię na temat tego, „komu należały się te srebrne sztućce po ciotce Meggie” i spędziła dobrych kilka godzin na ich odczarowywaniu. Poszłoby szybciej, gdyby po pierwsze, zechcieli powiedzieć, jakich czarów używali, bo doszło do ciekawego pomieszania efektów zaklęć, po drugie – nie pobili się ponownie w trakcie.
W efekcie, gdy szła na spóźnioną przerwę była ledwo żywa. W dodatku w pokoju uzdrowicieli zastała migdalących się stażystów. A raczej zobaczyła, że ich tam zastanie, gdy dotknęła klamki. W normalnych okolicznościach wpadłaby tam i wygłosiła parę złośliwych uwag, co do tego, co wypada, a co nie wypada w pracy, ale teraz gardło i tak miała zdarte, bo rodzina państwa Hax słuchała ją tylko wtedy, gdy krzyczała. Zawróciła więc i ruszyła na ostatnie piętro: gdzie mieściły się sklep i herbaciarnia. Zwykle tam nie chodziła, bo odwiedzający mieli skłonność zaczepiać uzdrowicieli podczas przerwy i wypytywać o stan bliskich (nie bacząc na to, czy złapali osobę z właściwego oddziału), tym razem jednak potrzebowała porządnej herbaty. I jakiejś kanapki. Koniecznie kanapki. Wygładziła szatę, upewniła się, że kasztanowe włosy wciąż są idealnie uczesane i ruszyła na górę.
- Elaine – przywitała się, gdy na schodach, niemal na wejściu do herbaciarni dostrzegła inną uzdrowicielkę. Najwyraźniej i ona przerwę dziś robiła sobie później… - Ciężki dzień? – spytała z pozorną lekkością, otwierając drzwi herbaciarni.
Znów to samo, co na dole.
Ludzie, rozmawiający jakby ciszej niż zwykle. Poważniejsze twarze. Florence zmarszczyła brwi i skierowała się do najbliższego, wolnego stolika: ktoś zostawił na nim gazetę…