• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 … 10 11 12 13 14
[19.11.1970] Nastał czas ciemności, Elaine i Flo

[19.11.1970] Nastał czas ciemności, Elaine i Flo
Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#1
09.11.2022, 11:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.04.2024, 21:56 przez Morrigan.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Florence Bulstrode - osiągnięcie Pierwsze koty za płoty

Coś wisiało w powietrzu. I nie była to jesienna burza, nadciągająca wraz z gęstymi chmurami i porywami wiatru. Florence nie umiała powiedzieć, czy za jej przekonaniem leżał talent, płynący we krwi Bulstrodów i niespokojne sny, które nie straciły znaczenia w chwili, w której pod powieki wdarły się pierwsze promienie słońca. Czy może tylko logika i obserwacja, napięta atmosfera w szpitalu. Dwóch uzdrowicieli pochylających ku sobie głowy, szepcących coś nerwowo. Pacjenci w poczekali, nietypowo cisi. Głośne przekleństwa, dobiegające z pokoju, zajętego przez Brygadzistę…
…a może ponosiła ją wyobraźnia? W Mungu przecież stale przyciszonym głosem omawiano stan chorych, pacjentom zdarzało się przeklinać, w poczekalni działy się różne rzeczy.
Nie miała czasu pytać. Na oddział na sam początek jej zmiany trafiła cała rodzina, która najwyraźniej podczas rodzinnego posiłku wdała się w kłótnię na temat tego, „komu należały się te srebrne sztućce po ciotce Meggie” i spędziła dobrych kilka godzin na ich odczarowywaniu. Poszłoby szybciej, gdyby po pierwsze, zechcieli powiedzieć, jakich czarów używali, bo doszło do ciekawego pomieszania efektów zaklęć, po drugie – nie pobili się ponownie w trakcie.
W efekcie, gdy szła na spóźnioną przerwę była ledwo żywa. W dodatku w pokoju uzdrowicieli zastała migdalących się stażystów. A raczej zobaczyła, że ich tam zastanie, gdy dotknęła klamki. W normalnych okolicznościach wpadłaby tam i wygłosiła parę złośliwych uwag, co do tego, co wypada, a co nie wypada w pracy, ale teraz gardło i tak miała zdarte, bo rodzina państwa Hax słuchała ją tylko wtedy, gdy krzyczała. Zawróciła więc i ruszyła na ostatnie piętro: gdzie mieściły się sklep i herbaciarnia. Zwykle tam nie chodziła, bo odwiedzający mieli skłonność zaczepiać uzdrowicieli podczas przerwy i wypytywać o stan bliskich (nie bacząc na to, czy złapali osobę z właściwego oddziału), tym razem jednak potrzebowała porządnej herbaty. I jakiejś kanapki. Koniecznie kanapki. Wygładziła szatę, upewniła się, że kasztanowe włosy wciąż są idealnie uczesane i ruszyła na górę.
- Elaine – przywitała się, gdy na schodach, niemal na wejściu do herbaciarni dostrzegła inną uzdrowicielkę. Najwyraźniej i ona przerwę dziś robiła sobie później… - Ciężki dzień? – spytała z pozorną lekkością, otwierając drzwi herbaciarni.
Znów to samo, co na dole.
Ludzie, rozmawiający jakby ciszej niż zwykle. Poważniejsze twarze. Florence zmarszczyła brwi i skierowała się do najbliższego, wolnego stolika: ktoś zostawił na nim gazetę…
Widmo
Drobnej postury czarownica mierzy niemal metr siedemdziesiąt. Szczupła sylwetka i blada cera są efektem pracy oraz unikania słońca. Pociągłą twarz okalają kręcone, kasztanowe włosy, zazwyczaj związane w gruby warkocz. Orzechowe, otoczone gęstymi rzęsami oczy obserwują świat czujnym wzrokiem. Mimo iż gen wil nie odznacza się u Elaine prawdziwą mocą, jej delikatna uroda przykuwa spojrzenie.

Elaine Delacour
#2
09.11.2022, 19:55  ✶  

Wybuch w pracowni alchemicznej wstrząsnął połową oddziału, zakołysały się fiolki i rzędy zakorkowanych słoiczków. Szybki ruch lipową różdżką powstrzymał krok ku kolejnej tragedii, zawisła w powietrzu niebezpieczna mieszanka, której skład pozbawiony jeszcze neutralizatora gotowy był wypalić w drewnianych podłogach dziury i z łatwością przesączyć się przez kolejne piętra.

-Merde! - zaklęła czarownica, pędząc prędko do sąsiednich sal, by ustalić straty i zapobiec kolejnym. Zwyzywała nieostrożnych stażystów, susząc im wszystkim głowy za brak odpowiedzialności i odgrażając się, że wszystko przekaże ordynatorowi, którzy za podobne wybryki wyrzucić może każdego na zbity pysk. W takich sytuacjach nie przebierała w słowach, a zwyczajowe, otulające jej kobiecy głos ciepło nijak się miało do szorstkich haseł, jakimi ganiła kolejnych pożal się Merlinie specjalistów.

- Wychodzę. Niczego nie spal. Ani nie wybuchaj. Ani najlepiej w ogóle niczego nie dotykaj! - Nerwowość przebijała się w głosie drobnej szatynki, gdy zatrzaskując za sobą drzwi do pracowni instruowała podopiecznego co do dalszych działań. Nie każdego dnia można ją było zastać z kwaśną miną, ale dziś wszystko zdawało się iść niezgodnie z jakimkolwiek planem. Niezawodnym rozwiązaniem miała być przerwa.

Zatrzymała się przed drzwiami prowadzącymi do kawiarni i z przeciągłym ziewnięciem przetarła oczy wierzchem dłoni. Szczerze wierzyła, że choć tu będzie miała chwilę wytchnienia i nikt nie zaczepi sprawiającej wrażenie niechętnej do życia uzdrowicielki.

- Nawet mi nie mów… - skwitowała tylko na słowa Florence Bulstrode i wywróciła oczami, przepuszczając czarownicę w drzwiach. Także i ona wyglądała na przemęczoną; Elaine dobrze wiedziała, że ta daje z siebie wszystko.

Zamówiwszy kawę, czarną, z dodatkiem zatrważającej ilości cukru - czasem tylko on mógł utrzymać ją przy życiu - przysiadła się do stolika Bulstrode. Nie od razu zwróciła uwagę na wytłuszczony nagłówek gazety. To nadzwyczajna dla kawiarni cisza nasunęła Delacour wątpliwości, a gdy spostrzegła że wszyscy zebrani tu goście pochylają się nad egzemplarzami Proroka Codziennego, natychmiast przysunęła gazetę bliżej siebie.

- Co do… - wymamrotała, pospiesznie przesuwając wzrokiem po nadrukowanych literach, czując jak przez jej ciało przetacza się fala gorąca, a ścisk w żołądku wywołuje niestrawność. - Widziałaś to? Spodziewam się, że nie wszystkich szaleńców wyłapują do Lecznicy dusz, ale żeby pozwalać im tak terroryzować społeczeństwo? - podsunęła stronę Florence, na moment zapominając o filiżance kawy. Nie była głucha na niesione korytarzami plotki, niejednokrotnie była świadkiem przekazywanych szeptem pogłosek o nadchodzącej zmianie, czymkolwiek by ona nie była.

Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#3
09.11.2022, 20:25  ✶  
Też zamówiła kawę. Związek Florence z kawą był chyba najbardziej skomplikowaną relacją w jej życiu, bo z jednej strony szczerze nienawidziła smaku kawy, z drugiej - nie umiała bez niej żyć. Nic dziwnego, zważywszy na to, jakie miała podejście do pracy. (A mianowicie takie, że jak żartowali niektórzy, była jej wręcz poślubiona. Wynikało to z wielu różnych czynników: trochę poczucia obowiązku, trochę z nadmiernego perfekcjonizmu, trochę z nadmiaru ambicji i pragnienia awansowania.)
Ale choć z kawą usiadła przy stoliku, jeden rzut oka na nagłówek Proroka Codziennego wystarczył, aby uzdrowicielka mogła stwierdzić, że ciężki dzień będzie jeszcze cięższy niż sądziła do tej pory. Momentalnie poczuła, że zaczyna boleć ją głowa i to wcale nie ze zmęczenia. A zamiast kawy chyba powinna wypić jakiś mocny eliksir. Tylko nie była pewna, czy pobudzający, czy wręcz przeciwnie, uspokajający.
- Dopiero teraz spojrzałam - powiedziała do Elaine, przymykając na moment oczy. Jakby nie chciała widzieć tłustych liter i tych wszystkich wykrzykników, straszących z pierwszej strony gazety. Ruchomego zdjęcia, na którym poruszał się paskudny znak. Znała go jednak już ze snów i teraz, zobaczywszy w realnym życiu, nawet zaciskając oczy, miała go jakby wypalony po wewnętrznej stronie powiek. - Przynajmniej są na tyle mili, że w przeciwieństwie do Grindelwalda nie próbują udawać, że robią coś dla większego dobra. Ten symbol od razu krzyczy "jesteśmy tymi złymi gośćmi" - skomentowała, wskazując na fotografię, którą opatrzono artykuł.
Suchy głos. Wyraz twarzy doskonale opanowany. Florence zwykle taką maskę prezentowała na oddziale, przez co bywała określana mianem "góry lodowej". Okazyjnie wymieniała ją na inną, taką z przesłodzonym uśmiechem i słowami pełnymi jadu, padającymi z ust - ta wersje Bulstrode była "tą wredną jędzą". W Mungu chyba jednak nikt nie uwierzyłby, że Flo Bulstrode może kogokolwiek cię przestraszyć albo stracić głowę.
A jednak, strach ściskał jej teraz żołądek. Uniosła do ust filiżankę kawy, nawet jednak gorący łyk napoju nie roztopił lodowej kulki, która zagościła we wnętrznościach. Była czystej krwi. Nigdy specjalnie nie przejmowała się prawami charłaków czy mugolaków, a o mugolach nie myślała wcale, chyba że w wyniku jakiejś katastrofy trafiali na jej oddział. Mimo to nie mogła oprzeć się lękowi: o braci i o to...
- ...musimy się chyba przygotować na wiele nadgodzin - oświadczyła, wciąż z pozornym spokojem, odstawiając filiżankę i pochylając się, by uważniej przeczytać artykuł. - Bo zdaje się, że to ogłoszenie oznacza mniej więcej "będziemy mordować, torturować i palić, dopóki nie oddacie mi władzy". To oznacza dużo pracy dla uzdrowicieli. Ma ten mroczny lord ogromny wdzięk, muszę przyznać. Spodziewałabym się tak bezpośredniego podejścia po Gryfonach, a chyba tutaj ci zwolennicy to będą bardziej wychowankowie Slytherinu...
...a może jej własna matka?
Bogini, nie pozwól na to.
A jeszcze nie wiedziała - ba, nie przeczuwała, nawet mimo talentu jasnowidza - jak daleko posuną się Voldemort i jego zwolennicy.
Widmo
Drobnej postury czarownica mierzy niemal metr siedemdziesiąt. Szczupła sylwetka i blada cera są efektem pracy oraz unikania słońca. Pociągłą twarz okalają kręcone, kasztanowe włosy, zazwyczaj związane w gruby warkocz. Orzechowe, otoczone gęstymi rzęsami oczy obserwują świat czujnym wzrokiem. Mimo iż gen wil nie odznacza się u Elaine prawdziwą mocą, jej delikatna uroda przykuwa spojrzenie.

Elaine Delacour
#4
11.11.2022, 09:45  ✶  

Pod względem stosunku do pracy Florence i Elaine były sobie podobne - obie oddane uzdrowicielstwu, jakiemu poświęciły swoje życie.To w murach Szpitala św. Munga spędzały najwięcej czasu, także tego wolnego. Obu im zdarzało się narzekać na pacjentów czy współpracowników, a jednak żadna nie zamierzała rezygnować z posiadanej pozycji. Niewygody nie były wszak na tyle męczące czy blokujące dalszy rozwój, by na ich podstawie podjąć ostateczną decyzję. Dla panny Bulstrode dominujące było pragnienie awansowania, co można było dostrzec w jej słowach oraz gestach, gdy z uprzejmością zwracała się do podwładnych nawet w najtrudniejszych chwilach, chcąc przecież sprawiać dobre wrażenie. Dla Delacour była to potrzeba samorozwoju, zgłębiania coraz to trudniejszych i bardziej skomplikowanych tajników alchemii, o których przed wielu laty z pasją wypowiadał się jej ojciec. To dlatego nigdy nie stały sobie wzajemnie na drodze, aspirując do innych celów. Do momentu, w którym na jaw wyjdą sprzeczności interesów.

- Mili? - skrzywiła się Elaine, zabierając od Florence gazetę, gdy dostrzegła na jej twarzy grymas. - Grindelwald miał jakieś podstawy, z łatwością można było przypisać mu objawy fanatyzmu, ale starał się przekonać swoich oponentów, zmanipulować i przemówić do rozsądku, a ten tutaj? - Zacmokała z niezadowoleniem, śledząc dalsze akapity artykułu, czując jak kłębiąca się w niej złość miesza się z rozczarowaniem.

Nim zdążyła się rozkręcić i unieść głos, spojrzała na Florence, która swoją opanowaną postawą uspokoić potrafiła nawet tych najbardziej wzburzonych. Sznurując powściągliwie usta oddała jej gazetę. Od razu chwyciła swoją filiżankę z kawą, musiała czymś zająć dłonie.

- Wdzięk? - wtrąciła się niemal od razu, kiedy wisząca nad jej głową burzowa chmura wcale nie rozwiała się z pierwszym łykiem słodko-gorzkiej kawy, a wyłącznie czekała na dogodny moment. - Kto za nim pójdzie? Sądzisz, że ktokolwiek przy zdrowych zmysłach?!

Siedzący przy sąsiednim stoliku mężczyzna o haczykowatym nosie i bandażu otulającym bark poruszył się niespokojnie i zwrócił nieznacznie w ich kierunku, jakby chcąc podsłuchać treść dyskusji uzdrowicielek. Nie umknęło to uwadze Elaine, która odchrząknęła i upiła kolejny łyk kawy. Pochyliła się zaraz nad stolikiem i ściszyła głos:

- Masz rację, oznacza to dla nas wiele pracy, tylko o ile za nim pójdą. To wariaci, którym nudzi się na ciepłych posadkach. Jak sądzisz, ile szkód jest w stanie wyrządzić garstka szalonych czarodziejów, póki siły porządkowe ich nie zatrzymają? - Niestety wiele, przemknęło jej przez myśl, lecz ugryzła się w język, nie chcąc wypowiadać na głos smętnych wróżb. - Liczę na to, że Biuro Aurorów już się tym zajmuje, nawet jeśli za to odpowiadają tylko szukający sensacji pismacy. - Zastukała palcem w gazetę, mając na myśli artykuł. - Uporają się z nimi w kilka dni, jeśli tylko zdecydują się działać od razu, a nie czekać aż wydarzy się prawdziwa tragedia. - Oczami wyobraźni zobaczyła Adelarda Longbottoma, który stał pewnie teraz na zebraniu wśród tych starych wyg, próbując przemówić im do rozumu i zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo. Czy ktokolwiek z nich widział w szaleńcu zagrożenie? Powstrzymała chęć, by sięgnąć po schowany w kieszeni notes i sporządzić notatkę o napisaniu do Adelarda. Mimo iż od ich rozstania minęło już trochę czasu, z trudem przychodziło jej niemyślenie o aurorze. - Twoi bracia pracują w Ministerstwie, prawda? Wspominali ci coś o tym?

Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#5
11.11.2022, 13:35  ✶  
W gruncie rzeczy ich interesy nie były sprzeczne. Florence chciała awansować głównie dlatego, że uważała, że jest po prostu dobra. Była dobra w uzdrawianiu, zdejmowaniu klątw i bardzo irytowały ją pewne rozwiązania w szpitalu, które – jak wierzyła – mogła zmienić, „idąc wyżej”. Samorozwój zresztą też był dla niej ważny. Bulstrode nienawidziła porażek. A by tych nie odnosić, musiała być lepsza, lepsza i jeszcze lepsza. Wiedziała, że nie każdą klątwę da się zdjąć, ale zamierzała doskonalić swoje zdolności w tym względzie tak, aby potrafić przełamać jeśli nie je wszystkie, to przynajmniej zdecydowaną ich większość.
Pacjenci mogli na tym tylko skorzystać. Zwłaszcza, że jeżeli żywiła jakieś uprzedzenia, to te umierały na progu Munga: leczyła wszystkich z równą starannością i każdego traktowała po równo, niezależnie od statusu krwi. (Za to mając sporo do powiedzenia na temat ewentualnych braków umiejętności u stażystów.)
- Och tak. Popatrz, gdyby twierdzili: jesteśmy tak naprawdę porządnymi ludźmi, zatroskanymi niebezpieczeństwem ze strony mugoli, popatrzcie na to, co zrobili w Hieroshimie, czarodzieje też są zagrożeni, musimy coś z tym zrobić, niektórzy mogliby dać się nabrać. A oni od razu zapowiadają: będziemy torturować, mordować, przejmiemy władzę. Czy to nie miłe z ich strony, że są tak bezpośredni i pozbawiają się części potencjalnych zwolenników? – wyjaśniła Florence, upijając łyk kawy.
Omal nie uśmiechnęła się na okrzyk Elaine: o zdrowych zmysłach, o wdzięku. Delecaur nie miewała z Florence kontaktu na tyle często, by już poznać jej specyficzny styl bycia.
- To był sarkazm, Elaine. Chodziło mi o wdzięk słonia w składzie porcelany. I wybór tego jakże uroczego symbolu jako znaku rozpoznawczego – wyjaśniła dość jak na siebie łagodnym tonem, wskazując Mroczny Znak, umieszczony na okładce gazety. Florence nie wiedziała jeszcze, jak wielkim przerażeniem wkrótce będzie on napawał czarodziejów… - To zależy, co uznasz za zdrowe zmysły. Grindewald znalazł wielu zwolenników. Nie tylko tych, którzy mieli wypisane na czołach: „typ spod ciemnej gwiazdy”. A szaleńcy... też są bardzo niebezpieczni – powiedziała ostrożnie, nie chcąc prowokować Elaine do złości, bo obawiała się, że owszem. Znajdą się tacy, co są niby zdrowi na umyśle, a pójdą za nim. Dla własnych korzyści, ze strachu, bo nie lubili „szlam”.
Westchnęła, kiedy Elaine spytała o jej braci i wyraziła nadzieję, że wszystko minie w ciągu paru dni.
Florence była od niej starsza. Na tyle, że zachowała mgliste wspomnienia ostatniej wojny. Nie była więc aż taką optymistką, jak młodsza uzdrowicielka.
– Spędzają ostatnio więcej czasu w pracy, więc najwyraźniej coś tam przeczuwano i szykowano się do tego. Były zresztą… pewne znaki. Zaginięcia, pożary – wymruczała ostrożnie, znów sięgając po swoją filiżankę. – Spróbuję ich podpytać. Ale obawiam się, że nawet te kilka dni może narobić sporo zamieszania. Jeden czarodziej z różdżką wpuszczony w tłum mugoli i mamy setki ofiar…
Pokręciła głową, jakby nawet nie chciała o tym myśleć. Dla niej przemoc nie była rozwiązaniem. Ale jak mogłaby myśleć inaczej, będąc uzdrowicielką?
Widmo
Drobnej postury czarownica mierzy niemal metr siedemdziesiąt. Szczupła sylwetka i blada cera są efektem pracy oraz unikania słońca. Pociągłą twarz okalają kręcone, kasztanowe włosy, zazwyczaj związane w gruby warkocz. Orzechowe, otoczone gęstymi rzęsami oczy obserwują świat czujnym wzrokiem. Mimo iż gen wil nie odznacza się u Elaine prawdziwą mocą, jej delikatna uroda przykuwa spojrzenie.

Elaine Delacour
#6
30.11.2022, 14:59  ✶  

Nie do końca zgadzała się z opinią Bulstrode. Wedle Delacour taki dialog ze społeczeństwem nie powinien opierać się na strachu czy dominacji. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby przekonać ludzi do własnych racji w logiczny sposób? Czy nie potwierdziłoby to ich wyższości nad mugolami, gdyby zamiast parać się torturami i czarną magią, skupiliby się na argumentacji, nie daliby świadectwa o sile czarodziejskiego społeczeństwa?

- Mylisz pojęcia, Florence. To, że ktoś mówi otwarcie o swoich planach, o groźbach i morderstwach, nie czyni z niego miłego człowieka - obruszyła się, nadal nie chcąc dać za wygraną. - Czyni z niego osobę bezczelną i wyrachowaną. Wyświadcza nam co prawda przysługę, malując sobie na piersi tarczę, ale nic w tym miłego. Cholerna szopka, atencyjne buce…

Głupota, ot co! Elaine nie widziała sensu w całej tej nieśmiesznej zabawie. Pomijając już sam fakt targnięcia się na życie nikomu winnych osób. Delacour niekoniecznie zależało na większej ilości pracy, czy długich godzinach spędzonych na szpitalnych korytarzach. Lubiła wprawdzie tutejszy klimat, wyłączając oczywiście niekompetencję stażystów, których należało stale temperować i sprowadzać do pionu, tak ciągła presja motywowała do pracy. Działanie na wysokich obrotach nastrajało ją do zaangażowania, pozwalało poczuć, że żyje się w pełni, utwierdzić się w przekonaniu, że jest się odpowiednią osobą na tym stanowisku. Tyle że nikomu nie życzyła utraty kończyn, ani tym bardziej życia. Nie życzyła pacjentom leczenia w ciasnych, niewygodnych warunkach, nie życzyła im zdobywanej traumy ani zamordowanych bliskich. Także sobie nie życzyła zbędnej pracy oraz czasu spędzonego na łataniu dziur, zamiast na planowanych badaniach.

Westchnęła ciężko i pokręciła głową z rezygnacją. Zazwyczaj nie miała żadnych problemów, by wyłapywać sarkazm, coraz płynniej radząc sobie z władaniem tym orężem.

- Jestem zmęczona. Te nieplanowanie przedłużające się dyżury już mnie dobijają, kawa ledwie stawia mnie na nogi, a znajduję czas na chwilę przerwy, to proszę - wskazała brodą na gazetę - nikomu spokoju nie dadzą.

Skrzywiła się w zmęczeniu i rozczarowującej zgodzie. Naprawdę oczekiwała, że ktokolwiek będzie miał odpowiedzi na te pytania? Aurorzy nawet jeśli zorientowali się, że istnieje problem, woleli nabierać wody w usta, utrzymując że panują nad sytuacją.

- Mam co do tego złe przeczucia - - mruknęła znad swojej filiżanki, starając się ignorować uporczywe poczucie wlepionego w siebie wzroku okolicznych pacjentów i ich rodzin. - Obawiam się, że Ministerstwo zbagatelizuje problem. A przynajmniej zajmie się nim nie tak, jak należałoby byłoby się nim zająć - ściszyła nieco głos, dodając swoje kolejne wątpliwości. Samo Ministerstwo nie dało jej dotychczas żadnych powodów do skarg, zapewne dlatego, że nigdy też przesadnie nie wchodzili sobie w paradę. Nic nie stało jednak na przeszkodzie, by pomarudzić na coś jeszcze.

Dama z Lumos
Kasztanowe włosy zwykle ma ciasno spięte, odsłaniając bladą, trochę piegowatą twarz. Oczy ma jasne, o uważnym spojrzeniu. Około metr sześćdziesiąt dziewięć wzrostu.

Florence Bulstrode
#7
30.11.2022, 15:13  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.01.2023, 18:28 przez Florence Bulstrode.)  
Najwyraźniej czarny humor, będący chyba jedynym znanym Bulstrode, był bardzo niekompatybilny z panną Delecaur. Uzdrowicielka pokręciła więc tylko głową i zdecydowała się więc postawić sprawę bardziej wprost.
– Wszystko, co powiedziałam, mówiłam sarkastycznie. W dokładnym tłumaczeniu miałam na myśli nie, że jest miłym człowiekiem, a: jest paskudnie, ale cieszmy się chociaż, że są idiotami i od razu oznajmiają światu, to my, źli ludzie, będziemy palić, mordować i gwałcić. Inaczej ci bardziej umiarkowani czystokrwiści i wielu półkrwi mogliby im sprzyjać. Uznać, że tak, przesadzają, ale mają trochę racji, że ci czarodzieje mugolskiego pochodzenia wielu spraw nie rozumieją, są czynnikiem ryzyka… i tak dalej. Tymczasem mordowanie wielu przestraszy i sprawi, że zaczną się zastanawiać, co będzie dalej. Osiągną więc mniej niż by mogli, gdyby przyjęli tę samą strategię, którą obrał kiedyś Grindewald. Udając, że to wszystko dla większego dobra, a on jest porządnym człowiekiem.
Mówiąc machnęła ręką, jakby podsumowując w ten sposób to „i tak dalej”. Doskonale wiedziała, jak to działa, bo podejrzewała, że podobnie było z jej matką. Popierać kogoś, kto będzie chodził i zabijał, jeśli coś mu się nie spodoba? Zbytni ekstremizm. Ale gdyby Voldemort próbował się maskować, ubierać to w ładniejszą otoczkę…
– Nie przejmuj się – powiedziała już łagodniej, kiedy Elaine wspomniała, że jest zmęczona. Sama Florence tego dnia była zmęczona, a zwykle była na znużenie dość odporna. W szpitalu niemal zawsze zostawała po godzinach i rzadko dawało się jej to we znaki. – Nie każdy rozumie moje poczucie humoru. Prawdę mówiąc, większość go nie rozumie.
Znów ujęła gazetę, przebiegając artykuł wzrokiem, przekręciła strony, szukając komentarza ministerstwa. Drugą ręką uniosła filiżankę do ust, upijając kilka łyków kawy. Chociaż czuła, że niedługo ta nie wystarczy i trzeba będzie ratować się eliksirem pobudzającym.
– Myślę, że właśnie przez bezczelność tego manifestu, nie mogą zbagatelizować problemu. Gdyby ten… Voldemort, bardziej krył swoje plany, mogliby go zignorować – powiedziała po chwili namysłu. Imię Voldemorta w tej chwili nie wzbudzało w niej strachu. Jeszcze nie. Było na to za wcześnie, nie wahała się więc ani przez moment, gdy je wypowiadała. – Zdaje się, że w związku z sytuacją ogłoszono nowy nabór do Brygady – dodała, wskazując na ogłoszenie dotyczące poszukiwania Brygadzistów.
W głębi ducha jednak też miała złe przeczucia. Głównie dlatego, że w Ministerstwie Magii pełno było ludzi czystokrwistych.
– Podpytam Oriona, może coś będzie wiedział… – powiedziała w zamyśleniu. Orion już od jakiegoś czasu pracował w Biurze Aurorów, prawdopodobnie więc w tym przypadku sprawa musiała trafić do niego. W końcu ten Voldemort był ewidentnie czarnoksiężnikiem.

EDIT (po uzgodnieniu z graczką)
Jeszcze przez jakiś czas Elaine i Florence siedziały przy stoliku. Nie mówiły już zbyt wiele: chyba wiadomości wyczytane w gazecie żadnej z nich nie nastawiły zbyt pozytywnie. Bulstrode nie próbowała wciągać młodszej uzdrowicielki w rozmowę, gdy ta nie odpowiedziała na jej wyjaśnienia. Nie zastanawiała się też specjalnie, czy to ot ponury nastrój, czy uraza, spowodowały milczenie. Zamiast tego popijała swoją kawę, przeglądając gazetę i sprawdzając, co w niej napisano oraz - co ważniejsze - czego w niej nie napisano.
A nie podano właściwie żadnych szczegółów, co do tego, kim był ten Lord Voldemort, z jakiej rodziny pochodził i ile miał lat. Jakby nagle zmaterializował się z powietrza (aż Florence przyszło na myśl, że może nie istniał: że był to jakiś konstrukt, gdy cała ta grupa nie miała jednego przywódcy). Na razie nie pisano też o zbyt wielu atakach, ale kobieta obawiała się, że to za jakiś czas się zmieni. Nie miało to nic wspólnego z jej talentem do jasnowidzenia, bardziej chyba po prostu z chłodną logiką podpowiadającą, że ten manifest wygląda na dzieło szaleńca, owszem, ale na dzieło dobrze przygotowanego szaleńca. Kogoś, kto chciał zmienić świat, dostosować go do swojej wizji. I którego postulaty padną na podatny grunt...
W końcu, gdy filiżanka była pusta, a przerwa zbliżała się już do końca, Florence wstała, gazetę zostawiając na stoliku. Być może wróci jeszcze po nią właściciel albo ktoś inny też będzie miał ochotę poczytać o tym, jak to w świecie czarodziejów zanosi się na kolejne, wielkie kłopoty. Uprzejmie pożegnała się z panną Delacour, a sama ruszyła ku schodom, na "swoje" piętro. Niezależnie od tego, jak mocno przejęła się informacjami z artykułów, teraz nie mogła tego pokazać - i musiała, jak zwykle podczas pracy, skupić się wyłącznie na pacjentach.
A co przyniesie przyszłość?
Czas miał dopiero to pokazać. Florence, Elaine i wszystkim innym.
Oto dla świata czarodziejów ponownie nadszedł czas ciemności.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Florence Bulstrode (2050), Elaine Delacour (1347)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa