• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[8.09.1972] Czerwony znak | The Edge & Laurent

[8.09.1972] Czerwony znak | The Edge & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
09.05.2025, 22:04  ✶  

Dobrze było usłyszeć od Vincenta, że w Keswick wszystko w porządku. Podziękował mu i pożegnali się - co zamierzał kuzyn robić... tego sam nie wiedział. Oprócz tego, że wiedział, że może na niego liczyć z pomocą z opieką nad rezerwatem. A Edward..? Siostra? Może powinien tam mimo wszystko puścić sowę? Zapowiedzieć się? Jeśli tam puści sowę - co z Flynnem? Pójdzie do swojego cyrku? Pewnie tak, pewnie mógłby, nawet na pewno by chciał. Przecież to była jego rodzina i miał kogo chronić. Wystarczy tylko nie ciążyć mu i nie być dla niego problemem, odsunąć się gdzieś, usunąć. Przyznaj - pomysł wędrowania do Londynu był idiotyczny. Będziesz tam przeszkadzał. Nikomu nie pomożesz. Niczemu nie pomożesz. Ale może Michael mógłby chociaż pomóc wyciągnąć kogoś... skąd? Dokąd? Zakładasz najgorsze - przemoc, śmierć... Nie dało się odsłyszeć tego, co zabrzęczało w radiu. Tego, co wtopiło umysł w przedziwny stan zastoju i otępienia.

Laurent przesunął swoją walizkę do wyjścia. Zostawać tutaj? Oczywiście. Życzenie śmierci przecież musiało być silne pod tym dachem, inaczej Fleamont by się tutaj nie rozgościł. Ciche brzęczenie kółek opatrzone stukotem psich pazurów. Duma chodził niespokojnie za blondynem krok w krok. Blondyn mógł uchronić swoje płuca przed dymem. Jak miał uchronić przed tym Dumę? Jak miał ocalić sowy? Divę? Czy coś takiego mogło zaszkodzić feniksowi? Jak będą miały się memortki w lesie? Czy nic się nie stanie hipogryfom? Myśli i myśli, pogoń ich była haniebnym szlakiem bezradności i niepewności. Ochronić wszystko - jasne, tak byłoby najlepiej. Tymczasem co działo się w Londynie - o tym brzęczało tylko radio.

Śmierciożercy wyszli na ulicę.

Kiedy szedł przez dom czuł się jak we śnie. To musiał być jakiś sen. Jakiś koszmar - więc zaraz się obudzi. Nie ma potrzeby się bać, bo to tylko zły sen. Zresztą zaraz przyjdzie tutaj Flynn, który wcale nie chciał umrzeć, a maska moru nie była ostatnimi dźwiękami jego głosu. Książka jak przeznaczenie - zapowiedź rychłych zakończeń. Odruchowo odłożył to lusterko na komodę, ale zreflektował się nad tym. A ten odruch był spowodowany blaskiem nad głową. Krok w tył, napięcie się. Duma jednak nie wydawał się nazbyt poruszony, chociaż instynktownie uniósł łeb. Czuł magię. Dało się jej nie czuć? W tej ciemnicy, w tej szarudze, jasny blask rozżarzonego węgla tuż nad nimi. Najpierw chcę, żebyś coś zobaczył. Bo przecież miał do niego... mógł do niego iść. Albo mógł go poprosić, żeby po niego przyszedł, żeby sam nie musiał pokonywać tej odległości.

Mógł, miał możliwości, chciał. Koniec końców - Flynn i tak przyszedł. Drzwi nawet nie były zamknięte na klucz. Jeszcze nie. Nie było takiej potrzeby. Nawet nie słyszał, jak Flynn wchodził do domu, bo zaniósł się sam paskudnym kaszlem, który wycisnął łzy z kącików jego oczu. To przez tego patronusa..?

- M...myszko. Zobacz. - Po głosie słychać było zmęczenie tym kaszlem. Wskazał dłonią sufit... tylko że runa na nim w zasadzie zniknęła. Już jej nie był. Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł nią oczy, chcąc złapać więcej tlenu, mając taką potrzebę, a jednocześnie ją powstrzymując. - Tam przed chwilą paliła się jakaś runa. Nie wyglądało to... za dobrze. - Odchrząknął i uderzył się kilka razy (delikatnie) piąstką na poziomie serca. - Ale Duma na razie nie reaguje na to źle... och, na Matkę... to pewnie nie jest nawet czas na przejmowanie się tym...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#2
09.05.2025, 23:07  ✶  
Czasami łatwo było wyłapać, że z Flynnem działo się coś nie tak – jedno spojrzenie psich oczu, jedno westchnienie pełne wzbierających się w nim emocji i już wiedziałeś – zbliżał się wybuch lub kolejne wyciszenie, albo wrzaśnie, albo nie będzie odzywał się przez kilka godzin. To było irytujące i demaskowało jak bardzo niezdrowym był człowiekiem, ale miało swoje zalety: w tej niepewności jego charakteru, łatwość w odczytywaniu zmian nastroju stanowiła pewny grunt na bagnach, w których można było łatwo ugrzęznąć.

Teraz ciężko było powiedzieć o nim cokolwiek.

Był to (niewątpliwie) ten sam mężczyzna z tymi samymi problemami, ale coś jakby przeskoczyło mu w głowie. Nawet zestresowany był inaczej. Szedł przed siebie bez spiętych barków, a zwykł rozmasowywać je sobie po każdej kłótni przez to, co wyczyniał ze swoimi mięśniami. Teraz był jakiś taki… aż zbyt pewny siebie. Szedł przed siebie już nie jak czarna wywłoka, tylko główny bohater godny udźwignięcia tego, co Laurent mówił o zupełnie pustym suficie.

Szorstka dłoń utkwiła na plecach blondyna w geście troski, ale brązowe oczy akrobaty wpatrywały się przestrzeń nad nimi, w sklepienie miesiącami chronione od papierosowego dymu, które teraz mogło spłonąć od kolejnej klątwy rzuconej na Laurenta… za co? I jak wiele więcej będzie musiał znieść kiedy świat dowie się o tym, kogo ugościł w swoim łóżku?

Crow przekręcił głowę w bok.

– Nic nie widzę – powiedział spokojnie, po czym dostawił sobie krzesło, na którym mógł stanąć i przyjrzeć się sufitowi z bliska. Ale naprawdę nie widział nic – nic poza przerażającą prawdą o tym, jak szybko się do Laurenta przyzwyczaił. Już nie nic tam nie ma, tylko nic nie widzę, bo nie musiał już udowadniać światu, że jego wzrok był idealny. To była różnica. To było inne. Tak mówił o wszystkim tylko w swoich myślach, nigdy na głos.

Ale nawet kiedy przesuwał palcami po powierzchni, nie było tam żadnego zagłębienia ani uwypuklenia.

– Runy trzeba ryć – odpowiedział zgodnie z szeroką wiedzą, bo runistą być nie musiał, aby dobrze rozumieć zasady rządzące światem – a tutaj nie ma żłobień. Może to jakaś klątwa? – Spojrzał z tego krzesła w dół, na Laurenta. – Naprawdę nie powinieneś tutaj zostawać i… Ja nie mógłbym zostać z tobą, bo Laurent… – I zaczął się wahać i ta maska zaczęła spadać. Bo można było przybierać różne formy, ale żadna z nich nie mogła przeskoczyć twojej natury. Ten jąkała zawsze tam siedział, dlatego Crow milczał ulegając napięciu rozchodzącemu się po ciele. – Bellowie i… – Spróbował z tego krzesła zejść i zrobił to jak na człowieka tak wysportowanego bardzo niezdarnie. Omal jakby miał spaść. A później uciekł wzrokiem i wpierw przeczesał palcami włosy, rujnując część loków, nim potrafił wrócić tym spojrzeniem do błękitnych oczu roztrzęsionej selkie. – Nie chcę żebyś był sam, ale oni pewnie po nich poszli albo pójdą – i wcale go nie obchodziło jak dobrą miałby mieć obstawę, bo Auror też potrafił zginąć. I jeden Auror niedawno zginął – ten którego wielu pisarzy nazwałoby miłością jego życia, ale Flynn niekoniecznie to do siebie dopuszczał. Bo ta historia trwała i miłość jego życia mogła stać teraz przed nim. I kiedy usłyszał to co mówiono w radiu, myśl o śmierci nabrała rozmachu. Kolejna śmierć z dala od niego. Taka, której nie mógł zapobiec. – P-pójdziesz… – Zachłysnął się powietrzem i sam kaszlnął, zduszając ze mną.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
09.05.2025, 23:29  ✶  

Paradoks - gdy dzieje się nic to do ciebie dociera, że dzieje się wszystko. Do Laurenta jednak nie docierało. Jakaś bańka. Bajka? Skoro sen to mogła być i bajka, bo i w nich mówili o wielkim złu, które nadciągało na świat i którego nie sposób było powstrzymać. Ten wielki zły, co to próbował władać, ale w końcu zawsze zwyciężali ci walczący o wolność. O odrobinę dobra. Tylko kto był dobry w świecie, gdzie każdy dzierżył czerwoną od krwi klingę?

Dobry był Flynn, chociaż jego nóż nie raz wyciągnął życie z żył. Był dobry, bo był tutaj, bo chciał pomóc i dlatego, że jeden jego gest sprawiał, że sen mógł być prawdziwy. Nawet i niech będzie odrealniony - Laurent już nauczył się żyć w obu światach. Chciał żyć w obu światach, kiedyś bardziej w tym drugim niż na jawie. Teraz część snu była tutaj. Ta nadmiernie pewna siebie. Niezdrowo wręcz rozluźniona w dobie kataklizmu. Nie, nie dostrzegał tego. Krótkowzroczność musiała być klątwą, a przecież to czarnowłosy miał tutaj kiepskie oczy.

- Teraz tego... nie ma. Ja też tego nie widzę. - Puścił rączkę walizki i uzmysłowił sobie, że owszem, może i nie odłożył lusterka na półkę, ale za to teraz trzymał je przytulone do brzucha, jakby mogło uchronić ich przed gniewem bogów świętych i przeklętych. Jakby jego samego mogło uchronić. Czuł specyficzne napięcie w żołądku, to pomieszczanie odczuć, kiedy z jednej strony jest ci zadziwiająco lekko, a z drugiej zaczyna cię skręcać. Znał to uczucie, było nazbyt bliskie i znajome. Odcięcie od ciała. Uczucie opuszczania granic własnej skóry. Przeszedł po pokoju tylko po to, żeby się rozejrzeć. Zajrzał ostrożnie z powrotem do sypialni, ale tam też runy nie było. Runy... znaku? Cokolwiek to miało być. Po prostu... zniknęło. Wyciągnął ostrożnie różdżkę (a lusterko schował do kieszeni) i wrócił na miejsce poprzednie. Jeśli czegoś nie widać gołym okiem - może być ukryte, tak? Czy to jakieś zaklęcie maskujące? Czy... co to w ogóle było? Nierozważne rzucanie czarów na coś takiego... zacisnął palce na rączce i schował ją z powrotem. Mierz siły na zamiary. Gorzkie było przełknięcie prawdy, że jak zwykle - był zbyt bezużyteczny, żeby cokolwiek na to poradzić. Przynajmniej teraz. Mógł się tylko tępo wpatrywać w tamten punkt, który nie wracał. Był tylko czystym punktem. - Może... - Odparł w zamyśleniu, wdzięczny w duchu, że Flynn go nie oskarża o urojenia. Nie patrzy na niego z pobłażliwością i... pożałowaniem, jak potrafili patrzeć chyba wszyscy. Chyba wszyscy prócz Florence i Atreusa.

- Hm? - Wycentrował na nim swoje spojrzenie, kiedy zaczął o Bellach. Chciał nawet kontynuować, ale załapał, że to jest ten moment, w którym Flynn zbiera się do mówienia, więc nie przerywał. Och, zgoda, przerwał. Krótkim wtrąceniem - ostrożnie! - kiedy Flynn tak niezgrabnie zszedł z krzesła. Wyciągnął do niego ręce - i owinął swoje wokół jego jednej, patrząc na niego z uwaga i troską. Przeszył go zimny dreszcz, kiedy usłyszał tę oczywistą oczywistość - a mimo to absolutnie przerażającą. Przyjdą po nich. Zacisnął mocniej ramiona wokół ręki Flynna. I po Flynna też przyjdą. - Oczywiście, że z tobą pójdę, Kochany. - Nawet się nie zawahał. Jeśli tylko mogę Ci pomóc... Zapewne - nie mógł. Za to mógł go wesprzeć. - Musisz zadbać o Bellów, przecież to oczywiste. - Poprawił kapelusz na swojej głowie, puszczając mężczyznę. Sięgnął po przygotowaną pelerynę i rozwinął ją. - W razie czego będę miał się dobrze. Mam pelerynę niewidkę, ten kapelusz chroni przed czarami. Wezmę Fuego ze sobą. Nic mi się nie stanie. - Laurent naprawdę wierzył w to, co mówił.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#4
11.05.2025, 13:51  ✶  
Wielu rzeczy można było doszukiwać się w zachowaniu Laurenta – w karykaturalnie wręcz pozytywnym nastawieniu do sprawy tak dramatycznej, że nawet Crow dusił się od ciężaru myślenia o komunikacie, jaki nadano w radiu – ale było w tym też coś, co wyraźnie dodało mu otuchy. Nie, nie chodziło o wesołość, o wyjątkowo niepoważne słowa zapewniające o własnym bezpieczeństwie w obliczu potencjalnej śmierci tysięcy ludzi, jeżeli tylko Śmierciożercy znali się na substancjach łatwopalnych tak samo dobrze jak mugole.

Laurent powiedział tak.

I kiedy to powiedział, obserwował, jak to coś, co dawało Crowowi siłę do stania prosto, ten kij wspierający jego plecy, łamie się w pół, a on bezwładnie opiera się o krzesło. W pierwszej chwili można było pomyśleć o złym ruchu, czymś, co doprowadziło go do rozpaczy, ale kiedy się przyjrzało twarzy i przymkniętym oczom, jedynym co na niej wybrzmiewało, było uczucie bezkresnej ulgi. Rozbijała się o jego oblicze tak, jak morskie fale rozbijały się o brzeg. Czuł ulgę, bo...

– Bałem się – tak rzadko się do tego przyznawał, że aż mu to nie chciało przeleźć przez gardło – bałem się tak bardzo, że każesz mi wybierać. – I zamilkł. Bo jeżeli generalnie stresująca sytuacja nie była już wystarczającym znakiem, że pora się przymknąć, zanim zrobi się z siebie idiotę, to teraz przypieczętował to już ostatecznie i się rozkleił. Podniósł powieki i jeszcze na moment zawiesił spojrzenie brązowych oczu na pustym, nienagannie czystym suficie. Nic tam nie było. Wciąż. Nawet nie pomyślał o tym, że ktoś mógłby Laurentowi nie uwierzyć lub jego obawy zbagatelizować – nie dostrzegł więc własnej siły w zaufaniu w tej sprawie, bardzo głęboko odczuł za to cios, jakim było zwątpienie w jego dobrą wolę. Niby nie powinien zakładać, że Laurent nie będzie chciał ratować jego rodziny, ale...

Przyzwyczaił się już trochę do tych, którzy nie zaakceptowaliby tego, że był tam ktoś jeszcze. Ktoś, kogo Crow mógłby chcieć ratować. A było tak wielu ludzi. Skąd wzięło się ich aż tyle? Był Laurent i byli Bellowie, ale był też Waughy i cała jego rodzina, był Rejwach kryjący pod swoim dachem wielu dobrych, serdecznych ludzi, była ta niepozorna kawiarenka przy Pokątnej i była Vior z tym swoim mieszkaniem pełnym głupków i... Musiał odetchnąć, zanim się rozklei.

Nawet czując tak wiele, potrafił wykonać w głowie chłodne rachunki, wypisać na niewidzialnym papierze myśli wszystkie te za i przeciw, więc wiedział – gdyby mu kazano, zostałby w New Forest. Drugi raz nie chciał tego znosić. Widoku zimnej, martwej, spuchniętej, nadgryzionej twarzy. Ale przecież przeżycie to nie było wszystko. Przeżycie kosztem tego, że za ich bezpieczeństwo najwyższą cenę zapłaciła Fantasmagoria... To by ich zabiło tak czy siak. Istniała jakaś granica tego, co człowiek potrafił znieść. Mogła być wyznaczona bardzo daleko, ale istniała.

Nic nie bolało go tak bardzo jak bezsilność. Naprawdę chciał uratować wszystkich.

– Pieprzyć ten sufit. – Pieprzyć tę runę, jeżeli ten budynek miał spłonąć, to niech spłonie. Nigdy nie przywiązywał się do miejsc. Myśl, że ten kawałek ziemi miałby być domem, nie brał się wcale z przywiązania do ścian, krzaków i zapachu okolicznych stajni. Wracał tu tylko dla dotyku delikatnych rąk oplatających jego ramię. Serce zabiło mu mocniej. – Weź te rzeczy, to przeniosę nas do auta. Wiem, że coś mówiłeś o koniu, ale on... też jest żywy i... – Nie chciał wchodzić w tę dyskusję. Wyobrażał sobie panikę zwierzęcia, ale nie posiadał wcale wiedzy, aby to czymkolwiek podeprzeć. Samochód za to był tylko i wyłącznie sprzętem. Można było porzucić go gdziekolwiek, bez cienia wzruszenia i poczucia winy*.

* - Gdzieś, bardzo daleko, jego samochód zatrąbił smutno...


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
18.05.2025, 06:28  ✶  

Nerwowy odruch poruszył jego ciałem po raz drugi. Ręce znów drgnęły, wysunął mocniej jedną nogę. Wszystko to w celu łapania upadającego. Odruch niepotrzebny - Flynn opadł na krzesło. Opadł na krzesło, a wydawało się, że zaraz poleci w dół. Jakby niewidzialna siła uderzyła go obuchem w brzuch i zmusiła do retrospektywnego spojrzenia na swoje życie. Jak chyba każdy przed śmiercią. Nie było to zabawne, nie było nawet ładne. Rozlewająca się fala strachu miała miejsce gdzieś w podbrzuszu i rozpłynęła się po ciele równomierną falą. Jak to już fale miały w zwyczaju - ledwo się pojawiła i zaraz zniknęła. Zostawiło mokry ślad, który zaraz wysuszy pamięć. Zawdzięczał to myśli całkiem prostej: Flynnowi nic nie jest. Myszce nic nie jest. W całym absurdzie sytuacji właśnie poczuł ulgę. Nie dlatego, że Flynn miał teraz mówić jakieś "tak", albo cokolwiek uspakajającego. Wystarczyło mu to, że dostrzegał ten banalny fakt. Nic mu nie jest.

- Wybierać? - Głębokie zdziwienie przeszyło jego duszę. Jedna z muszelek pozostawionych po morskich otchłaniach. Taki prezent, żebyś czasem nie mógł zastygnąć w zupełnym bezruchu. W zastoju. Tej nocy miało się pojawić bardzo wiele takich prezentów. Zsypywane z nieba niczym ten szary puch rozmazujący się na palcach. Palcach, które dokładnie umył u Vincenta, ale co to dawało? Ten pył zdążył pomuskać policzki, osiąść na platynie włosów, wplątać się w czarne ubranie Flynna, który paradował teraz w samej kurtce. - Myszko... - Z czułością ułożył dłonie na policzkach rozklejonego mężczyzny i uniósł jego twarz delikatnie w swoją stronę. Flynn zachęty nie potrzebował - i tak ich spojrzenia spotkały się na jednej drodze. Laurent złożył pocałunek na jego czole. Nie ważne, kim była jego rodzina i gdzie mieszkała. Potrzebowali pomocy - Laurent nie potrafiłby odmówić pomocy żadnemu człowiekowi. Tymczasem to była rodzina Flynna. Stawianie w miejsca wyboru kogoś, kto jeszcze niedawno przeżył tak bolesną stratę? Nie potrafiłby tego zrobić - na pewno nie tutaj, nie w ten sposób. Bo też nie potrafiłby pozwolić, żeby paranoja Flynna rządziła jego życiem. Łatwo spoglądało się na to z perspektywy błękitu jego jasnych oczu - kiedy wszystko musiało być dobrze. Wszystkich na pewno musieli ocalić, a ten ogień był tylko jakąś przeszkodą, którą wystarczy ugasić. Strach? Miał wymiar napięcia. Syndrom wyparcia tak głęboki, że prawidłowa ocena rzeczywistości stała się kompletną irracjonalnością.

- Hmm? - Koń, też żywy... - Ach, tak... masz rację, ale... Michael może pomóc. I nie wybaczyłby mi, gdybym kazał mu wybierać. - Laurent uśmiechnął się cieplej na moment, chcąc dodać Flynnowi otuchy. Pomyśl, przecież to narażanie życia! Tak, akceptacja tego faktu była szokująco prosta. Jakby nic nie kosztowała. W końcu czymś musiał rekompensować to, że nigdy nie był wystarczająco dobry, prawda? Wiedział, że naprawdę Michael nigdy by mu tego nie wybaczył - zostawienia go i samotnej wycieczki w celu ratowania Londynu.

Puścił twarz czarnowłosego i zaniósł się znowu krótkim kaszlem. Podszedł jeszcze po wodę - chociaż zwątpił, czy picie czegokolwiek tutaj, teraz, było bezpieczne. Z drugiej strony jeśli nie tu, to gdzie? W Lodynie miało być to bezpieczniejsze? Ta prozaiczna potrzeba włącznie z myślami, czy a pewno zabrał szczoteczkę do zębów i że powinien się załatwić zadziwiająco pasowały mu do tego, co się działo. To to, co się działo, nie pasowało do tej prozy. Zaoferował szklankę wody Flynnowi, nim złapał za swoją walizkę i podsunął ja do mężczyzny. - Pójdę po niego. Poleci nad nami, a ja pojadę z tobą. Dobrze? - Żeby Flynn mógł czuć się bezpieczniej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#6
27.05.2025, 13:29  ✶  
Koń… nie wybaczyłby. Oczywiście. Naprawdę próbował pojmować świat w głowie Laurenta, ale niektóre zagadnienia wciąż znajdowały się poza zasięgiem głowy obkutej w życie w zatłoczonym, śmierdzącym mieście i jego problemy. Laurent był w tej smutnej, szarej rzeczywistości jak księżniczka z tych wesołych bajek dla dzieci, które oglądali mugole.

Było cholernie dziwnie być tak nazywanym.

Było jeszcze dziwniej objąć świadomością fakt, że cała ta rozmowa poszła gładko, bez krzyków, wrzasków i upokorzeń. Nikt tu z niego nie zakpił, nikt nie zwerbalizował jego cierpienia, ale też nikt temu cierpieniu nie zaprzeczył. To miało znaczenie. Udało się nawet tę duszę kompletnego szaleńca uspokoić do stopnia, w którym wziął głęboki wdech nie po to, żeby zaraz potem zadrżeć i wrócić do napinania mięśni wszystkich kończyn, lecz po to, żeby jego klatka piersiowa wreszcie opadła.

Pochylił się w dół, oparł czoło o jego ramię i zamarł na kilka sekund.

– Okej – powiedział, podnosząc głowę po przypomnieniu sobie, że musi się odzywać. Nie dało się funkcjonować bez żadnej komunikacji, a brak kontaktu wzrokowego zwykle wywoływał u innych głębokie zmartwienie. – Okej – powtórzył tonem, jakby samego siebie utwierdzał w przekonaniu, że to wszystko co się wydarzyło było w porządku. Wszystko będzie dobrze.

A tak naprawdę dobrze nie będzie nic.

– Poczekam na ciebie na dworze, ok? – Spojrzał na niego jeszcze, tak dla pewności. I na ten sufit przeklęty, zupełnie jakby ta runa miała się na nim nagle pojawić i jakby potrafił zrozumieć cóż to była za klątwa lub inne dziadostwo. Następnie chwycił jedno dłonie, złożył je tak, aby spleść mu palce i pocałował go w knykcie prawej. Dopiero po tym wyszedł na zewnątrz.

Ten dom nie był bezpieczny i te okolice nie były bezpieczne. Powoli zbierał się tu dym, zbierały się te ciemne chmurzyska niosące popiół. Crow coraz mniej wątpił w to, że New Forest również może stanąć w płomieniach. Co za tym szło – dotarło do niego, że może tam pojechać… po nic. Co jeżeli z Fantasmagorii pozostało już tylko pogorzelisko? Ile lat zajmie mu wybaczanie sobie tego, że im też nie pomógł?

Wyciągnął noże z wsiąkiewki i przymocował je do paska, następnie odpalił papierosa i zamarł. Kiedy Laurent tu przyjdzie, teleportuje ich do miejsca, gdzie zaparkował. Miejsca tak spokojnego, że aż zwątpią w prawdziwość tego co miało miejsce tutaj.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
11.06.2025, 10:20  ✶  

Mógł tak stać. Mogli tak tkwić w tym punkcie jeszcze długo - on stojąc, Flynn siedząc i opierając czoło o jego ramię. Jakby czas nie miał tutaj znaczenia, a jego upływ wcale nie był krytyczny. Był. W poukładanej głowie Laurenta był jednak równocześnie dokładnie tym, za co Fleamont go brał - czasem z bajki, bo przecież rzeczywistość innymi nićmi była szyta. Czas. Mieli go pod dostatkiem w jednym świecie, by realia ograbiały ich brutalnie w tym drugim. Ludzie wołali na niego "prawdziwy", realny, jedyny. Śmieszne słowa, kiedy czary, magia i gusła wypełniały każdą przestrzeń wokół nich.

Lecz Flynn się uspokajał. Czymkolwiek nie wibrowałoby powietrze i jakkolwiek wielkie płaty szarości nie opadałyby z nieba - Flynn się uspokajał. Blondyn nie chciał teraz krzyku, dzikiego pędu na plaże, żeby czarnowłosy mógł się wykrzyczeć. Obawiał się machania rękoma i nerwowego chodzenia po domu. To przecież nie wpasowałoby się w jego wizję tego, że wszystko było pod kontrolą i wystarczyło tylko, żeby... poszedł w odpowiednie miejsca i powiedział odpowiednie rzeczy. Tak. Wtedy na pewno wszystko się ułoży, a koszmar, o którym nadawano z radia, zwinie się w elegancką szpulkę z tych poplątanych nici. Mojry grały na nich jak na harfie, a przecież nie do tego służyły. Wszystko musiało mieć w tym świecie swoje miejsce. Wszystko musiało mieć swój porządek. Wszystko...

Laurent poszedł napisać krótki list do Victorii, którego treść została pochłonięta wraz z nieudanym zaklęciem patronusa. Wręcz list Fuego - jeśli ktoś miał go donieść w tym czasie to chyba tylko on. Jak ktoś, kto tak kochał magiczne stworzenia mógł je wysyłać w takie niebezpieczeństwo? Cóż - mógł. Trzeba było zrozumieć, że bardziej niż magiczne stworzenia, mimo wszystko, Laurent kochał ludzi. A w dobie kryzysu nie było wartościowania, kto powinien przeżyć, a kto nie. Były tylko możliwości, z których należało skorzystać, aby przetrwało jak najwięcej. Poszedł po Michaela. W New Forest nie zostało wiele abraksanów - większość została przeprowadzona tymczasowo do Keswick. Stajnia w końcu ciągle była wykańczana, odnawiania, restaurowana - wybierz dowolne. Trwały nad nią prace. Ale Michael ze stadem nie poszedł - i pozostawił je pod opieką dwójki innych rumaków. Michael zawsze się kojarzył Laurentowi z jednorożcem. Nic nie było w stanie dorównać jasności ich sierści, ale selkie był przekonany, że jeśli ktoś mógł - to właśnie on. Miękkie, aksamitne w dotyku włosie, jedwabne chrapie, srebrzysta grzywa. I te czerwone oczy, które często przerażały odwiedzających - za mocno kontrastowały z bielą. A może po prostu chodziło o ognisty temperament tego stworzenia.

Upewnił się, że wszyscy zostali wyprowadzeni, albo wypraszani są. Że wszystko zostało zabezpieczone. Że dom został zamknięty, a Duma był na zewnątrz - nie mógłby go zamknąć przecież w środku. Gdyby cokolwiek się paliło... byłoby strasznie. Czy mógłby tu zostać, poświęcić Londyn, żeby pilnować New Forest? Chyba nie. Mimo to taka myśl i taki ból i zryw serca tkwił w nim, kiedy przez okno samochodu spoglądał na oddalający się dom.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: The Edge (1513), Laurent Prewett (2175)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa