Dobrze było usłyszeć od Vincenta, że w Keswick wszystko w porządku. Podziękował mu i pożegnali się - co zamierzał kuzyn robić... tego sam nie wiedział. Oprócz tego, że wiedział, że może na niego liczyć z pomocą z opieką nad rezerwatem. A Edward..? Siostra? Może powinien tam mimo wszystko puścić sowę? Zapowiedzieć się? Jeśli tam puści sowę - co z Flynnem? Pójdzie do swojego cyrku? Pewnie tak, pewnie mógłby, nawet na pewno by chciał. Przecież to była jego rodzina i miał kogo chronić. Wystarczy tylko nie ciążyć mu i nie być dla niego problemem, odsunąć się gdzieś, usunąć. Przyznaj - pomysł wędrowania do Londynu był idiotyczny. Będziesz tam przeszkadzał. Nikomu nie pomożesz. Niczemu nie pomożesz. Ale może Michael mógłby chociaż pomóc wyciągnąć kogoś... skąd? Dokąd? Zakładasz najgorsze - przemoc, śmierć... Nie dało się odsłyszeć tego, co zabrzęczało w radiu. Tego, co wtopiło umysł w przedziwny stan zastoju i otępienia.
Laurent przesunął swoją walizkę do wyjścia. Zostawać tutaj? Oczywiście. Życzenie śmierci przecież musiało być silne pod tym dachem, inaczej Fleamont by się tutaj nie rozgościł. Ciche brzęczenie kółek opatrzone stukotem psich pazurów. Duma chodził niespokojnie za blondynem krok w krok. Blondyn mógł uchronić swoje płuca przed dymem. Jak miał uchronić przed tym Dumę? Jak miał ocalić sowy? Divę? Czy coś takiego mogło zaszkodzić feniksowi? Jak będą miały się memortki w lesie? Czy nic się nie stanie hipogryfom? Myśli i myśli, pogoń ich była haniebnym szlakiem bezradności i niepewności. Ochronić wszystko - jasne, tak byłoby najlepiej. Tymczasem co działo się w Londynie - o tym brzęczało tylko radio.
Śmierciożercy wyszli na ulicę.
Kiedy szedł przez dom czuł się jak we śnie. To musiał być jakiś sen. Jakiś koszmar - więc zaraz się obudzi. Nie ma potrzeby się bać, bo to tylko zły sen. Zresztą zaraz przyjdzie tutaj Flynn, który wcale nie chciał umrzeć, a maska moru nie była ostatnimi dźwiękami jego głosu. Książka jak przeznaczenie - zapowiedź rychłych zakończeń. Odruchowo odłożył to lusterko na komodę, ale zreflektował się nad tym. A ten odruch był spowodowany blaskiem nad głową. Krok w tył, napięcie się. Duma jednak nie wydawał się nazbyt poruszony, chociaż instynktownie uniósł łeb. Czuł magię. Dało się jej nie czuć? W tej ciemnicy, w tej szarudze, jasny blask rozżarzonego węgla tuż nad nimi. Najpierw chcę, żebyś coś zobaczył. Bo przecież miał do niego... mógł do niego iść. Albo mógł go poprosić, żeby po niego przyszedł, żeby sam nie musiał pokonywać tej odległości.
Mógł, miał możliwości, chciał. Koniec końców - Flynn i tak przyszedł. Drzwi nawet nie były zamknięte na klucz. Jeszcze nie. Nie było takiej potrzeby. Nawet nie słyszał, jak Flynn wchodził do domu, bo zaniósł się sam paskudnym kaszlem, który wycisnął łzy z kącików jego oczu. To przez tego patronusa..?
- M...myszko. Zobacz. - Po głosie słychać było zmęczenie tym kaszlem. Wskazał dłonią sufit... tylko że runa na nim w zasadzie zniknęła. Już jej nie był. Wyciągnął chusteczkę z kieszeni i przetarł nią oczy, chcąc złapać więcej tlenu, mając taką potrzebę, a jednocześnie ją powstrzymując. - Tam przed chwilą paliła się jakaś runa. Nie wyglądało to... za dobrze. - Odchrząknął i uderzył się kilka razy (delikatnie) piąstką na poziomie serca. - Ale Duma na razie nie reaguje na to źle... och, na Matkę... to pewnie nie jest nawet czas na przejmowanie się tym...