• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton v
1 2 3 4 Dalej »
[08.09.72] fyrgebræc

[08.09.72] fyrgebræc
Dancing queen
The sun became mellow
the moon started to burn
Why is the sky melting away?
Jahnavi ma nieco ponad 170 cm wzrostu. Swoją ciemniejszą karnację odziedziczyła po obojgu rodziców - widać po niej, że pochodzi spoza Wysp Brytyjskich. Włosy ma długie, ciemnobrązowe; oczy z kolei bardzo jasne, w zielonkawo-niebieskim odcieniu. Podobne trochę do wody w płytkim stawie, której dopiero co pojawił się zakwit. Jej ubrania są stare i podniszczone, ale zawsze czyste - ubiera się głównie w proste indyjskie sari. Nigdy nie zakłada butów na obcasie, ba, w cieplejsze dni można ją spotkać spacerującą w ogóle bez obuwia. Na rękach i stopach nosi wiele, metalowych, pozbawionych większej wartości bransoletek.

Jahnavi Pandit
#1
19.05.2025, 22:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2025, 09:52 przez Jahnavi Pandit.)  
fyrgebræc
(n.) Wyraźny, przenikliwy trzask i chrzęst, z jakim ogień łamie i pożera drewno.

Cisza wieczoru wpełzła między źdźbła nie przystrzyżonej trawy, kuląc się pod zbutwiałymi drewnianymi schodkami. Skryła się w spękanej ziemi, otuliła werandę i zawisła ciężko pod belką dachową.
Nie przyszła nagle - nie wdarła się z impetem, ale przesiąkła powietrze, sunąc po skórze i otulając umysł każdego kogo spotkała na swojej drodze.
To była dziwna cisza, pozbawiona śpiewu ptaku, cichego echa życia miasteczka, szeptu duchów. Nawet kapitan Nemo, z reguły arcywróg ciszy, teraz spał snem sprawiedliwego pod owocowym drzewem i tylko unosząca się miarodajnie pierś psa odróżniała go od posągów. Jakby Little Hangleton wzięło głęboki oddech, zapominając, że istnieje czas i przestrzeń.
To była cisza, która zdawała się pamiętać pierwszy oddech wszechświata, starsza od bogów i ludzi.
Poczuła ją najpierw na karku - jak pocałunek kogoś nieznajomego, z odległych czasów. Chłód zsunął się niżej, pod miękki materiał jej sari. Bez pośpiechu i bez dźwięku. Więc po prostu wyciągnęła rękę po szal. Leżał obok, na schodku, niedbale zwinięty. Tkanina, była gruba, może odrobinę zbyt gruba jak na wrzesień; pachniała dymem kadzidła i ziołami - lawendą, rozmarynem, szałwią. Otuliła się nim powoli, odrywając jedną czy dwie frywolne nitki.
Cisza - ta prawdziwa - była czymś więcej jak tylko nieobecnością dźwięku. Była przestrzenią między uderzeniami serca. Między światłem i ciemnością, gdy znika ostatni promień słońca. Czarownice rodzą się w takich chwilach. Umierają w świecie pełnym dźwięków.
Poczuła na sobie czyjeś spojrzenie - ostre, niecierpliwe, a gdy odwróciła wzrok w stronę gęstego lasu dostrzegła jedną z miejscowych mar. Jej ciało wisiało gdzieś w zaułku wisielców, pozostawiwszy na ziemi cień myśli, resztki oddechu i duszę przykutą do świata ludzi. Nie odeszła w porę. Może nie chciała? Powodów do błąkania się po tutejszych gęstwinach było tak wiele jak ciał zawieszonych na gałęziach.
Nie bała się duchów, bo duchy nie bały się ciszy. Współczuła im, bo nawet śmierć nie przyniosła ukojenia ich ziemskim bolączkom. Mara nie zbliżyła się. Milczała, wpatrując się uparcie. Czy była przestrogą? Znakiem?

Wszystko co przyszło po ciszy było gwałtem.
Jahnavi poderwała głowę, gdy porywisty wiatr zagonił chmury. Przykryły piękne, skąpane w odcieniach czerwieni, różu i złota niebo. Kompletna ciemność była na wskroś przerażająca, lecz gdy dobyła różdżki, by oświecić swoją przestrzeń - odkryła, że duch zniknął.
Wyciągnęła dłoń przed siebie. Bransoletki zadźwięczały w rytm nadciągającej burzy.
Dziwne. Nie mówili nic o ulewach.
Ale to co spadało z nieba nie było zwykłym deszczem. Roztarła pył w palcach, brudząc je i barwiąc na odcienie szarości. Miękki. Suchy. Przypominał płaty oderwanej skóry. Odłożyła czytaną książkę na bok. Podniosła głowę, próbując dostrzec coś we wszechogarniającym półmroku. I ujrzała - łuna nad drzewami w drugiej części lasu. Bliżej miasteczka. Bliżej nie bijącego, martwego serca Little Hangleton. Z początku myślała, że to tylko gra świateł. Słońce skryte za chmurami, igra jeszcze z nią resztką dnia. Ale błysk był zbyt gęsty. Zbyt czerwony.
Znieruchomiała.
W powietrzu nie było zapachu ognia. Tylko ten popiół. I cisza, którą teraz rozumiała zbyt dobrze - cisza przed końcem. Jej pierś uniosła się gwałtownie, jakby ciało zrozumiało nim umysł uwierzył: płonął las. Może czyjeś domy. Może cały świat.
Nie. Nie. Nie. Nie! - Powtarzała jak mantrę, przywołując do siebie klaśnięciem dłoni psa. Zgarnęła z jego pyska płatki pyłu i wtuliła na moment twarz w miękkie futro. Zamknęła oczy. Co robić. Czy to sam Agni strącił na jej dom boską iskrę. Czy Kali zstąpiła by mogli dostąpić oczyszczenia?
Znała ten las - każdą ścieżkę, każdą gałąź, każdą dziuplę, w której tętniło niewinne życie. Teraz czuła pod stopami jego puls - ciepłą duszę pod skórą ziemi. Coś ją rozdzierało.
Przez chwilę nie potrafiła się poruszyć. Myśl o tym, że wejdzie w płomienie, że jej sari zajmie się iskrą, że nie wróci – paraliżowała jak chłód śmierci. Strach nie był krzykiem – był ściskiem w gardle, był bólem pod mostkiem. Był znajomy i pierwotny, jakby należał nie tylko do niej, ale do każdej kobiety, która kiedykolwiek musiała wybierać między sobą a światem. Czy to było jej sati?

Ale tam, w środku lasu były stworzenia, które nie znały drogi ucieczki. One nie miały magii, różdżek czy nawet głosu. Były matki, które nie mogły unieść wszystkich swoich dzieci. Gniazda, kokony, ślepe oczy w norach. Nie mogła ich zostawić. Uciec.
Decyzja nie była łatwa, ale w końcu, Jahnavi rozluźniła ściśnięte na szyi psa palce. Westchnęła bezgłośnie, otulając się nieco mocniej szalem.
A potem ruszyła, trzymając Nemo blisko siebie.
Płomień trawił drzewa. Jeszcze nie te blisko jej domu, ale kto wie, kiedy spłoną i one?
Szła ścieżką w stronę jeziora, zostawiając za sobą werandę za sobą. Sari szeleściło, stary materiał haczył się i brudził o piaszczysty trakt. Popiół osiadał na jej włosach, na ramionach i rzęsach, a powietrze z każdą chwilą stawało się coraz cieplejsze. Zgęstniało od dymu i popiołu. Ziemia była ciepła. Zbyt ciepła.
Jeśli była w stanie zbierała do tobołka każdą bezbronną istotę jaką znalazła. Drżący i brudny jeżyk, sójka ze złamanym skrzydłem, która musiała uciekać przed płomieniami. Dwie myszki umościły się w miękkim materiale. Uklękła przy jednej z podziemnych norek. Dom króliczej matki, której pociechy zaledwie wczoraj otworzyły swoje ślepa. Jedno nie przeżyło. Dziewczyna zabrała jego pogrążone w śnie truchełko i pochowała w wodnej toni jeziora.
Uklękła przy nadpalonym korzeniu.
Chodź.- Szeptała bezgłośnie, zbierając materiał swojego sari w  dodatkowy tobołek. Królica niepewnie wychylił się spod ziemi. Po to by zniknąć z powrotem i wrócić ze swoim dzieckiem. Czarownica ostrożnie ułożyła białą, przerażoną kulkę w ramionach. Ich płacz był niemy. Niedostrzegalny zapewne w obliczu wojny, o której Jahnavi nie miała pojęcia - jedyne co wiedziała, że płonął dom istot, które nie mogły się bronić. Królicza matka przyniosła drugie. Co z resztą? Samica zadarła głowę i Navi już wiedziała, że więcej nie będzie. Zasnęły. Pogrzebane pod popiołem grzechów tych, którzy o tych maleńkich istotach nawet nie myśleli. Podniosła się z kolan, gdy królica wróciła do swojego podziemnego grobowca - nie chciała rozstawać się z dziećmi.

W końcu dotarła nad wodę. Jej skóra lśniła wilgocią – nie do końca potem, nie do końca mgłą. Powietrze było gęste, nasycone cząstkami dymu i popiołu, a mimo to przy jeziorze czuć było oddech czegoś starszego niż ogień. Wody nie dało się podpalić. Była oporem. Ukojenie biło od niej falą chłodu.
Zdjęła ostrożnie z ramion szal. Wstrzymała oddech, jakby lękała się, że najmniejszy szelest zerwie ciszę tego miejsca. Szal wciąż pachniał kadzidłem i ziołami, ale teraz przesiąkł również dymem lasu, który umierał. Potem rozwiązała lniane tobołki. Jeden po drugim. Ułożyła je przy wodzie, jakby składała ofiarę - żywą. Bo przecież bogowie nie byli tak okrutni by żądać śmierci Każde maleńkie zawiniątko traktowała z czułością. Kiedy skończyła, upewniła się że zebrane zwierzątka są bezpieczne. Nemo uwalił się obok, ciężko, jak to miał w zwyczaju. Westchnął głęboko i złożył łeb na ziemi. Poirytowany, gdy królicze dzieci natychmiast wtuliły  się w jego gęste futro, szukając ciepła i schronienia.

Woda milczała, jak to woda miała w zwyczaju.
Zamknęła oczy. Okręciła w miejscu. Raz. Drugi. Jeszcze jeden. Północ stała się południem, słońce zaszło na wschodzie. Czy obudzi się nazajutrz na zachodzie? Czy nastanie świt, gdy świat tonie w popiele? Potrząsnęła dłońmi pozwalając bransoletkom przerwać ciszę.
Gdzie jest góra, gdzie jest dół?
Nieboskłon odbijał się w martwej tafli jeziora. Spadający popiół był zbyt lekki by zburzyć spokój świętej wody. Jezioro pamięta.
Pamiętało pieśni, które śpiewano tu przy narodzinach. I pieśni, które śpiewano zmarłym, gdy odchodzili z dłońmi złożonymi na piersi. Jego wody niosły w sobie pamięć świata. Przytrzymując w dłoniach materiał spódnicy zeszła po mokrych skałach. Rozsupłała jeden z lnianych woreczków. Uklękła nad wodą. W półmroku szarej nocy nawet jej własna twarz wydawała się być całkiem obca.
Jahnavi sięgnęła po sakiewkę z pokruszonymi kośćmi, których używała we wróżbiarskich obrzędach. Delikatnie rozwiązała sznurek i wysypała zawartość na dłoń. Kości synogarlicy – kruche, jak muzyka, która przestała być grana. Jej palce zadrżały tylko raz. Potem rzuciła je na taflę.

Jaką wróżbę pokażą kości?
Rzut Symbol 1d258 - 118
Lew (wpływowi przyjaciele)


Czy symbol będzie klarowny i jasny?
Rzut TakNie 1d2 - 1
Tak


Nie rozprysnęły wody. Po prostu... spoczęły. Jakby jezioro je znało. Jakby było dla nich domem. Wpatrywała się w znaki, które utworzyły – w układ drgań, cieni, popiołu tańczącego wokół.
Lew.
Znała tą konfigurację, linia głowy oddzielona od tułowia, drobny krzyż z dwóch kości, jedna z nich z drobnym pęknięciem, zawsze wskazującym na serce. W pierwszej chwili zadrżała. Nie z lęku - raczej z głębokiego poruszenia, gdy mała cząstka duszy zareagowała na symbol zanim jeszcze zdążyła go zrozumieć. Wpływowi przyjaciele. Tak nazywała się ta wróżba w starych księgach. Ale w głębi duszy wiedziała, że znaczenie jest starsze. Lew nie był tylko sprzymierzeńcem. Był próbą. Sprawdzianem lojalności. Wyborem, który nie zawsze daje się cofnąć.
Wszystko kryło się w wieloznaczności. Lew był królem, ale i drapieżnikiem. Obrońcą i tyranem. Dłonią, która podnosi... albo przyciska do ziemi. Odetchnęła, unosząc dłoń do czoła. Roztarła po skórze drobinki popiołu. Nie znała nikogo, kto przypominałby lwa. Jej życie było utkane z samotnych ścieżek, z cienia, z ciszy. Ale może właśnie dlatego ta wróżba przyszła teraz, kiedy wszystko dookoła płonęło?
Kości powoli zanurzyły się w wodzie, jedna po drugiej, znikając bez śladu. Przechyliła głowę, obserwując jak toną.
Lew... Taki lew nigdy nie zjawia się od razu. Mogła tylko liczyć, że kiedy się zjawi - zmieni wszystko.

Koniec sesji

// sesja w ramach zadania głównego - “Co robiła postać, gdy z nieba zaczął sypać się popiół”
// Ogrywam spaczenie I i głęboką miłość do wszystkiego co żyje - próbuję uratować absolutnie wszystkie zwierzątka jakie się da
// Ogrywam przewagę wróżbiarstwo, kość symbol i jego luźna interpretacja
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Jahnavi Pandit (1570)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa