• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[Jesień 72, 08.09 Garrick & Samuel] Burning sticks

[Jesień 72, 08.09 Garrick & Samuel] Burning sticks
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#1
30.06.2025, 12:46  ✶  
08.09

okolice 22-23

Chaos wzmagał, a z każdą sekundą było coraz gorzej.

W klubokawiarni pojawiało się coraz więcej ludzi, a Sam dokładał wszelkich starań, żeby Ci ludzie mieli warunki do tego by tam być. Nagle treningi kształtującej magii, które miały zapewnić mu spokój ducha w związku z klątwą, okazały się niezwykle przydatne teraz, gdy potrzeba było kocy, gdy potrzeba było kubków, bandaży, materacy, na których mogliby usiąść, odpocząć, złapać oddech, nawet jeśli ten wysycony był pyłem i popiołem.

Samuelowi udało się przetrwać pierwszą falę klątwy, która szarpnęła nim wtedy, gdy to wszystko się zaczęło. Teraz - pochłonięty pracą - utrzymywał nerwy na wodzy, działając metodycznie, jak na rzemieślnika przystało, nie różniąc się za bardzo swoją postawą, jak wtedy, gdy zajmował się stolarką. Podwinięte rękawy kraciastej koszuli, brudna ścierka wciśnięta do kieszeni spodni, kasztanowa niedźwiedzia różdżka nie opuszczająca dłoni... Najważniejsze dla niego to było to, czy Nora i Mabel są bezpieczne, a te otoczone ciasno przez przyjaciół zdawały się rzeczywiście znajdować w najbezpieczniejszym miejscu w całym przeklętym Londynie, co niosło ulgę i okruchy nadziei.

Ostatecznie też, skoro dziewczyny były bezpieczne, Samuel wyszedł z klubokawiarni bez obaw o nie, za to z zupełnie inną obawą w sercu. Pan Ollivander ostatecznie nie pojechał do Edynburga (z resztą ten wyjazd chyba nie był zaplanowany na dziś, Sam nigdy nie był dobry w kalendarzu, jeśli nie chodziło o rozrost roślin), McGonagall zaś nie był w stanie przypomnieć sobie planów swojego mistrza na ten konkretny wieczór. Przez witrynę klubokawiarni kontrolował wcześniej wzrokiem, że fala ognia jeszcze nie dotarła do zakładu znajdującego się po sąsiedzku na Pokątnej, ale wolał nie ryzykować bardziej, szczególnie, że to tu, w środku klubokawiarni zdawało się być o wiele lepsze miejsce do przeczekania tego piekła, niż w sklepie wypełnionym ususzonym drewnem i magicznymi ingrediencjami.

Przemknął pospiesznie przez ten kawałek Pokątnej, by dotrzeć do sklepu z różdżkami, unikając pogrążonych rozpaczy i przerażeniu ludzi. W końcu dopadł do frontowych drzwi sklepu i może nieco bezmyślnie złapał za klamkę by je otworzyć, choć godzina przecież była późna.
– Panie Ollivander?! Jest tam pan?! – krzyczał przy tym, a jeśli drzwi były zamknięte, szukałby jakiejkolwiek innej możliwości, żeby dostać się do środka.
orphic
sky above
earth below
and peace within
Jest już stary i ubiera się, jakby był z innej epoki, na pewno nie dasz mu mniej lat, niż ma w rzeczywistości, a może nawet dodasz mu kilka, bo siwiejące czupryna i broda Garricka twardo przypominają o nieuchronnym upływie czasu. Zadbany, ale nie w sposób przesadny - czuć od niego luz i swobodę. Widać, że w swoich ubraniach czuje się dobrze i jest mu wygodnie. Ciężko wyobrazić go sobie w innym wydaniu. Ma metr siedemdziesiąt wzrostu i obawiam się, że już nie urośnie.

Garrick Ollivander
#2
09.07.2025, 00:48  ✶  
Garrick nigdy nie lubił się z ogniem. Podejrzewał, że nikt to parał się wytwórstwem różdżek albo jakichkolwiek innych przedmiotów drewnianych nie lubił się z ogniem, ale co do siebie był całkowicie pewny – jeżeli coś poza śmiercią jego córeczki miałoby stać się jego największym koszmarem, to mogła stać się nim jedna iskra – jedna, jedyna maleńka iskra wystarczająca do wzniecenia pożaru w pracowni lub magazynie, puszczająca z dymem całe jego dziedzictwo, obracająca w pył pracę wielu rąk, wielu istnień, których nie było już na świecie, ale wykonane przez nich arcydzieła w jakiś sposób ich unieśmiertelniły.

Co znaczy dla ciebie słowo świat? Dla jednych świat stanowił wszystko, ogrom kosmosu i wszystko to co znajduje się ponad wyobrażeniem. Dla drugich – w tym dla Garricka Ollivandera – świat był mały. Ograniczał się do sklepu z warsztatem, innych sklepików w okolicy tworzących gildię lokalnych handlarzy, kowenu przy ulicy Whitecroft i straganów, gdzie wykonywał codzienne zakupy. Te wspomniane wcześniej koszmary, ta wystarczająco-silna-iskra to właśnie miała palić – malutki świat starca żyjącego w cieniu swoich przodków, tańczącego wieczornego walca z butelką wina, postrzeganego przez innych czarodziejów za bezimienny byt. Pan Ollivander za ladą pozostawał panem Ollivanderem – Panowie Ollivanderowie nosili swoją bezimienność i stabilność niczym dobrze skrojony garnitur.

Cień ulicy Pokątnej, jakim się stał, nigdy nie spodziewał się, że ten jego koszmar o ogniu się ziści, ale języki płomieni nie strawią doszczętnie tego jego małego świata, lecz cały Londyn wraz z szeregiem bezbronnych istnień.

Znosił to źle. I wiedział, że po tej nocy, o ile nie spłonie wraz z tym stosem różdżek, osiwieje już zupełnie. Nie było mocy na to, aby teraz myślał o kwiatach, które zakwitną na zgliszczach miasta po obfitym deszczu. Któryś z bezimiennych Ollivanderów zadecydował kiedyś, że miłość miała wyższe znaczenie niż status i chociaż próbował wierzyć w to całym sobą, nie potrafił nie ulec lękowi szepczącemu mu do ucha: jedynym powodem, dlaczego nikt w czarnym płaszczu nie zapukał do tych drzwi, była potrzeba posiadania przez czarodziejów różdżek i brak alternatywy. Ale oni wyszkolą, wychowają sobie alternatywę, a sklep starszy niż całe miasto stanie się jedną z miejskich legend, ech przeszłości pamiętanych przez nielicznych.

Niech to, Matko, błagam cię, stanie się bez cierpienia Corliss.

Drzwi były zamknięte, klamka rozgrzana, a serce Garricka zadrżało, kiedy ktoś próbował dostać się do środka. Nie otworzyłby, gdyby nie usłyszał głosu swojego ucznia. Pospiesznie podbiegł do zasłoniętej kotarami i deskami witryny i odkluczył mosiężny zamek, wpuszczając go do środka bardzo pospiesznie i równie szybko (jak na swoje możliwości) zamknął je za nim zakluczając ponownie. Nie zamierzał dzisiaj spać. Nie zamierzał stąd uciekać. Jeżeli tu zginie to zginie.

– Samuel! Martwiłem się o ciebie chłopcze, ale miałem nadzieję, że uciekliście z Norą do Doliny i... – Chciał się trochę wytłumaczyć. Bo niby wypadało zawsze iść ludziom pomóc, ale prawda była taka, że pomijając to jak uparci potrafili być przejrzali czarodzieje przywiązani do miejsca jak do niczego innego, dochodziła jeszcze jedna sprawa – Ollivander bał się stąd wyjść.


no rain,
no flowers
.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#3
10.07.2025, 15:39  ✶  
Świat Sama był przed laty ogromnym miejscem. Ba! Jeszcze przed kilkoma miesiącami poza przytulną leśniczówką składał się na bezkresne polany, głusze, na wzbite w nieboskłon drzewa i szemrzace strumyczki przemykające pomiędzy zielonymi hałdami wysyconymi magią. Był brutalny. Był uczciwy. Był jego światem, który czasem z rzadka odwiedzany był przez ludzi. Na pograniczu spotykał się z kupcami, z ciekawskimi, spotykał się z ludźmi, którzy byli go ciekawi, choć on był ich ciekaw wcale. Nie potrzebował ludzi. Nie dbał o nich.

Później Świat Sama runął i przeniósł się kawałek dalej, ku miasteczku, a wrzosowiska wyznaczały granicę możliwości. Nie mógł wchodzić do Kniei, wysiedlony, wyrwany z korzeniami, tęskniący i szarpany emocjami, których wcześniej nie znał, a które pobudzały jego ciało do zewu Piętna. Zewu Klątwy. Ten Świat wypełniał się coraz większą ilością ludzi. Coraz więcej osób, ważnych osób. Aż w końcu Świat Sama dostał też dwa odległe punkty, niczym satelity krążące gdzieś daleko choć dzięki kominkowi mogły być to światy bardzo bliskie: Klubokawiarnia Nory i Warsztat Garricka - cudwone miejsca, enklawy w mieście, którego nie był w stanie polubić. Które dzięki nim ledwie akceptował.

Teraz to miasto płonęło i Sam oczywiście bardzo pomocny nie potrafił odmówić prośbom tym, którzy u Nory właśnie szukali schronienia. Z drugiej strony wciąż te dwa punkty nie były ważne ze względu na ściany, które cenił ale... ludzi, których skrywały w sobie.

Niemal wpadł i upadł na ziemię, gdy drzwi w końcu zostały otworzone, a on mógł pojawić się wewnątrz budynku. Niemal upadł, tylko niemal bo zaraz znalazł wsparcie w swoim nauczycielu jak wzrastający groch znajduje oparcie w tyczce zasadzonej obok niego.
– Panie Ollivander, tak się cieszę, że nic panu nie jest!– Objął go i łapczywie, okazując zdecydowanie więcej uczucia i atencji niż przez te kilka tygodni edukacji. – Kominki nie działają, nie mieliśmy jak z resztą... pan wie? Nora by nie opuściła tego miejsca, zbyt wiele o nie walczyła. – Jak początkowo był raczej cichy podczas roboty, tak rozgadał się pod koniec sierpnia, gdy panna Figg przyjęła jego zaręczyny, a mała Mabel okazała się jego córką. Samuel rozwodził się nad niemal każdą różdżką o tym jaką tym razem chciałby zrobić swojej latorośli, która z niebytu od razu wyrosła na rezolutną pannicę. Niewątpliwie stanowiła dlań wielką motywację do tego, by doskonalić się w swoim fachu.

Tymczasem uścisk trwał, Sam jakoś zawiesił się w czasie i przestrzeni, ale po prawdzie ćwiczył właśnie zgodnie z dyspozycjami od swojej lekarki, pani Bulstrode. Nadwyżki emocjonalnej nikt tu nie potrzebował, ostatnie czego by chciał to ataku klątwy teraz, gdy na zewnątrz szalał inny żywioł. Było jednak w zapachu tego sklepu i w zapachu samego właściciela tego miejsca coś, co sprawiało, że czuł się bezpieczny. Zapachu, który był w stanie łapać pomimo wszechobecnej spalenizny.
– Tak się cieszę, że nic panu nie jest... Pan pójdzie razem ze mną? W klubokawiarni jest dużo magów, pilnują, żeby budynkowi nic się nie stało – zaproponował dobrotliwie, swoje słowa niezmiennie kierując w bark starszego mężczyzny.
orphic
sky above
earth below
and peace within
Jest już stary i ubiera się, jakby był z innej epoki, na pewno nie dasz mu mniej lat, niż ma w rzeczywistości, a może nawet dodasz mu kilka, bo siwiejące czupryna i broda Garricka twardo przypominają o nieuchronnym upływie czasu. Zadbany, ale nie w sposób przesadny - czuć od niego luz i swobodę. Widać, że w swoich ubraniach czuje się dobrze i jest mu wygodnie. Ciężko wyobrazić go sobie w innym wydaniu. Ma metr siedemdziesiąt wzrostu i obawiam się, że już nie urośnie.

Garrick Ollivander
#4
11.08.2025, 19:20  ✶  
Podpierając Samuela, Ollivander pobladł. Dopiero kiedy dotarło do niego, że to chaos i żar wokół wprawiły go w stan, w którym tak łatwo przyszło mu zachwiać się w progu sklepu, uspokoił się nieco i odetchnął. W pierwszej chwili, jak do przykładnego panikarza przyszła do niego wiza o wiele gorsza: taka, w której nie zauważasz rany na czyjejś piersi, a ten powoli osuwa się na podłogę.

Ollivander nie oddychał przez moment, a kiedy wreszcie przypomniał sobie, że musi to robić, wręcz zachłysnął się tym powietrzem i wydał dziwny dźwięk.

Był starym, sentymentalnym człowiekiem i to, co działo się wokół, obdzierało go z resztek poczucia, że Ministerstwo miało cokolwiek pod kontrolą, a przyszłość ludzi takich jak on zawierało w sobie jakiekolwiek światło. Spaczony. Plotki o nim były prawdziwe. Półkrwi. Już niedługo Śmierciożercy znajdą sobie nowych wrogów i będą nimi ci, których zechcą wyprzeć z rynku, aby go zdominować. Rebelia potrzebowała pieniędzy. A Nora? Oh słodka Nora i jej słodka córka – i w tym wszystkim ciepły i dobry w całym swoim dziwactwie Samuel – coś w nim pękało i tych pęknięć nie będzie się dało tak łatwo załatać.

– Samuelu – zaczął spokojnie, klepiąc go po plecach i odsuwając się na krok w odpowiednim momencie, takim wyzbywającym scenę z niezręczności, w jaką mógł wprowadzić go jego nadmiar energii. Koniec tego sklepu był jego końcem, ale i jego końcem stałby się scenariusz, w którym jego przeszłość wpędziła młodego McGonagalla w niestosowne plotki. Wiele to pewnie mówiło o Ollivanderze, skoro przejmował się czymś takim w obliczu końca świata. Później głos mu zadrżał – Rozumiem ją, ale teraz... Słyszałem, jak mówiono, że coś się stało z siecią Fiuu. Gdyby cokolwiek wam się przydarzyło tam w kawiarni, proszę uważajcie na kominki. – A później pokręcił głową. – Jeżeli wiesz, dlaczego ona stamtąd nie uciekła, to wiesz i dlaczego nie ucieknę stąd ja. – Pokręcił nią jeszcze raz, z dziwną miną, mającą w sobie... zaborczość? – Nie zostawię tego sklepu.


no rain,
no flowers
.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#5
21.08.2025, 17:31  ✶  
Dźwięk, który wydał z siebie Olivander, to skrzyżowanie westchnienia i skrzeku z jękiem, dźwięk, który zostanie z Samuelem na dłużęj, dźwięk ulgi i troski był połączony z uściskiem, który chłopak potrzebował bardziej niż kiedykolwiek.

Jego matka nie pochwalała takiego zachowania, uważając że psuje charakter i nie sprzyja należytej wewnętrznej dyscyplinie, a Beatrice McGonagall jako kobieta z rodu obciążona klątwą Maledictusa wiedziała o samodyscyplinie niemal wszystko. Tymczasem ojciec... kochany, jedyny, najwspanialszy... Jego ramiona były pod koniec zbyt wątłe by móc wyczuć ciało prócz kości, ale Sam wierzyłby, żeby gdyby Altair był zdrowy, to pachniałby właśnie jak Garrick Ollivander, który teraz był blisko, którego miękkość z całym chaosem i pęknięciami, z całym przerażeniem w oczach i drżącym głosem, zbyt łatwo wpasowywał się w brakującą od kilku lat figurę.

Dlatego też Samuel był głęboko nieszczęśliwy, gdy poczuł charakterystyczne klepnięcia, czyniące z uścisku niezręczny gest, chwilę słabości, której nikt nie mógł zobaczyć zwłaszcza matka, która w ptasiej postaci zawsze czuwała, również teraz, w Londynie, w którym wszystko płonęło, a upiorna rodzicielka nie miała prawa być nigdzie w okolicy. Sam stłumił jednak wszystko, stłumił żal za ciepłem, którego Olivander go pozbawił, nieświadom zupełnie okoliczności i obaw czarodzieja.

- Tak tak, kominki, tak... wiem mistrzu. One zupełnie nie działają, chcieliśmy uciec do Doliny, ale ludzie mówią, że Dolina też płonie. Znaczy... ja chciałem - poprawił się, a uszy zaczerwieniły mu się samym wspomnieniem oschłej Nory, która skarciła go wtedy bolesnym tonem. Tonem, do którego dołączył teraz Olivander.

- Ale... - zaczął i umilkł. Być może oni wiedzieli coś czego on nie wiedział? Być może ten zakład podobnie jak sklep był obłożony zaklęciem chroniącym od ognia. Być może... a jednak ciężko bylo mu przełknąć tę gorycz, gdy mimo dziejącego się chaosu na zewnątrz jemu nakazano opuścić Knieję z powodu zagrożenia, a oni - jego najbliżsi nie zamierzali opuścić swojego domu gdy zagrożenie groziło im. On musiał. Oni nie. Zacisnął wargi w wąską linię, oddychając ciężko, jakby szykował się do konfrontacji, choć ta ni jak nie leżała w jego naturze. Potrzebował jednak dwóch pełnych sekund by odpuścić.

Pokiwał głową uciekając wzrokiem, wodząc nim po zakładzie, który był ostatnim miejscem jakie widział, nim objawiła się w nim klątwa żywiołów, a cała wycieczka do szkoły, do tego całego Hogwartu, została odwołana.

Milczał, ale jego głowa pracowała.

Rzucił okiem na zakurzone witryny, na pudełka, rzeźby, cały ten bałagan, cały znajomy charmider, miejsce pachnące bezpieczeństwem od pierwszego przekroczenia progu. Wyciągnął też swoją różdżkę, pękatego kasztanowego Niedźwiadka, który skrywał w sobie cały smutek testralowego losu.

Mężczyzna oblizał wargi i znów pokiwał głową, choć przecież nie musiał zgadzać się po raz drugi z resztą, nic co by powiedział nie zmieniłoby decyzji Garricka, tak samo jak nic z tego co mówił, nie zmieniało decyzji Nory.

- Dobrze. Zostanę tutaj na wszelki wypadek. - Ostatnio w końcu dużo robił w kształtowaniu z powodu klątwy. A też myślał, czy mógłby transmutować ogień w coś... w coś innego. Przekierować energię. Było to warte wypróbowania, ostatecznie... nie był wcale taki bezbronny. Miał doświadczenie z jednym żywiołem, to sprosta drugiemu. Tutaj, gdzie wspierających ludzi było dużo, dużo mniej.
orphic
sky above
earth below
and peace within
Jest już stary i ubiera się, jakby był z innej epoki, na pewno nie dasz mu mniej lat, niż ma w rzeczywistości, a może nawet dodasz mu kilka, bo siwiejące czupryna i broda Garricka twardo przypominają o nieuchronnym upływie czasu. Zadbany, ale nie w sposób przesadny - czuć od niego luz i swobodę. Widać, że w swoich ubraniach czuje się dobrze i jest mu wygodnie. Ciężko wyobrazić go sobie w innym wydaniu. Ma metr siedemdziesiąt wzrostu i obawiam się, że już nie urośnie.

Garrick Ollivander
#6
23.08.2025, 19:59  ✶  
– Zupełnie... – Powtórzył po nim z wyczuwalnym w głosie niedowierzaniem. Najwyraźniej Garrick ostrzegając go, nie zakładał, że sytuacja jest aż tak tragiczna. A Dolina? Płonące sady i pola tuż po święcie żniw, tak krótko przed świętem celebrującym urodzajność tegorocznych zbiorów. To była katastrofa. Katastrofa na tak wielu płaszczyznach, że różdżkarz zwyczajnie oniemiał. Wielu założyłoby pewnie, że powinien stać się bliski omdlenia, ale nie – jak nie zasłabł do tej pory, to go nie weźmie. Nic nie było tak silnym testem dla jego serca, jak ten felerny ósmy września.

Serce, na szczęście, biło mu jak dzwon, ale w rytmie wskazującym na to, że jak na swój wiek był w pełni sił i zdrowia.

– Tutaj? – W jego tonie wybrzmiała niepewność. Chyba w pierwszej chwili swojego ucznia w ogóle nie zrozumiał. No bo jednak nie codziennie twoja przyszła żona potrzebowała uścisku silnych palców na swojej dłoni tak mocno jak dzisiaj – dlaczego więc tutaj? I w pierwszej chwili chciał zareagować dokładnie tak, jak zareagowałaby większość na jego miejscu. Chciał o to zapytać. Dlaczego tutaj, dlaczego nie z Norą, dlaczego nie z Mabel. Zanim to uczynił, musiał jednak przetrzeć spocone czoło haftowaną chusteczką, która wyciągnął z zewnętrznej kieszeni swojej narzutki. Tych kilkanaście sekund poświęconych na prosty gest pozwoliły jego wyobraźni zatańczyć. I widział przez moment gromadę ludzi w Norze Nory, mniej i bardziej poważne rozmowy rozpoczynane chyba tylko po to, żeby nie siedzieć w jeszcze gorszej ciszy, wyczekując najgorszego. Coś go tknęło – to jak bardzo Samuel do tego nie pasował. – Ja, cóż... Nie spodziewam się, żeby o tej godzinie nagle ktoś sobie o mnie przypomniał, ale... zrobię dzbanek herbaty? – Nawet w obliczu końca świata trzeba było się czegoś napić. Szkoda, że tak mu się słowa zaplątały, ale tak bardzo walczył ze sobą, aby nie zadać niezręcznych pytań. Bo kochające się pary w momentach największego kryzysu podawały sobie ręce, a on – wydawał się w tym wszystkim tak zagubiony – jak miałby w tej chwili próbować rozwiać swoje wątpliwości i próbować uszczknąć informacji o tym, czy przyszli państwo McGonagall nie zaliczyli właśnie jakiejś sprzeczki?

A nawet jeżeli nie, czasami ludzie potrzebowali ciszy.

Ostatecznie... chciał, aby to miejsce kojarzyło się Samuelowi z bezpieczeństwem.


no rain,
no flowers
.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#7
19.09.2025, 10:50  ✶  
Jeszcze chwila, jeszcze trochę piasku, czy - może bardziej adekwatnie do sytuacji - popiołu musiało przesypać się w tej klepsydrze. Jeszcze troszeczkę sekund na zegarach, których mechanizmów nie znał i chyba nie chciał poznawać, minuta do minuty, godzina do godziny. Za chwilę padną słowa, których nie da się już cofnąć. Za chwilę jego wybory, jego ucieczka przed buzującymi pod skórą emocjami, które w każdej chwili mogły zaowocować gwałtownym rozkwitem krzywdzącym już nie tylko jego czy jego bliskich, ale wszystkich tych, którzy pragnęli schronić się pod dachem Nory. Za chwilę to wszystko zostanie złożone na szali przyszłości, przypieczętowane i zamknięte zwróceniem pierścionka, który miał być jego odkupieniem straconych lat.

Za chwile nie tylko Londyn spłonie.

Ale jeszcze nie teraz.

Samuel uśmiechnął słabowicie na propozycję herbaty, nie odnajdując w niej nic aż tak niezwykłego. Tu świat wyglądał inaczej, wewnątrz starego zakładu pokrytego charakterystycznym kurzem zmieszanym z drewnianym pyłem. Tu nikt nie krzyczał, nie wołał, nie szarpał się, nie przepychał go z kąta w kąt udowadniając że tylko zawadza, że jego umiejętności na nic się zdadzą w obliczu kryzysu. Tu mógł być znowu oszołomionym miastem chłopcem, który na moment boi się mniej, bo oto uśmiech starszego mężczyzny, jego mistrza nowego fachu, który z taką pieczołowitością zgłębiał, mówił mu że wszystko będzie dobrze.

Nie widział fałszu, nie widział jak bardzo Garrick podszyty jest paraliżującym strachem, zgrozą wynikającą z pełnego zrozumienia powagi zaistniałej sytuacji. Czarodziej stanowił dla niego opokę. Myśl o tym, że mógłby upewnić się, że jest bezpieczny, że mógłby zrobić cokolwiek tej nocy dla kogoś tak bliskiego jego sercu, otulała go jak bardzo ciężka kołdra puchowa w samym sercu mroźnej zimy.

– Bardzo chętnie proszę pana. – skinął głową, na jego twarzy pojawił się ten sam nieśmiały uśmiech z jakim pytał go o możliwość zostania jego uczniem. Poszedł też za nim, jak wygłodniały pies zgarnięty z ulicy. Oddychał coraz spokojniej, coraz wolniej, jego oczy niespiesznie stawały się coraz mniej rozbiegane, choć i tak co jakiś czas ramiona wzdrygały się gdy z zewnątrz dobiegł jakiś wrzask czy huk walącego się budynku.

– Myślę... – zawiesił głos, myśląc o wielu rzeczach. O tym co wydarzyło się w klubokawiarni gdy odkryli, że miasto się pali, o szybkich poleceniach świszczących nad głową, o Mabel ściskającej mocno do piersi Karla otoczonej teraz przez szwadron cioć i wujków, którzy położyliby życie za jej bezpieczeństwo. O chłodnym głosie mówiącym "rób co chcesz". Zacisnął na moment wargi. Rozluźnił je. – Myślę, że przez jakiś czas będę pomagał ludziom...mm.. ludziom z Doliny odbudować domy. Kiedy wyrzucono mnie z Kniei... Wielu z nich mi pomogło. Byli dla mnie mili. – Barter zamiast złota. Co Sam odbierał jako troskę, było doskonałym układem dla czarodziei, którzy zdecydowanie nie przepłacali za meble i drobne naprawy.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Garrick Ollivander (1174), Samuel McGonagall (1801)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa