Koniec sierpnia / wrzesień 1972r.
Dolina Godryka / Ministerstwo Magii / Paryż
Sierpień okazał się być miesiącem niewielkich zmian w życiu nie jednego czarodzieja. Od wydarzenia Czarnego Wesela Blacków, w którym Laurence uczestniczył z Camille Delacour, pojawiały się plotki i spekulacje, czy wdowiec, postanowił na nowo posiąść żonę. Takimi plotkami najchętniej żyły kobiety. Lubiąc czasami wizualizować swój własny scenariusz. Zadając sobie także pytanie, co na to głowa samego rodu? Czy wdowiec, ponownie postanowi się ożenić?
Choć planowali nie ujawniać się za bardzo i przecząc informacjom o tym, że mieliby być parą, świat czarownic widział to inaczej i czekał na rozwój ich znajomości. Nie uniknęli tego, a tym bardziej Laurence, pochodzący z szanowanej rodziny czystokrwistych czarodziei, zarządzających samym Szpitalem Świętego Munga. Najstarszy syn Anthony’ego i wysoko postawiony na stanowisku zastępcy Szefa Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof. Nie ma także ukrywać, że oboje z Camillą, byli przecież zawodowymi uzdrowicielami i znali się od pierwszych dni pracy w Świętym Mungu. Przez wzgląd na jego aranżowany ślub ich drogi się rozeszły. Los najwyraźniej postanowił skrzyżować ich drogi ponownie. Ale czy skutecznie?
Znajomość kontynuowali do dnia, kiedy Camille oznajmiła Laurence’owi, że zamierza wrócić do Francji. Nie zatrzymywał jej. Pozwolił wyjechać. Pierwotnie myśląc, że jej obecność w rodzinnym domu miała być tymczasowa. Ale jej rezygnacja z pracy w Londynie, była dla niego informacją kluczową, że nie planowała wrócić do Anglii. Był to koniec sierpnia, jak widzieli się ostatni raz. Kilka dni po wieczorze hazardowym, w jakim Delacour brała udział.
Przez następujące kolejno dni, Laurence zastanawiał się, czy nie powinien uczynić tego samego. Dla ojca i tak był nikim. Mimo starań i spełnieniu odpowiednich wymagań, nie został dostrzeżony na dziedzica. I to wszystko za sprawą kariery. Z drugiej strony, przerwa dobrze by mu zrobiła. Odpocząłby psychicznie, nie tylko od pracy, ale i skupiłby się także na swoim zdrowiu. Aby znaleźć sposób, wyleczenia się z choroby. O której nikomu nie chciał mówić.
Samo zdiagnozowanie, tak zwanej "Insomnii Fatum", było dla niego sporym zaskoczeniem. I choć objawy jakie posiadł na to wskazywały, nie rozumiał, dlaczego to jemu się przytrafiło. Nie tylko postanowił szukać sposobu na całkowite wyleczenie się, ale i znaleźć przyczynę tego problemu. Czy faktycznie, pogłębiająca się przypadłość bezsenności, ma takie objawy? Czy może w Paryskich bibliotekach z działem medycznym, znajdzie odpowiedzi dodatkowe? Chciał także dowiedzieć się, czy choroba ta, nie jest dziedziczna. Czy będzie wstanie uchronić od niej swojego syna. Z drugiej strony miewała obawa, czy cokolwiek zdąży zrobić, nim odejdzie z tego świata. Póki proces jest początkowy, może jakoś temu zapobiec. Ale czy się powiedzie? Sam również będzie próbował eksperymentować z eliksirami, aby znaleźć rozwiązanie. Czy może nie w tym powinni szukać problemu? A w ziołolecznictwie? Być może będzie potrzebował się dokształcić. W dodatkowej dziedzinie dla siebie. Gdyż na ile, może ufać swojej rodzinie, będąc bardziej zdanym na siebie? Gdy tak o tym myślał, przebywał w swoim pokoju przygotowując do podróży. W tym też czasie, w pomieszczeniu nie był sam. Bo ona, choć nie żyła, to obserwowała go. A on ją widział. Rozmowy nie podejmował. Wymienił z ją spojrzenia. Umysł robił swoje, podświadomość, wiedziała swoje.
Z początkiem września, przebywając w pracy, załatwił dla siebie urlop w Ministerstwie Magii. Zamknął kilka spraw, którymi się zajmował, a pozostałe, przekazał osobie, która miała go zastępować. Wierząc, że sobie poradzi. Po powrocie do domu, spakował siebie i syna, zabezpieczył posiadłość zaklęciami, a następnie wyruszył z Louisem do Francji, zabierając także skrzata. Laurence, potrzebował tej zmiany otoczenia. Potrzebował tego odpoczynku i sięgnięcia po wiedzę w innym miejscu. Czy może też, potrzebował dołączyć do tej, o której myśleć nie mógł przestać. Jednocześnie pokazałby synowi inne rodzinne strony, które mieli w kraju za morzem.
Będąc majętnym, nie miał problemu z zakwaterowaniem na długi pobyt w jednym z hoteli, przeznaczonym dla czarodziei w odpowiedniej dzielnicy. Do Francji zabrał nie tylko swojego syna Louisa, ale i skrzata. Potrzebował stworzenie mieć przy sobie, aby dopilnowało bezpieczeństwa jego dziecka, podczas jego nieobecności w wynajętym apartamencie. Swój pobyt we Francji, nie ograniczał do spotkań z Camille i dla syna, ale wykorzystał okazję na spotkania z zaufanym uzdrowicielem, w tutejszych magicznym szpitalu. Chcąc znaleźć sposób, na całkowite wyleczenie się z choroby. Pomimo tego, że jego brat wynalazł lek, Laurence chciał sięgnąć z tym dalej. Samo wstrzymanie, czy raczej spowolnienie rozwoju jego choroby było już sukcesem.
Spędzając wolny czas z synem, obserwował go i starał się wyłapać momenty, kiedy w młodym Louisie pojawią pierwsze oznaki niekontrolowanej magii. Choć dziecko miało pięć lat, coś sobą już powinno wykazywać w niekontrolowanej magii. Lecz nawet silne emocje, nie uwalniały jej jeszcze.. Czy może było nadal za wcześnie? Niepokoiło to Laurenca, ale też nie przypominał sobie, aby w ich rodzie kiedyś byli charłacy. Być może potrzeba jeszcze czasu i cierpliwości. Obserwować i czekać na ten ważny i kluczowy moment w jego życiu. Nie zaniedbywał go i nawet sam próbował pokazywaniem sztuczek z użytkowaniem magii, go zachęcić do prób.
O atakach w Londynie, Laurence dowiedział się drogą listowną przez Ministerstwo Magii, przez wzgląd na zajmowane tam wysokie stanowisko. Zdarzenie, którego się nikt nie spodziewał, było również opisane w codziennej prasie Paryskiej. Te informacje jednak nie nadeszły nagle, ale z dniem następnym i kolejnym. Wędrówka sów przez morze miała swoje ograniczenia w dostawie listów.
Wcześniejszego listu od ciotki, która wspomniała o sytuacji w ogrodzie ich rodowej rezydencji, nie zdążył odczytać i najpewniej zrobiłby to, gdy wróci do Anglii. Lecz, czy miałby do czego wracać, skoro w ataku podobno ucierpieć mogła Dolina Godryka? Już raz odbudowywał tam dom. Może nie powinien wracać, albo tam mieszkać?
Trzymając list z Ministerstwa, oraz spoglądając na artykuły w prasie, stanął przed podjęciem decyzji, czy przerywać urlop. Rozsądnie byłoby także wysłać list do rodziny z zapytaniem, czy są bezpieczni? Czy nikt nie ucierpiał? Czy to wszystko prawda? Czy byłby sens, wracać?
Te wydarzenia, były dla niego kolejnym impulsem i rozważaniem, czy powinien wrócić do starego zawodu zwyczajnego uzdrowiciela. Czy popełnił błąd, nie przyjmując posady ordynatora szpitala, która była mu być może pisana. Liczył na spokój w swoim urlopie, ale ten nie nastąpił. Napisał list do brata. Gdyż ojciec najpewniej nie udzieliłby mu odpowiedzi, albo odesłał sowę z odpowiedzią i zarzutami. Sytuację przedyskutował także z Camille, aby wiedziała, że może zajść sytuacja, gdy będzie musiał wrócić do Anglii.
Po wysłaniu listu i oczekiwaniu na odpowiedź, w tych dniach Laurence skupił się na przygotowywaniu eliksirów. Musiał czymś zająć swój umysł. Na ewentualny powrót, chciał być przygotowany z pewnymi zapasami najpotrzebniejszych eliksirów. Gdy zaś miał czas, ćwiczył użytkowanie magii bezróżdżkowej. Od lat nie poddawał się w tej dziedzinie, wierząc, że kiedyś uda mu się ją opanować. Uznał, iż to niezbędna dziedzina do opanowania dla kogoś, kto posiada doświadczenie, umiejętności i predyspozycje do bycia uzdrowicielem, aby szybko użyć magii leczniczej na poszkodowanych.
Pierwszy niespodziewany cud się zdarzył, kiedy jego mały Louis miał wypadek na paryskich ulicach. Chwila nieuwagi a chłopiec wybiegł na ulicę bo coś zobaczył. Ten krzyk kobiety, zwrócił Laurenca uwagę, że zamarł na sekundę. Szybko zjawił się przy synu, który na szczęście nie doznał urazu głowy, ale doznał krwotoku zewnętrznego w innej części ciała. W emocjach, pragnienia ratowania go, chciał użyć magii na miejscu. Świadomość jednak podpowiadała mu z ostrzeżeniem, aby nie robił tego na oczach mugoli. Zabrał więc dziecko i nie zważając na to, że ludzie krzyczeli aby wezwać mugolskie pogotowie, zniknął w zaułku dwóch budynków, teleportując z synem w bezpieczne miejsce. Tam, kładąc go na ziemi, przyłożył dłoń do jego rany z pragnieniem zatamowania krwawienia. Patrząc na jego twarz, pragnąć aby nie odchodził. Był jego jedynym synem. Jego dziedzicem. Emocje zdziałały cud, że spod jego dłoni wyłoniło się światło magii uzdrowicielskiej, która zatamowała krwawienie. Z tej koncentracji wybudził go czyjś krzyk. Obejrzał się i dopiero dostrzegł, że znalazł się terenie magicznego szpitala. To pierwsze co pomyślał, gdy się z Louisem teleportował. Podbiegło do niego dwóch uzdrowicieli, aby zając się rannym. Gdy miał potwierdzenie, że chłopiec żyje, emocje opuściły jego ciało, a tym samym zwymiotował na bok dolegliwości po teleportacyjne. Do szpitala zabrano go także. Tam także odebrała ich Camille, a on nim wyszedł, musiał zdać raport Francuskiej magimilicji, co się wydarzyło. A na całe szczęście, uniknęli działań Francuskiego Biura Aurorów, gdyż Lestrange, nie złamał prawa.
Od tamtego zdarzenia, nie był wstanie normalnie używać magii bezróżdżkowej. To była jakby jedyna sytuacja, jaka miała miejsce, dająca mu może nadzieję na to, że kiedyś ją opanuje w pełni. Tak bardzo bał się stracić syna, że teraz zastanawia, czy nie byłby bezpieczniejszy tutaj, we Francji, pod opieką Camille. Na wypadek, gdyby on wrócił do Anglii, nawet na trochę. W zależności od tego, czy będzie tam w ogóle komuś potrzebny. Tym samym chciał mu zabezpieczyć przyszłość, gdyby on sam musiałby odejść z tego świata i nie udałoby się mu wyleczyć ze swojej choroby. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że rodzina miałaby pierwszeństwo do opieki nad nim, więc musiałby sporządzić testament, aby to Camille była jego opiekunką. Czy może powinien pomyśleć o tym w tej kategorii, aby ją poślubić, aby miała większe prawa? Niczego jednak jej nie proponował. Niczego nie sugerował. Do niczego też nie zmuszał, jeżeli nie chciała. Znając jednak prawo rodów, jej rodzina także może wymagać od niej zamążpójścia. Pytanie, czy mieliby dla niej kandydata, czy miała prawo wybrać kogoś sama? Czy jego ojciec zaakceptowałby ślub z panną Delacour i nie wyparłby się go na zawsze? Czy nie wydziedziczyłby go? Tutaj zawsze tego się Laurence obawiał. Wydziedziczenia.