17.07.2025, 07:40 ✶
O tym, jak Spaloną Noc spędziła Philomena Mulciber
Przypomniał jej się Marsz Charłaków. Wtedy również próbowała pracować, mimo że za oknem nieproszona hałastra podnosiła tumult. Philomena Mulciber najgłębsze skupienie osiągała w ciszy, której tej nocy nie sposób było poszukiwać w Londynie. Każdemu hukowi upadającego budynku towarzyszyło jej zniesmaczone westchnienie, każdą serię krzyków komentowała wzniesieniem oczu ku sufitowi znad sporządzanych dokumnetów.
W kartkę wsiąkł granatowy atrament ostatnich słów nowego wzoru umowy, który rano przepisze w kilku kopiach jej wierny asystent. Kobieta wstała, zostawiła za sobą niezdatne do pracy biuro i wyszła na szeroki korytarz kancelarii. Wnętrze kamienicy było w pełni oświetlone, jakby wciąż wrzała w nim praca, a w eleganckich wnętrzach oczekiwano na umówione spotkania. Tylko ludzi było brak: zza niedomkniętych w pośpiechu drzwi gabinetów należących do pracowników Mulciberowej wyzierała rozgrzebana robota, porzucone w pół zdania pisma, rozsznurowane teczki akt i porozpinane segregatowy. Obraz rozczarowującego braku profesjonalizmu. Stanowisko pracy winno się pozostawiać stosownie uprzątnięte.
Philomena pstryknęła palcami — szpaler drzwi zamknął się jak jeden mąż, ukrywając skandal pracowniczych niedociągnięć. Nie usatysfakcjonowało to mecenas w pełni, niesmak pozostał. Niespiesznie wstąpiła na schody prowadzące na piętro, pokonywała stopień za stopniem, podpierając się barierki. Za jej plecami o którąś z szyb rozbiła się ranna sowa, spadła na chodnik, gdzie mieli ją stratować ludzie. Philomena, nie odwracając się, pokręciła zdegustowana głową i udała się do saloniku w prywatnej części apartamentu. Wnętrze przyzdobione mistrzowsko rzeźbionymi mebelkami, czerwonymi tapicerkami i kolekcją antyków otulało przytulnie ciepłe światło. To płonące na balkonie kwiaty zaglądały do środka.
Staruszka wygładziła rękaw żakietu, w mijanym lustrze upewniła się, że z jej misternie wymodelowanej fryzury nie odstaje żaden siwy kosmyk, po czym stanęła u przeszklonych drzwi balkonowych, które otworzyły się przed nią, wpuszczając do mieszkania mgiełkę pyłu i gorąca. Niezrażona tym Mulciberowa wkroczyła wyrostowana na balkon i z góry ogarnęła wzrokiem płonący Londyn. Pospólstwo wyło i zawodziło u jej stóp skowytem, którego nie powstydziłoby się zarzynane bydło. Pożoga toczyła budynek z jej prawej, pożoga toczyła budynek z jej lewej — na jej własnym balkonie zaś smętnie dopalały się kwiaty, a popiół ledwo co liznął na czarno szyby. Czarownica cmoknęła, po czym podniosła rękę — w odpowiedzi na subtelny ruch jej palców jedna z zajętych ogniem róż oderwała się od łodygi i pofrunęła przez balkon, aby zawisnąć na wysokości oczu staruchy. Ta przyjrzała się jej bez nadmiernego zainteresowania i sięgnęła po papierosa — rzuciła wiele lat temu, lecz to wyjście na balkon i tak obkupione miało zostać pyłem w płucach, niechby chociaż był to pył smaczny. Osadziła fajkę w cygarniczce i odpaliła ją od róży, która — spełniwszy tę ostatnią przysługę — poleciała samotnie w dół, na londyński chodnik.
Nie podobało się Philomenie oglądanie przewrotu, armagedonu czy cokolwiek ów paradnie sławiący się Czarnym Panem gamoń miał przez tę noc na myśli. Wybijała na poręczy balkonu podzwaniający mieszanką zdegustowania i gniewu rytm. I cóż on tym osiągnie? Większe podniesie się oburzenie niż groza, wzrośnie mobilizacja wśród gminu, a czy i wśród dotychczasowych zwolenników nie wykruszy się część, która potraci tobołki z mająteczkami czy przypadkowo strawionych w ogniu członków rodzin? Nie wróżyła temu przedsięwzięciu Mulciberowa wiele długotrawłych, pozytywnych efektów.
Jakże więc bezbrzeżne było jej niezadowolenie, gdy pod balkon przypałętał się jeden z jarmarcznie wystrojonych w czarne szaty i tandetną maskę Śmierciożerców. Zamknęła oczy i odwróciła ostentacyjnie głowę, ćmiąc w najlepsze papierosa, lecz gdy ją na powrót zwróciła w kierunku, z którego nadszedł, mężczyzna opierał się o drzwi jej kamienicy. Zacięła usta w linię tak wąską, że czerwona szminka zniknęła w pełni między pomarszczoną skórą. Powiodła wzrokiem po Horyzontalnej, aby sprawdzić, czy ktoś aby przypadkiem nie stał się tego świadkiem. Ostatnie, czego jej było trzeba, to Śmierciożercy wystający pod jej lokalem jak tępawe cielęta.
Drzwi kancelarii Mulciber otworzyły się przed nieszczęśnikiem. Na krótkie sekundy, nim ktokolwiek mógłby to zobaczyć. Tyle tylko, aby wśliznął się do rozświetlonego lobby, w którym zaraz zasunęły się na wszystkich oknach ciężkie zasłony.
Gdy Philomena zeszła z powrotem na parter — oczyściwszy się uprzednio z pyłu przy pomocy zaklęć i wykaszlnąwszy z płuc dym — błyszczącą podłogę kancelarii zdobił krwawy szlak prowadzący do jej gabinetu, jedynego otwartego pomieszczenia. W środku zastała Śmierciożercę rozciągniętego na bielutkiej sofce haftowanej złotą nicią, teraz zaplamioną bezpowrotnie w brunatne krwawe łaty. Dłuższą chwilę żarł Mulciberową żal po mebelku. Podłogi przetrą, lecz widok wsiąkającej w bielusią kanapę posoki zburkał obraz jej gabinetu, obrzydził jej go. Jego sterylność — ta stała, która dostarczała jej tak głębokiego komfortu — została naruszona. Na co dzień wystarczało, aby zwitał w jej progi klient choćby i schludny, ale z plamą potu na koszuli — już patrzyła na niego krzywo i śledziła pilnie, na których powierzchniach się opiera, aby je potem nakazać dezynfekować. Lecz to...!
— Numer siedem. Przynieść apteczkę. — Polecenie mecenas poniosło się po pozornie pustym korytarzu, lecz nocą usłużne szczury nasłuchiwały.
Starucha zasiadła za swoim biurkiem, patrząc na zalegający na jej sofce czarny odpad z niekrytym niezadowoleniem. Nie uraczyła mężczyzny żadnym komentarzem, nasunęła na nos okulary i wróciła do pracy. Pióro płynnie sunęło po kartce, kaligrafując zamaszyście litery. Od czasu do czasu unosiła Mulciberowa na Śmierciożercę wzrok, niby to przelotem, porządkując myśli przed spisaniem kolejnego zdania. W rzeczywistości na rozłożonej przed nią papeterii powstawała kopia wzorów wyrytych na masce rannego terrorysty, który to zawędrował do jej domu, oraz notatka: Alexandrze, będę musiała prosić Cię o wyświadczenie mi uprzejmości.
Do gabinetu wszedł skrzat odziany w łachman z doczepionym numerem VII. Wniósł żądany pakiet pierwszej pomocy.
— Zająć się panem.
Nie podniosła nawet wzroku znad blatu. Raczyła zaszczycić scenę swoją uwagą, dopiero gdy Śmierciożerca stęknął z bólu, a odepchnięty przez niego skrzat z głuchym łupnięciem poleciał na podłogę. Rozdziawione zaskoczeniem usta stworka eksponowały ziejącą pustką gardziel pozbawioną języka. Skrzatom nie należało ufać, nawet jeśli wiązały je zaklęcia, toteż kancelaryjne szczury żyjące pod podłogą kastrowano z aparatu mowy. Wypuszczano je jedynie nocą po wyjściu pracowników, aby wykonywały najniewdzięczniejsze zadania.
— Wyjść. — Kolejne bezosobowe polecenie skierowane do skrzata.
Philomena odczekała, aż istota oddali się, po czym obeszła biurko i z rękami złożonymi za plecami stanęła nad rannym Śmierciożercą, rzucając na niego długi cień.
— Zdaje się, że nie jest pan w pozycji do zgłaszania roszczeń. — Zwracała się do niego oschle, z obojętnością kogoś, kto gotów był wystawić go za drzwi choćby zaraz. — Nie zwykłam współpracować z nieustalonymi ludźmi na nieustalonych warunkach. Pomoc i dyskrecja są dla tych, którzy gotowi są odręcznie zapisać swoje imię pod kontraktem. — Oboje doskonale zdawali sobie sprawę, że do tego nie dojdzie. — Bądź tych, którzy mają coś do zaoferowania. Oczekuję zatem rewanżu.
Odwiesiła niespiesznie żakiet na oparcie fotela, podwinęła rękawy koszuli nad łokcie, zdjęła pierścienie. Z apteczki wydostała parę gumowych rękawiczek, naciągnęła je na pomarszczone palce, po czym zajęła miejsce obok nieproszonego gościa na sofce. Sam moment zetknięcia ubrania z przeklętym meblem stanął jej w gardle obrzydzeniem. Komplet szat został tym samym spisany na straty. Mdliło Mulciberową, gdy widziała, jak spomiędzy jej palców uciskających ranę na nodze czarnoksiężnika płynie lepka gorąca krew, jak opływa i oblepia tę ochronną warstwę gumy. Odchylała się starucha sztywno od własnych rąk, mimo że chroniły je rękawiczki. Bardziej niż tamowania upływu krwi pilnowała, aby żadnym nieostrożnym ruchem nie pomazać odsłoniętej części swoich przedramion. Kalkulowała każdą kroplę; pilnowała, gdzie która pada.
Moment założenia opatrunku kończącego obcowanie z tą rzeźnią wcale nie przyniósł ulgi. Wstała od czarnoksiężnika, czując brud. Brud nie musiał być fizycznie widoczny. Aby go czuć, wystarczało wspomnieć widmo ciepłej rany pod orękawiczonymi palcami bądź myśleć o tym, jak blisko syfiastych szat Śmierciożercy znalazła się jej własna garsonka.
Philomena Mulciber zniknęła z gabinetu, zaklęciem zamknąwszy przezornie wcześniej wszystkie szafki i szuflady.
Długo szorowała ręce. Pierwszy raz, aby zmyć ogólne wrażenie. Drugi raz po tym, jak zmieniła ubranie — było skażone, a skażenie tego ubrania na nowo zabrudziło jej dłonie. Trzeci raz — aby odzyskać spokój ducha. Za trzecim razem ręcznik był świeżo po praniu, użyła nowej szczoteczki do paznokci, odpakowała nieruszaną wcześniej kostkę mydła. Na koniec wszystkie przybory toaletowe wrzuciła do tego samego wora, w którym znajdowały się jej szaty przygotowane do utylizacji.
— Z samego rana wysłać ludzi pod areszty — dyktowała do wyjca dyspozycje dla swojego asystenta, schodząc z apartamentu z powrotem do kancelarii. Znów była sterylna. — Niech wyłapują tłuste kąski zatrzymane w nocy. Dołączam listę nazwisk, z którymi umowy podpisywać można bez konsultacji. Reszta trafia na moje biurko. Przygotowałam wzory kontraktów oraz oświadczenie kancelarii. Ściągaj ludzi, ilu będziesz w stanie. Możesz oferować bonusy finansowe, wydzieliłam na to budżet. Zbierz zespół, który zacznie przygotowywać pozew zbiorowy przeciwko Ministerstwu Magii za uchybienia w realizowaniu procedur zarządzania kryzysowego. Nie wątpię, że takie są. — Przerwała na chwilę, stając u stóp schodów, jakby niezdecydowana co do kolejnych instrukcji. — Jeśli aresztowano jakiegoś Mulcibera…
Pozbawić go języka. Zadbać, aby trafił do Azkabanu za partactwo.
— Zajmę się tym osobiście.
Wyjec zniknął za drzwiami biura asystenta. Jeśli mu zatrudnienie miłe, lepiej aby następnego dnia stawił się punktualnie w pracy.
Pozostała ostatnia kwestia do uregulowania. Philomena Mulciber wkroczyła do swojego gabinetu, aby do aktówki zebrać potrzebne papiery i uprzątnąć stanowisko pracy. Śledziły ją przy tym zza maski śmierciożercze oczy.
— Jak przypuszczam, operacja tych rozmiarów posiada swoje centrum organizacyjne — zaczęła staruszka, pobierając z szafki pakiet wizytówek kancelarii w eleganckim pudełeczku z logo oraz zalaminowane oświadczenie sporządzone tego wieczora. — Uznam rachunek za wyrównany, jeśli te materiały znajdą się stosownie wyeksponowane w owym miejscu. Kopie oświadczenia pobrać będzie można również od samego rana w lobby. — Złożyła przedmioty na sofie obok Śmierciożercy i ostatni raz zmierzyła go zdegustowanym wzrokiem. — Będę zobowiązana, jeśli nie podejmie pan prób wędrowania po budynku i opuści kancelarię możliwie jak najszybciej. Proszę wybaczyć, że nie dotrzymam towarzystwa, lecz udaję się na spoczynek. Dobrej nocy.
Oświadczenie — oprócz tkliwych akapitów wyrażających ubolewanie nad tragedią i współczucie dla ofiar oraz ich rodzin — zawierało dość sugestywny paragraf:
Kancelaria Mulciber zawsze gotowa jest stać na straży praw czarodzieja, w tym prawa do sprawiedliwego procesu. W tym trudnym czasie szczególnie ważne jest, aby zadbać o respektowanie praw każdego oskarżonego. Dostrzegamy także konieczność dokładnej weryfikacji okoliczności zastosowania środków zapobiegawczych wobec oskrażonych, w szczególności pod kątem nadużyć ze strony funkcjonariuszy Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów.
Nasza Kancelaria daje gwarancję, że prawo do obrony każdego klienta zostanie zrealizowane w sposób wzorcowy, a jego godność poszanowana.
Nasza Kancelaria daje gwarancję, że prawo do obrony każdego klienta zostanie zrealizowane w sposób wzorcowy, a jego godność poszanowana.
Philomena deportowała się do położonego w Yorkshire Mulciber Manor. Tam też przespała resztę nocy z dala od miejskiego zgiełku.
Koniec sesji
// Wykorzystuję przewagę Występowanie oraz Kłamstwo, żeby pod żadnym pozorem Śmierciożerca nie skumał, że Philomena przekopiowała wzory z jego maski.
// Gram sobie storytellingowo zawadę Nerwica natręctw.
głosujcie na mnie, bo nie macie innego wyjścia