—11/09/1972—
Wzgórze w okolicy sadów, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Geraldine Yaxley
Nie radził sobie z tym, co spotkało jego rodzinny dom po Spalonej Nocy. Całonocna walka z pożarem w stolicy okazała się niczym w porównaniu z szokiem jakiego doznał po powrocie w rodzinne strony. Wydawało mu się, że kryzys został względnie opanowany, a po wylądowaniu... Cóż, okazało się, gdy on próbował ratować cywili w Londynie, jego własna rodzina próbowała ratować ich majątek. Rezydencję, której zaklęcia ochronne miały być ponoć niezniszczalne. A to wszystko po to, aby koniec końców poddać się jakimś zaklętym iskrom Śmierciożerców. Erik wypuścił długi, cichy oddech, wbijając ciężkie spojrzenie w plecy Geraldine, która zdążyła już wdrapać się praktycznie na sam szczyt wzgórza.
— Nie żebym nie doceniał tego gestu z twojej strony. Trening zawsze się przyda ludziom w naszym fachu — zaczął mężczyzna, stawiając krok za krokiem, ściskając w dłoni rapier do ćwiczeń. Różdżka spoczywała bezpiecznie w elastycznej kaburze zaciśniętej na spodniach w okolicy uda. — Ale nie za bardzo wiem, co próbujesz osiągnąć. Obicie mi tyłka nie poprawi mi raczej humoru. Tylko utrudni pracę przy posiadłości. Chyba... Chyba, że to ty próbujesz coś odreagować.
Próbował żartować, chociaż w duchu miał nadzieję, że problemy związane ze Spaloną Nocą ominęły Yaxley i jej bliskim szerokim łukiem. Widział na własne oczy, co spotkało mieszkańców Londynu i Doliny Godryka i nie życzył nikomu podobnych przeżyć. Poza tym, w gruncie rzeczy był jej nawet wdzięczny za to zaproszenie. I za to, ze przewodziła ich dwuosobowemu pochodowi. Przez wydarzenia ostatnich dni kompletnie nie miał głowy do tego, aby szukać odpowiedniego miejsca na ich trening i zastanawiania się, czy dana lokalizacja, aby na pewno okaże się odpowiednia pod względem panujących warunków pogodowych, pozycji słońca na niebie czy po prostu ich personalnym preferencjom. Dobrze, że Ger wzięła to na siebie.
— Jakieś niestandardowe zasady na dziś? — zagaił po dotarciu na miejsce.
Rozprostował plecy, opierając czubek rapieru o ziemię i wbijając zamyślone spojrzenie w rozciągające się poniżej wzgórz miasteczko. Jak okropny był stąd widok, kiedy na Dolinę Godryka spadły pierwsze płomienie? Kiedy ludzie zorientowali się, że to nie był przypadek lub zaprószenie ognia w jednym budynku, a zmasowany atak, zaplanowana akcja? Na twarz Erika wdarł się grymas; coraz bardziej cieszył się, że po powrocie z Londynu teleportował się praktycznie prosto pod dom, a nie na takie... miejsce widokowe. Wprawdzie widok zrujnowanej Warowni nie należał do pozytywnych, ale przynajmniej nie wrył mu się w pamięć obraz całego miasta w płomieniach. Tyle i aż tyle.
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞