• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[11/09/1972] I w końcu dopięli swego || erik & geraldine

[11/09/1972] I w końcu dopięli swego || erik & geraldine
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#1
30.07.2025, 18:28  ✶  

—11/09/1972—
Wzgórze w okolicy sadów, Dolina Godryka
Erik Longbottom & Geraldine Yaxley



Oby tym razem nic złego się nie wydarzyło pod moją nieobecność, pomyślał przelotnie Longbottom, odruchowo oglądając się przez ramię w stronę miasteczka. Spotkanie z Geraldine pojawiło się w jego kalendarzu dość nagle, ale nie chciał z niego rezygnować. Nie powinien z niego rezygnować, pomimo tego, że w Warowni było teraz mnóstwo rzeczy do roboty. A może zwłaszcza przez to. Gdyby miał udzielić sobie jakiejś rady w tym trudnym okresie, to brzmiałaby przecież dość podobnie: odejdź na moment od tego co robisz, oczyść umysł i wróć z nową perspektywą. Nawet jeśli w czasie, kiedy on ''odpoczywał'' inni musieli robić więcej.

Nie radził sobie z tym, co spotkało jego rodzinny dom po Spalonej Nocy. Całonocna walka z pożarem w stolicy okazała się niczym w porównaniu z szokiem jakiego doznał po powrocie w rodzinne strony. Wydawało mu się, że kryzys został względnie opanowany, a po wylądowaniu... Cóż, okazało się, gdy on próbował ratować cywili w Londynie, jego własna rodzina próbowała ratować ich majątek. Rezydencję, której zaklęcia ochronne miały być ponoć niezniszczalne. A to wszystko po to, aby koniec końców poddać się jakimś zaklętym iskrom Śmierciożerców. Erik wypuścił długi, cichy oddech, wbijając ciężkie spojrzenie w plecy Geraldine, która zdążyła już wdrapać się praktycznie na sam szczyt wzgórza.

— Nie żebym nie doceniał tego gestu z twojej strony. Trening zawsze się przyda ludziom w naszym fachu — zaczął mężczyzna, stawiając krok za krokiem, ściskając w dłoni rapier do ćwiczeń. Różdżka spoczywała bezpiecznie w elastycznej kaburze zaciśniętej na spodniach w okolicy uda. — Ale nie za bardzo wiem, co próbujesz osiągnąć. Obicie mi tyłka nie poprawi mi raczej humoru. Tylko utrudni pracę przy posiadłości. Chyba... Chyba, że to ty próbujesz coś odreagować.

Próbował żartować, chociaż w duchu miał nadzieję, że problemy związane ze Spaloną Nocą ominęły Yaxley i jej bliskim szerokim łukiem. Widział na własne oczy, co spotkało mieszkańców Londynu i Doliny Godryka i nie życzył nikomu podobnych przeżyć. Poza tym, w gruncie rzeczy był jej nawet wdzięczny za to zaproszenie. I za to, ze przewodziła ich dwuosobowemu pochodowi. Przez wydarzenia ostatnich dni kompletnie nie miał głowy do tego, aby szukać odpowiedniego miejsca na ich trening i zastanawiania się, czy dana lokalizacja, aby na pewno okaże się odpowiednia pod względem panujących warunków pogodowych, pozycji słońca na niebie czy po prostu ich personalnym preferencjom. Dobrze, że Ger wzięła to na siebie.

— Jakieś niestandardowe zasady na dziś? — zagaił po dotarciu na miejsce.

Rozprostował plecy, opierając czubek rapieru o ziemię i wbijając zamyślone spojrzenie w rozciągające się poniżej wzgórz miasteczko. Jak okropny był stąd widok, kiedy na Dolinę Godryka spadły pierwsze płomienie? Kiedy ludzie zorientowali się, że to nie był przypadek lub zaprószenie ognia w jednym budynku, a zmasowany atak, zaplanowana akcja? Na twarz Erika wdarł się grymas; coraz bardziej cieszył się, że po powrocie z Londynu teleportował się praktycznie prosto pod dom, a nie na takie... miejsce widokowe. Wprawdzie widok zrujnowanej Warowni nie należał do pozytywnych, ale przynajmniej nie wrył mu się w pamięć obraz całego miasta w płomieniach. Tyle i aż tyle.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#2
30.07.2025, 18:55  ✶  

Był to dzień który mijał jej całkiem intensywnie. Wydawało jej się słuszne spotkanie twarzą w twarz z przyjaciółmi, sprawdzenie, jak się miewają, jak przetrwali tamtą noc. Jej najbliżsi byli bezpieczni, jednak poza tymi, którzy znajdowali się z nią w Exmoor miała jeszcze kilka osób na których jej zależało. Spotkała się wcześniej z Millie, dobrze było widzieć ją w jednym kawałku, zwłaszcza, że dowiedziała się o tym, że przyjaciółka większość tamtej nocy spędziła na ulicach Londynu walcząc z ogniem i ratując ludzi. Mogła stać się jej krzywda. Miała świadomość jednak, że były osoby, które nie potrafiły zająć się sobą, tylko chciały pomagać jak największej ilości osób. Ona chyba nieco od tego odeszła. Skupiła się na tym, aby jej najbliżsi jakoś przetrwali tę tragedię. Tylko to miało znaczenie.


Spotkanie z Erikiem zawsze było dobrym pomysłem. Wiedziała, że ma sporo na głowę, krótki trening jednak jeszcze nikomu nie zaszkodził, wręcz przeciwnie. Mógł na moment odsunąć troski, pozwolić skupić się na czymś zupełnie innym. Longbottom był zresztą doskonałym przeciwnikiem, tak jak Yaxleyówna pozostawał w wybitnej formie, mało kto był w stanie im dorównać, była tego całkiem świadoma. Poświęcili na to lata, ale było warto.


- Drobny sparing jeszcze nikomu nie zaszkodził. - Rzuciła lekko spoglądając na przyjaciela. Jasne, nie był to może najlepszy czas na takie rzeczy, z drugiej jednak strony, czy szybko miało się coś zmienić? Mierzyli się z pokłosiem pożarów, to jednak nie powinno wiązać się z zaniedbywaniem typowych dla nich aktywności. - Cieszy mnie to, że zakładasz, że to ja Tobie obiję tyłek, świetne nastawienie Longbottom. - Nie brzmiał szczególnie optymistycznie, ale czego mogła się po nim spodziewać? Jego rodzina dość mocno ucierpiała podczas pożarów, nie miał powodu do tego, aby tryskać wspaniałym humorem.


- Nie mam czego odreagowywać, tak właściwie to niezbyt ucierpiałam w pożarach, zarówno ja jak i moja rodzina. Poszczęściło nam się. - W Snowdonii psy szczekały dupami, była położona daleko od centrum wydarzeń, nie zdziwiło jej wcale to, że jej rodzinna posiadłość nie została ruszona. Mało kto pewnie pamiętał o tamtym miejscu, zresztą nie było powodu, aby Voldemort interesował się tamtymi rejonami. W końcu jej rodzina była czystokrwista, gdyby sobie wybrał na cel tamto miejsce z dala od innych rezydencji to byłoby wiadomo, że chciał uderzyć konkretnie w nich, a nie miał ku temu powodów.


- Brak zasad, jak zawsze? Po co nam zasady, nasi realni przeciwnicy i tak ich nie będą przestrzegać. - Ścisnęła mocniej szpadę w swojej lewej dłoni. Wybierała do tych pojedynków zawsze nieco mniejszą broń niż Erik, bo dużo łatwiej jej się nią manewrowało, była lżejsza, dzięki czemu mogła działać szybciej.


Przyjrzała się Erikowi, który z pewną nostalgią wpatrywał się w stronę miasta. Nie dało się ukryć, że nie było w najlepszej formie. Dolina oberwała dość mocno, sporo domów się spaliło i pewnie sporo czasu zajmie ich odbudowanie. Nie skomentowała jednak tego, czuła, że przyjaciel potrzebuje tej chwili dla siebie. Na pewno mocno przeżywał to, że jego rodzinny dom został zniszczony. Wolała nawet nie myśleć o tym, jakby się poczuła, gdyby to dotyczyło rezydencji Yaxleyów. W końcu te miejsca zawsze kojarzyły się z bezpieczeństwem, jak widać chyba czas najwyższy skończyć z takimi skojarzeniami, nie można bowiem być pewnym, że znowu ktoś nie postanowi zachwiać spokoju.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#3
06.08.2025, 12:04  ✶  
— Nie spodziewałem się po tobie czegokolwiek innego — odparł, wzruszając sztywno ramionami. — Poza tym, za dobrze cię znam, żeby podejrzewać, że po prostu odpuścisz i dasz mi wygrać. To nie twój styl. Kiedy spotykasz zwierzynę, która dorównuje Tobie... uporem, to nie pozwalasz jej zwiać przy pierwszej okazji. Musi z tobą... zawalczyć? Udowodnić, że faktycznie jest w stanie umknąć?

Posłał Geraldine pytające spojrzenie. Nie znał się za bardzo na polowaniach; słyszał parę historii od Geraldine czy innych członków rodziny, którzy dzielili się plotkami ze swoich kręgów towarzyskich, ale trudno było mu określić, jak dokładnie wygląda relacja łowcy i jego ofiary. Nie był więc w stu procentach pewny, czy jego porównanie było w tym przypadku trafne. Znając temperament kobiety wypuszczenie stwora ze swoich łap mogło też w ogóle nie wchodzić w grę. Yaxley zawsze mogła dostać pierdolca widząc, że jakiś potwór próbuje po prostu uciec. A wtedy piekło zostałoby uwolnione na świat.

— Dobrze to słyszeć — skomentował Longbottom, wypuszczając cicho powietrze z płuc. — Nie powiem, trochę zazdroszczę wam tego stanu rzeczy, ale cieszę się, że kogokolwiek to wszystko ominęło. Jeszcze Dolina Godryka jak to Dolina, ale Londyn? Wyobraź sobie mieć mieszkanie i własny sklep czy warsztat w tym samym budynku. Albo całą siatkę swoich lokali.

Pokręcił powoli głową. Wprawdzie Nora była w podobnej sytuacji, jednak lokal nie ucierpiał tak bardzo, jak by mógł, gdyby pożar kompletnie wymknął się spod kontroli. Niektóre kamienicy w magicznej dzielnicy całkowicie się zawaliły, ludzie potracili całe majątki, a czasem i swoich krewnych, sąsiadów i najbliższych przyjaciół. I to wszystko przez to, że ogień przesunął się akurat na dany budynek. Może mieszkanie na odludziu to jednak jest jakieś rozwiązanie, pomyślał przelotnie, sięgając myślami ku rezydencji Yaxleyów. Wprawdzie powodem ich izolacji była raczej profesja związana z polowaniami, ale... Cóż, akurat w przypadku Spalonej Nocy się to dla nich sprawdziło.

— Coś w tym jest. — Pokiwał z wolna głową. — Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Chociaż nie. Przecież Beltane już nam udowodniło, że Śmierciożercy nie mają jakichkolwiek granic. — Atak na czarodziejskie święto, potencjalne ryzyko dla rodzin czystej krwi, którą jakoby organizacja tak bardzo chciała chronić. — Skoro atakiem na Polanę Ognisk przekroczyli wszystkie granice, to nie wiem, jak określić atak na Londyn. Kolejnym wybrykiem, skoro już i tak operują poza skalą?

Wybałuszył na moment oczy, ściskając mocniej rapier w dłoni. Mimowolnie zatęsknił za wiosną. Zeszłą zimą. Chociaż i wtedy dowody na to, że Śmierciożercy okażą się problemem były dość oczywiste, ale wtedy mógł jakoś... dywagować sam ze sobą. Próbować przekonać samego siebie, że nie jest jeszcze za późno, aby znaleźć jakąś drogę dialogu i porozumienia. Może gdyby Ministerstwo Magii przez jakiś czas postawiło na wsparcie rodzin czystokrwistych, to udałoby się to wszystko jakoś zahamować? Odciągnąć najmniej zmotywowanych konserwatystów od grona czarnoksiężników i przerzedzić ich szeregi?

Płonne nadzieje, pomyślał Erik, przesuwając się w bardziej dogodne do rozpoczęcia walki miejsce. Teraz było to oczywiste. Zamiast liczyć na to, że ''jakoś to będzie'' powinien już wtedy bardziej się skupić na tym, jak przeciwdziałać tej grupie. Teraz wychodziło na jaw, że Brenna miała rację ze wszystkim. Jej nieufność i żelazne zasady okazywały się coraz bardziej uzasadnione z każdym kolejnym atakiem Śmierciożerców i Czarnego Pana. Gdyby tylko ktoś nim wtedy potrząsnął... Może to wszystko potoczyłoby się jakoś inaczej.

— Cóż — podjął Erik, ustawiając się w pozycji bojowej. — Jeśli faktycznie masz mi obić tyłek, to postaraj się chociaż zostawić parę siniaków. Tak żebym miał jakąś pamiątkę po tym... pełnym emocji popołudniu.

Czy faktycznie chciał, żeby zbiła go na miazgę? Może po części chciał ją zmotywować. Żeby oboje mogli wyrwać się z okowów własnych rozterek i pozwolić, aby to ich instynkt przejął inicjatywę. Wówczas to kto wyląduje na podium będzie zależało tylko od losu. I tego jak bardzo lata treningów weszły im w krew. Erik zaatakował jako pierwszy celowo atakując pod takim kątem, aby Geraldine mogła przyjąć cios na swoje ostrze - sam zamierzał tak przekierować nacisk własnego ataku, aby wytrącić jej broń z ręki.

(Aktywność Fizyczna) Atak rapierem x1
Rzut W 1d100 - 25
Slaby sukces...


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#4
08.08.2025, 21:57  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2025, 21:58 przez Geraldine Yaxley.)  

- Nikt, ani nic nie jest w stanie przede mną uciec, nawet jeśli pojawi się próba, to postaram się ją uniemożliwić, będę to robić do skutku. Jak zauważyłeś jestem uparta, nie odpuszczam, nigdy. Dopóki nie złapię zwierzyny. - To nie było niczym dziwnym. Geraldine od najmłodszych lat pokazywała, że jak jej na czymś bardzo zależało to szła do celu po trupach, w tym wypadku po truchłach zwierząt, ale zawsze doprowadzała sprawy do końca. Była zawzięta, nie odpuszczała, nie zrażała się, gdy coś nie wychodziło jej za pierwszym razem.

- Mogę Cię zabrać na polowanie, żebyś zobaczył, jak to jest. - Dodała jeszcze, bo nie wiedziała do końca z czego wynikały pytania przyjaciela, ale zawsze mogła mu to pokazać, wtedy na pewno łatwiej byłoby mu zrozumieć to, co nią kierowało.

- Nie do końca wszystko, wiesz, moje mieszkanie w Londynie też trochę oberwało, ale to nie są takie straty, jak co niektórych. Stracili całe dobytki, nie wiem, jak się po czymś takim pozbierać. - To była dość patowa sytuacja, niby jak mieli zacząć wszystko od nowa, nie mieli gdzie mieszkać, gdzie pracować, to mogło uderzyć w człowieka.

- To rozpoczęcie otwartej wojny, nie wybryk. Jestem ciekawa, jak zareaguje ministerstwo, czy w końcu ruszą dupy i zaczną coś robić, czy dalej będą udawać, że problem nie istnieje. - Śmierciożercy zaczęli się panoszyć, robili to, na co mieli ochotę i nikt im się nie przeciwstawiał, przynajmniej ona nie widziała żadnych konkretnych reakcji. Jej zdaniem ten urząd od lat działał nieudolnie, po omacku, nie sądziła, że szybko się coś zmieni.

Yaxley nie była szczególnie zaangażowana w ten konflikt, nie pchała się, aby stanąć po którejś ze stron, dobrze było jej stać z boku. Mogła udawać, że jej to nie dotyczy, bo przecież była czystokrwista. Spodziewała się, że kiedyś będą domagać się tego, aby opowiedziała się po której ze stron, jednak wolała o tym nie myśleć. Uważała, że dla każdego w ich świecie było miejsce, tylko wszyscy powinni pamiętać skąd pochodzą i na co mogą sobie pozwolić.

- Ależ oczywiście, wiesz, że w tym przypadku możesz na mnie liczyć. - Posłała mu szeroki uśmiech, nie musiał jej dwa razy powtarzać, już ona się postara o to, aby Longbottom zapamiętał ten sparing, ba, zamierzała doprowadzić do tego, aby te siniaki, faktycznie mu o tym przypominały.

Nie potrzebowała szczególnej motywacji, było to dla niej raczej naturalne, że jeśli już stawała z kimś w szranki, to zamierzała wygrać. Złapała mocniej swoją szpadę i przygotowała się do obrony, a może obrony połączonej z atakiem? Nie zastanawiała się szczególnie nad tym co zrobi, miała zamiar po prostu płynąć.

Gdy zobaczyła rapier, który poruszył się w jej kierunku odruchowo wyciągnęła przed siebie szpadę, tak, żeby spotkać się z nim zanim pojawi się przed jej ciałem. Szybki płynny ruch, by wytrącić Erikowi broń z ręki.



AF ◉◉◉◉◉

Rzut W 1d100 - 32
Sukces!
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#5
09.08.2025, 23:39  ✶  
Pokiwał powoli głową. Zaczynał się powoli cieszyć z tego, że Geraldine nigdy nie patrzyła na niego jak na obiekt miłosnych zainteresowań. Jeśli jej podejście do łowów przekładało się także na kwestie uwodzenia, to mogłaby dość szybko zacząć mu narzucać. Uparta i nieustępliwa. Cóż, dobrze, że niektórym mężczyznom z ich wspólnego grona znajomych się to podobało. Mnie mogłaby przerazić, gdyby zaczaiła się na mnie w korytarzu przy Łazience Jęczącej Marty w szkole, skomentował bezgłośnie, pozostawiając jednak swoje rozmyślania tylko i wyłącznie dla siebie.

— Żebym zobaczył, jak to jest? — Uniósł wymownie brwi, taksując kobietę podejrzliwym wzrokiem. — Zdaje sobie sprawę, że według Proroka Codziennego jestem dość atrakcyjny, ale nie musisz ze mnie od razu robić przynęty na jakiegoś stwora. — Wbił w nią niepewne spojrzenie. — A może zamierzałaś mnie przebrać w jakiś kostium i wypuścić w las, żebyś miała za czym latać razem ze swoimi... Łowcami?

Cholera wie, w co bawiło się stowarzyszenie Artemis po godzinach. A biorąc pod uwagę stan Gerarda, to niewykluczone, że na jakimś zebraniu faktycznie został wysunięty podobny pomysł. Kto wie, może nawet co poniektórzy uznali to za wyśmienity sposób na selekcję nowych kandydatów do klubu? Ci, którzy uniknęliby spotkania z łowcą udowodniliby, że potrafią sobie poradzić w dziczy, a ci którzy zostaliby... ustrzeleni... dostaliby jasny dowód na to, że nie nadają się do tego klubu. Przerażające jak logicznie to brzmiało.

— Nie wiem, czy na tym etapie Ministerstwo Magii jest w stanie zrobić cokolwiek, żeby to przerwać czy nawet opóźnić. To już chyba nie jest ten etap, gdy parę dekretów i decyzji Wizengamotu mogłoby ugłaskać... Cóż, kogokolwiek. — Wzruszył sztywno ramionami. Czy im się to podobało czy nie ostatnie działania Śmierciożerców zmieniły nieco reguły gry. — Nawet przed Beltane byłoby to trudne, ale teraz? Po Polanie Ognisk i tych wszystkich pożarach? Ludzie stracili tak wiele, że nawet ja nie wiem, co w nicy teraz bardziej dominuje: zmęczenie i pragnienie powrotu do normalności sprzed tego całego cyrku czy chęć wyciągnięcia konsekwencji za to wszystko.

Zerknął wymownie na Geraldine. Przez długi czas działania Śmierciożerców był dość wybiórcze. Pierwsze napady i fale porwań w Londynie czy nawet poza jego granicami wzbudzały emocje, ale nie na tyle duże, aby rozsierdzić całą społeczność. Ludźmi zaczął bardziej kierować instynkt samozachowawczy. Można było trzymać się od tego wszystkiego z daleka, o ile ignorowało się ciemne chmury wiszące nad całym krajem. A jednak atak na Beltane i Spalona Noc pokazały, że teraz dotyczy to wszystkich. W tych tragediach każdemu mogło się oberwać. Pytanie tylko, czy zwykli czarodzieje mieli już na tyle dość tego wszystkiego, aby w końcu zacząć żądać od Ministerstwa Magii zdecydowanej reakcji.

— Pójście na rękę konserwatystom mogłoby to wszystko jakoś... wydłużyć w czasie — kontynuował z niepewnym wyrazem twarzy. — Ciężko tylko stwierdzić, jaka byłaby reakcja społeczeństwa. Zwłaszcza teraz, kiedy większość kraju została oparzona przez działania Śmierciożerców. A pójście w drugą stronę i zdecydowaną reakcję? — Spojrzał na moment w niebo. — Powiem tak: będę zaskoczony, jeśli Brygada Uderzeniowa czy Biuro Aurorów zostanie wysłane na ulice nawet w celu dokładniejszych kontroli czy zabezpieczenia magicznej dzielnicy. Skupienie się wyłącznie na Londynie będzie oznaczało rezygnację z zabezpieczenia innych miejsc.

Tak samo jak na Beltane, dokończył w myślach, przypominając sobie tłumaczenia Bonesa na temat tego, czemu nie mógł użyczyć zespołowi dodatkowych pracowników. Zbyt duże ryzyko wrzucenia dużej ilości Brygadzistów w jedno miejsce, które tylko mogło zostać celem ataku. Erik wypuścił głośno powietrze z ust, kręcąc powoli głową. Musiał przestać ciągle o tym myśleć. Przynajmniej póki był teraz na treningu z Gerladine.

Kiedy przyszło co do czego i para skrzyżowała ze sobą ostrza, działania Erika okazały się... Niezbyt efektywne. Wprawdzie cios został wyprowadzony całkiem nieźle, jednak Yaxley wcale nie była gorsza i postanowiła nie dopuścić do tego, aby erikowy rapier w ogóle znalazł się wystarczająco blisko niej, aby zrobić jej nawet teoretyczną krzywdę. Geraldine faktycznie udało się Erikowi wytrącić broń z dłoni, co na moment przerwało pojedynek. Zamiast jednak pozwolić kobiecie na rozpoczęcie ataku na własnych warunkach, Erik zaatakował ponownie, celując mniej więcej w okolice prawego łokcia czarownicy.

(Aktywność Fizyczna) Atak rapierem x1
Rzut W 1d100 - 52
Sukces!


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#6
18.08.2025, 09:35  ✶  

Yaxley nigdy szczególnie nie próbowała uwodzić, jeśli ktoś ją interesował w ten wyjątkowy, romantyczny sposób to po prostu o tym mówiła. Prędzej, czy później, zresztą od wielu lat wiedziała, że kocha tylko jedną osobę, z jedną, jedyną osobą będzie szczęśliwa. Mimo tego, że ten ostatni rok wyglądał, jak wyglądał to zdawała sobie sprawę z tego, że nie miał nic zmienić w jej życiu. Odkąd poznała Greengrassa wiedziała, że skończą ze sobą. Było to całkiem butne podejście, ale nie zakładała innej możliwości, i cóż - dopięła swego. Po raz kolejny, gdy jej na czymś naprawdę zależało to nie odpuszczała, bez względu na to, jak wiele by jej to nie miało kosztować.

- Bardziej myślałam o tym, żeby wsadzić Ci broń w rękę i zobaczyć, jak sobie poradzisz. - Longbottom miał w końcu doświadczenie w obyciu z bronią, przynajmniej białą, więc to nie do końca byłoby dla niego coś nowego. No, musiałby zabić zwierzę, ale czy to naprawdę zmieniało aż tak wiele. - Nie do końca interesuje mnie Twoja atrakcyjność, miałam nadzieję, że to jasne. - Nigdy nie skupiała się na tym, co widziała w Eriku większość panień. Tak, zdawała sobie sprawę z tego, że został wyróżniony jakże niesamowitym tytułem jakim był najbardziej pożądany kawaler w Wielkiej Brytanii, ba - kiedy pojawiała się z nim gdzieś publicznie często czuła na sobie zazdrosne spojrzenia, co okropnie ją bawiło, bo nigdy, przenigdy nie pomyślałaby o nim w ten sposób. Byli przyjaciółmi, wspierali się od lat i to nigdy nie miało się zmienić.

- Z kostiumami masz zresztą jakieś doświadczenie, jeśli dobrze pamiętam? - Zawahała się, ale nie, to nie mogło jej się przywidzieć, na pewno widziała go w jakimś nagłówku gazety przebranego za kota.

- Zwierząt nie brakuje, nie musimy przebierać za nie ludzi, żeby mieć na co polować. - Dodała jeszcze, bo miała wrażenie, że Erik nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, jakie ilości magicznych stworzeń plątały się po świecie.


- Spóźnili się, ale to nic nowego. - Nigdy nie kryła się z tym, co myślała o ministerstwie. Ci, którzy ją znali wiedzieli, jakie miała podejście do urzędu i urzędników. Tolerowała niewielu z nich, chyba wyłącznie tych z którymi się przyjaźniła, bo wiedziała, że nie mają klapek na oczach i byli w stanie jasno myśleć, tyle, że nie zawsze dało się to przepchnąć gdzieś wyżej. - Ludzie są zmęczeni, stracili dobytki, chyba już nie wierzą w powrót do normalności. - Nikt chyba nie był taki głupi, aby sądzić, że po tych pożarach nagle wszystko wróci do tego, jak wyglądało wcześniej. Pożary przyniosły strach, przemyślenia związane z przyszłością, z tym, czy w ogóle jakaś nadejdzie. Nie do końca jej się to podobało, wolałaby, aby pojawił się gniew i chęć ukrócenia tego, co się działo. Nie wszyscy jednak mieli takie podejście, a szkoda, może bunt by coś zmienił i jawne niezgadzanie się z tym, co działo się w Wielkiej Brytanii.


- Tak źle i tak niedobrze, chyba utkniemy w impasie. Ciekawe, co takiego musi się wydarzyć, aby podjęli jakieś bardziej konkretne działania, skoro te pożary były niewystarczające... - To chyba nic nie będzie, nie dokończyła jednak myśli, aby nie wyjść na czarnowidza. Wiedziała, że nie będzie mogła trzymać się z boku na dłużej, udawało jej się to robić przez wiele lat, ale sytuacja była coraz bardziej napięta... z drugiej strony, mogli się zaszyć znowu gdzieś na wsi, udawać, że nic nie widzą, nie słyszą, ani, że nie docierają do nich żadne informacje, to też była jakaś myśl.


Rozpoczęli trening, właściwie przecież po to się tutaj znaleźli. Musieli utrzymywać formę, wiedziała, że mało kto jest w stanie dorównać jej umiejętnościom, ceniła sobie więc towarzystwo Longbottoma, dzięki niemu mogła bowiem jeszcze się czegoś nauczyć.

Udało jej się wytrącić mu rapier z ręki, uśmiechnęła się do siebie zadowolona z tego, że manewr zakończył się sukcesem. Nie zwlekał jednak, szybko sięgnął po broń i ją zaatakował. Dobrze było wiedzieć, że ma chęć walczyć dalej. Geraldine nie czekała, miała drobną przewagę - obserwowała go, więc od razu spróbowała zablokować jego atak, a później wyprowadzić cios, który miał sięgnąć w jego obojczyk.



AF ◉◉◉◉◉

1.
Rzut W 1d100 - 100
Krytyczny sukces!
- blokuje atak
2.
Rzut W 1d100 - 43
Sukces!
- wyprowadzam cios
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#7
12.10.2025, 18:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 12.10.2025, 18:17 przez Erik Longbottom.)  
— Bo jest — potwierdził, marszcząc lekko czoło. — Jednakowoż jako tak utalentowana łowczyni powinnaś dostrzec oczywistą przewagę jako daje przynęta, która jest miła dla oko. To nie kwestia osobistych upodobań, a obiektywnego stwierdzenia faktu. — Bo czy ktoś mógłby powiedzieć, że Erik nie był przystojny? Mógł nie być w czyimś typie, ale trudno byłoby mu odmówić tego, że pod względem fizycznym jego obraz był więcej niż zadowalający. — Nie żebym aktywnie aspirował do tego, żeby uciekać od jakiegoś stwora przez las.

Wystarczyło mu już ekstremalnych wypraw z Geraldine na jakiś czas. Najpierw ta sprawa z błotoryjem gigantem, który chował się w podziemnych tunelach pod Little Hangleton… Ugh, aż mu mina zrzedła na samo wspomnienie o tym małym śledztwie. Wprawdzie nie żałował tego, że pozwolił Yaxley wysadzić mendę w powietrze, ale zdecydowanie nie podobało mu się, to jak ich wspólne działania zostały odebrane przez Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Przecież wykonali misję, czyż nie? Pozbyli się stwora, okolica znowu była bezpieczna, a zamiast medalu i listu gratulacyjnego, zostali zbesztani przez Bonesa. No i jeszcze ten Thoran, pomyślał przelotnie, przypominając sobie, jak to z Florence musiał interweniować w pewnej wiosce, żeby zapewnić dla Geraldine odpowiednie informacje. Przygoda życia, można by rzec.

— Prawda. Na powrót do sytuacji sprzed roku czy dwóch raczej nie ma co liczyć — skomentował, wzdrygając się nieco na brzmienie własnych słów. W życiu nie przyszłoby mu do głowy, że będzie aktywnie tęsknić za czasami, gdy doniesienia o aktywności Śmierciożerców w kraju dopiero zaczynały krążyć wśród ludzi. Bo przecież wtedy życie wcale nie było mniej szalone. Po prostu typ niebezpieczeństwa był nieco inny. — Z drugiej strony, może te pożary w końcu uświadomią ludziom, że to zagrożenie samo z siebie nie zniknie. Że dopiero konkretne żądania skierowane do Ministerstwa Magii i zorganizowanie na poziomie lokalnym jakoś zwiększy poziom bezpieczeństwa.

Dobrze, że Godryk go teraz nie słyszał. Czy to już byłoby dla niego za dużo? To, że Erik nie postrzegał Ministerstwa Magii, a nawet Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów jako gwaranta ich bezpieczeństwo. Cóż, skoro nawet zabezpieczeniom Warowni nie można ufać, zaczął gorzką myśl, aby zaraz ją urwać szybkim potrząśnięciem głowy. Nie. Godryk był jaki był i mógł stawiać prawo na pierwszym miejscu, ale na pewno nawet on rozumiał, że instytucje państwowe nie stały ostatnimi czasy na wyjątkowo wysokim poziomie. Co zapewne mogliby nawet potwierdzić szeregowi pracownicy biurowi. A kto wie, może nawet co po niektórzy szefowie departamentów.

— Cóż, wejście zwykłych ludzi do Limbo na Polanie Ognisk poskutkowało tym, że po prostu odcięli od świata obszar na którym to się stało. Wprawdzie buszują tam też teraz Widma, ale w imię większej dramaturgii możemy zignorować ten fakt. Gdyby nie to, że Śmierciożerców widziano na mieście podczas pożarów, to może udałoby im się to podciągnąć pod bardzo niestandardową katastrofę naturalną. Więc... Nie wiem, może niebo powinno spaść nam na głowy? Zmarli powinni masowo wstać z grobów?

Ciężko było ocenić, co właściwie na tym etapie mogłoby popchnąć ludzi do działania. Na pewno wielu czarodziejów odczuwało swego rodzaju desperację wynikającą z braku kontroli nad aktualną sytuacją. Dopóki ataki na odbywały się na tak szeroką skalę i nie wywoływały masowych zniszczeń można było ''przymknąć na nie oko'' i udawać, że wszystko było w porządku. Ale skoro ataki Śmierciożerców zaczynały się wiązać z tym, że można było stracić dach nad głową? Miejsce pracy? Magia jaką dysponowali sporo ułatwiała, ale też czy każdy właściciel z Pokątnej czy Horyzontalnej miał wystarczająco dużo pieniędzy, aby z własnej kieszeni pokryć odbudowę danej miejscówki? Erik westchnął ciężko.

Cios Longbottoma został skutecznie zablokowany. Nawet bardzo skutecznie. Zdziwiło go to na tyle, że przez chwilę napierał rapierem na ostrze Geraldine, jakby był ledwie adeptem sztuki posługiwania się bronią białą. Jakby większy nacisk mógł jakoś zniwelować zręczny ruch kobiety i jakoś odwrócić sytuację na jego korzyść. Erik próbował odskoczyć w tył, kiedy Yaxley wyprowadziła kolejny cios. Nie udało mu się uniknąć ciosu, co poskutkowało tym, że koniec końców wylądował na ziemi. Gdy udało mu się pozbierać, ponownie spróbował naprzeć na kobietę, celując w jej prawy bok.

(Aktywność Fizyczna) Unik przed atakiem Ger x1
Rzut W 1d100 - 18
Akcja nieudana

(Aktywność Fizyczna) Atak na Ger x1
Rzut W 1d100 - 75
Sukces!


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#8
13.10.2025, 19:31  ✶  

- Och, chciałbyś, abym połechtała Twoje ego? - Spoglądała na Longbottoma, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, całkiem szczery. Nie sądziła, że będą dzisiaj dyskutować na temat jego aparycji, ale Erik lubił ją zaskakiwać, niech mu więc będzie. - Zapamiętaj to sobie, bo pewnie nigdy więcej tego nie powtórzę. - Wolała go uprzedzić. - Tak, obiektywnie stwierdzając fakt jesteś całkiem miły dla oka, jednak nie do końca w moim guście. - Nie zamierzała mu odmówić tego komplementu, skoro już o niego tak grzecznie prosił. - Jeśli chodzi zaś o przynętę, to nie zawsze chodzi tylko o wygląda, zapach ma znaczenie, czy sposób poruszania, tutaj jest naprawdę wiele zmiennych. - Gdyby chodziło tylko o atrakcyjność przynęty to na pewno byłoby nieco prościej, jednak istotne były różne zmienne, które powinni brać pod uwagę.

- Właśnie dlatego wolałam Ci zaproponować inną rolę, wiesz, tą bardziej wciągającą. - Polowanie na zwierzynę wydawało jej się być naprawdę atrakcyjnym zajęciem, szczególnie z jego umiejętnościami. Może było to nieco pokręcone, bo jako wilkołak... mógł się czuć częścią zwierzęcego świata, chociaż czy tak do końca? Pewnie powinni przeprowadzić taką filozoficzną rozmowę, może po tym sparingu, to wcale nie było takie głupie.

To prawda, że ostatnio zdarzyło jej się wciągnąć Longbottoma w kilka swoich spraw, nie były one jednak w jej mniemaniu takie znowu najgorsze, w jej przypadku zdarzały się dużo bardziej skomplikowane i ryzykowne sytuacje, może nie powinna wspominać o tym Erikowi, bo nie będzie miał skrupułów, by odprawić ją, wraz z tą propozycją, wcale by to panny Yaxley nie zdziwiło. Z drugiej strony miała wrażenie, że ich przyjaźń dawno nie miewała się tak dobrze jak teraz, być  może nie zwierzali sobie z wszystkich szczegółów swojego życia, jednak nie da się ukryć, że mieli do siebie ogromne zaufanie i mogli liczyć na swoje wsparcie, zupełnie bezinteresowne, co wcale nie zdarzało się często wśród czystokrwistych rodzin im podobnych. Cóż, na pewno pomagał w tym fakt, że już od dziecka pojawiali się w swoim życiu, później w Hogwarcie mieszkali w jednym dormitorium przez siedem lat, niby to mógł być koniec ich znajomości, bo wiadomo, jak to jest w dorosłym życiu, jednak oni nie pozwolili na to, by ich relacja się rozlazła. I dobrze, szczerych i prawdziwych przyjaciół warto trzymać blisko.

- Ta walka nie będzie trwała wiecznie. - Prędzej, czy później wojna będzie musiała się skończyć. Nie miała co do tego wątpliwości, jednak trudno jej było przewidzieć, jak to właściwie się potoczy. Czuła, że długo nie uda jej się pozostać neutralną, pożary sugerowały, że ten czas mijał, zapewne trzeba będzie wybierać strony, co do końca jej się nie podobało, nie czuła bowiem, że popiera jakoś szczególnie jedną, czy drugą. Tradycja i porządek świata był dla niej ważny, jednakże nie widziała sensu w zabijaniu ludzi przez nieodpowiednie pochodzenie, to było zupełnie niepotrzebne.

- Tylko kto niby może wystawić żądania ku Ministerstwu? Musiałby się dobyć jakiś zamach stanu, by zaczęli słuchać. - Nie wydawało jej się, aby urzędnicy aktualnie byli szczególnie wrażliwi na potrzeby tych najbardziej poszkodowanych, każdy raczej pilnował swojego stołka i swojej rodziny.

Może nie powinna mówić w głos o takich radykalnych krokach, ale to był Erik, nie musiała się przed nim kryć ze swoimi poglądami, doskonale zdawał sobie sprawę jaką Yaxley miała opinię na temat pracy i większości pracowników ministerstwa, bo znajdowały się tu wyjątki, jak chociażby on, Brenna, czy Cornelius, którzy nie mieli klapek na oczach i potrafili patrzeć szerzej.

- Widma zaczęły wychodzić z lasu, już niedługo nie będą mogli tego tuszować. - Bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę, bo miała wątpliwą przyjemność spotkać jedno z tych stworzeń poza Knieją, pozostawało zaczekać, aż więcej z nich ewoluuje i rozpłyną się po Wielkiej Brytanii niczym zaraza zabierając przy tym sporo żyć. Wtedy to ministerstwo będzie się z tego tłumaczyć.

- Może kiedy ich najbliżsi stracą życia to zaczną działać. - Nie, żeby życzyła komuś źle, jednak wiedziała, że tragedie otwierały oczy zwłaszcza, gdy miało się wrażenie, że sytuacja nie dotyczyła danej jednostki.

Ostatnie działania śmierciożerców chyba można było podciągnąć pod te na większą skalę, Geraldine czekała na to, co wydarzy się w niedalekiej przyszłości, chociaż czuła, że znowu zostanie to potraktowane po macoszemu. Urzędnicy się bali, wiadomo przecież kto popierał Voldemorta, tacy jak ona, czy Erik, których rodziny uważane były za elitę, nikt nie chciał z nimi zadzierać.

Ger znalazła w sobie wyjątkowo dużo siły, by odeprzeć atak Longbottoma. Sama nie spodziewała się, że przyjdzie jej to tak prosto, bo byli z Erikiem na zbliżonym poziomie umiejętności, nie bez powodu razem trenowali, dzięki temu mogli się wznosić na wyżyny, nie sądziła by było wielu czarodziejów, którzy mogli im dorównać w sprawności fizycznej. Zaatakowała go niemalże od razu, gdy udało jej się zgrabnie odepchnąć atak i trafiła, ponownie dość mocno, bo przyjaciel wylądował na ziemi, miała dzisiaj wyjątkowo dobrą passę. Dała mu chwilę, by się pozbierał, nie zamierzała kopać leżącego. Dostrzegła ruch jego rapiera w powietrzu i postanowiła się zgrabnie odwrócić, ba może nawet zrobić coś na kształt piruetu, bo poczuła się bardzo pewnie podczas tego pojedynku.


af ◉◉◉◉◉ na piruet i unik
Rzut W 1d100 - 19
Akcja nieudana


Później, jeśli udało jej się uniknąć ataku, to spróbowała pacnąć go szpadą w klatkę piersiową.

af ◉◉◉◉◉
Rzut W 1d100 - 23
Slaby sukces...
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Erik Longbottom (2527), Geraldine Yaxley (2558)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa