• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Wademekum Spis powszechny Arthur Mordred Morgan

Arthur Mordred Morgan
Limbo
wilk jest wielki
wilk jest zły

Arthur Morgan
#1
16.09.2025, 01:36  ✶  

Arthur Mordred Morgan

Urodzenie: | 13 grudnia 1934 | strzelec | 6 |
Stan cywilny: kawaler
Krew: półkrwi, klątwa likantropii
Zamieszkanie: Little Hangleton
Pochodzenie: Missoula, Montana, Ameryka Północna. Nie Londyn? Cóż, początkowo Arthur znajdował się pod opieką swoich rodziców, Colta i Amity, i żył razem z nimi na ich małym ranczu. Niestety z racji na opresyjność w stosunku do czystości krwi po skończeniu trzynastu lat został przez nich wysłany z małą walizką (w której zmieściła się większość jego ulubionych książek i ubrań) prosto do Wielkiej Brytanii, do brata jego matki. West przyjął go do siebie, a także została mu przypięta brosza jego opiekuna.
Kształtowanie: ◉◉○○○
Rozproszenie: ◉○○○○
Transmutacja: ◉◉○○○
Zauroczenie: ○○○○○
Nekromancja: ◉◉◉○○
Translokacja: ◉○○○○
Percepcja: ◉○○○○
Aktywność fizyczna: ○○○○○
Charyzma: ◉○○○○
Rzemiosło: ◉◉◉○○
Wiedza przyrodnicza: ◉◉◉○○
Wiedza o świecie: ◉◉◉◉○
Poziom spaczenia: II — Arthur jest zwyczajnie i po prostu dobrą osobą, ale w ramach chronienia innych jest w stanie podjąć odpowiednie kroki, jak i zasięgnąć po drastyczne środki. Wierzy w swoje przekonania
Różdżka: pióro z ogona gromoptaka, 9 cali, cyprys, sztywna
Zwierzę totemiczne: wilczarz irlandzki
Aura: cytrynowy żółty połączony z jasnym zielonym
O zdolnościach: Wzorowy uczeń, nie ma z nim żadnych problemów, zawsze pilnuje się jeśli chodzi o przestrzeganie zasad, panujących w szkole. Chociaż… mógłby Pan poprosić go o poprawienie frekwencji na zajęciach z Miotlarstwa? Ale nie, nie — z niemałą ciekawością obserwujemy z pozostałymi członkami kadry profesorskiej jego wręcz… niezdrowy zapał do ONMS. Oby tak dalej. — Takie właśnie skrawki wiadomości Arthur wyciągał spod papierzysk, piętrzących się na biurku swojego wuja, kiedy ten akurat robił coś u siebie w warsztacie. Cieszył się, że nauczyciele go tak postrzegają. Choć, niezdrowy zapał? Czyżby było coś złego w jego zainteresowaniach? Może i mieli rację, ale nie miał czasu się nad tym zbyt długo rozwodzić — sowa właśnie przyleciała z jego nowymi podręcznikami z wyższych roczników, które lubił czytać w wolnym czasie.
W czasie edukacji był uczniem dosyć skrajnym — wybitnym w niektórych dziedzinach, a przynajmniej w tych, które go interesowały. Przy innych starał się jedynie dociągnąć frekwencję i zachować oceny, które mogły pozwolić mu przejść dalej.
Zawsze jednak uważał na zajęciach z, jak można by się spodziewać, Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Czuł i wiedział, że ma rękę do zwierząt, dlatego często lubił zostawać po zajęciach lub wręcz błagał swojego profesora o możliwość pomocy w przygotowywaniu zajęć.
Przez wiele lat przy okazji nauki magii bezróżdżkowej nie opuszczał swojego marzenia o zostaniu belfrem w Hogwarcie. Podróżował zdobywając wiedzę i wypełnił, a także zdał odpowiednie do tego kursy pedagogiczne. Kiedyś myślał również o założeniu kliniki weterynaryjnej dla magicznych stworzeń, ale to marzenie prędko jednak wyleciało mu z głowy. Choć w razie potrzeby służy pomocą, jeśli chodzi o zdiagnozowanie chorych, domowych (bądź nie do końca wytresowanych) podopiecznych.
Należy też wspomnieć, że choć jest to zakazana praktyka, tak liznął dosyć sporo nekromancji. Nie chodzi jednak o jej mroczną stronę, a choć o niej również czytał, tak praktykował manipulowanie siłami witalnymi jedynie w wyższym celu. Starał się opanować większość, jak nie wszystkie, zaklęcia leczące i uzdrawiające, aby zawsze mieć je pod ręką w razie potrzeby i nie musieć martwić się złamaną, bądź zgubioną różdżką.
Wymuszona przemiana (III): Po osiemnastu latach życia jako likantrop można się chyba pochwalić kontrolą nad swoją wilczą formą, tak? No, w miarę można. Jeśli zajdzie taka potrzeba Morgan jest w stanie wymusić na sobie przemianę w gorszą połowę, choć nie jest zbyt chętny do wykorzystywania tego wyuczonego przywileju.
Opieka nad magicznymi stworzeniami (III): Ta historia potrzebuje adekwatnego, dłuższego wytłumaczenia. Przeniesiemy również kawałek tej historii na to, skąd pojawiło się u niego parcie na magię bezróżdżkową.
Zatem — chłopak interesował się zwierzętami już od małego. Dobierał się do biblioteczki w ich domu, aby wieczorami móc czytać rozmaite książki odnośnie baśniowych stworzeń (które miały zazwyczaj dużo wspólnego z faktycznymi, magicznymi zwierzętami), a także przeglądał podręczniki do Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, które zostały mu po jego rodzicach. Nie miał niestety zbyt kolorowych początków, jeśli chodzi o faktyczne spotkania z nie-mugolskimi zwierzętami, bo kiedy skończył osiem lat, to niestety… zaatakowała go czupakabra, która grasowała wtedy na ich ranczu. Nie ostudziło to jednak jego zapału, a wręcz omawiał całe wydarzenie z niezdrowym podekscytowaniem, kiedy jego matka opatrywała go w kuchni. Zaczęli wtedy z Coltem zastanawiać się czy ich syn aby na pewno jest normalny…
Po przeniesieniu się do Wielkiej Brytanii, a także Hogwartu, nic się nie zmieniło. Starał się być bardzo pilnym uczniem i zbierać Powyżej Oczekiwań, albo chociaż Zadowalający, we wszystkich przedmiotach, ale jego uwagę i pasję prędko zaskarbiła sobie ONMS.
Do tego, od piętnastego roku życia Arthura jego wuj, West, zabierał go w każde wakacje na półtora miesięczną wyprawę. Raz odwiedzili Australię w okresie migracji Opalookiego antypodzkiego, a przy okazji starszy czarodziej chciał złapać kilka żądlibąków, aby móc podarować na urodziny kolczyki z ich skrzydełek swojej siostrze, Amity. Byli też w Teksasie, ponieważ opiekun chciał pokazać Arthurowi bystroducha.
Na jego siedemnaste urodziny, w czasie przerwy świątecznej planowali również dodatkową wycieczkę do Nowej Gwinei, ale West prędko z niej zrezygnował, kiedy jego przyjaciel wysłał mu list, w którym ostrzegł go przed grasującą tam śmierciotulą. Zamiast tego pojechali do Montany, aby odwiedzić rodziców Arthura, a przy okazji pomogli im pozbyć się kołkogonka z ich rancza. Potem zabrali się do Nowego Orleanu, gdzie młody Morgan po raz pierwszy widział błotoryja.
Po zakończeniu edukacji praktykował również u swojego własnego nauczyciela Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, kiedy to również uczestniczył w wielu lekcjach, licząc na to, że to on kiedyś stanie przed belferowską katedrą.
Idąc dalej, całe wakacje dwa lata po skończeniu szkoły spędził u bliskiego przyjaciela Westa, Phillipa. Pomagał wtedy w stajni hipogryfów i nie posiadał się z radości, kiedy właściciel farmy pozwolił mu również zobaczyć i nawet wyczesać tamtejsze dwa abraksany.
Nawet po… nieudanej wyprawie w lato 1954 roku, Arthur ciągle starał się gdzieś wyjeżdżać, nawet jeśli początkowo robił to sam. Zwiedził kolejno Nową Zelandię, Kanadę, do której było mu stosunkowo blisko z domu rodzinnego, a także Afrykę i Europę. Niestety nigdy nie zawitał w Azji, choć bardzo chciał.
Magia bezróżdżkowa (II): Szesnastego lipca, rok 1954, godzina czwarta trzydzieści pięć. Kolejna wyprawa Morganów, na którą zdążyli spakować się już tydzień temu, a teraz można było tylko dorzucić do bagażu szczoteczkę do zębów i ostatni zestaw czystych gaci. Na wszelki wypadek.
Była to specjalna okazja, ponieważ w tym roku Arthur miał skończyć dwadzieścia lat i chociaż do jego urodzin było jeszcze całe sześć miesięcy, tak West nie przyjmował sprzeciwów i tegoroczna wyprawa miała być dłuższa. A zacząć mieli od szkockich wiosek, gdzie mężczyzna planował biwakować przez dwa tygodnie. Podobno w pobliżu właśnie jednej z takich zapuszczonych mieścinek — Callanish — widziano Sionnach, ale starszy czarodziej nie myślał tutaj o wycieczce o charakterze czysto badawczym. Wiele razy opowiadał Arthurowi, że przesądni mugole mieli w zwyczaju brutalnie mordować magiczne lisy, więc musieli ów sprawę zbadać.
Od razu na wjeździe przywitał ich niezbyt przyjemny widok — wioska zdawała się być nie tyle co w ruinie, a bardziej w… żałobie. Od jednego z rybaków usłyszeli, że córka wójta została zmasakrowana przez dzikie psy. I choć próbowali wszystkiego, tak sfory nigdzie nie było widać, choć ugryzienia i ślady na ciele denatki właśnie na to wskazywały. Pytając dalej usłyszeli za to, że dziewczyna została przeklęta i dlatego po pogrzebie obcięli jej głowę i wcisnęli pomiędzy nogi, aby nie wstała z martwych. Ktoś inny szeptał o ponuraku. Na samym końcu jedna starowinka powiedziała, że to sprawka barghesta i przestrzegła ich przed nocowaniem poza miastem.
Nie mieli jednak gdzie spać, jakkolwiek głupio by to zabrzmiało. Jedyny w mieście pub odmówił im noclegu, a nie chcieli pukać do drzwi przypadkowych ludzi i prosić ich o przysłowiowe miejsce na zapiecku. Dlatego obiecali sobie, że to będzie tylko jedna noc spędzona pod gołym niebem. Jedna noc i zbiorą się dalej. Tej samej nocy była również pełnia.
Mogli jednak wziąć to pod uwagę, bo choć wioski nie nękał ani żaden barghest, ani tym bardziej ponurak, tak za wszystkim stało coś innego. Wilkołak.
I Arthur zaklinał się w myślach, że nie byli bardziej ostrożni, kiedy dociskał rozedrgane dłonie do zmasakrowanego boku wuja, a ten błagał go, żeby znalazł jego różdżkę. I znalazł ją, ale złamaną w pół. Swoją własną zgubił w czasie walki i wiedział, że nie ma czasu, aby jej szukać. Dlatego West chwycił połamaną gałązkę i użył jedynego zaklęcia, które różdżka była w stanie z siebie wykrzesać. A potem rozgrzał magicznym ogniem do czerwoności swój nóż myśliwski i podał go Arthurowi. Na koniec poinstruował go fałszywie spokojnym głosem, aby przyżegał ranę dopóki krwawienie nie ustanie. I tak trzymając się jedną ręką za ugryzienie na lewym barku, drugą dociskał nóż.
Od tego czasu próbował dowiedzieć się jak najwięcej o czarodziejach, którzy przy praktykowaniu swojej magii nie używali różdżek. Skontaktował się z osobami, u których zatrzymywał się w czasie swojej wizyty w Afryce i błagał o informacje lub chociaż kontakt do osób, nauczających w Uagadou. Lub kogokolwiek, kto mógłby nauczyć go magii bezródżkowej. Czytał dzienniki opisujące proces nauki, a także przetłumaczone podręczniki; zatrzymał się również na dwa lata w Górach Księżycowych, gdzie przeszedł przyspieszony kurs wraz z młodszymi od siebie dzieciakami. I choć początkowo czuł się głupio, tak nie przestawał. West wspierał go we wszystkim, ale nawet nie musiał nic mówić. Wystarczyło, że towarzyszył mu czasami w wizytach w Św. Mungu. Wystarczyło, że spojrzał na jego blizny.
Dlatego obiecał sobie, że już nigdy więcej do czegoś takiego nie dopuści.
Przestał używać swojej różdżki dopiero po piętnastu latach nauki magicznych gestów. Obecnie siedzi ona w atłasowym futerale, dodatkowo zamknięta bezpiecznie na klucz w jego biurku.
Kaletnictwo (II): Ojciec, Colt, posiadał zakład kaletniczy (który niestety podupadł), dlatego kiedy jego pierworodny osiągnął stosowny wiek siedmiu lat, mężczyzna uznał, że pora wtajemniczyć go w mysteria jego własnego zawodu. Nauczył go wszystkiego, co potrafił, dzięki czemu Arthur może pochwalić się teraz takimi, a nie innymi umiejętności. Do tego dochodzi również taksydermia, którą praktykuje West — wykonywał wiele zwierząt na zamówienie i posiada niemałą kolekcję wypchanych zwierząt nawet we własnym domu. Dlatego nie było opcji, aby i Arthur nie został w to wciągnięty.
Łowienie ryb (I): Wyborowy wędkarz. Ojciec,  a potem stryj regularnie ciągnęli go za ryj na męskie wypady nad jezioro, żeby zamoczył kija. Przez tą rybacką propagandę Morgan co jakiś czas odczuwa potrzebę rzucenia wszystkiego i wyruszenia nad jakiś zalew, żeby wejść po pas do wody, złowić szprotkę, a potem po wszystkim zeżreć makrelę z puszki i popić to herbatą żurawinową z termosu.
Kłamstwo (I): Lepszej osoby do lecenia w kulki nie znajdziecie. Nauczył się zręcznie omijać wiele tematów, ale głównie chodzi o jego przypadłość. Zarejestrowany i zaszczepiony, oczywiście, ale nigdy nie jest mu zbyt spieszno do wyciągania z kieszeni swojej wilczej karty.

Szlamolubny (III): Jego rodzice są półkrwi — babka od strony ojca była niemagiem — dlatego przez krótki okres uczęszczania do Ilvermorny i zostania wybranym przez Gromoptaka, Arthur spotykał się z wieloma… problemami. A może po prostu prześladowaniem? Rówieśnicy nie słuchali tłumaczeń, że jego rodzina od zawsze wychowywała go w realiach magicznych i tak naprawdę mało wiedział o mugolskiej kulturze. Niestety łatka nie-czystokrwistego dzieciaka towarzyszyła mu jeszcze przez kolejny rok, a przy początku trzeciej klasy podjęto decyzję o przeniesieniu go do innej szkoły.
Nigdy nie obchodziło go to, co płynie komuś w żyłach. Choć, może i właśnie obchodziło, bo wiedział, że krwi nie można rozróżnić czystością. Każdy ma taką samą.
Głodomór (II): Przepraszam, a zostało jeszcze trochę tych pasztecików? Tak, tych z podrobami… Tak? Wspaniale! Poproszę czternaście w takim razie.
Kompleks bohatera (II): Nie jest w stanie fizycznie odwrócić się od kogoś, kto potrzebuje pomocy — musi zareagować, nawet jeśli jemu ma to przynieść szkodę.
Uczulenie (I): Arthur ma uczulenie na sierść abraksana.
Drobny lęk (I): Nigdy nie chce tego przyznać, ale… boi się łosi.
Nerwica natręctw (I): Nie ma tutaj żadnego mówienia o zorganizowanym chaosie ani czymkolwiek takim. U niego wszystko musi być po równo — parzysta liczba brudnych szklanek w zlewie; dokładnie dwie poduszki na łóżku i idealnie ułożona narzuta. A teraz proszę nie dotykać jego ulubionego widelca.
Nietolerancja laktozy (I): Mówi to samo za siebie.
Skrzat półkrwi (I): Tak, oczywiście, że pomogę! To wcale nie tak, że miałem już jakieś plany…
Edukacja: W latach 1945-1947 uczęszczał do Ilvermorny, gdzie został wybrany przez Gromoptaka. Niestety z powodów rodzinnych przeniósł się na trzeci rok do Hogwartu, aby tam kontynuować naukę. Ponownie podjął i ukończył edukację jako dumny Puchon i przez wiele lat mógł chwalić się wzorowym wręcz dekorowaniem pokoju wspólnego, a także Wybitnym z Opieki nad Magicznymi Stworzeniami. Nie lubił się za to zbyt z Miotlarstwem, ale kto by go pod koniec rozliczał z latania?
Przez kolejne dwa lata został jednak jeszcze w Hogwarcie jako asystent nauczyciela ONMS, który zgodził się na to, aby Arthur odbył u niego praktyki. Już w siódmej klasie często i gęsto wspominał o tym, że w przyszłości również chciałby uczyć w szkole, choć nie mówił o tym zbyt wiele w towarzystwie profesora, nie chcąc go może urazić. Proponowano mu pracę w Ministerstwie, choć Morgan słuchał o tym z małą niechęcią.
Doświadczenie: Od 1959 roku trochę z przymusu, trochę z braku laku, zaciągnął się do pracy w Ministerstwie Magii, gdzie pokierowano go dokładnie za krawat do Departamentu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami. Szef całego departamentu wpisał go do Komitetu ds. Utylizacji Niebezpiecznych Stworzeń, gdzie, o dziwo, Morgan odnalazł swoje miejsce. Przesiedział tam dokładnie dziesięć lat i dorobił się słusznej odznaki przewodniczącego ów komitetu. Potem, w 1969 roku wniósł wniosek i wypełnił odpowiednie papiery o przeniesienie gdzie indziej.
Aktualne miejsce pracy: Obecnie zajmuje (nie)przyjemny stołek w Departamencie Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami, w Ministerstwie Magii, a dokładniej mówiąc — siedzi za biurkiem w Rejestrze Wilkołaków. Śmieszna sprawa, prawda?
Czai się jednak na kolejne zmienienie posady, wewnętrznie nie chcąc zagrzewać tutaj miejsca zbyt długo.
Cechy szczególne: Paskudna blizna, która rozchodzi się od jego lewego barku i przechodzi dalej, na szyję i mostek. Także znamię w kształcie krzywego serca, tuż pod pępkiem.
Rozpoznawalność: III Zwykły czarodziej | Nie jest żadnym szarakiem, którego zapomni się zaraz po zakończeniu rozmowy, ale nie jest również amantem z pierwszych stron tygodnika Czarownica. Lubi brylować, lubi przebywać z innymi ludźmi, ale potrzebuje też momentów, kiedy może się wyciszyć i odpocząć od magicznego zgiełku. Dlatego zdarzało mu się omijać imprezy firmowe, usprawiedliwiając się nagłym atakiem smoczej grypy. Znaczy się, smoczej ospy. No przecież mówi.

Wskazówki dla Mistrza Gry

Jeśli tylko przyjdzie komuś zbliżyć się dostatecznie blisko, na biurku Arthura można podejrzeć i zobaczyć niedokończony list, którego początek głosi: Szanowny Panie profesorze, byłbym bardzo wdzięczny, gdyby mógł Pan odpisać na moje wiadomości. Rozumiem, że to już szósta w ciągu ostatnich trzech miesięcy, ale musi Pan zrozumieć, że naprawdę mi na tym zależy. Byłbym zaszczycony móc przejąć posadę nauczyciela Opieki nad Magi— Przepraszam bardzo? A rodzice nie nauczyli nie czytać cudzej korespondencji?
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa