• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6
Marzec 1972 - cmentarz w Dolinie Godryka - Alanna & Patrick

Marzec 1972 - cmentarz w Dolinie Godryka - Alanna & Patrick
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#1
11.12.2022, 23:06  ✶  
Furtka zaskrzypiała ostrzegawczo. Mimo, że dźwięk nie był głośny, w cmentarnej ciszy zabrzmiał wyraźnie nieprzyjemnie, jakby ostrzegał wchodzącego, że powinien zachować należyty szacunek wobec spoczywających pod ziemią. Siedzący na jednym ze starych, skarłowaciałych drzew ciemny ptak z krzykiem poderwał się do lotu. Patrick drgnął, spoglądając w jego stronę. Zmarszczył ciemne brwi tak samo jak ptak zaskoczony hałasem, który spowodował.
Głupawy uśmiech, zbyt wesoły by mógł być szczery, ale tak twardo przyklejony do jego twarzy tego dnia, ustąpił miejsca głębokiemu zamyśleniu. Bywały takie święta, które dla jednych oznaczały czas zabawy i nadzieję na przyszłość, a dla innych nierozerwalnie łączyły się ze śmiercią i tajemnicą. To było jedno z takich świąt. Steward nigdy nie zbierał jajek podczas Ostary, bo od kiedy tylko pamiętał, odwiedzał tego dnia grób swoich rodziców.
To nie tak, że ten dzień był dla niego szczególnie przykry. Prędzej był dniem zadumy. Czasem, w którym należało zmierzyć się z samym sobą i tym, kim się naprawdę było. A on bardzo długo, nie miał pojęcia, kim naprawdę był. Nawet teraz bywały momenty, w których się nad tym zastanawiał.
Chociaż dziadkowie Patricka bardzo go kochali, w ich zachowaniu pojawiała się osobliwa dychotomia, gdy jako dziecko próbował pytać o mamę i tatę. Dziadek wyraźnie unikał rozmów. Ilekroć pojawiał się ich temat, zawsze wyglądał na rozdrażnionego, zawsze też wychodził wtedy z pokoju, nieskory do wypowiedzenia o zmarłych choćby jednego zdania. W domu nie było również żadnego ich zdjęcia. Nie tylko, nie zdobiły ścian, ale nie było ich nawet w rodzinnym albumie Bletcheyów. Jakby dziadkowie nigdy nie mieli córki, która wyszła za mąż za ojca Patricka a potem wyjechała razem z nim za granicę.
Ale tego jednego dnia w roku, podczas wizyty na cmentarzu babcia zawsze dużo opowiadała o córce i jej mężu. Rysowała wnukowi obraz dobrych, dzielnych ludzi, których okoliczności zmusiły do wyjazdu za granicę. Zawsze podkreślała, że bardzo go kochali, że chcieli tylko by żył w lepszym świecie niż oni, że to wszystko było dla większego dobra.
Patrick szedł ścieżką. Potknął się o jakiś wystający konar. Uśmiechnął kwaśno pod nosem. Patrząc na to, jakiego pecha miał dzisiejszego dnia, potknięcie przyjął dość niedbale, jak coś zupełnie naturalnego. Tylko mocniej zacisnął ręce na niesionych przez siebie dwóch, pojedynczych różach. Kolec jednej z nich wbił mu się w palec. Syknął skonsternowany, znowu zrzucając własną nieuwagę na karb towarzyszącego mu tego dnia pecha.
O tym, dlaczego właściwie jego rodzice zginęli i dlaczego ich śmierć (oraz życie) było owiane taką tajemnicą, dowiedział się na miesiąc przed tym, jak wyjechał do Hogwartu. To był nudny, dość ciepły sierpień a on najpierw przypadkiem coś podsłuchał, potem (już nie takim przypadkiem) przeczytał list, który znalazł w gabinecie wuja. Prawda nie przyniosła mu wybawienia, ale wywołała jeszcze większe zamieszanie w głowie.
Steward przystanął. Zapatrzył się na wbity w palec ułamany kolec. Dość ostrożnie usunął go a potem przyłożył palec do ust by zatamować krwawienie. Wreszcie, gdy udało mu się doprowadzić do względnego porządku ruszył w stronę grobu rodziców.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#2
11.12.2022, 23:59  ✶  
Pierwsza Ostara, odkąd wróciła z zaświatów.
  Rozum podpowiadał, że może niekoniecznie to było rozsądne, pojawiać się na dobrze znanych grobach, w których zresztą nawet nie było ciał. Wyryte w kamieniu imiona przypominały o istnieniu tych, co dali życie Stewardowi i… tyle. Groby stały puste. A jednak jednocześnie miały swoje znaczenie.
  Głównie dla niego, dla Patricka, a przez to i dla niej samej – latami stawała u jego boku w ten szczególny dzień. Dzień, który powinien być wypełniony śmiechem, radością z okazji zwycięstwa światła nad ciemnością, pożegnania zimy. Powinien – a jednak w tym konkretnym przypadku niósł ze sobą zadumę i cień.
  Nie było to rozsądne, zdecydowanie, groziło spotkaniem twarzą w twarz z – jakkolwiek by nie patrzeć – miłością życia. Taka nie zdarzała się co dzień; w końcu mało kto wracał ze świata pomiędzy, mało kto miał powód na tyle potężny, by wyrwać się z objęć Śmierci. Jednakże tkwiła w innym ciele i, co gorsza, jak się przekonała podczas jednej z akcji – trwali po dwóch stronach barykady.
  Swojej strony, oczywiście, nie wybrała; uczyniła to ta, której ciało zajęła. Piętno na skórze nie pozostawało żadnych złudzeń co do tego, kim była Alanna co jednocześnie stwarzało ogromne niebezpieczeństwo dla niej samej, Clare. Nie mogła ot tak skontaktować się z Patrickiem, jeśli nie chciała ściągnąć na siebie niepożądanej uwagi, zagrozić – przede wszystkim jemu.
  Groziło to spotkaniem – a tym samym wiązało się z niepewnością, czy będzie potrafiła utrzymać maskę Carrow, czy wytrzyma ten ból bycia tak blisko, a jednocześnie tak daleko od niego, jak to było możliwe. Może kiedyś. Może kiedyś uda się w końcu do niego zbliżyć bez wzbudzania podejrzeń… tylko czy uwierzy? Czy nie pomyśli, że to jakiś mało śmieszny żart? Albo… mogła wymieniać długo. Strach przed odrzuceniem był równie silny, co strach przed narażeniem mężczyzny; zresztą, widziała go już wcześniej. Nie był sam i nie mogła pozbyć się wrażenia, że chyba zaczął sobie układać życie z kimś innym – czy miała prawo wchodzić teraz z butami w jego życie, zniszczyć to, co budował?
  Rozum dobrze podpowiadał. Ale serce opierało się wszystkim argumentom, przywoływało do tego miejsca. Niczym ćma lecąca do ognia; w ten sposób mogła być w jakiś sposób bliżej niego, choć dzieliło ich tak wiele. Śmierć, nowa partnerka, strony, po których stali.
  Dlatego też znalazła się tu, na cmentarzu, niosąc ze sobą pojedynczy kwiat białej lilii, który złożyła przed nagrobkiem. Tego też nie powinna była robić; należało nie pozostawiać po sobie żadnego śladu.
  Krzyk ptaka wyrwał z zadumy, jaką wpadła, gdy tak wpatrywała się w wyryte litery. Spędziła tu zbyt długo czasu, o wiele za długo. Musiała odejść.
  Postawiła kołnierz płaszcza pochylając głowę i wsunęła dłonie w kieszenie. Kolejny błąd – powinna była się teleportować, nie zaś urządzać sobie spacer w stronę wyjścia ze cmentarza. Błąd za błędem.
  Tyle że chyba chciała je popełnić.
  Niemalże zapomniała oddychać, gdy zamajaczyła jej nazbyt znana sylwetka. Czyli – była jednak przed nim. Zacisnęła mocno dłonie, nie wyciągając ich z kieszeni. Teraz musiała po prostu iść, jak gdyby nigdy nic, wyminąć go, jak całkiem obcego człowieka, którego nigdy na oczy nie widziała.
  Mimo że serce płakało.
  Mimo że wyrywała się do niego każda cząstka jej duszy, mimo że wewnątrz łkała, nie mogąc spełnić swych pragnień.
  Musiała. To tylko parę kroków. Tak, parę kroków i zniknie jej z pola widzenia…
  … do czasu, w którym pojawi się gdzieś we względnym pobliżu, żeby móc poobserwować przez parę choćby chwil, jak przez ostatnie miesiące.

560
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#3
12.12.2022, 02:11  ✶  
Pierwsza Ostara, którą próbował obchodzić inaczej niż dotychczas.
I już wiedział, że to raczej nie było dla niego.
Owszem, towarzyszenie Brennie i Mavelle było przyjemne, ale tego dnia jego myśli bezwiednie ulatywały w stronę zmarłych rodziców. To był ten jeden z dwóch dni w roku, kiedy nie nadawał się do udawania błazna. A teraz pomyślał, że może warto było przynieść tu to jedno jedyne czekoladowe jajko, które odnalazł. Mógłby je zostawić rodzicom, chociaż nawet nie wiedział, czy obchodzili Ostarę i czy kiedykolwiek zbierali czekoladowe jajka.
Patrick drogę do grobu znał na pamięć. Jako dziecko zdołał nawet zapamiętać imiona i nazwiska wyryte na mijanych pomnikach. Idąc ścieżką, w większości nadal je pamiętał. Teraz tylko nie miał komu pochwalić się swoją bezużyteczną wiedzą.
Z zaciekawieniem spojrzał na młodą kobietę, która nadchodziła z przeciwnej strony. Nie znał jej, chyba nie kojarzył, choć pewnie powinien. Owszem, była młodsza od niego, ale nie na tyle by nie mogli spotkać się w Hogwarcie. Radosne święta nie były czasem, w którym wielu odwiedzało groby najbliższych. Przed i po już tak, ale nie w ich trakcie. Patrick nawykł do tego, że rzadko spotykał kogokolwiek na cmentarzu. Jako dziecko pojawiał się tu zawsze z babcią (nigdy z dziadkiem). Potem babcię zastąpiła Clare. Najpierw dziewczyna a później kobieta, której naprawdę ufał i którą szczerze kochał. A później Clare umarła i w kalendarzu pojawił się ten nieszczęsny drugi dzień, kiedy nie potrafił udawać błazna.
I zaczął przychodzić sam. Jednocześnie cała wizyta u rodziców nabrała innego charakteru. Za czasów odwiedzin z babcią słuchał jej opowieści. Przy Clare próbował powtarzać słowa babci, ale mieszał je z własnymi myślami i emocjami. Odkąd przychodził sam, wizyta nabrała jeszcze bardziej intymnego znaczenia. Tak, jakby nieświadomie zaczął powielać zachowanie dziadków i ukrywać istnienie rodziców.
Tego dnia chciał po prostu stanąć przed nimi. Opowiedzieć im w myślach o wszystkim, co zalegało w jego głowie a czego nie potrafił wyrazić szkicami i obrazami.
Patrick nie chciał zaczepiać Alanny. I znalazłby mnóstwo powodów, żeby tego nie zrobić. Tu chodziło o zapach, który zostawiła za sobą, gdy go mijała. Bardzo znajomy zapach, od którego szybciej i mocniej biło mu serce.
Przystanął, odruchowo odwracając się za nią. Zapatrzył się na jej plecy, przez chwilę, najwyżej dwie czując złudną nadzieję, że młoda kobieta nie jest aż tak młoda a jej włosy wcale nie są ogniście rude, ale jasne.
- Bardzo ładne perfumy – zawołał, zanim zdołał się powstrzymać. Wiedział jak fatalnie to zabrzmiało. I może chodziło o to, że chciał by się odwróciła. Jakaś jego malutka część chciała uwierzyć, że to Clare przefarbowała włosy, że wcale się nie pokłócili, że nie umarła. Ale ta zdecydowanie większa wiedziała, że właśnie zaczepiał obcą kobietę na cmentarzu i było to nawet nie tyle głupie, co okropnie niestosowne. – Przepraszam, nie powinienem.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#4
12.12.2022, 22:07  ✶  
Tylko parę kroków.
  Tak proste, a jednocześnie były to chyba najtrudniejsze kroki, jakie musiała postawić w tym nowym życiu. Wyminąć, jak gdyby nigdy nic, potraktować jak obcego człowieka. Odejść, stać się jedynie cieniem, mglistym wspomnieniem, że w ogóle ktokolwiek, poza nim samym, przebywał na cmentarzu w ten dzień.
  Dzień Ostary.
  Bład, błąd, błąd, ganiła się ciągle w myślach, zdając sobie przecież sprawę z tego, że położona niemalże dopiero co lilia jest zbyt świeża, żeby posądzić kogokolwiek o wizytę dzień czy dwa wcześniej. Kwiat można było w pewnym sensie „naprawić”, znikając stąd dzięki teleportacji, ale nie, oczywiście musiała głupio ryzykować, przeciągać strunę.
  Jak długo wytrzyma, zanim pęknie?
  Minęli się, pochyliła nawet mocniej głowę. W gardle mocniej ścisnęło; tak blisko, tak daleko. Ledwo się powstrzymała od wyciągnięcia ręki, złapania za ramię, wyznania wszystkiego tu i teraz, łamiącym się zapewne głosem, ale jednak. Nie odważyła się na żadną z tych rzeczy, obiecując sobie po raz kolejny, że gdy tylko wygrzebie się z bagna, w którym jest, że gdy tylko poczuje pewny grunt pod nogami, gdy będzie miała pewność, iż mu w ten sposób nie zagrozi…
  … jednocześnie poczuła swego rodzaju ulgę, gdy nie stało się nic. Nie trwała długo – ledwie parę kolejnych kroków, już łatwiejszych; teraz miało być prosto, teraz miała bez problemu dotrzeć do skrzypiącej furtki, rozpłynąć się.
  Nie trwało to długo.
  Dopisała kolejny błąd do coraz dłuższej listy; początkowo, rzecz jasna, korzystała z tych perfum, które miała Alanna. Zapasy jednak nie były niewyczerpane, i gdy przyszło do nabycia kolejnego flakonu…? Och, dlaczego uznała, że sięgnięcie po ten, który osobiście bardzo lubiła, będzie czymś absolutnie nieistotnym? Czymś, co da się wytłumaczyć jako „uznałam że czas na zmiany, a to mi się spodobało” – i właściwie brzmiało dość niewinnie?
  Teraz mogło okazać się zgubą.
  Kłamstwo, tak dużo kłamstw, to tylko kolejne kłamstwo, dasz radę, tyle ich już przez ostatni rok splotłaś. Alanna, nie Clare, Clare nie ma. Uczepiła się tej myśli, zatrzymując się niemalże w połowie kroku.
  Odwróciła się powoli w stronę Patricka, zmuszając się do utrzymania obojętnego wyrazu twarzy. Nie była Clare. Nie była podobna do niej ani trochę. Rudość włosów, mnogość piegów rozsianych na nosie i policzkach. Trochę niższa, prawdopodobnie mniej smukła – co trudno było ocenić ze względu na płaszcz - pozbawiona krwi wili.
  I jedyne, co miały ze sobą wspólnego, to ten cholerny zapach, lekki, wodny wręcz. Oraz brak aury.
  - Dziękuję – zmusiła się do wypowiedzenia tego słowa, łącząc to z wymownym uniesieniem brwi. W istocie, jak sam zauważył, nie powinien był. Cmentarz to nie miejsce na komplementy, nie miejsce na zaczepianie innych. Jedyne towarzystwo, jakiego się szukało, to tych, którzy odeszli.
  - W istocie – rzuciła siląc się na nieszczególnie przyjazny ton, ale wrogich nut już z siebie nie zdołała wykrzesać. Jak zareagowałaby Alanna? – pytanie to towarzyszyło jej w niemalże każdej sekundzie. Po nieomal roku tkwienia w jej ciele, zapoznawania się z wszelkimi pozostawionymi w mieszkaniu notatkami, siania uroków na prawo i lewo, żeby tylko wyłuskać choć strzęp informacji, zyskała już jako taki obraz Carrow.
  Nie należał on do szczególnie przyjemnych, tak jak świadomość – przybierająca na sile, gdy spoglądała teraz na Patricka, na tę twarz, której rysy praktycznie wyryła w swojej pamięci. Świadomość, iż najprawdopodobniej rzuciła właśnie na niego cień samej siebie. Że być może przywołała wspomnienia, zamieszała w kotle zwanym jego obecnym życiem. Może jednak nie należało wracać – dla jego dobra.
  - Ale dobry komplement zawsze w cenie – rzuciła wręcz od niechcenia, nienawidząc każdej sekundy tej chwili. Każdej cząstki siebie, wypowiadającej te słowa. A w końcu – i samej Alanny – Zainteresowany? Mogę podać namiary.
  Najlepsze kłamstwa mieszały się z prawdą, co nie sprawiało, że łatwiejszym było tkanie ich sieci. Idiotka, po co to ciągnęła, zamiast po prostu ofuczeć i pójść dalej, w swoją stronę?
  No tak – mimo wszystko tęskniła. I okazywała się słaba w swojej sile, dzięki której jeszcze przed nim nie klęczała, zalewając się łzami.

635/1195
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#5
14.12.2022, 00:53  ✶  
Z każdą kolejną sekundą czuł się jak coraz większy idiota. A to sobie wybrał czas i miejsce na zaczepki. Nie powinien się odwracać. Nie było sensu wołać. Stanie również wydawało się głupie.
A jednak stał. Na coś czekał. Chciał, żeby nieznajoma nie była sobą, żeby była kimś zupełnie innym, kimś kogo już nie było. I do śmierci kogo mógł się przypadkiem przyczynić, choć tak naprawdę wolałby skoczyć ze skarpy niż to zrobić.
Nie była Clare.
Nie była nawet do niej podobna. Gdyby się spotkali innego dnia, może podczas jazdy windą w Ministerstwie Magii albo po pracy w barze, pewnie uznałby, że młoda kobieta była ładna. Nie jakoś przesadnie. Nie na tyle by stracił dla niej głowę.
Ale w ogólnym rozrachunku była ładna a on stracił głowę tylko raz w całym swoim życiu.
Zapatrzył się na twarz nieznajomej. Na piegi, które ją pokrywały. Na jej nos. Na oczy. Na wyraz tych oczu. I te ogniście rude włosy, które pewnie powinny zwracać na nią największą uwagę, ale jego nie zwróciły.
Jego zainteresował unoszący się wokół niej zapach. Jak wspomnienie czegoś, co utracił, co zniknęło w przeszłości i co – paradoksalnie – mogło ożyć tylko na cmentarzu. Zmarszczył brwi, uzmysławiając sobie, że pewnie o to chodziło.
Spotkał kobietę używającą tych samych co Clare perfum na cmentarzu, więc od razu odżyły – ukrywane coraz głębiej – wspomnienia i związane z nimi poczucie straty. Bo poza babcią, zabierał tu tylko Clare i zawsze podczas Ostary.
Pokręcił głową.
- Dziękuję, ale znam je dość dobrze – sprostował, zdając sobie sprawę, że cała ta rozmowa nie miała żadnego sensu. I chyba nawet nie był w niej uczciwy, skoro zaczepiał nieznajomą tylko dlatego, że gdzieś w jego środku tliła się jeszcze głupia nadzieja. – Po prostu bardzo je lubię.
Nie chciał dodawać, że tak pachniała kobieta, z którą się kiedyś związał. Nawet dodanie, że to perfumy kogoś, kogo kiedyś znał brzmiało źle. To by dopiero było niewłaściwe i dopiero wtedy stojąca naprzeciwko mogłaby pomyśleć, że ma do czynienia z kimś niepokojącym.
- Jeszcze raz przepraszam. Na co dzień wywieram raczej lepsze wrażenie i znajduje przyjemniejsze miejsca do poznawania drugiej osoby – zapewnił ją, czując, że to zabrzmiało jeszcze bardziej głupio i nie tak jak powinno.
Wreszcie skłonił szybko głowę w geście pożegnania. Odwrócił się od Alanny by odejść w kierunku grobu rodziców. Pewnie już sobie tylko wmawiał, ale ciągle wydawało mu się, że czuł ten przeklęty zapach perfum. Jak obecność, której już nie było.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#6
14.12.2022, 23:13  ✶  
Im dłużej trwała ta rozmowa, tym gorzej się czuła.
  Nie tak sobie wyobrażała ich pierwsze spotkanie w cztery oczy – a wyobrażała sobie dużo i często, fantazjując o tym każdego ranka, wieczora, w każdej nieomal godzinie. Dobierała starannie słowa, zmieniała je, przebudowywała całe zdania; rozważała, jakich reakcji może się spodziewać, gdy w końcu odważy się stanąć przed Patrickiem i wyjawić prawdę.
  Że choć ciało umarło, to tak naprawdę przeżyła. Że była tu, chodziła po tej ziemi w jak najbardziej namacalnej formie. Że żyła w pożyczonym czasie, bo inaczej tego nie dało się nazwać; w końcu uwięziła jaźń Alanny, nie pozwalając jej zdobyć kontroli nad ciałem, kradnąc chwile, które powinna przeżyć właśnie Carrow. Nie, żeby uważała je za szczególnie wartościowe, zwłaszcza te obejmujące działalność z imieniem Voldemorta na ustach; tymi gardziła w pełni i wręcz nienawidziła siebie, że nie miała odwagi wyrwać się z tego przeklętego kręgu.
  Instynkt kazał wieść życie, od którego robiło się wręcz niedobrze; najczęściej jakoś w środku nocy, gdy trafiała w objęcia krainy snów. Nie, nie snów, koszmarów; budziła się z nich niemalże z krzykiem, rozdygotana i spocona. Spokojny sen to luksus, którego zdecydowanie nie miała w nadmiarze.
  Zresztą, nawet gdyby chciała, to z pewnym przerażeniem odkryła, że nie miała pojęcia, jak w razie czego wydostać się z tego ciała – czy to w celu zmiany nosiciela, czy też może odpuszczenie sobie istnienia po tej stronie Zasłony. A może i z innego powodu; nieważne – cokolwiek by postanowiła, najzwyczajniej w świecie nie potrafiła w sobie znaleźć umiejętności wyrwania się z ciała piegowatej.
  Choć może i lepiej; jeszcze by się mogło okazać, iż droga powrotu do tego naczynia została zamknięta.
  - Ach – „stwierdziła”, unosząc przy tym brew w geście mówiącym mniej więcej „to co mi pan zawracasz dupę”. A przynajmniej taką miała nadzieję, że udało się jej to wyrazić. Kłamstwo, kłamstwo, kłamstwo. Podobno wystarczająco dużo powtarzane stawało się prawdą – wciąż jednak gdzieś w środku pozostawała Clare, nawet jeśli codziennie patrząc we własne odbicie widziała jedynie Alannę. I Alanny również doszukiwała się w podejmowanych działaniach; coraz głębiej wchodziła w jej skórę, i, co gorsza, z czasem stawało się to coraz łatwiejsze.
  Kolejny kamyczek do ogródka lęków – co, jeśli zatraci siebie?
  - Powiedzmy, że wierzę – stwierdziła, uśmiechając się krzywo. Może nie dość krzywo, może nie udało jej się wlać w spojrzenie wystarczającej ilości sarkazmu, złośliwości czy czym się Carrow posługiwała. Nie wiedziała, nie miała przed sobą srebrnej tafli, przed którą spędzała naprawdę niemało czasu, uważnie studiując własne miny, starając się doprowadzić do perfekcji każdy detal maski, jaką założyła i nosiła niemalże nieustannie.
  Chyba tylko noc odsłaniała prawdziwą twarz.
  Może będę miała okazję się o tym przekonać – cisnęło się na usta. Ale niemalże dosłownie ugryzła się w język; już chyba dość błędów popełniła tego dnia, by dokładać sobie jeszcze kolejny. Zwłaszcza że była coraz mniej pewna tego, jak zabrzmi głos, gdy ponownie się odezwie.
  Również pożegnała go skinięciem głowy – lekkim, niemalże niezauważalnym. Tkwiła w miejscu przez dobrą chwilę, odprowadzając Patricka spojrzeniem (a jednak kolejny błąd), po czym ponownie skierowała się w stronę cmentarnej furty.

500/1695
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#7
15.12.2022, 01:24  ✶  
Patrick nie odwrócił się już w stronę Alanny. Nie widział, że stała jeszcze przez chwilę patrząc na jego oddalającą się sylwetkę. Mijał kolejne nagrobki, w myślach przypominając sobie imiona i nazwiska tych, którzy tam spoczywali. Znał ich tylko z tych imion i nazwisk, czasem krótkich dat lub sentencji – niby kiedyś żyli, ale jakby wcale. Niemo towarzyszyli mu właściwie od dziecka, ciągle w tej jednej i tej samej drodze. Najpierw wędrował nią trzymając babcię za rękę; potem obejmował ramieniem Clare, wreszcie szedł sam.
Znajomy zapach wreszcie ulotnił się, tak jak zniknęło poczucie znajomej obecności. Steward zacisnął mocniej usta.
W teorii mógł przecież odwiedzić jeszcze jeden grób. Ale to była tylko teoria, bo sam dobrze wiedział, że właśnie tego jednego grobu odwiedzić nie mógł. Nikt mu tego nigdy nie zabronił. Nikomu pewnie nawet jego obecność przy nim by nie przeszkadzała. Chodziło tylko i wyłącznie o jego samego. I o to, że nie mógł tam pójść. Nie był w stanie stanąć przed grobem Clare. Nie potrafił tego zrobić. Nie umiał się przemóc.
Owszem, pogodził się z jej śmiercią. Sam tylko wiedział, ile szkiców i obrazów musiał namalować, zanim wreszcie to się stało, ale stało się. Paradoksalnie, pewnie nieświadomie pomógł mu Albus Dumbledore. Stworzenie Zakonu Feniksa, działanie dla organizacji, bezustanna walka ze śmierciożercami (nie tylko w formie faktycznej walki, ale też przez rekrutowanie członków, podsłuchiwanie, kompletowanie informacji) – wszystko to skutecznie zagłuszyło gniew, który pojawił się w Patricku jeszcze zanim jeszcze Clare w ogóle zdecydowała się popełnić samobójstwo.
Bo dla niego to na pewno było samobójstwo. Nie było takiej siły, która sprawiłaby by uwierzył w nieszczęśliwy wypadek. Nie w takim momencie. Nie w jej przypadku. Może gdyby to stało się później, dużo później… ale nie cztery dni po ich kłótni.
Steward doszedł wreszcie do grobu rodziców. Przystanął przed nim, wciąż pochłonięty własnymi myślami. I tylko przez to, w pierwszej chwili, wcale nie zauważył leżącego na nagrobku świeżego kwiatu. Bywały takie tematy, które wałkowało się w głowie wiele razy, wciąż dochodząc do tych samych wniosków i jednocześnie wałkowało się je znowu, bo chciało się zobaczyć coś nowego.
Dla niego zawsze najważniejsza była rodzina. Może dlatego, że jego rodzice umarli tak szybko, że jako dziecko nie zdążył się nimi ani nacieszyć, ani znienawidzić ich w okresie dojrzewania. A może chodziło o coś innego, o to że dziadek zawsze powtarzał mu, że powinien zastanowić się dwa razy, zanim zrobi coś, co mogłoby uderzyć w Bletcheyów (choć wcale nie nosił ich nazwiska, więc wszystko co robił najpierw uderzało w Stewardów, nie w wujka dyplomatę, jego sztywnego ojca i pogrążoną w wiecznej żałobie matkę) a jednocześnie babcia opowiadała, że jej córka lubiła ciasto truskawkowe i kochała rysować czereśnie. Dwie, zupełnie różne strony tej samej miłości do rodziny, tylko okazanej zupełnie inaczej: pełnej patosu i pełnej żywych wspomnień.
Wierząc w to, że rodzina zawsze powinna być na pierwszym miejscu, jak miałby niszczyć cudzą? Nawet taką, którą stworzono na twardych podstawach zaaranżowanego związku? Nie mógłby. Nie potrafiłby. Nie był w stanie. Rodzinę należało chronić za wszelką cenę. Nawet tę cudzą, która stała mu ością w gardle. Właśnie dlatego tamtego dnia wreszcie zerwał z Clare. Dla rodziny, dla tej którą mogła stworzyć z Martinem, jeśli tylko usunąłby się wreszcie im z drogi.
Tylko nie przewidział, że mogła wybrać trzecią drogę, samodzielnie i w sposób najgorszy ze wszystkich, zniszczyć sklecone parę tygodni wcześniej małżeństwo.
Patrick pochylił się ku nagrobkowi by złożyć na nim dwie czerwone róże. Zmarszczył brwi, wreszcie zauważając pozostawiony przez kogoś, świeży, cudzy kwiat. Innego dnia nie wywołałby na nim takiego wrażenia jak dzisiaj. Poczuł uścisk w żołądku.
- Co? – zapytał cicho, ze skonfundowaniem pomieszanym w głosie.
Kto to tu zostawił? Ona? Ta rudowłosa, piegowata dziewczyna? Ale dlaczego? Po co miałaby to zrobić? Coś wiedziała o jego rodzicach? O wielkiej, mrocznej, okropnej tajemnicy, która towarzyszyła ich śmierci?
Patrick zaczął rozglądać się dookoła, jakby w nadziei, że jeszcze ją zobaczy – choć już nie miał szans na to by dostrzec Alannę. Albo szukał kogoś innego, może nawet dziadka, który wreszcie się złamał i przyszedł na grób córki. Tego kogoś, kto wyjaśniłby mu czemu przyszedł na grób Stewardów akurat dzisiaj.
Nikogo nie dostrzegł. Był sam. Otoczony milczącymi nagrobkami.
Przez chwilę korciło go jeszcze, żeby pobiec w stronę wyjścia z cmentarza. Ale co by to dało? Nawet gdyby dogonił rudowłosą, co miał jej powiedzieć? Najpierw zaczepił ją przez zapach Clare. Teraz miałby, bo wiedziała o jego rodzicach? W ciemnych oczach nieznajomej wyglądałby albo jak wariat, albo jak najbardziej żałosny podrywacz, który nie wie, kiedy powinien odpuścić.
Pokręcił głową.
- Może wy mi coś wyjaśnicie? – zapytał szeptem rodziców.
Ale oni nie mogli mu już nic powiedzieć.
Cmentarz opuścił dopiero godzinę później.
Widmo
It's getting dark in this
little heart of mine

Alanna Carrow
#8
17.12.2022, 03:32  ✶  
Przez chwilę miała jakąś głupią nadzieję, że magicznie Patrick dozna objawienia, co do jej tożsamości. Po części rozwiązałoby to problem uświadamiania go w „odpowiedniej chwili”; ta póki co zdawała się być wręcz nieosiągalna. Bo kiedy miałaby nastąpić? Gdy cały ruch Voldemorta upadnie? A jeśli jednak nie? Jeśli to się będzie ciągnąć i ciągnąć?
  Sylwetka Patricka się rozmazała. Zdała sobie sprawę z tego, że oczy zwilgotniały, zaszły łzami. Zamrugała parę razy, usiłując się ich pozbyć, odzyskać ostrość wzroku. Alanna ne płacze, nie wolno, weź się w garść, nakazała sobie w duchu, choć coś czuła, że to się skończy zwinięciem w kłębek – gdy tylko przekroczy próg mieszkania – i porządnym zmoczeniu poduszki.
  Miała też głupią nadzieję, że mężczyzna zdecyduje się chociaż rzucić spojrzenie przez ramię. Krótka chwila, tylko tego potrzebowała – żeby spojrzeć jeszcze raz na tę twarz, na te dobrze znane oczy, przepełnione teraz czymś, czego widzieć nie chciała.
  Zbyt wiele stracił.
  I zamiast mu oddać chociaż część tego – trzymała się z daleka.
  A zegar tykał.
  Myśl ta niemalże zmroziła krew w żyłach, gdy przypomniała sobie, jak ulotnym był właśnie czas. Zdawało się, że miało się go dużo, ale… nigdy nie dało się przewidzieć, co widziała chociażby po sobie. Żyła i nagle już nie; plany stały się jedynie prochem rozwiewanym przez wiatr. Crouch został wdowcem, nie rozwodnikiem, a Patrick…?
  Wciągnęła gwałtowniej powietrze do płuc, starając się ze wszystkich sił powstrzymać kolejną falę emocji, a wraz z nią – szloch. Nie mogła. Nie teraz, nie tutaj.
  Nie odwrócił się.
  Może to i lepiej, przekonywała samą siebie, tak będzie dla niego bezpieczniej. Bo jeśli chodziło jedynie o nią samą…? Cóż, prędzej wolałaby dać się wyegzorcyzmować bądź dosłownie wyrwać sobie serce niż pozwolić, żeby spadł mu choć jeden włos z łepetyny.
  I tak już była martwa dla świata.
  Ponownie opuściła głowę, ruszyła do furtki. Zgrzyt zakłócił ciszę. Jeszcze parę kroków – i jej nie było, w końcu się teleportowała, daleko stąd.

Koniec sesji

313/2008
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Patrick Steward (2121), Alanna Carrow (2051)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa