Deja vu.
Brenna ponownie siedziała o zmierzchu przy jednym ze stolików w Fontannie Szczęśliwego Losu. Znów w jej kuflu znajdowało się piwo bezalkoholowe, znów z lokalu wylewała się skoczna, irlandzka muzyka, znów czekała na Norę. Znów przy jednym z sąsiednich stolików siedziała gromada rudzielców – tym razem Brenna była pewna, że pochodzili z Irlandii, bo choć nie rozumiała melodyjnego języka, w którym mówili, nauczyła się rozpoznawać jego brzmienie. Znowu chciała prosić przyjaciółkę o przysługę i znowu było jej z tego powodu równie głupio, co ostatnio, bo odciągała Figg od lokalu, który dopiero zdobywał renomę i od córki, która musiała przyzwyczaić się do życia w Londynie.
Może nawet głupiej niż wtedy.
Bo tym razem nie miała zamiaru prosić o jakiś leczący eliksir czy coś tak prostego, jak mikstura na bezsenność.
Po prawdzie na bezsenność zresztą nie mogła narzekać. Gdy już szła do łóżka, po to, by wstać jakieś pięć godzin później, zasypiała błyskawicznie. Zmęczenie powoli zaczynało ją oplatać. Łączyło się z poczuciem zagrożenia, ze świadomością nadciągającej ciemności i chwytało Brennę w coraz ciaśniejszy kokon, który wciąż jeszcze dawała radę ignorować, ale który pewnego dnia mógł pozbawić ją powietrza. Tego wieczora, nim Nora pojawiła się w pubie, pozwoliła sobie jednak położyć głowę na blacie. Nie zasnęła – nie mogłaby sobie na to pozwolić w miejscu pełnym ludzi, poza tym wokół rozbrzmiewały rozmowy i śmiechy – ale obserwowała świat spod na wpółprzymkniętych powiek, pozwalając, by myśli płynęły leniwie, nie galopowały jak zwykle, planując na pięć kroków do przodu i przewidując wszystkie możliwe i niemożliwe sytuacje.
Myślała o dniu tuż po tym, jak ukończyła Hogwart, gdy też siedziała w tym pubie, otoczona przez znajomych. Kiedy zdawało się jej, że cały świat stoi otworem, kiedy mogła pozwolić sobie na to, aby w kuflu znajdowało się prawdziwe, irlandzkie piwo, kiedy nie musiała się zastanawiać, czy w śmiechu któregoś ze znajomych, siedzących z nią przy stoliku, nie kryje się fałsz.
Podniosła głowę akurat w momencie, w którym Nora zbliżyła się do stolika i obdarzyła ją swoim zwykłym uśmiechem.
- Cześć, Nora – przywitała się. – Mam do ciebie prośbę. Z gatunku rzeczy, o które nie powinno się prosić przyjaciół, ale i tak to zrobię.