Kiedy? Kiedy człowiek staje się wolnym? Tak prawdziwie wolnym, od swoich myśli, słów, od spojrzeń i oczekiwań? Ano wtedy, kiedy uda mu się przebrnąć przez błoto z tymi wszystkimi pięknymi kwiatami w dłoniach, które przy końcu wędrówki zdążyły już obumrzeć i zamienić się w nic innego, jak wspomnienia. Wtedy jest się wolnym od tego całego bagna... ale czy właśnie takiej wolności szukasz, Laurent? Czy to jest wolność, o jakiej myślą anioły? Czy to ta wolność, którą pragną ptaki? Zobacz, kanarki czy wróble buntują się tylko wtedy, gdy zamkniesz je w ciasnej klatce. W rezerwacie też mogą latać, mogą ćwierkać i żyć w zgodzie z naturą. Nikt im nie karze robić gniazd... one to wiedzą. I wiedzą, że ich skrzydła mogą je wzbić w niebo i uciec przed burzą. To ich natura. Wolność. Czy wolność nie jest więc i naturą człowieka? Nie czujesz się wolnym? Dlaczego? Bo nie masz skrzydeł? Czy może nie chcesz mieć? Ah, bo walka o wolność to nie twoje zadanie... No to nic dziwnego, że nie potrafisz latać, skoro o skrzydła nie chcesz walczyć.
Heh, nie żeby Kayden jakieś miał... On raczej trzymał piórka w kieszeni i patrzył się na nie od czasu do czasu, żeby nacieszyć oko. Jakoś ta walka strasznie upierdliwa, ile się trzeba namęczyć, żeby chociaż to jedno skrzydło zlepić... Ale miał je, zbierał, tak jak zbierał i te kwiaty... żeby chociaż zgniłe łodygi trzymać w dłoni, jak już się w końcu z bagna wydostanie. Taki z niego psia mać kolekcjoner.
Kay skinął jedynie głową, jakby akceptował sceptycyzm Laurenta. Nie chciał już się więcej rozckliwiać nad tym wyjątkiem i regułą, bo nie prowadzili tutaj żadnej debaty, a już sam się tym tematem zmęczył. - Cieszę się, że tak pan uważa. - Odpowiedział spokojnie, bo uprzejmością na uprzejmość się odpowiada. Wolał też przemilczeć ostatnie zdanie, mimo, że się z nim nie do końca zgadzał. Nie każdy miał ten talent do przyswajania niektórej wiedzy, a rezygnacja z prób niekoniecznie była ignorancją. Jedna półkula mózgu może być bardziej rozwinięta od drugiej i już ciężej jest cokolwiek z tego zakresu zrozumieć. No, a wiadomo, jak nie widzisz sensu w nauce, bo wiesz, że gówno się nauczysz... to po co masz tracić czas? Lepiej skupiać się na swoich atutach, jeśli na szlifowanie pozostałych nie ma się czasu. A czasu na tym świecie nie ma aż tyle, żeby nauczyć się wszystkiego.
Kayden rzucił jeszcze raz okiem na Michaela i można nawet powiedzieć, że wątpliwości mu ze srebrnych oczu zniknęły. - Świetnie, w takim razie widzimy się o wyznaczonej porze, panie Prevett... I tak, pokuszę się o powrót tym samym środkiem lokomocji, mimo, że latać nie lubię... - Zerknął na abraksany z takim przysłowiowym smirkiem. - Latanie z pańskimi majestatycznymi abraksanami to sama przyjemność. - Kayden skłonił się znów lekko bez uśmiechu i ruszył w drogę, nie tracąc już więcej ziaren w klepsydrze. Znów ciężko było powiedzieć, czy kpił, czy jednak prawdę mówił... Półprawda mu z ust leciała jak miód, bo szybowanie w przestworzach przyjemnością na pewno nie było i nigdy nie będzie, lecz same konie, ich skrzydła i świadomość tego, że jednak wóz prowadziły, była przeżyciem, które na pewno zapamięta. Czuł się już lepiej na stabilnym gruncie, przed sklepem wypalając jeszcze jednego papierosa. Nie, zaraz... dwa. Ale drugi już po zakupach. Musiał przecież się mentalnie przygotować na powrót... O rachunek się upomniał, no bo to przecież jego altruistyczna pobudka była. Czy raczej jego matki. Właściwie to mu do głowy nawet nie przyszło, żeby Prevett za cokolwiek płacił, to by było absurdalne. Nie zamierzał nikogo innego obciążać, a pieniądze nie stanowiły problemu. To była konieczność, choć Kay nigdy do monet przywiązany nie był. No, chyba że akurat natrafiła się jakaś kolekcjonerska...
Podróż tym razem w wozie przyjął z lekką ulgą, a jeszcze jak go pakunki otaczały i nie widział chmur, mógł udawać, że zwyczajnie jedzie po ulicy. Nie zmieniało to jednak faktu, że przez całą drogę milczał jak zaklęty z podrygującą nerwowo nogą.
Pod koniec podróży miał już myśli zajęte jedynie zakończeniem tej przygody i powrót do domu. Piechotą.