04.02.2024, 23:02 ✶
– Nie jestem aż tak szalona, zwykle zabieram wsparcie – odparła Brenna, uśmiechając się lekko. Przeczuwała – była pewna właściwie – że wyprawa tam w pojedynkę byłaby szaleństwem. Może cała wyprawa ogólnie była szaleństwem, ale chyba do pewnego stopnia udzielała się jej postawa Morpheusa i zaczęła wierzyć, że nie bez powodu ostatecznie przepowiednia trafiła w jego ręce. – Myślę, że znajdą się chętni na tę wyprawę, ale dam ci znać, jak zdobędziemy więcej szczegółów.
Wiedziała, kogo może o to poprosić.
Wiedziała, że te osoby nie odmówią.
I wiedziała, że – być może – wyśle ich do miejsca, gdzie czeka na nich niebezpieczeństwo.
Może śmierć.
Prosiła już wcześniej nie raz o wsparcie w różnych, także niebezpiecznych sytuacjach, ale teraz odpowiedzialność była jakby większa.
Roześmiała się, gdy Morpheus zareagował, jakby rozsmarowała mu coś na czole, ale uśmiechał się przy tym lekko. Brenna uważała, że nigdy nie jest się za starym na okazywanie uczuć – i nie miała żadnego oporu ani wobec dawania takich gestów, ani wobec ich przyjmowania. Jeśli z nich rezygnowała, to głównie wtedy, gdy wyłapywała, że druga osoba czuła się z tym niekomfortowo.
– To dobrze, nie muszę dzięki temu tak często tego powtarzać – stwierdziła, wsuwając zapisaną na pergaminie przepowiednię do kieszeni. Zamierzała upewnić się, że ją zapamiętała, a potem spalić, by nie trafiła w niepowołane ręce, choć w domu Longbottomów temu papierkowi nic nie powinno się stać. – Ach, czyli rozumiem, że będziesz już znikał. W takim wypadku nie przeszkadzam. Powodzenia z raportem – dorzuciła i odwróciła się, by wyjść.
Będzie musiała jeszcze tego wieczora złożyć wizytę w Ministerstwie lub bibliotece Parkinsonów, zanim ją zamkną, a potem wysłać przynajmniej kilka listów… Nie wspominając już o tym, że kiedy chwilę potem sowa przyniosła pewien list, determinacja Brenny, by załatwić wszystko w ciągu najbliższych godzin, tylko wzrosła.
Wiedziała, kogo może o to poprosić.
Wiedziała, że te osoby nie odmówią.
I wiedziała, że – być może – wyśle ich do miejsca, gdzie czeka na nich niebezpieczeństwo.
Może śmierć.
Prosiła już wcześniej nie raz o wsparcie w różnych, także niebezpiecznych sytuacjach, ale teraz odpowiedzialność była jakby większa.
Roześmiała się, gdy Morpheus zareagował, jakby rozsmarowała mu coś na czole, ale uśmiechał się przy tym lekko. Brenna uważała, że nigdy nie jest się za starym na okazywanie uczuć – i nie miała żadnego oporu ani wobec dawania takich gestów, ani wobec ich przyjmowania. Jeśli z nich rezygnowała, to głównie wtedy, gdy wyłapywała, że druga osoba czuła się z tym niekomfortowo.
– To dobrze, nie muszę dzięki temu tak często tego powtarzać – stwierdziła, wsuwając zapisaną na pergaminie przepowiednię do kieszeni. Zamierzała upewnić się, że ją zapamiętała, a potem spalić, by nie trafiła w niepowołane ręce, choć w domu Longbottomów temu papierkowi nic nie powinno się stać. – Ach, czyli rozumiem, że będziesz już znikał. W takim wypadku nie przeszkadzam. Powodzenia z raportem – dorzuciła i odwróciła się, by wyjść.
Będzie musiała jeszcze tego wieczora złożyć wizytę w Ministerstwie lub bibliotece Parkinsonów, zanim ją zamkną, a potem wysłać przynajmniej kilka listów… Nie wspominając już o tym, że kiedy chwilę potem sowa przyniosła pewien list, determinacja Brenny, by załatwić wszystko w ciągu najbliższych godzin, tylko wzrosła.
Koniec sesji
Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.