Jeden myślał o tym, że ma na nogach duże dziecko, a drugi o tym, że słodkie i urocze to są dzieci.
Słodkie i urocze było połączenie kosmosu w tym jednym punkcie.
- Hmmm... - To było bardzo radosne "hmm". Uniósł się trochę, żeby przestać się tak na nim... owijać i uwieszać. Głównie z wygody - aż nogi go bolały od tego obciążenia. I plecy protestowały przeciwko takiemu wyginaniu. - Ponieważ się ślicznie starasz. - Zatrzepotał rzęsami, chociaż przecież ten nie mógł tego zobaczyć, bo uciekał wzrokiem. Teraz już tego kontaktu nie wymuszał i nie prowokował. Przez moment tak siedział, opierając się właściwie swoimi przedramionami o jego ramię, spoglądając na niego z góry prawie jak ciekawskich szczeniak, który zaraz zacznie targać basiora za ucho, żeby ten się z nim pobawił i poświęcił mu trochę uwagi. Ten moment jeszcze nie nadszedł - ciągnięcia za ucho. - Z czego? - Nadszedł taki moment (przed ciągnięciem za ucho), w którym Laurent mocno się zastanawiał nad tym, czy to jest chwila, w której powinien go przesunąć, albo samemu się jakoś gramolić? Moment, gdzie nie chciało się strącać kota z nóg, bo tak wspaniale grzał, ale jednocześnie chciało się już poprawić. Zdrętwiała ci noga, już coś było nie tak... najgorsza była myśl: a co, jeśli kot nie wróci? Wydawało się to najprostszą czynnością na świecie - po prostu się poprawić.
Ciche miauknięcie od strony otworzonych drzwi tarasowych obwieściło nadejście prawdziwej bestii - kociej wersji Laurenta. Jasna, dumna kota stąpała jak prawdziwa primadonna. Wskoczyła na sofę, wielce zaskoczona widokiem nowego człowieka i zaczęła obwąchiwać nogi Flynna. Biedna nawet nie wiedziała, jakie ma szczęście, że ten szczur w ludzkiej skórze właśnie wymoczył się za wszystkie czasy.
- Uwielbiam to, jaki jesteś ciepły. Jak... - uśmiechnął się - pi...ecyk. - Trochę bardziej cieplutki niż "piesek". Tak, to było bardzo miłe - móc rozgonić ponure myśli. One wcale nie zniknęły - były tam ciągle. Za kurtyną, która na razie wyciszała ich nieznośny jazgot.