• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[Noc z 4 na 5 września 1972, Głębina] Non omnis moriar

[Noc z 4 na 5 września 1972, Głębina] Non omnis moriar
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
13.01.2025, 00:41  ✶  
Noc z 4 na 5 września 1972, Głębina

Ogień w kominku skwierczał dźwięcznie, będąc jedynym źródłem odgłosów w tym pomieszczeniu. Stanley siedział gdzieś po środku sali przy jednym ze stolików. Lokal, który przeważnie tętnił życiem czy posiadał chociaż garstkę klientów, był aktualnie pusty - został zamknięty przed czasem na prośbę samego właściciela. Wszyscy goście musieli opuścić ten przybytek. To samo tyczyło się Francisa, który po ogarnięciu swoich sprawunków, został zwolniony do domu około północy.

Nikt nie był w stanie przerwać tej ciszy i wejść do sali głównej, ponieważ drzwi zostały zamknięte na cztery spusty. Wszystko po to, aby nikt nie miał możliwości do wtargnięcia do środka. Dzisiaj nie byli mile widziani.

W Głębinie został sam Stanley i jego myśli.

Koniec sierpnia było niczym zderzenie z rzeczywistością. Było czymś wręcz niespotykanym. Nic więc dziwnego, że Borgin nie zdążył się pożegnać ani z jednym, ani z drugim. Dwie śmierci w przeciągu trzech dni to było zbyt dużo - nawet jak na niego samego.

Bukiet dali spoczywał gdzieś na boku stolika. Robiła to też szklanka z alkoholem, która nie miał posłużyć jako napitek dla Stanley. Nie obyło się również bez kałamarza i kilku czy kilkunastu pergaminów, które miały być świadkiem ostatnich listów. Listów, które Borgin pisał w zasadzie dla samego siebie, aby móc poczuć się chociaż odrobinę lepiej. Może liczył na jakieś rozliczenie w głębi duszy?

Były brygadzista odpalił sobie jeszcze papierosa, którym następnie się zaciągnął. Był gotów. Chwycił pióro i mógł rozpocząć to, co chodziło za nim od kilku dni.

Tylko jak powinien to zacząć? Od kogo też powinien zacząć? Wiem... Pokiwał głową, pisząc pierwsze słowa.


Najdroższa Stello,

Z bólem serca i rozpaczą przyjąłem wieść o Twoim odejściu z tego świata. Zdaje sobie sprawę, że jesteś teraz w lepszym miejscu wraz ze swoją siostrą, chociaż możemy się z tym nie zgodzić, jest to jak najbardziej sprawiedliwe i słuszne. Twoje codziennie cierpienia jakie znosiłaś od wielu miesięcy, w końcu przyniosły ukojenie Twojej duszy. Nigdy do końca nie byłem w stanie zrozumieć Twojej straty, ponieważ nie byłem w takiej sytuacji - nie miałem rodzeństwa jak dobrze wiesz, a przynajmniej nie takiego, które miałbym potwierdzone na papierze wraz z odpowiednimi dokumentami. Nie zmieniało to jednak faktu, że próbowałem i starałem się Ciebie wspierać w tym wszystkim, pilnując, aby nic Ci się nie stało. Jak widać na próżno i bez efektów, skoro jestem zmuszony pisać ten list, który nigdy do Ciebie nie dotrze.

Wiele słów ciśnie mi się usta, a zwłaszcza jedno - przepraszam. Za bardzo wiele rzeczy, a przede wszystkim za to, że byłem z Tobą nie szczery i chowałem przed Tobą prawdę na którą zasługiwałaś. O ile z początku rzeczywiście był ten skłonny do pomocy i uczynny brygadzista, niedoszły Auror, tak z biegiem czasu to wszystko było zatracone i stawało się teatrzykiem, który miał mnie kryć i tworzyć złudną iluzję, że wszystko było dalej w porządku.
Niestety od dawna nie było. Mogłabyś się teraz trudzić i zastanawiać, kiedy to się stało i przede wszystkim czym było to spowodowane. Jako, że jestem Ci to dłużny, śpieszę z odpowiedzią.

Październik 1970, śmierć Anne. Dalej pamiętam jak zjawiłaś się tego feralnego dnia i niestety musiałaś zobaczyć ten przykry widok wraku człowieka jakim wtedy byłem. Nie ukrywam - myślałem, że to koniec i chciałem tylko umrzeć. Nie widziałem dalszego celu egzystencji w tym świecie, a Ty mimo wszystko wyciągnęłaś do mnie pomocną dłoń i kazałaś mi stanąć na nogi. Tak, kazałaś, bo po długim czasie sama przyznałaś, że skorzystałaś wtedy ze swojej wiłej mocy, którą ukrywałaś przede mną w swoich obawach. Nie będę owijał w bawełnę - pomogło mi to ponownie stanąć na nogi i nabrać wiatru w żagle. Szkoda, że negatywnego, ponieważ zboczyłem wtedy ze ścieżki dobra, obierając drogę ku samozagładzie. Nie była to jednak Twoja wina w żadnym razie, wszak chciałaś tylko mojego dobra, a to ja nie potrafiłem sobie z tym poradzić. Nie poprosiłem też o pomoc, bo tak już niestety mam, że wszystko próbuje dźwigać na własnych barkach. To był element zwrotny w tym wszystkim - postanowiłem zostać jednym z nich. Śmierciożerców. Popleczników Czarnego Pana. Liczyłem, że wypełni to pustkę i smutek jaki pojawił się po stracie ukochanej matki. Myliłem się.

Skłamałbym jednak, gdybym nie wspomniał teraz o jednym fakcie dotyczącym śmierci Anne. To wszystko moja wina. Zginęła z mojej winy i mojej chorej fascynacji związanej z czarną magią i szeroko pojętą nekromancją. Jedna pomyłka, a namieszała tyle w życiu i co gorsza, pozbawiła życia Merlinowi ducha winną kobietę, bo nie ukrywajmy - niczym sobie nie zasłużyła na taki los. Nie zrobiła nic złego w życiu, aby miała zginąć w ten sposób.
To jednak był dopiero początek. Nie minął miesiąc, a nastała druga tragedia, która zmieniła Ciebie na zawsze. Nie było już tej samej Stelli, która dała mi drugą czy nawet trzecią szansę i tej, która w zdenerwowaniu na mnie, ustalała szczegóły obrazu na urodziny mojej rodzicielki. Wtedy była Stella, która nie rozumiała niesprawiedliwości losu. Która pytała o jedno - "dlaczego akurat mnie spotkał ten los"? Widziałem w Twoich oczach wiele bólu i cierpienia, ale nie mogłem zrobić zbyt wiele, bo po prostu nie potrafiłem, a co gorsza - sam już zatraciłem się w sobie, coraz bardziej obcując z czarną magią.

Nie minęło może z pół roku, a dorobiłem się znaku na lewej ręce, który noszę po dziś dzień. Nie był to też jakiś pamiątkowy tatuaż, który miałby odnosić się do jakiegoś sukcesu z Hogwartu czy Ministerstwa, chociaż tych nie było zbyt wiele. Był, a w zasadzie jest to znak symbolizujący jedno - przynależność do zwolenników nowego ładu vel Śmierciożerców.
Łatwo było ukrywać to wszystko, ponieważ nie interesowałaś się polityką, a w dodatku chowałaś się przed światem w swojej bezpiecznej przystani - w swoim własnym mieszkaniu. Oddawałaś się tam sztuce i topiłaś smutki po stracie siostry, a ja po prostu kontynuowałem swoją grę do tego stopnia, że gdy to piszę, mam na swoim sumieniu kilka mniej lub bardziej niewinnych osób.

Przechodząc sprawnie do roku 72 i feralnego w skutkach Beltane na przełomie kwietnia i maja. Tego dnia byłem tam i walczyłem, ale nie z tymi "złymi", a ramię w ramię z Śmierciożercami, bo byłem jednym z nich. Nie byłem żadnych bohaterem, tak jak mogłaś to sobie wyobrażać. Mój list w tamtym czasie, który pisałem do Ciebie w emocjach, spowodowany był obawą, że mogło Ci się coś stać tego popołudnia. Co gorsza, z mojej winy, a nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Wiem, że nie jest to żadnym usprawiedliwieniem ale Twoja odpowiedź przyniosła mi wiele ulgi w tamtej chwili. Jedna, prosta informacja, że jesteś bezpieczna i że nie spadł Ci włos z głowy - była to wiedza czysto zbawienna. Dawno puściłem w niepamięć naszą kłótnię, która mieliśmy w chwilę po tych tragicznych wydarzeniach z Doliny. Chociaż Ty potrafiłaś zebrać się na odwagę, aby mi wszystko powiedzieć. Ja niestety nie.

To jednak nie koniec moich grzechów o których nie wiedziałaś i mogłaś sobie nie zdawać nawet sprawy. W przededniu Beltane, zaniosłem mały prezent przełożonej Aurorów. Nie była to żadna biżuteria, ani pamiątkowe zdjęcie. Była to głowa jej ukochanego, która została ucięta przez innych popleczników, a ja zostałem oddelegowany do dostarczenia jej do samej Harper Moody. Jak się później okazało, nie obyło się bez problemów, które skończyły się dla mnie przesłuchaniem i moją ucieczką z Ministerstwa. Końcówka czerwca to ostatni raz kiedy moja noga stanęła w Ministerstwie i kiedy po raz ostatni odbyłem służbę jako brygadzista w Departamencie Przestrzegania Praw Czarodziejów. Od tej pory byłem, a w zasadzie dalej jestem poszukiwany listem gończym przez swoich byłych kolegów i koleżanki z pracy.

Z początkiem lipca przeniosłem swoją działalność na Nokturn, a dokładniej to na Podziemnie Ścieżki, które stały się moim nowym domem. Może to wiele wyjaśniać dlaczego to zawsze przychodziłem w odwiedziny do Ciebie ja, a nie vice versa. Jako osoba non grata w społeczeństwie, mogło być bardzo trudno się ze mną pojawić w jakimś miejscu publicznym i bardzo dobrze o tym wiedziałem, więc starałem się tego unikać jak ognia.

Nie udało się jednak tego osiągnąć, ponieważ Atreus, mój serdeczny przyjaciel, przekazał mi długopis, który gdzieś w połowie lipca przeniósł mnie na jakieś randkowe widowisko na ulicy Pokątnej. Odpowiedziałem tam na kilka pytań, sam kilka zadałem kiedy okazało się, że jestem jednym z wybierających. Kiedy jednak moja przykrywka w postaci maski upadła, musiałem się ratować, uciekając z Sophie, która okazała się być moją siostrą jako córka Roberta. Wiem, że może być to trochę zawiłe ale sam nie potrafiłem się w tym połapać z początku.

Jak sama widzisz, a raczej widziałabyś czy słyszałabyś gdybym Ci o tym powiedział, moja lista grzechów jest całkiem pokaźna, a nie wspomniałem o wszystkich, ponieważ musiałbym pisać ten list z dobry tydzień. Nie zmienia to jednak niczego, ani mnie nie usprawiedliwia w żaden sposób. Zawiniłem na wszelkich możliwych płaszczyznach, powodując wiele złego, a wszystko wskazuje, że popełnię jeszcze więcej, ponieważ z bycia Smierciożercą można się tylko wypisać poprzez dwie rzeczy. Przez śmierć albo Azkaban, chociaż to drugie nie jest pewne, wszak może komuś udać się uciec.

Stello Avery, największa miłośniczko czekolady jaką znał cały świat, przepraszam Cię za wszystko. Za to, że nie potrafiłem być lepszy kiedy na to zasługiwałaś i za to, że zatajałem przed Tobą prawdę od dobrych kilkunastu miesięcy. Nie będę się tłumaczył, że robiłem to dla Twojego dobra, bo żadne Twoje dobro z tego nie wynikło.
Dziękuję Ci też za to, że byłaś i pozwoliłaś mi zrozumieć wiele rzeczy, których do tej pory nie rozumiałem i za wiele się nie zmieniło, chociaż mogłem w końcu spróbować to odmienić. Naprawdę, zawdzięczam Ci bardzo wiele, a moje słowa nie będą w stanie tego opisać nigdy. Sprowadzę więc to do dwóch słów - dziękuję i przepraszam.

Wiedząc jak bardzo kochałaś dalie, chciałbym Ci złożyć ich mały bukiet wraz z tym listem, który kończę właśnie pisać. Przyjmij je proszę ode mnie, bo chciałbym wierzyć, że kiedyś mi to wszystko wybaczysz, chociaż raczej nie będę dane nam się już nigdy zobaczyć, ponieważ moje miejsce jest gdzieś w odmętach ludzkiej nicości na którą zasługuje.



Stanley

Po kilku próbach, setkach skreśleń i przepisań, udało się złożyć list, który jakkolwiek odpowiadałby Stanleyowi. Może nie był perfekcyjny i idealny ale jego autor też taki nie był. Pisał to co czuł. To, co powinien był powiedzieć przed laty. Teraz? Nie miało to już większego znaczenia. Nic to nie zmieniało.

Nie miał nawet pojęcia ile czasu mu zeszło i ile papierosów wypalił. Popielniczka była niemalże pełna, a przed nim był jeszcze jeden list. Ten był chyba gorszy, bo Borgin nawet nie wiedział jakby mógł go rozpocząć. Od jakich słów miałby zacząć? Z której formułki miał skorzystać?


Robercie,

Nie będę ukrywał, że ciężko mi zwrócić się do Ciebie w jakikolwiek inny sposób, niż po imieniu. To też nie tak, że nie próbowałem tego robić, ponieważ Richard mi świadkiem - tak właśnie było. Nie ma to już jednak żadnego większego znaczenia w zaistniałej sytuacji. Jest dużo więcej osób, które miały większe prawa do tego, aby właśnie móc zwracać się do Ciebie w inny sposób, niż ten po imieniu. Zwracać się inaczej, niż ten "biznesowy" sposób, bo czy nie tak właśnie było?

Czy nie taka była nasza relacja? Czy nie potrzebowałeś mnie tylko wtedy kiedy trzeba było coś zrobić? A najlepiej to czyimiś rękoma? Moimi? Tak, aby wszystkie ślady prowadziły jak najdalej od Ciebie? Mógłbyś się bronić, że to nie tak, ale ja wiem swoje. Czar prysł. Wielka wizja relacji ojciec-syn została rozproszona i przepadła wraz z upływem czasu. Wiele czynników się na to złożyło. Jeden był w tym wszystkim dominujący - definicja słowa "ojciec", a raczej jej brak, ponieważ mój słownik nie znał takiej frazy. Nie wiedział jak powinien go interpretować czy rozumieć. Może nie powinien wcale i to był właśnie problem?

Pada tu wiele pytań na które nigdy nie poznamy odpowiedzi. Wydaje mi się, że to lepsze, bo mógłbym się tylko zawieść jeszcze mocniej... gdyby te miały się właśnie pojawić. Lepiej zostawić pewne sprawy jako niedopowiedzenia czy rzeczy niewyjaśnione - tak będzie najlepiej dla nas wszystkich.

Tak naprawdę nie chodzi tutaj o mnie. To nie ja jestem głównym pokrzywdzonym w tym wszystkim. To nie mi należy współczuć. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jak Twoje odejście może wpłynąć na inne osoby? Na Sophie? Richarda i jego dzieci? Nawet na Lorien? Na tych wszystkich ludzi, których łączyło coś z Tobą? Pewnie nie.

Dla Ciebie mogą być to puste słowa bez pokrycia. W końcu nie ma Cię już między nami ale to właśnie Ci wszyscy ludzie, niegdyś Twoi bliscy, będą zmuszeni podnieść się po tym co miało miejsce 28 sierpnia 1972 roku. I już nawet puszczam w niepamięć, że były to moje urodziny. Pierwsze, w które moglibyśmy się spotkać, a zarazem ostatnie, bo kolejnej takiej szansy już nie będzie.

Być może będzie dane nam się jeszcze kiedyś spotkać. Mam nadzieję, że Maeve nie nauczy mnie nienawiści w Twoją stronę do tego czasu, a wiedz, że jest do tego skłonna.

Do naszego następnego spotkania, niech Ci ziemia lekką będzie.

Stanley

Udało się. Koniec

Stolik piętrzył się od zmarnowanych pergaminów, a ogień w kominku zdążył przygasnąć. Musiało minąć wiele czasu. Stanley spojrzał na zegarek i zrozumiał, że jest już prawie poranek - strasznie się zasiedział.

Wstał, aby rozruszać kości i dorzucić trochę do ognia, co by nie zgasł całkowicie.

Ogień rzucił się na świeże kawałki drewna, zajmując je niemal od razu. Borgin powrócił do stołu i złożył oba listy.

Przyglądał się temu niszczycielskiemu żywiołowi przez kilka chwil, wiedząc, że ten przyjmie zaraz jego podarki i nie będzie wybrzydzał. Stanley chciał się po napawać ich majestatyczną postawą i gracją z jaką przyszło im wić się w palenisku.

Nic nie mogło trwać wiecznie, więc nie mógł tego odwlekać w nieskończoność. Pierwsze do ognia poleciały kwiaty, które w mgnieniu oka zaczęły zanikać pod wpływem żaru. Nim zdążył się odwrócić po pierwszą z wiadomości, rośliny przestały istnieć. Czas na list Pokiwał głową, rzucając dłuższe pismo w kierunku płomieni. List do Stelli zniknął jeszcze szybciej.

Ciężko westchnął robiąc to samo z drugim listem. Ten również nie ostał się zbyt długo, stając się samym popiołem w kominku.

Zdrowie Twoich bliskich Borgin wzniósł toast, a następnie wylał zawartość szklanki do kominka. Przyda im się teraz dużo zdrowia... Życzył im jak najlepiej w tej chwili. To koniec pewnego rozdziału Przyznał sam przed sobą, rozgrzebując żar na boki. Stanley musiał udać się na spoczynek, wszak padał już na twarz. Nie chciał przecież puścić całego lokalu z dymem.

W kilka minut sprzątnął całą salę główną, spoglądając nie raz w kierunku kominka. Nic się jednak nie wydarzyło, więc po prostu udał się na spoczynek.

Non omnis moriar - z tymi słowami w myślach udało mu się zasnąć. Są teraz w lepszym miejscu Był o tym święcie przekonany.


Koniec sesji


"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Stanley Andrew Borgin (2425)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa