• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[08-09.09.1972] Until the flames burn us out | Millie & Thomas

[08-09.09.1972] Until the flames burn us out | Millie & Thomas
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#1
11.05.2025, 16:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.05.2025, 10:22 przez Thomas Figg.)  
[Obrazek: 3696c5477ba59b82746bd3a2d8f2e2fd.jpg]

Sticky fingers hold on tight
Pull me down into the night
I can't do this on my own, no
Won't you come and heal my broken bone?

Kto by pomyślał, że ta noc, która jeszcze za dnia zapowiadała się jak każda poprzednia noc, nie wyróżniająca się niczym szczególnym - no może tym, że chciał jej część spędzić w mugolskiej części Londynu... Ale zupełnie nie uwierzyłby, gdyby ktoś wcześniej opowiedziałby mu o tym co się będzie działo. Bo czy uwierzyłby, że przez całe Wyspy przetoczą się jakieś dziwne pożary, że będzie biegał po Londynie sprawdzając czy pomocnicy Zakonu są cali i pomagał będzie przypadkowym ludziom?

Bezwiednie dotknął swoich warg na wspomnienie wydarzeń sprzed nawet nie kilku godzin i poczuł jak przyjemne ciepło wpływa mu na policzki na samo wspomnienie tego co się stało. Jednak w całych tych makabrycznych wydarzeniach tej nocy było zarazem coś co sprawiało, że wykiełkowała w nim nadzieja na nowe lepsze jutro. Cały czas gryzło go co oznaczała odpowiedź Millie p tym jak wyznał jej swoje uczucia. Czyżby była ich już wcześniej świadoma? W sumie to nie miał pojęcia czy było to po nim widać, nie był dobry w odczytywaniu znaków, dlatego też nie wiedział co ukrywać, być może był w tym wszystkim tak oczywisty jak czarny baran ukrywający się w stadzie owiec. Westchnął odpychają od siebie myśli na ten temat, skoro go nie wyklinała i nie złorzeczyła to czy nie świadczyło na jego korzyść? Potrząsnął głową jak kot, który został nagle oblany wodą, aby pozbyć się tych myśli, to nie czas na takie rozmyślanie i robienie sobie nadziei.

Londyn cały czas płonął, udało im się ugasić nieco budynków już, ale to nadal kropla wody w morzu potrzeb, wciąż wiele budynków trawił ogień. Dlatego musiał odstawić prywatne rozterki na później, kiedy ostatni płomień i ostatnie pogorzelisko zostanie dogaszone. Westchnął przeciągając się i strzelając przy tym stawami w ramionach. Czuł się już zmęczony i obolały - ciągle w ruchu z krótkimi chwilami odpoczynku, bo przecież nie usiądzie jak człowiek odpocząć, nie, chęć ratowania i pomagania innym nie pozwalała mu zaczerpnąć tchu. Teraz już stał przed Norą, ledwo złapał łyk chyba herbaty zamiast eliksiru energetyzującego i wchłonął kilka ciastek, to mu będzie musiało wystarczyć, przynajmniej nie padnie z wycieńczenia. Słysząc otwierane drzwi odwrócił się w tamtym kierunku i szeroko uśmiechnął widząc wychodzącą stamtąd Moody.
- Chyba najlepiej będzie ruszyć tam w stronę Horyzontalnej, zdaj się tam nadal sporo rzeczy płonąć - odezwał się wskazując lewą ręką na miejsce, o którym właśnie mówił. W prawej dłoni ściskał różdżkę, z którą nie rozstawał się ani na moment odkąd tylko wkroczył dzisiaj do magicznej części Londynu.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#2
13.05.2025, 14:18  ✶  
Cudowna noc wspaniała noc okrutna noc.

Los chciał, żeby Miles opowiedziała się po stronie tych dobrych. Wszystko na to wskazywało. Urodzenie. Wychowanie. Przyjaźni. Ścieżka zawodowa. Był w niej jednak pewien mrok, pewne nieutulone pragnienie potęgi i władzy, pragnienia dominacji i niekontrolowanej destrukcji, które kotłowały się teraz, szalały w we wnętrzu kobiety, której aura stapiała się w jedno z otaczającą ją piekłem. Louvian dostrzegł to w niej lata temu, gdy pierwszy raz szkło przeorało mu dłonie, a potem krwawym śladem wymazała na jego czole runę, akt własności na jedną noc. Teraz nie było go obok, by mógł obserwować reakcję na dzieło zniszczenia które serwował miastu on i jemu podobni.

Mildred Moody była w pracy, którą sama sobie wywróżyła, wraz z pierwszym "opadem" śniegu, który palił zamiast mrozić.

Musiała być profesjonalna, dlatego zachowywała się względem Thomasa tak jak zawsze w żaden sposób nie odnosząc się do sytuacji po udanym gaszeniu dwóch frontów zmierzających ku zakonnej kryjówce. Rozmowa z Brenną w pewnym sensie oswajała ją z ideą, że może relacja wewnątrz Zakonu nie byłaby aż tak głupim pomysłem, problem polegał na tym... że do jasnej cholery miasto płonęło i ludzie byli do uratowania!

Tym razem pozostawiła miotłę w klubokawiarni.

– Jasne, prowadź – rzuciła krótko, nawet na niego nie patrząc. Złociste kocie ślepia lśniły z wąskiej szpary utworzonej mokrymi szmatami, któymi owinęła sobie głowę. Raz żeby włosów jej nie safajczyło, dwa żeby dym nie był aż tak dotkliwy. Listonoszówka skórzana wciąż jej towarzyszyła tak na wszelki wypadek, na głowę wciśniętą miała ochronną czapkę. Różdżka oczywiście - niemalże przykleiła ją sobie do ręki.

Biegli. Oboje mogli odczuć, że apogeum jest już za nimi, ulice były zdecydowanie bardziej puste w porównaniu z chaosem, który był też ich udzialem kilka godzin temu.
– TAM! – wskazała kolejny płonący ciąg budynków, nie pamiętając już jaki sklep spłonął dlaczego. Była krawężnikiem, patrolowała te ulice od kilkunastu lat, ale topografia przestrzeni zlała jej się w jedno. Ogień. Trzeba było wzmóc. Nie! Zadusić. Trzeba było zadusić. Jeśli wszystko spłonie, w końcu nastanie spokój. Otrząsnęła się z myśli, które zdawały się cudze, zdawały się nie jej. Była zmęczona, a trzeba było robić.

Podbiegła by translokacjązadusić płomienie, jak wielkim magicznym kocem. Uniosła różdżkę i... zmarła zapatrzona w osmalającą płomieniami ścianę. Twarz? TA twarz? Co one tu robiły?! Nieoczekiwany lęk uczynił jej ciało kamiennym. Lęk, który tak rzadko ją nawiedzał. Który był oby. Był wymuszony.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#3
14.05.2025, 15:26  ✶  
Uśmiechnął się delikatnie patrząc w bok na Millie idącą obok niego. Kwestię tego jak zakończyło się gaszenie przez nich pobliskich kamienic zostawił za nimi, nie to, że o tym nie myślał, ale roztrząsanie tego nie przyniosłoby niczego dobrego nikomu. Nie w obecnej sytuacji. Jeżeli będzie konieczność to usiądą po wszystkim i o tym porozmawiają o ile wcześniej ogień nie strawi i jego. Śmiał się, że zostało mu jeszcze kilka żyć, jak to kotu, ale ile w tym prawdy. Czy świat nie będzie ironiczny co do niego i skoro nie pozwalał mu umrzeć, kiedy chciał się poświęcać dla innych to czy teraz skoro chciał dla kogoś żyć to splot wydarzeń nie sprawi, że umrze tej nocy? Potrząsnął głową, znów dryfował w złym kierunku sowimi myślami.

Przeskoczył wzrokiem po kolejnych budynkach wraz z tym jak dalej zapuszczał i się wzdłuż ulicy. Pokątna wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj, nie chodziło nawet o to, że było bardzo późno, albo wcześnie, zależnie jak kto na to patrzył. Ale wszechobecny swąd spalenizny i wszechobecny popiół, który opadał niczym śnieg. Gdyby tak dorwał tego kto był za to odpowiedzialny...

Z zamyślenia nad tym co zrobiłby odpowiedzialnym za te podpalenia wyrwał go krzyk Moody, jak mógł sam ominąć wzrokiem ten płonący sklep? Zaklął pod nosem.
-Idę! - krzyknął i ruszył za nią niczym cień, aby pomóc jej w razie potrzeby lub po prostu ubezpieczać. Być może to dlatego zauważył jej zawahanie po podniesieniu różdżki. Zareagował machinalnie, nie było istotne czy zatrzymałą się z wycieńczenia czy innego powodu, stała cała i zdrowa z tego co widział od tyłu. Uderzyło go wspomnienie, które pamiętał jak przez mgłę i jej słowa. Nie ogień, proszę, błagam Stawie, nie ogień. Ogień pali Ziemię - to zamierzał zatem robić, stanął za nią, jedną rękę kładąc jej na ramieniu, a drugą wycelował w płonącą witrynę sklepową.

Tak jak wszystkie wcześniejsze pożary tak samo i ten chciał ugasić pozbawiając go powietrza. Skupił się na tym co zamierzał zrobić i rzucił zaklęcie, aby jak najszybciej zdusić płomienie, pozbawić je pożywienia i patrzeć jak nikną od braku powietrza.

Translokacja III - zabranie powietrza z miejsca gdzie jest ogień

Rzut Z 1d100 - 10
Akcja nieudana
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#4
14.05.2025, 23:16  ✶  
Nie widziała płonącej kamienicy, nie widziała pęczniejącej szyby witryny tak blisko własnej twarzy. Widziała jedno... to o czym mówiła jej Brenna, a w co ona nie chciała dawać wiary. Dym spalonych budynków zdawał się zagrażać jej bezpieczeństwu o wiele bardziej niż na początku myślała. To znaczy... Dym... Dymem można było się udusić, dym mógł wgryźć się w oczy i odebrać wzrok, dym mógł wgryźć się w płuca i odebrać dech, ale pilnowała się, chroniła przed dymem, osłaniała bańką powietrza, osłaniała twarz nawilżaną szmatką. Ale... tym razem było inaczej. Jej brawura, jej odwaga, jej brak wzruszenia i śmianie się w twarz wszelkiemu niebezpieczeństwu zostało wystawione na próbę. Wydawało jej się, że nie może od niego uciec, a czarny pył nie tylko ją śledził... gorzej... że wychodzi z niego istota zaszyta w czeluściach Kniei...

Ujrzała jej twarz uformowaną z dymu, zobaczyła jak wysunęła się ku niej ze zwęglonego zaułka...
ZZZZDRRRRRRRRRRRAJCY... SZLAAAAAAAAMY... BÓJCIE SIĘ JEGO IMIENIA...

Widok tej przerażającej twarzy piorunował ją bardziej niż głos. Wspomnienie sierpniowego snu, transu w który zapadła, gdy pieprzony Black dał jej nowy fantastyczny specyfik, który miał ją wyleczyć z bezsenności... To wszystko jebło teraz, gdy ona w swoim ciele widziała ucieleśniony koszmar z wizji, widziała widmo, które wyssało z niej życie wtedy, choć to nie była ona, a teraz czy wyssie życie z niej? Imię... jakie imię? Gula w gardle była niemożliwa do przełknięcia, nie była w stanie wypowiedzieć ani słowa stojąc w bezruchu i powtarzając rozpaczliwie, że to tylko sen, to tylko sen, tak bardzo chciała myśleć, wierzyć, czuć że to sen. Jej złociste ślepia niemal wyszły z orbit, gdy ciało czuło tylko strach...
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#5
15.05.2025, 19:09  ✶  
Poczuł jak magia niemrawo spływa po jego ręce wprost do różdżki, ale nic się nie stało. Zaklęcie nie opuściło jego różdżki, ledwo kilka niemrawych kolorowych iskier wyrwało się z jej końca, zupełnie jak ze strażackiego wężą, kiedy zabraknie ciśnienia wylatuje jedynie kilka kropel. Tak teraz Thomas był bezradny wobec płomieni, potrząsnął nieco ręką. Czyżby był bardziej zmęczony niż m się wydawało? Nie, przecież jeszcze jest w stanie być pomocny prawda. Dobrze znał swoje ograniczenia, jeszcze nie dotarł do ich krańca. Jeszcze mógł by pomocny.

Zapewne spróbowałby jeszcze raz rzucić zaklęcie, zdusić ogień, zanim ten znowu rozprzestrzeni się na kolejne witryny sklepowe czy budynki mieszkalne. Ale nie miał czasu, nie zdążyłby, widział jak w pewnym momencie ogień wzrasta gwałtownie. Czyżby jednak jego zaklęcie nie zadziałało, tylko odwrotnie? Podsyciło płomienie? Dobrze wiedział co to zwiastuje, nie było czasu na próbowanie wyczarowywania tarczy, zadziałał instynktownie. Doświadczeni podpowiadało mu co się zaraz stanie, widział to już kilka razy podczas rozbrajania pułapek.
- Uważaj! - wyrzucił jeszcze z siebie ciągnąć za ramię Millie do tyłu. Nie mógł pozwolić, żeby coś się jej stało, po prostu nie mógł. Nigdy nie wybaczyłby sobie, gdyby mógł ją uratować ale tego nie zrobił. Dlatego wraz z tym jak pociągnął ją do tyłu wykonał krok zasłaniając ją sobą i rozpościerając szeroko ramiona. Była na tyle drobna, ze mogłaby dwukrotnie schować się za jego sylwetką. Chyba jednak faktycznie pospieszył się i zapeszył, ze ma więcej żyć jeszcze dostępnych - mimo wszystko nie był prawdziwym kotem. Taki będzie jego koniec Nie chciał jeszcze umierać, chciał by jeszcze trochę pożyć, zrobi więcej głupich rzeczy. Los bywał przewrotny, ale przynajmniej odejdzie niczego nie żałując. Ledwo zdążył zamknąć oczy, gdy poczuł jak gorący podmuch powietrza rzuca go do tyłu.

Po jasnym rozbłysku nastąpił nieprzenikniona ciemność.
- Ugh - jęknął zanosząc się krwawym kaszlem. W uszach mu dzwoniło, wszystko go bolało. Jeżeli tak wyglądały zaświaty to zdecydowanie ssały tak samo jak życie. Bolało go wszystko, plecy, głowa, klatka piersiowa i twarz. Czuł jak coś spływa mu po całej twarzy, coś ciepłego i lepkiego. Spróbował otworzyć oczy, podnieść powieki, co udało się z trudem, jednak nie zmieniło to nic. - Kurwa, nie widzę - wydusił plując krwią i próbując się podnieść.
- Millie? MILLIE?! - odezwał się szukając jej po omacku dłońmi wokół siebie. Dlaczego nie widział. Co z nią ,czy jest wszystko w porządku, czy nie oberwała? Nie zdawał sobie sprawy z tego jak wygląda, a wyglądał jakby ktoś mu z mordy zrobił tatar i powtykał w to szklane odłamki. Mimo bólu najpierw musiał ustalić co jest z wiedźmą.

// Odwaga i Kompleks bohatera
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#6
16.05.2025, 12:26  ✶  
Sekundy przed wybuchem, momenty, iskry, odłamki czasu, popioły lecące z nieba, oddech, dwa uderzenia serca.

Widmo ruszało do niej widmo krzyczało, a jego słowa dudniły w jej uszach. To nie był po prostu Śmierciożerca, to była istota z dymu, istota dymu, dym istoty przerażającej takiej która wyssa z niej resztki życia. To nie był zielony promień, ale oddech śmierci owionął dziewczynę zachęcającym syrenim śpiewem ściągającym ją ku zagładzie hipnotyczną pieśnią, najczystszą, najpiękniejszą, ostateczną... Patrzyła w pustkę a pustka patrzyła w nią. Była zdrajcą. Była brudna. Miała bać się imienia na te sekundy dzielące ją od śmierci.

Uniosła rękę ku górze, resztką odwagi i determinacji przebić się przez stupor własnego ciała. Dobre wspomnienia... jej urodziny. Alastor ujebany tortem, który zamiatał nią jakby była flamingiem, a potem śmiejąc się wywrócili się na siebie w blasku płomieni słońca, upadli na brudny bruk miękką trawę pokrytą zbyt gejowym kocykiem. Zaklęcie nie opuściło jednak jej różdżki, nie zdążyło.

Thomas upadł na nią i osłonił ją swoim ciałem, przyjmując na siebie wybuch szkła, śmiercionośne ostra wirujące w powietrzu. Ktoś krzyczał. Swąd palonych włosów dopełnił bukietu zmysłów i zapachów walczących o prym w pełni spektrum spalenizny - płonącej magii, drewna, ciała...

Ktoś krzyczał.

To ona krzyczała.

Łkała. Darła się. Polana ognisk. Ziemia. Szarość i śmierć. Cisza.

Millie? MILLIE?!

Czy Alik ją znów znalazł? Czy wyciągnął do niej swoją dłoń? Czy ich trupy zwiną się w rynsztoku, splotą jak para bliźniąt w łonie matki? Ogień zabierze im mięśnie, zabierze serca i wnętrzności, ale zostaną szkielety, przytulone, osmolone, razem...

– Tuu... tutaj... – wykaszlała z siebie zaproszenie śmierci, zdając sobie sprawę z tego że płacze, a całe jej ciało wypełnia ból i strach. – Alastor! Tutaj! – przeczołgała się po bruku do głosu, który ją wzywał, który nie pozwalał jej umrzeć, obiecała mu, obiecała że nie umrze. Jeszcze nie. Jest pierdolonym karaluchem, musiała żyć musiała tylko być obok...

... drżące palce znalazły inną pogrążoną w rozpaczy i cierpieniu dłoń. Palce splotły się a Miles zaryła twarzą w chodniku ujebanym pierdolonym czarnomagicznym pyłem. Ręce rozkraczyły jej się i nogi jak psa, który w końcu poddał się środkowi zwiotczającemu przed finalną operacją. Przez załzawione oczy nie widziała nic. Spalona ziemia była jej uściskiem i objęciem. Zacisnęła dłoń mocniej.

– Żyjesz?– zapytała szeptem, jakby bała się odpowiedzi. Nie. Ona bała się odpowiedzi. Bała się, że głos który ją nawoływał, nie zawoła jej nigdy więcej.
Good Boy
I've got a twisted way of making it all seem fine
Wysoki na metr i dziewięćdziesiąt centymetrów co do milimetra - no więc wysoki, ale za to z drobną budową ciała. Czarne, kręcone włosy i ciemne oczy. Twarz pokryta kilkudniowym zarostem zdradza, że niezbyt dba o siebie.

Thomas Figg
#7
17.05.2025, 09:22  ✶  
Nie miał za grosz pojęcia co go boli, całe jego ciało było jednym, wielki ośrodkiem bólu, nie potrafił nawet opisać czy czuje coś szczególnie mocno. Miał co prawda problem z otwarciem oczu, a raczej wydawało mu się, że nie jest w stanie podnieść powiek, choć jednocześnie wydawało mu się, że może nimi intensywnie mrugać. Palący ból roznosił się po całym ciele, a on był po prostu niezdolny do zobaczenia szkód jakie wywołał ten wybuch.

Cisza przeszła w dzwonienie mu w uszach. Nieznośne. Nie do pozbycie się niczym komar bzyczący nad uchem w ciemnym pokoju. Ileż by dał, żeby ciągle słyszeć ten pisk, a nie to co usłyszał za chwilę. Mówią, że nic tak nie boli jak pękająca dusza, a on sam pewnie mógłby coś o tym powiedzieć. Jednak krzyk ukochanej osoby, przeraźliwy krzyk pełen bólu i strachu bolał jeszcze bardziej. Musiał coś zrobić, ale nie mógł... Zamarł...

Czy nadal widział ciemność? Czy to umysł plątał mu figle, że nagle przed oczami stanął mu obraz, który przecież nie mógł być stąd - z mroku wyłoniło się wątłe kobiece ciało w poszarpanym ubraniu, leżące bezładnie na ziemi w rosnącej czerwonej plamie. Spóźnił się? Nie był dość szybki? Próbował ją sięgnąć, złapać w objęcia i teleportować się do munga, byle tylko znaleźć dla niej pomoc. Wyciągnięta dłoń uderzyła o twardy bruk, kiedy stojąc dźwigając się na kolanach próbował ją złapać.

- Millie - tym razem już nie krzyczał, wypluł z siebie bardziej, każdy ruch, każda sylaba sprawiała mu ból jak ciało jęczy zmuszane do ruchu. Ale jej imię było niczym mantra, nie mógł zawieść... Nie miał pojęcia już czy to echo uderzenia nadal kołacze mu klatką piersiową czy to jego gołębie serce łomotało w lękliwym rytmie oczekując sam nie wiedział czego. Chciał ją zobaczy, usłyszeć że wszystko jest w porządku. Po omacku przesuwał dłońmi po bruku, spychając daleko wgłąb umysłu fakt, że nadal widzi jedynie ciemność, nie zważając na to, że rani dłonie na resztkach budynku, który wybuchnął mu w twarz. Niewiedza była straszna.

Zamarł, rozpoznawszy ten głos, co z tego, że wolała nie jego żyła i to było najważniejsze - mogła sobie wołać całą magiczną społeczność po kolei z pominięciem jego, Dopóki byłą cała i zdrowa miał to gdzieś - priorytety były proste. Zresztą to on tu był przy niej, aby ją chronić.  Wywiązał się z zadania, prawda? Cholerą, nawet gdyby jej tego nie obiecywał zrobiłby to jeszcze raz. Ale teraz fala zmęczenia uderzyła go tak nagle jak wcześniej szyba wybuchającego budynku.

Tej drobnej dłoni nie dało się pomylić. Na tyle ile był w stanie odwzajemnił uścisk, który był dla niego niczym jasny promyk światła po nieprzerwanych tygodniach burzy. Przysunął się jeszcze bliżej zwalając na bruk przy jej dłoni, niczym pies kładący się po dobrze wykonanej pracy w nogach swojego pana, oczekujący pogłaskania i potwierdzenia "you did good", ale na nic takiego nie czekał. Przysunął się po omacku muskając swoimi zakrwawionymi ustami wierzch jej dłoni, w tej chwili był szczęśliwy, że ona żyła.

- Chyba... A jak nie, to powiedz im, że to pierdole i... ugh wracam bo zaświaty strasznie ssą - powiedział siląc się na żartobliwy ton, co absolutnie mu nie wyszło, zdecydowanie nie udało mu się ukryć, że każde słowo sprawia mu ból. - Jesteś cała? - zapytał niezdolny do samodzielnego ocenienia sytuacji w jakiej się znajdowali. - Dla-dlaczego tu jest tak ciemno? - ostatnie pytanie zawisło w powietrzu niczym gilotyna trzymająca się na ostatniej nici.
constant extreme
when sister and brother stand shoulder to shoulder,
who stands a chance against us?
Drobna (157cm, niedowaga), blada i czarnowłosa, o oczach złotych jak miód.

Millie Moody
#8
20.05.2025, 20:00  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.05.2025, 20:04 przez Millie Moody.)  
Jest. Był. Trwał. Łypał na nią swoimi pustymi widmowymi oczami.

ZZZZZZZZZZZZZZZZZZZDRAAAAAAJCYYYYYYY

Przeraźliwy skrzek wciąż mroził krew w jej żyłach, a imię Voldemorta zacierało się strachem. Pizdoczłap. Kutasiarz. Dzban. Było wiele określeń, którymi mogła go nazwać, ale gniew przekuwał się w strach, toczył się kołem po jej głowie. Zagrożenie, stwór, przed którym nie zdołała się obronić, który wszedł jej do głowy i zatruł duszę, zaszył w niej strach, wielki, dojmujący strach przed imieniem.

Czy był to ledwie wymysł jej umysłu? Kolejna halucynacja do kolekcji? Nie wiedziała tego. Nie była pewna, wszystko było zbyt realne i nierealne jednocześnie. Od wczesnego dzieciństwa widziała więcej niż przeciętnie przewidywała ustawa. Przebłyski innego świata, świadczące o tym, że silniejsza była w niej krew matki, choć to Alastor najwidoczniej odziedziczył po niej trzecie oko. Ale było coś więcej, coś dziwnego niedookreślonego. Zmory. Niekończące się schody. Twarze pozbawione oczu, wykrzywiające się niekiedy jak rozmazana spirala barw i cieni, kolorów przenikających się, stapiających barwę skóry w jedno. Były też pragnienia, marzenia, pobudzone ekstatyczne uniesienia. Nie jej. Obce. Dziwne. Głuche. Na granicy widzenia. Na cienkiej linii oddzielającej rzeczywistość od snu. Nie kojarzyła tego jednak ze światem z ludzkich głów, raczej z własnym pojebaństwem i szaleństwem do którego nie chciała się przyznać. Alkohol i inne używki, używeczki pomagały to stłumić, przytępić, rozmazać. Pomagały funkcjonować i udawać całkiem sprawnie, że się jest normalną osobą.

A potem wyjebało Beltane.

A potem utonęła w tym świecie na wieczność.

A potem on ją wyciągnął i trzeba było nauczyć się żyć od nowa.

Prawda czy kłamstwo? Rzeczywistość czy ułuda? Ogłuszenie po wybuchu zaczęło schodzić, a ona - mimo pisku, który wciąż trwał w jej uszach - zaczęła powoli bardzo mgliście ogarniać co się wokół niej dzieje. Chociaż nie... nie wokół a ledwie tuż przy niej. Postanowiła zignorować widmo, uznać, że go nie było bo co miałoby robić tu w mieście, a nie siedzieć ze swoim eterycznym dupskiem w Kniei? To nie mogła być prawda. Rzeczywisty zaś był leżący obok i wykrwawiajacy się mężczyzna.

Trzymała go za rękę, ale zdała sobie sprawę po chwili, że to nie jest Alastor.

– Thomas...– wyszeptała jego imię z trwogą, podobnie jak tamtej nocy, gdy przyszedł i wyglądał oraz śmierdział tak, jakby uciekł prosto z piekła. Cóż.. tym razem go przypilnowała i mimo wszechogarniającego swądu palenia wszystkiego, przynajmniej jego dusza nie śmierdziała tym.

– Thomas kurwa nie próbuj otwierać oczu ok? Thomas słuchaj mnie aktualnie też masz permanentny zakaz zasypiania bo Ci w dupsko wsadzę tą szczotę, którą Cię myłam ostatnio rozumiesz? – sprawa była poważna, a ona czuła jak jej się trząsł głos. Musieli stąd spierdalać.
ZDRAAAAAJCCCCYYYYYYYYYYY BÓJCIE SIĘ!!!!!!

Paranoja wzmogła w niej, gdy znów to usłyszała za swoimi plecami. Gdy poczuła jego pierdolone ślepia na swoich kurwa plecach.

– Chuj Tommy, teleportujemy się stąd bo to jebane gówno pójdzie za nami... – stłumiła w ustach pytanie o to, czy też je słyszy, stłumiła w piersi pytanie, czy przeżyje teleportację. – Masz to kurwa przeżyć, bo nigdy się więcej nie będziemy całować, że o ruchaniu nie wspomnę. Nie jestem za nekrofilią ok? – dodała motywacyjnie, po czym resztką sił wykrzesała jakiekolwiek iskry pozytywnego myślenia, które miały zebrać jej do kupy to gdzie się miała teleportować i że nie robi tego sama. Nora. Klubokawiarnia Nory. Dadzą radę. W końcu wiedziała jak wygląda jego pokój. A potem trzeba będzie poszukać pomocy...

Translokacja IV - Miles podejmuje próbę teleportacji z Thomasem do klubokawiarni.
Rzut PO 1d100 - 58
Sukces!

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Thomas Figg (1765), Millie Moody (1618)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa