Czytając kolejny artykuł o Lordzie Voldermocie, chyba pierwszy raz w życiu czuł niepokój. Odsunął gazetę gdzieś na bok, starając odsunąć myśli od obrazów serwowanych mu przez Prorok Codzienny. Nie obawiał się jednak o swoje własne życie, w końcu dobrze zdawał sobie sprawę z faktu, że najprawdopodobniej skończy źle – przeklęty przez czarodzieja, któremu zbałamucił żonę albo w skutek swej pracy, bo łamaczem klątw był dosyć nieporadnym. Najbardziej bał się chyba o własną matkę, przez starsze pokolenia znaną z zdrady swej własnej rodziny, jaką dokonała wybierając uczucie do jego ojca, a nie zasady, jakimi kierowali się Blackowie. Weaseyowie zresztą od zawsze spotykali się z nienawiścią i jadem płynącym z ust czarodziejów czystej krwi, Ci jednak ograniczali się do nieprzychylnych spojrzeń oraz agresji słownej, bo ataki nawet w przypadku tych najbogatszych mogły wiązać się z nieprzyjemnymi konsekwencjami.
Najlepiej zapamiętał sytuację, która wydarzyła się jeszcze za czasów Hogwartu. Jakiś buc ze Slytherinu tak dosłownie go opluł, bo podobno nosił się zbyt pewnie i był śmieciem zasługującym na bolesną śmierć. Taktyczna lepa na ryj, po której padł na ziemię i zalał się krwią, skutecznie załagodziła rasistowskie popędy przeciwnika Weasleya i był to jeden z ostatnich wybryków na jakie pozwolił sobie ktoś w jego stronę. Co prawda krótko po tym wydarzeniu skończył Hogwart, więc wróg po prostu nie miał okazji, by się na nim zemścić, ale ta mała wygrana była równie słodka co każda kolejna potyczka słowna czy bójka w jakiej brał udział już w dorosłym życiu. Obecne działania Śmierciożerców dawały im jednak przyzwolenie na dużo gorsze poczynania, a tym Weasley w stu procentach się sprzeciwiał.
W każdym razie chciał działać, tak bardzo chciał działać, że aż go nosiło i stał się przez to wyjątkowo podejrzliwy, łypał więc na resztę klientów, interesujących się swymi własnymi sprawami, spod oka, próbując ocenić sytuację – nawet robiąc swą ulubioną rzecz na świecie czyli popijając kolejne rozwodnione piwo, nie czuł się bezpiecznie.
Czekał tam na swojego przyjaciela z czasów szkolnych, Figga; ten po kilku latach tułaczki po świecie, wreszcie wrócił na Wyspy za co Bilius był dozgonnie wdzięczny. To ile sów stracił, gdy ptaki gubiły się w poszukiwaniu Thomasa to ten by się mu chyba nigdy nie wypłacił. No, ale nie był kimś komu bardzo zależało na pieniądzach, te po prostu wliczył w straty, jakie poniósł w zamian za podtrzymanie ich relacji, jakoś bardzo mu na nich więc nie zależało.
Uśmiechnął się pełną gębą, gdy w drzwiach staną przyjaciel. Trochę już był pod wpływem, więc gdy podniósł swe cztery litery z powierzchni niewygodnego krzesła, te wywróciło się na ziemię, zwracając na Weasleya uwagę czarodziejów przebywających w przybytku. Nic sobie z tego nie zrobił, pośpiesznie postawił je na swoje miejsce i jak gdyby nigdy nic wysunął spracowaną dłoń w stronę towarzysza.
– Jak to jest, że pomimo upływu lat, Ty dalej pozostajesz tak samo paskudny. - rzucił wesoło, mocno ściskając dłoń bruneta, na lepiącym się od brudu stoliku stało już piwo, bo je z dobroci serca zamówił również dla kolegi, najprawdopodobniej już straciło resztki swego gazu, ale co to, gorsze trunki zdarzało im się spożywać.
Nic nie mogło się równać z alkoholem podawanymi w Rejwach oczywiście i Asena była dużo ładniejsza od prowadzącego Dziurawy Kocioł bezzębnego czarodzieja, ale nie był pewny czy Figg to by się na Nokturnie tak bez problemu odnalazł. Wielu spoglądało na ulicę z zupełnie niepotrzebną w Biliusa ocenie przestrogą, on tam lubił te wszystkie podejrzane, zakazane zakamarki magicznego Londynu.
engines stop running, the wheat is growin' thin
a nuclear error, but I have no fear
cause L o n d o n is drowning, I,
I live by the river